Pod powierzchnią

Od trzech lat grupa medyków udziela w Warszawie pomocy osobom bezdomnym. Dla wielu to pierwsza od lat szansa na kontakt z lekarzem.

29.03.2021

Czyta się kilka minut

Pielęgniarka Iwona Kiljan-Kaca i lekarz Adrian Szeląg udzielają pomocy bezdomnemu Ryszardowi. Warszawa, listopad 2019 r. / EMILIA WESOŁOWSKA
Pielęgniarka Iwona Kiljan-Kaca i lekarz Adrian Szeląg udzielają pomocy bezdomnemu Ryszardowi. Warszawa, listopad 2019 r. / EMILIA WESOŁOWSKA

Na niebie dziś ani jednej chmury – a mimo to ziąb jak diabli. Wystarczyło kilka minut koło karetki na dziedzińcu schroniska na Żytniej w Warszawie, a nogi i ręce już zdrętwiałe na amen. Za chwilę karetka fundacji Ambulans z Serca, której wolontariusze opiekują się w Warszawie osobami bezdomnymi, wyjedzie na patrol.

Plan na dziś: odwiedziny trzech punktów na mapie miasta.

Franciszek

W patrolu oprócz kierowcy, Janusza Cholewińskiego, pojadą: Iwona Kiljan-Kaca (pielęgniarka), Adrian Szeląg (lekarz) i Emilia Wesołowska (pracownik socjalny, ratownik i prezes fundacji).

Najpierw pojedziemy do Franciszka, który przebywa stale pod murem Muzeum Powstania Warszawskiego. To od kilku lat jego dom.

– Mniej więcej od 2017 r. ratownik fundacji, Tomek, utrzymuje z nim stały kontakt – mówi Emilia. – To trudna relacja, Franciszek prawdopodobnie jest w kryzysie zdrowia psychicznego.

– Nie marznie?

– Nie aż tak bardzo, by chcieć opuścić to miejsce. Ludzie przynoszą mu różne rzeczy: a to żywność, a to śpiwór.

Emilia także zabrała dziś coś dla Franciszka: ciepłe buty.

Do rozmowy dołącza Iwona: gdy pierwszy raz przyjechały z Emilią do Franciszka, nie wiedziały, czy to ten człowiek. A przecież nie można było spytać: „Przepraszam, czy pan jest tym bezdomnym?”. No więc patrzą na siebie i nie wiedzą, co począć. A tu pan zostawia wszystkie swoje rzeczy i ucieka. To tak, jakby ktoś nagle uciekł ze swojego mieszkania.

***

Wedle Emilii błędem przy pierwszych spotkaniach jest koncentrowanie się jedynie na kwestiach medycznych czy związanych z bezdomnością. Zamiast zarzucać pana Franciszka od początku pytaniami: „Jak pomóc? Jest jakaś rana?”, trzeba raczej starać się nawiązać ciepłą relację.

– Czasami trwa to kilka dni, czasem wiele miesięcy, niekiedy nawet lata – mówi Emilia. – Ale to jest ważne w motywowaniu ludzi do zmiany. Bo czasami kontakt z nami jest pierwszą dobrą relacją w ich życiu.

– Ci ludzie są tak wykluczeni – dodaje Iwona – że uważają, iż nic im się nie należy. I tak się zachowują. Tak robi też Franciszek: on niczego nie chce, wszystko ma.

***

Ambulans wjeżdża na niewielki skwerek nieopodal muru Muzeum. Pod drzewem na czymś w rodzaju podłużnej skrzyni pokrytej jasną plandeką siedzi mężczyzna. Wiek? Czterdzieści kilka, może pięćdziesiąt lat. Wokół sporo ludzi – tuż obok jest nowoczesny biurowiec.

Pośród ulicznego szumu do uszu dolatują poszarpane zdania wypowiadane przez Iwonę. Zszywali panu głowę? Za uszami? Ale już dobrze? Cieszę się.

Podchodzi też Emilia: – Dzień dobry, panie Franciszku. Czegoś pan potrzebuje?

Iwona: – Żadnych zadrapań? To naprawdę ważne: jak coś jest na paznokciu albo na pięcie, a skarpeta mokra, to nam się szybko problem zrobi.

Franciszek uśmiecha się bez słowa.

– Tomek mówił, że nie ma pan ciepłych butów. Proszę bardzo! – mówi Emilia, kładąc obok mężczyzny przywiezione obuwie.

A dowód osobisty? Gdy przyjechały do niego po raz pierwszy, jeszcze go miał. Emilia proponuje, że zgłosi jego sytuację do ośrodka pomocy społecznej: przyjdą streetworkerzy i pomogą wyrobić dokument.

Pytam, jakie zabiegi załoga ambulansu wykonuje najczęściej.

– Zdecydowana większość to opatrywanie ran – mówi Emilia. – Osoby bezdomne są wyjątkowo narażone na powstawanie owrzodzeń, zwłaszcza podudzi. Jest to związane nie tylko z higieną, ale też często z brakiem odpowiedniej pozycji do odpoczynku.

Wolontariusze ciągle monitorują stan zdrowia osób bezdomnych, wychwytując objawy poważnych chorób. – Ostatnio byliśmy u pani mieszkającej w domku w ogródku działkowym, powiedziała nam, że w ciągu dnia ciągle zasypia – dodaje Emilia. – Już wstępne badanie poziomu cukru pokazało, że choruje na cukrzycę. Prosto z działek została zabrana do szpitala.

Właśnie fakt, że do wielu bezdomnych osób nie trafia właściwie żadna pomoc medyczna, stał się inspiracją do działania dla pomysłodawcy Ambulansu z Serca, Tomasza Głażewskiego. Jeszcze podczas studiów, gdy pracował jako wolontariusz w Mokotowskim Hospicjum Świętego Krzyża, zauważył, że istnieje szara strefa osób pozostawionych bez pomocy. – Z powodu niepełnosprawności czy bólu nie byli zdolni dostać się do gabinetu pomocy przy którymś ze schronisk czy do zwykłej placówki służby zdrowia. A karetka też do nich nie mogła przyjechać, bo nie było bezpośredniego zagrożenia życia – mówi Głażewski.

Jego pomysł, by do nich dotrzeć, podchwyciło kilkoro znajomych: Ania, Karolina, Emilia. Szczęśliwym trafem był wśród nich Jacek, ratownik medyczny, posiadacz własnej karetki.

Przez rok funkcjonowali jako inicjatywa społeczna, od lipca 2019 r. są fundacją. Na początku wszystko finansowali z własnych środków. Wkrótce o akcji dowiedziały się instytucje, organizacje i pojedyncze osoby. – Dzięki temu mamy teraz np. duże ilości środka dezynfekującego – mówi Emilia.

Ambulans jeździ trzy razy w tygodniu i dociera do około 40 osób w miesiącu. Załogę stanowią zwykle trzy osoby. – Ale gdy jedziemy w nowe miejsca, wtedy cztery – tłumaczy Iwona. – I muszą w tej grupie być mężczyźni.

Bywa niebezpiecznie: Iwona pamięta, jak ktoś ich czasami zwyzywał czy zamachał złowrogo rękami. Zdarzyło się też, że weszli do pustostanu, a pod ścianą stała siekiera. – Ważne, by trzymać się reguł bezpieczeństwa. Np. jak w pustostanie nie ma drzwi, to i tak pukamy albo krzyczymy.

Według Emilii właśnie brak możliwości swobodnego kontaktu z osobami bezdomnymi jest w czasie pandemii głównym problemem w działalności ambulansu. Z powodu konieczności zachowywania odstępu bywało, że lekarze niemający na sobie kombinezonów zostawiali w znacznej odległości od potrzebujących zestawy opatrunkowe z opisem sposobu ich użycia. Na szczęście to były tylko dwa, trzy tygodnie na początku pandemii. Potem wrócili do aktywnych działań w ambulansie, bo mieli już kombinezony. Ale to znowu było trudne. – Jak pracować z człowiekiem, który nas nie widzi? Ludzie mogli nas rozpoznać jedynie po głosie. Ciężko też być w kontakcie z człowiekiem, kiedy nie można go poklepać po ramieniu, przytulić – mówi Emilia.

Teraz jest lepiej. Kombinezony zakładają jedynie, gdy jest realne niebezpieczeństwo, że dana osoba miała kontakt z kimś zarażonym lub gdy ma objawy.

Rysiek

Ulica Racławicka. Mamy tu dziś spotkać pana Ryszarda. Gdy Emilia widziała go po raz pierwszy (dwa dni wcześniej w drodze do pracy), miał wyraźne problemy z oddychaniem.

Na chodniku sporo przechodniów, ale Ryszarda nie widać. Po chwili pojawia się: niewysoki mężczyzna z brodą, ciągnący za sobą wózek.

– Panie Ryszardzie, pamięta mnie pan? Mówiłam, że przyjadę z lekarzem – zagaduje Emilia.


Czytaj także: Bartosz Józefiak: Brama zawsze mnie przyjmie


Pamięta. Gdy mówi, co chwilę głośno chrząka i kaszle. Gdzie śpi? Gdzie się da. Czy pojedzie do schroniska na Żytnią, w którym lepiej by go zbadali i mógłby się wykąpać oraz przespać? Dziękuje, ale chyba raczej nie.

Iwona stara się założyć mężczyźnie pulsoksymetr na palec. Pan Ryszard przeprasza, że ma tak te palce poharatane – 35 lat pracował jako ślusarz.

O, tu kiedyś mieszkał! Ledwie ulicę dalej. Było dobrze, dopóki pracował. Alkohol? No, nie będzie ściemniał. Jakieś leki? Nie, żadnych nie bierze. Papierosy? A jakże! Teraz ma 66 lat, a palił przez 45. Choroby? To on coś panu doktorowi powie – w zeszłym roku miał trzy razy zapalenie płuc. Ale teraz stara się nie przeziębiać. Że to jest choroba przewlekła? Obturacyjna choroba płuc?! Że każde następne zapalenie może być ostatnie? No tak, on to wszystko rozumie, ale jednak nie… Bo co by zrobił z wózkiem – na pewno nie zmieściłby się do karetki. Zostawić? Przecież w środku jest całe jego życie. Więc Ryszard za wszystko podziękuje. Za pomoc. Za pamięć. Do widzenia!

Wychodzi z karetki i oddala się w stronę ulicy.

***

Emilia Wesołowska o osobach, którymi się zajmuje, może powiedzieć kilka rzeczy. Na pewno mężczyźni częściej kończą na ulicy. Jak to się dzieje? Zwykle w sytuacji narastających problemów. Zdarza się, że są to historie bezdomnych mężczyzn w wieku sześćdziesięciu kilku lat, którzy przyjechali w latach 90. do dużego miasta w poszukiwaniu zatrudnienia, mieszkali w nim jakieś 20 lat, a gdy podupadli na zdrowiu, trafili na ulicę. Nie mieli oszczędności, własnego mieszkania, a do rodzinnego domu też nie mogli wrócić – kontakt się zerwał.

Mężczyznom trudniej też pójść do schroniska. Głównie ze strachu przed zmianą i z braku wiary we własne możliwości. Bo jeśli ktoś włożył niewyobrażalny wysiłek, by nauczyć się żyć na ulicy w ekstremalnie trudnych warunkach – tu możesz się umyć, tu zjeść, tam przespać – to niełatwo go przekonać do zmiany.

Poza tym schronisko to dla wielu przyznanie: jestem osobą bezdomną.

Iza, Anna i Piotr

Z Racławickiej jedziemy na warszawskie Włochy, w okolice ulicy Potrzebnej. Kilka osób żyje tu od lat w starym wagonie kolejowym – bez elektryczności, przy świeczce. Fundacja Ambulans z Serca od początku udziela im wsparcia.

Pod nogami szeleści sucha trawa. W ciemnościach ledwo widać ścieżkę. W końcu w niewielkiej odległości pojawia się wagon. – Halo, dobry wieczór! – wołają Emilia i Iwona. W drzwiach pojawia się kobieta: Anna. Gestem ręki zaprasza do środka.

We wnętrzu oświetlonym jedną świecą niewyraźne kontury przedmiotów: stolik, krzywe krzesło, coś przypominającego ławę, łóżko. Na ścianie obrazek Anioła Stróża. Na łóżku pod kołdrą zarys ciała. Okazuje się, że to Iza. Oprócz kobiet, w pomieszczeniu jest jeszcze Piotr. Twarz mimo niemiłosiernej opuchlizny nadal młoda.

Emilia, widząc skuloną pod kołdrą Izę, pyta cicho: – Kiedy pani przestanie pić? Przecież to panią zabija.

– My pijemy po trochu, jak to się mówi – odzywa się zmieszana Anna.

Emilia odwraca głowę w stronę stojącego w drzwiach Piotra: – Jak tam rana na nodze?

Gdy Piotr schodził ostatnio po schodkach, jeden pod nim pękł i noga mu się między tymi schodkami zatrzymała. Cała spuchła. Że to nawet złamanie może być i bez ingerencji ortopedy źle się zrośnie? Ale on już był wczoraj u lekarzy, na Wolskiej. I co? Powiedzieli, że ma przyjść, jak będzie trzeźwy – wtedy mu skierowanie wypiszą. To on już woli pogotowie wezwać – wtedy od razu go przyjmą. Że na SOR tylko stany nagłe? On i tak woli karetkę.

Iza zaczyna się awanturować z Anną – chce więcej kołdry. Sytuacja staje się napięta i Emilia podejmuje decyzję o wycofaniu się. Wrócą najprawdopodobniej za tydzień, dwa.

***

Adrian Szeląg, w samochodzie: – Wiele z tych osób niestety często ma takie podejście: „Nie pójdę do poradni specjalistycznej, nie będę czekał – wolę wezwać karetkę”. Gdy mówią, że nie mogą się ruszać, to dla dyspozytora pogotowia stan zagrożenia życia, bo bez ruchu można przecież zamarznąć. Więc karetka przyjeżdża.

Iza? Tak, Emilia ją zna. Długo przebywała w schronisku na Żytniej. Poszła na terapię, już bardzo dobrze funkcjonowała, podjęła pracę. Ale potem zdarzyła się jakaś gorsza chwila i wróciła na działki.

Wracamy do centrum. Karetka co chwilę przystaje: tu wysiada Emilia, tam Adrian, przy stacji metra Iwona. Mamy jeszcze chwilę na rozmowę z kierowcą, Januszem Cholewińskim. – Wie pan – mówi – jak się kogoś uda wyciągnąć na powierzchnię, to jest to fajne. Tak jak mnie jakiś czas temu uratował Tomek Głażewski.

– Jak to?

– Bo wie pan, ja też jestem osobą bezdomną.

Był podopiecznym w ośrodku. Dach nad głową stracił przez choroby. Miał niewydolność serca, nerek – od tego zaczęły się inne problemy. Przez pewien czas jeździł nawet na wózku.

– Czyli był pan w naprawdę ciężkim stanie.

– Tak, z zagrożeniem życia. A dziś chodzę, jestem uśmiechnięty.

***

Nie wszyscy bohaterowie mieli tyle szczęścia, co Janusz. Kilka dni temu dowiedziałem się o śmierci Izy. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz oraz tłumacz z języka niemieckiego i angielskiego. Absolwent Filologii Germańskiej na UAM w Poznaniu. Studiował również dziennikarstwo na UJ. Z Tygodnikiem Powszechnym związany od 2007 roku. Swoje teksty publikował ponadto w "Newsweeku" oraz "… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 14/2021