Pochwała codzienności

S. BARBARA CHYROWICZ, etyk: W każdym wyborze jest coś niewybranego, a w każdej miłości coś niekochanego. Nie ma co sobie wmawiać, że trafny wybór to taki, w którym nie ma buntu, bólu, cierpienia i zmagania.

26.02.2018

Czyta się kilka minut

 / IWONA BURDZANOWSKA DLA „TP”
/ IWONA BURDZANOWSKA DLA „TP”

BŁAŻEJ STRZELCZYK: I co, wszystkie książki stojące w tym gabinecie przeczytała Siostra od deski do deski?

S. BARBARA CHYROWICZ: Jeden z moich kolegów twierdzi, że pokutą pracownika naukowego w czyśćcu będzie przeczytanie wszystkich książek, które kupił, a do których nawet nie zajrzał.

A ja mam takiego, który mówi, że inteligent nie musi przeczytać wszystkich swoich książek, ale musi wiedzieć, co w nich jest.

Też ładne.

No to jak? Będzie Siostra zalegała w czyśćcu nad tymi książkami?

Gdyby tylko z tego powodu, to pół biedy – rzeczywiście, nie przeczytałam od deski do deski wszystkich książek, które stoją w moim gabinecie.

A co to jest w ogóle za miejsce, ten gabinet filozofa?

To jest, proszę pana, miejsce, gdzie się siedzi i się myśli, a potem czasem pisze. Do myślenia nie potrzeba wielu gadżetów. Trzeba sobie tak urządzić miejsce do pracy, żeby sprzyjało skupieniu, a wszystko, co potrzebne, było pod ręką.

Na przykład maskotki?

No dobrze, rzeczywiście nad pana głową siedzi sobie cała ekipa z Kubusia Puchatka, nieodparty czar Stumilowego Lasu.

Sowy nie ma. Mądrości nie ma!

Sowa nie jest mądra, sowa jest przemądrzała, więc jej tu nie ma. A Kłapouchy to filozof!

Rozumiem, że za sowę w tym gabinecie robi Siostra.

Najzwyczajniej w świecie nie mogłam nigdzie znaleźć sympatycznej sowy, więc ekipa Kubusia Puchatka musi się bez niej obejść. Identyfikuję się z Kłapouchym.

Odkłada Siostra książki na swoje miejsce?

Zdecydowanie tak, w przeciwnym razie multum czasu zabierałoby mi ich nieustanne szukanie. A wracając na moment do kar czyśćcowych za nieprzeczytane książki, dodam na swoje usprawiedliwienie, że do pracy potrzebna jest czasem lektura fragmentu książki, więc niekoniecznie czyta się ją w całości. Nie zawsze też czyta się to, co uznaje się za wielce interesujące, niektóre pozycje po prostu trzeba przeczytać.

Prace zaliczeniowe studentów.

Co niestety niekoniecznie jest porywającą lekturą, chociaż zdarzają się chlubne wyjątki.

Studenci umieją pisać?

Coraz rzadziej. Niewielu potrafi pisać pięknym, literackim językiem. Najczęściej to problem ubogiego słownictwa i brak umiejętności przelewania myśli na papier.

Przecież piszą niemal bez przerwy: SMS-y, wiadomości na Messengerze, posty na Facebooku, maile.

Ale to jest „śmieciowe pisanie”. Maksymalnie uproszczone przekazywanie informacji, w którym nie dba się o formę wypowiedzi. Ortografię poprawia edytor, co się wiąże z anegdotą: kiedyś jeden z naszych doktorantów nie przejrzał pracy po wydruku i znalazł się w niej Tomasz z Akwenu, prawie jak „dama z jeziora”. Stylem nikt się nie przejmuje – byle odbiorca zrozumiał, byle szybciej!

Bo jesteśmy niecierpliwi.

Czego wyraźnym symbolem stają się podskakujące w okienku Messengera kropeczki, dające znać odbiorcy, że rozmówca już odebrał wiadomość i właśnie pisze odpowiedź. Lata temu, kiedy jeszcze pisaliśmy listy na papierze, zastanawialiśmy się znacznie gruntowniej nad tym, co piszemy, świadomi materializowania się naszych słów. Znam nawet takich, którzy najpierw pisali listy na brudno, a dopiero później przepisywali na czysto. Dziś te trzy kropeczki na Messengerze krzyczą: już, już, spokojnie, nie irytuj się, odpisuję, zaraz dostaniesz odpowiedź. Odnoszę czasem wrażenie, że pożyteczny skądinąd internet zrobił z humanistów zniecierpliwionych leni – po co czytać całość, jak można znaleźć w internecie streszczenie, wpisać hasło w przeglądarkę i już mam literaturę na temat interesującej mnie problematyki.

Nie tylko internet nam to zrobił.

To prawda. Internet stał się jednak dzisiaj narzędziem, przy pomocy którego można wywierać zasadniczy wpływ na sposób naszego życia i na to, czym żyjemy. A nie żyjemy treściami, które wpływałyby na nas budująco, raczej tym, co nas emocjonalnie pobudza i doprowadza do skrajnych odczuć. Polska polityka jest dobrym tego przykładem.

Od afery do afery?

Tak jest, cały czas coś się musi dziać. Gdy się nic nie dzieje, to czujemy się znudzeni i wyraźnie zaniepokojeni. Bez przerwy szukamy bodźców, które wywołują w nas skrajne emocje. Doprowadzają nas do furii głupie wypowiedzi polityków, ­wpadamy w istną euforię, gdy polscy skoczkowie osiągają sukcesy na olimpiadzie, i skręcamy się ze śmiechu, gdy ktoś się przewróci, pomyli, zapomni itd. Internet „lubuje się” w informowaniu o wpadkach osób publicznych. Zupełnie jakbyśmy ­oduczyli się żyć bez ekscytujących wrażeń.

Codzienność nie istnieje?

Istnieje, ale mało nas czasem interesuje. Codzienność nie ma mocy wytrącania nas z równowagi, nie potrafi nami potrząsnąć, dlatego uciekamy od codzienności w świat skrajnych odczuć, stanowczych reakcji, nadzwyczajnych sytuacji itd. Wydaje się nam ona nudna po prostu.

Ostatnio spieraliśmy się w redakcji o polskich himalaistów.

Pewnie nie tylko wy się spieraliście, pół Polski się o to spierało.

Siostra chodzi po górach.

Chodzę i bardzo to lubię.

A po co człowiek idzie…

Pyta pan, dlaczego ludzie chodzą w góry?

Nie, to da się oczywiście zrozumieć. Ale po co ktoś idzie na jeden z najwyższych szczytów świata zimą, przy minus 50 stopniach Celsjusza?

Bo nikt wcześniej tego nie zrobił! Trochę też w tym polskiej, ułańskiej fantazji.

A myśli Siostra, że potrafilibyśmy sobie powiedzieć, że są takie góry, których nie da się zdobyć?

Wie pan, ja jakoś staram się zrozumieć himalaistów. Pewnie tkwi w nich pragnienie uwiecznienia własnego imienia na liście zdobywców ośmiotysięczników, ale we wspinaczce jest też coś ze zmagania się z samym sobą, z własną słabością, z ograniczeniami natury. Uparł się ktoś, że zdobędzie górę, rezygnuje, wraca, dochodzi do granic własnych możliwości…

Mamy w himalaistach taki obraz herosów walczących o marzenia, jest w tym coś baśniowego, porywającego. Bo może oni przekraczają nieprzekraczalne, żebyśmy my mogli tu na dole żyć sobie spokojnie?

Pewnie tak, nie próbuję osądzać ich decyzji. Myślę jednak, że jeśli ktoś założył rodzinę i nadal podejmuje skrajnie ekstremalne wyprawy w Himalaje, to powinien się zastanowić, czy nie ryzykuje zbyt wiele. Mamy prawo do podejmowania ryzykownych decyzji dotyczących naszego życia, jeśli potrafimy wskazać wystarczającą tego rację, ale himalaista, który zostawił na dole żonę i dzieci, nie ryzykuje już tylko własnego życia. Nawet największy sukces sportowy ojca nie zastąpi dzieciom jego obecności. W życiu mogą się zdarzyć takie momenty, w których większym zwycięstwem od zdobycia góry będzie rezygnacja z jej zdobywania.

To chyba jedna z trudniejszych życiowych decyzji: nauczyć się odchodzić niezaspokojonym lub nienasyconym. W ogóle nauczyć się odchodzić…

Wrócić do domu i zajmować się dziećmi?

Może wystarczy zrozumieć, że codzienność jest nader bogata i piękna? Że sinusoida ekstremalnych przeżyć wcale nie jest nam potrzebna, żeby uznać życie za spełnione? Proszę spojrzeć na otaczającą nas przyrodę: zmieniają się pory roku, drzewa spokojnie rosną i umierają stojąc, a człowiek nieustannie „wariuje”. Jakby w krzątaninie codzienności nie można było odnaleźć radości życia! Nie mówiąc już o heroizmie, pewnie innym, ale nie mniejszym czasem niż zdobywanie ośmiotysięczników.

Ale jak siąść i być?

Podchodzić konsekwentnie do życiowych wyborów. Z doświadczenia wiemy, że w każdym wyborze jest coś niewybranego, a w każdej miłości coś niekochanego. Nie ma co wmawiać ani sobie, ani innym, że trafny wybór to taki, w którym nie ma buntu, bólu, cierpienia i zmagania. Takie wybory i takie życie po prostu nie istnieje, trzeba zaakceptować niewybrane w wybranym.

A jeśli nie chcę, żeby bolało?

Nikt tego nie chce. Bunt i cierpienie nie mogą być jednak od razu powodem odwołania wcześniejszych wyborów. Trawa na drugim brzegu rzeki zawsze wydaje się nam bardziej zielona, ale kiedy przechodzimy na ten drugi, upragniony brzeg, i odwracamy głowę, żeby się z tamtym z ulgą pożegnać, zauważamy, że właśnie zaczyna się na nim bardziej zielenić.

Nie można chyba w nieskończoność przechodzić z jednego brzegu na drugi?

Nie można – to skrajna niedojrzałość wynikająca tak z nieumiejętności znalezienia własnego miejsca w życiu, jak i z braku akceptacji związanego z wyborem trudu. Nie inaczej jest z wyborem Boga. Pójście za Nim nie jest związane z obietnicą raju na ziemi. Zbawiciel zapowiedział i ostrzegł, że to wcale nie będzie łatwe, i z doświadczenia wiemy, że nie żartował. Gdzieś u kresu czeka nas niewyobrażalne dobro, ale jeszcze nie dziś. W dojrzałych wyborach akceptujemy związany z nimi, niewybrany i niekochany trud. Czym innym jest zmiana decyzji podejmowana przez nas w procesie szukania własnego miejsca. Znam takich, którzy uznali niektóre kroki za błędne, zaczęli od nowa i była to trafna decyzja; znam też takich, którzy gdziekolwiek pójdą, wszędzie im źle. Myślę, że w takich przypadkach to nie problem miejsca, tylko człowieka.

Wiecznie poszukujący – co w tym złego?

W szukaniu nic, ale w szukaniu tego, żeby mi było dobrze, tkwi dużo egoizmu. Pytanie zatem, czego szukamy, kiedy nieustannie zmieniamy podjęte wcześniej decyzje. Czy tego, żeby ludziom ze mną było dobrze, czy raczej, żeby to mnie było z innymi dobrze? Można sobie wyobrazić taki egoistyczny małżeński układ: „biorę sobie ciebie za żonę, żeby było mi z tobą dobrze” i „biorę sobie ciebie za męża, żeby mi było z tobą dobrze”. A jak nie będzie, to biorę walizki i chodu! Bo obietnica została niespełniona! Tak się nie da niczego zbudować, tak w życiu prywatnym, jak i społecznym.

Co to znaczy?

Widzi pan, ja nie jestem uczestniczką życia publicznego, tylko obserwuję i jestem zdziwiona.

Czym się Siostra dziwi?

Tym, jak wielu spraw nie umiemy załatwić. Jak wieloma nieistotnymi sprawami się zajmujemy, lekceważąc równocześnie poważne problemy.

Niedawno mówiła Siostra, że jest zmęczona tematami bioetycznymi. Dlaczego?

W debacie bioetycznej nie ma już dzisiaj żadnej przestrzeni wspólnej, która jest konieczna do dyskusji. Niby do siebie mówimy, niby padają argumenty, ale w praktyce jest to mówienie do ściany. W zasadzie efekt taki sam.

Czemu tak jest?

Nie umiemy się przyznać do tego, że pewne kwestie są najzwyczajniej trudne, że na niektóre pytania trudno znaleźć jednoznaczną odpowiedź, że mamy wątpliwości. Pytanie też, czy nie jesteśmy zbyt zarozumiali sądząc, że na każde pytanie znajdziemy prostą odpowiedź.

No, ale jeśli Wy, inteligencja, nie umiecie rozmawiać, to jak mamy umieć rozmawiać my, zwykli szarzy ludzie?

Myśli pan, że to nasza wina?

Nie wiem. A poruszacie chociaż ważne tematy?

Problem raczej w tym, że nie poruszamy wszystkich ważnych tematów. Dyskusja na temat in vitro jest ważna, ale to nie jedyny problem, z którym musimy się dzisiaj mierzyć. Angażujemy się mocno w dyskusję nad jedną kwestią, nie zauważając, że w innym miejscu naszego społecznego życia sięgnęliśmy dna.

W jakim?

Choćby problem dewaluacji danego słowa. Przechodzenia do porządku dziennego nad kłamstwem i bezpodstawnymi oskarżeniami. Braku odpowiedzialności za drugich. Społecznego indyferentyzmu. Nie załamujemy nad tym rąk, jakby nic poważnego się nie działo.

Czyli to Wasza, inteligentów, wina, że my się dziś nie umiemy dogadać!

Filozofowie też niekoniecznie potrafili się dogadać. Arystoteles zostawił Platona twierdząc, że milszą nad Platona przyjaciółką jest mu prawda. Ks. Tischner powiedział kiedyś odnosząc się do tej starożytnej sentencji, że ważniejszy jest kolega niż prawda, bo prawdę zawsze można znaleźć, a kolegę jak stracisz, to już nie znajdziesz. Może to jest tak, że w naszych dyskusjach nie jest dzisiaj ważna ani prawda, ani przyjaciel, tylko nasza własna racja!

I kto miał rację, Arystoteles czy Tischner?

O, widzi pan: może obaj mieli rację? Bo szukając odpowiedzi na dręczące nas pytania szukamy prawdy, ale to nie znaczy, że mamy odrzucać tych, z którymi się nie zgadzamy. Jak odrzucisz tych, z którymi się nie zgadzasz, to nie pomożesz im odnaleźć prawdy. I vice versa!

Przyjaźń nas ocali?

W naszych dyskusjach brak dzisiaj często miejsca dla przyjaciół. Prześcigamy się w używaniu wielkich słów. Przeciwnik w sporze nie jest już „człowiekiem, który ma inne zdanie” – od razu staje się „wrogiem”. A z wrogami się nie rozmawia, wrogów się zwalcza! Idziemy zatem na wojnę, w której nie bierze się jeńców i wszystkie chwyty są dozwolone.

To prawda, że używamy wielkich słów. Teraz na przykład, gdy ktoś się nie zgadza z papieżem, to od razu twierdzi, że papież głosi herezje.

A są i tacy, co już ogłaszają schizmę.

No i dlaczego tak jest?

Trudno powiedzieć. Może wynika to trochę z naszego konfrontacyjnego podejścia do wszelkich debat.

A pewnie trochę z tego, że to, co mówi papież, jednym pasuje, drugim nie pasuje i mamy kolejny powód, żeby się ze sobą spierać. W przestrzeni społecznej nieustannie kogoś o coś oskarżamy, papieża też. Łatwo ferujemy wyroki, jeszcze przed rozeznaniem sprawy ogłaszamy winnych.

Sprawiedliwość być musi!

A i owszem, ale wina jest stopniowalna. Wyciągamy dzisiaj armaty na sprawy o mniejszej wadze, a w sprawach poważnych bywamy zaskakująco pobłażliwi.

Ostatnio straż miejska zatrzymała miejskiego komendanta policji we Wrocławiu. Był pijany i bez butów. ­Minister Błaszczak zwołał konferencję, na której policjanta zwolnił ze służby. Wszystko w błyskach fleszy, z wizerunkiem policjanta, jego pełnym nazwiskiem.

To dość kuriozalna sprawa. Jest ewidentne, że komendant powinien się pilnować, zapłacił wysoką cenę za swój błąd. A politycy, którym udowodniono kłamstwo, manipulowanie opinią społeczną i oczernianie innych, dalej spokojnie pełnią swoją funkcję.

Zastanawiam się, co ten policjant musi czuć. Nie wiemy tego, być może upił się raz w życiu? Potknął się i stracił wszystko.

Być może. Cała afera wzięła się stąd, że przypadek został od razu nagłośniony w mediach, brak reakcji zostałby odczytany jako pobłażliwość i policjanta koncertowo zwolniono. Problem ujawniania nie dotyczy dzisiaj tylko karygodnych epizodów z życia osób publicznych. Prywatność totalnie pomieszała się nam z jawnością. Nie umieszczamy już na klatkach schodowych spisu lokatorów, za to z mediów można się dowiedzieć o najbardziej intymnych ludzkich sprawach: kto z kim, gdzie i kiedy.

Można się śmiać. Tymczasem sprawa jest poważna.

Poważna, bo obsesja jawności połączona z możliwościami monitorowania naszego zachowania (zostawiamy po sobie ślady w sieci) sprawia, że na jaw mogą wyjść sprawy, które należą do sfery naszej prywatności. Znacznie łatwiej nas też dzisiaj skrzywdzić: ktoś coś zauważył, zrobił zdjęcie, umieścił na Facebooku, ktoś coś powiedział…

I w związku z tym sobie nie ufamy.

Nie ufamy i – konsekwentnie – nie zachowujemy się wobec siebie w sposób racjonalny. Oskarżamy, zanim udowodniliśmy winę, podczas gdy domniemanie niewinności jest jedną z podstawowych zasad obowiązujących w prawie, w moralności tym bardziej. Mamy wokół siebie wrogów, którzy tylko patrzą, jak by tu nam zaszkodzić.

Dlaczego mam domniemywać ­niewinność?

Dlatego że mimo wszystkich swoich lęków i wad ludzie są dobrzy! Mało? Musimy zacząć się nawzajem po prostu lubić. Musimy, bo inaczej się pozabijamy. ©℗

S. BARBARA CHYROWICZ jest etykiem, kierownikiem Katedry Etyki Szczegółowej KUL. Należy do Zgromadzenia Misyjnego Służebnic Ducha Świętego (werbistek). Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Wydała m.in. książki „O sytuacjach bez wyjścia w etyce” i „Bioetyka. Anatomia sporu”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Etyk, filozofka, profesor i wykładowczyni Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, gdzie kieruje Katedrą Etyki Szczegółowej. Należy do Zgromadzenia Misyjnego Służebnic Ducha Świętego. Zajmuje się bioetyką, jest członkiem Komitetu Bioetycznego przy PAN.
Dziennikarz, autor wywiadów. Dwukrotnie nominowany do nagrody Grand Press w kategorii wywiad (2015 r. i 2016 r.) oraz do Studenckiej Nagrody Dziennikarskiej Mediatory w kategorii "Prowokator" (2015 r.). 

Artykuł pochodzi z numeru Nr 10/2018