Pobądźmy w sklepie

W ramach doraźnej ucieczki od rzeczywistości zrobiliśmy relaksującą turę po sklepach z garniturami.

19.08.2019

Czyta się kilka minut

Taki sklep jest jedynym miejscem, gdzie mężczyzna polski znajduje się w stanie nie do obejrzenia gdziekolwiek indziej. Dowolne jego kompetencje są tu nieprzydatne. Rzec można, że mężczyzna polski w sklepie z garniturami jest nieaktualny. W każdym ujęciu, od fizjologii po – cokolwiek to znaczy, jeżeli znaczy jeszcze cokolwiek – metafizykę.

Przez lata badań w sklepach z garniturami dokonaliśmy niezliczonych wymazów ze wszystkich kątów i szparek, a nasze analizy na frontach i zapleczach tych placówek wykazały całkowitą sterylność, jeśli idzie o obecność tam testosteronu. Sklepy z garniturami, prócz magazynowania garniturów, magazynują najczystszy estrogen. Są gabinetami, w których estrogen występuje w każdej formie, a to gazu, maści, cieczy i proszku. Żadna maseczka, gazik ni chusteczka czy koreczek nie są w stanie zapobiec jego wchłanianiu przez mężczyznę polskiego. Zaprawdę nie ma poza sklepem z garniturami miejsca, gdzie można zobaczyć mężczyznę polskiego w stanie skrajnej, niemaskowanej bezpłciowości, osłupienia, umęczenia, zaczerwienienia i poddania. Mężczyzna polski w sklepie z garniturami jest równocześnie babunią i dziaduniem.

Oto bezustannie oglądamy polskich mężczyzn demonstrujących publicznie nieprzebrane pokłady swej męskości, nieselekcjonowanej ani etyką, ani estetyką. Jest to zaiste wyłącznie nasze spostrzeżenie, że jeżeli ktoś, kiedykolwiek, miałby ochotę zobaczyć polskiego mężczyznę w stanie jednak prawdziwym, powinien pójść do najbliższego sklepu z garniturami. Trzeba tam usiąść cichutko, na kanapce, w pobliżu przebieralni i po prostu patrzyć i słuchać. Można wyjąć notesik.

Już na progu sklepu z garniturami widać, że męskość we wchodzącym tu mężczyźnie polskim znika z prędkością komety opuszczającej z obrzydzeniem naszą Galaktykę. Jest on (a może już ono?) w ciężkim szoku i w stanie wstrząsu. Wpada natychmiast w bierność, którą trudno nazwać rezygnacją. Karczycho mu wiotczeje, a wszystkie otwory ciała jego wchłaniają natychmiast ogromne ilości estrogenu, a są to dawki burzące wiotkie zapory ze skisłego testosteronu. Mężczyzna w sklepie z garniturami popada w stan bez­płciowy i przetrwalnikowy, jakiego mogłyby mu pozazdrościć niesporczak z jednocyfrowym IQ, wylegujący się na Księżycu. Wejdźmy w detal i okoliczności tych zdarzeń.

Oto do polskiego sklepu z garniturami, w którym obsługa jest zazwyczaj damska, mężczyzna przychodzi zawsze z kobietą. Z mamusią, żoną, córką albo i z narzeczoną. Dlaczego? Ano dlatego, że mężczyzna polski samodzielnie jest w stanie kupić sobie tylko kilka przedmiotów: flaszkę, sterydy, koszulkę z krótkim rękawkiem, maczetę, przecenioną powieść Wildsteina albo antysemicki biuletyn. Jest w stanie zlecić sobie tatuaż i wypić kefir. Na tym jego samodzielność zakupowa się kończy. Czasem jednak trzeba pójść na wesele, gdzie wciąż oczekiwany jest występ w garniturze. Ponieważ reprezentacyjną estetyką rodziny polskiej rządzi kobieta, koleś nie ma wyboru. Musi z nią pójść do sklepu z garniturami, a jest to z jego punktu widzenia wizyta w miejscu kaźni. I słusznie. „Nie stój tak, stań inaczej, tak będzie dobrze, tak będzie jednak niedobrze”. I, jak wiemy, jest zazwyczaj bardzo niedobrze. Nie zdarzyło nam się oglądnąć mężczyzny polskiego wiążącego sobie krawat. Wiąże mu go zawsze ekspedientka albo matka. To jest minimum tego, co mężczyzna polski musi przeżyć, będąc w obcym mu przebraniu, gdy mamusie, czyli żona wraz ze sprzedawczynią, folgują sobie po kobiecemu. Jakie są reakcje jego organizmu, opisaliśmy wyżej, towarzyszy im oczywiście afazja i nieskrywany częstomocz. Taka jest prosta prawda o polskim mężczyźnie.

Wydawałoby się, że mógłby on zemścić się podczas wspólnej wizyty w sklepie ze stanikami. Ale nie. W sklepie ze stanikami mężczyzna polski jest jeszcze bardziej bezczynny niż w sklepie z garniturami. To ostatnie to gwóźdź wbity w fałszywy obraz męskiego świata, w imaginację polskiego mężczyzny. Każdy to powie, kto widział. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 34/2019