Po co światu zakony

"Cóż stałoby się ze światem, gdyby nie było w nim zakonników?" - pytał Jan Paweł II w adhortacji "Vita consecrata". Wyobraźmy to sobie: liczne w polskiej rzeczywistości wspólnoty zakonne jedna po drugiej przestają istnieć. Budynki klasztorne zamieniane są na hotele, restauracje, sklepy...

18.02.2008

Czyta się kilka minut

Ta niepokojąca wizja w krajach zachodnich powoli staje się rzeczywistością. Czy kryzys życia konsekrowanego dotrze także do Polski?

Na razie do zakonnych nowicjatów wciąż zgłaszają się kandydaci. Choć jak wynika z kościelnych statystyk, z roku na rok jest ich mniej. W 2007 r. nowicjat w męskich zakonach rozpoczęło 708 osób, rok wcześniej - 797. Do żeńskich zgromadzeń zgłosiły się 424 kandydatki, podczas gdy w roku 2006 było ich 468. Wyraźniej tendencję spadkową widać w perspektywie kilku lat: przed 10 laty w zakonach żeńskich formację rozpoczynało aż 728 nowicjuszek i postulantek, czyli o 42 proc. więcej. Na ten spadek wpływają różne czynniki. Wskazuje się na niż demograficzny czy masowe wyjazdy młodych ludzi za granicę w celach zarobkowych. Mówi się o spadku religijności wśród młodzieży. Zwykle wspomina się także o procesach sekularyzacji, dotykających w coraz większym stopniu nasze społeczeństwo. Przewodniczący Krajowej Rady Duszpasterstwa Powołań bp Wojciech Polak mówi wręcz o "antypowołaniowej kulturze", gdyż coraz rzadziej młodzież, planując przyszłość, myśli o niej w kategoriach życiowego powołania.

Ale jest jeszcze jeden, zwykle pomijany czynnik, nad którym warto się zastanowić. Za kształtowaną przez wieki teologią życia konsekrowanego stała wizja Kościoła, która zaczęła się zmieniać wraz z reformami Soboru Watykańskiego II. Wiele dawnych argumentów przemawiających za życiem zakonnym przestało być dzisiaj przekonujących. Nieprzypadkowo kryzys życia zakonnego zaznaczył się na Zachodzie właśnie po Soborze. Nie wszystkiemu winna jest sekularyzacja: niestety, nie wydaje się, by posoborowe próby odnowienia refleksji na temat życia zakonnego przyniosły oczekiwane rezultaty. Teologia nadal posługuje się językiem, który stał się nieadekwatny do przeżywania przez wiernych wiary. W Polsce proces ten do 1989 r. był sztucznie wstrzymany nienormalnością czasów PRL. Wygląda na to, że obecnie coraz wyraźniej zaczyna dawać o sobie znać.

Spróbuję wskazać, na czym polegają kłopoty z rozumieniem życia zakonnego, powracając do zadanego na początku pytania: "Cóż stałoby się ze światem, gdyby nie było w nim zakonników?". Zdaniem Jana Pawła II, "gdyby zabrakło tego konkretnego znaku, należałoby się obawiać, że miłość ożywiająca cały Kościół ostygnie, że zbawczy paradoks Ewangelii straci swą ostrość, że »sól« wiary zwietrzeje w świecie ulegającym sekularyzacji". Innymi słowy, zakony pełnią w Kościele rolę centralną i nie do zastąpienia.

Przypominają się słowa z pochodzącego z II wieku Listu do Diogneta o roli chrześcijan w świecie, dla których "każda ziemia obca jest im ojczyzną i każda ojczyzna ziemią obcą". Chrześcijanie "są w ciele, lecz żyją nie według ciała. Przebywają na ziemi, lecz są obywatelami nieba. (...) Są ubodzy, a wzbogacają wielu. Wszystkiego im nie dostaje, a opływają we wszystko. Pogardzają nimi, a oni w pogardzie tej znajdują chwałę". To trafne zestawienie chrześcijańskich paradoksów kończy słynna glosa: "Jednym słowem: czym jest dusza w ciele, tym są w świecie chrześcijanie". Nie będzie nadużyciem, jeśli słowa Papieża streścimy parafrazą: czym jest dusza w ciele, tym są w Kościele i w świecie zakonnicy. Oznacza to, że cechy pierwotnie charakteryzujące chrześcijan przeniesione zostały na osoby konsekrowane.

Ta transpozycja ma historyczne wyjaśnienie. Źródła monastycyzmu biorą swój początek w ruchu pustelników w IV w. Najbardziej wrażliwe religijnie jednostki szukały na pustyniach egipskich surowego życia poświęconego wyłącznie Bogu. Była to ucieczka nie tylko przed pokusami świata, ale także przed skutkami przymierza Ołtarza z Tronem. Chrześcijaństwo z religii prześladowanej stało się w owym czasie uprzywilejowaną religią państwową. Bycie chrześcijaninem przestało wymagać zaparcia się siebie, przeciwnie - zaczęło przynosić "światowe" profity. Chrześcijański radykalizm szybko zwietrzał. Od tej pory "solą chrześcijaństwa" staną się mnisi, a w późniejszych wiekach zakonnicy.

Ten historyczny - dodajmy: teologicznie nieuzasadniony! - podział na chrześcijan lepszej i gorszej kategorii trwał aż do czasu Vaticanum II. Sobór przypomniał, że wszyscy powołani są do świętości i w każdym stanie życia ta świętość jest możliwa. W refleksji o Kościele powrócono do źródeł chrześcijaństwa. Przypomniano, że fundamentalna jest tylko jedna konsekracja wspólna wszystkim chrześcijanom: konsekracja chrzcielna (życie według rad ewangelicznych - czystości, ubóstwa i posłuszeństwa - jest formą realizacji konsekracji chrzcielnej). W Polsce prof. Stefan Swieżawski mówił o "końcu epoki konstantyńskiej". Od tego czasu coraz częściej napominano, by nie przeciwstawiać sobie różnych charyzmatów obecnych w Kościele. Mimo tych licznych napomnień pozostał język, w którym to przeciwstawienie jest wciąż strukturalnie obecne.

Przykłady znajdziemy choćby we wspomnianej już adhortacji z 1996 r., poświęconej aktualności życia konsekrowanego. Jan Paweł II słusznie się sprzeciwia patrzeniu na życie według rad ewangelicznych jedynie pod kątem użyteczności i pożytku dla świata. Przypomina ewangeliczny epizod namaszczenia Jezusa w Betanii przez Marię drogocennym olejkiem - gest czystej bezinteresowności. Przy okazji jednak mówi: "Dla tych, którzy otrzymali bezcenny dar szczególnego naśladowania Pana Jezusa, jest oczywiste, że można i należy kochać Go sercem niepodzielnym i że można poświęcić Mu całe życie, a nie tylko niektóre gesty, chwile czy działania" (VC; nr 104). Czy tylko dla zakonników jest to oczywiste? Czy to ma znaczyć, że osoby świeckie są zdolne poświęcić Jezusowi tylko niektóre gesty, chwile czy działania? Nie trzeba dodawać, że słowa te są dla nich bolesne, bo stawiają ich wiarę i miłość do Boga oraz wspólne uświęcanie się w małżeństwie pod znakiem zapytania.

Kiedy czytam w licznych dokumentach kościelnych o "niepodzielnym sercu", "wierniejszym naśladowaniu Jezusa" czy "całkowitym poświęceniu" zakonników, przypomina mi się epizod z życia Katarzyny z Genui, XV-wiecznej świętej, która do momentu nawrócenia męża żyła w nieszczęśliwym małżeństwie. Zdarzyło się, że pewien dominikanin chlubił się przed nią doskonałością swego zakonnego stanu. "Ale po tym, jak dużo i długo mówił, Katarzyna, objęta gorącym płomieniem czystej miłości, nie mogła go dłużej słuchać. Podskoczyła tak gwałtownie, że zdawało się, iż postradała zmysły, i powiedziała: »Gdybym wierzyła, że twoja szata ma moc, zerwałabym ją z ciebie bez zastanowienia siłą, jeśli bym nie mogła inaczej jej dostać. Być może prowadzicie życie bardziej pełne zasług niż moje. To nieistotne. Ale w żaden sposób mnie nie przekonasz, że ja nie mogę Go kochać tak mocno jak ty«. A powiedziała to - dodaje plastycznie hagiograf - z takim naciskiem i zachwytem, że jej włosy rozplotły się i rozsypały na ramiona".

Po zajściu z niefortunnie wypowiadającym się dominikaninem Katarzyna pytała podczas modlitwy: "O miłości, kto może mi przeszkodzić w kochaniu Ciebie? Nawet życie w obozie żołnierskim, a nie jedynie życie, które prowadzę jako żona, nie mogłoby zakłócić mojej miłości. Gdyby świat albo małżonek mogli przeszkodzić miłości, czymże by ona wówczas była?".

Konsekracja zakonna jest pewną szczególną formą życia, która z istoty ma ułatwiać więź z Bogiem. Jest ponadto charyzmatem, który swą służbą niewątpliwie wzbogaca Kościół. Rzeczywiście jest darem Boga dla wspólnoty wierzących i ostatecznie od Boga zależy przyszłość tego charyzmatu w Kościele. Natomiast trudno się zgodzić ze stwierdzeniem "Vita consecrata", iż "wyraża najgłębszą istotę powołania chrześcijańskiego". Najgłębszą istotą powołania chrześcijańskiego jest miłość.

Dobrze to zrozumiała inna niezwykła kobieta - św. Teresa z Lisieux. Jej religijna żarliwość przejawiała się m.in. w tym, że Teresa odczuwała w sobie liczne, wykluczające się nawzajem powołania. Nie tylko powołanie karmelitanki, ale także - jak pisała - "powołanie Wojownika, Kapłana, Apostoła, Doktora, Męczennika". "Jak pogodzić te przeciwieństwa? Jak spełnić pragnienia mej biednej małej duszy?" - dręczyła się w duchu. Rozwiązanie przyniosła lektura 1. Listu św. Pawła do Koryntian. Teresa odkryła, że Kościół "ma Serce" i to Serce płonie miłością. "Zrozumiałam, że Miłość zawiera wszystkie powołania. (...) W Sercu Kościoła, mej Matki, będę Miłością. W ten sposób będę wszystkim". Na tym polega jej słynna "mała droga". Nie przypadkiem słowa te z równą mocą przemawiają do osób konsekrowanych i świeckich. Wszystkie charyzmaty Bóg wzbudza dla dobra Kościoła, a nie po to, by się porównywały między sobą. Pierwsze przykazanie Dekalogu zobowiązuje nas do tego, aby każdy miał niepodzielne serce.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2008