Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Cienki tomik z sześcioma opowiadaniami: "Śmierć plantatora", "Kto z państwa popełnił ludobójstwo?", "Ojciec Izydor", "Antylopa szuka myśliwego", "Nowa nieoczekiwana kariera", "Moro i mistrz" (drukowany wcześniej w "TP") - to trzecia książka prozatorska Wojciecha Albińskiego. Autora, który zadebiutował w 2003 roku, w wieku 58 lat, tomem opowiadań "Kalahari" rok później nominowanym do Nagrody Nike i uhonorowanym Nagrodą im. Józefa Mackiewicza. W tym samym roku ukazał się zbiór opowiadań - "Królestwo potrzebuje kata".
Albiński, geodeta-podróżnik, nie lubi o sobie opowiadać. W rozmowie waży słowa i wystrzega się sądów, bo każdy wydaje się zbyt szybki i mało przemyślany, może niesprawiedliwy. Jego proza jest maksymalnie oszczędna. Autor przyznaje, że opowiadając o Afryce, nie ucieka się do pomocy fikcji: nie wymyśla ani zdarzeń, ani osób, ani historii. Nawet jeśli nieprawdopodobne wydaje nam się zamordowanie aktora na planie filmu i dla jego potrzeb - tak w istocie się stało. W Dumo, w Afryce Zachodniej, w wytwórni filmów Luluwood nazwanej tak na cześć przyjaciółki właściciela, o której jeden z bohaterów mówi: "Wdzięk, uduchowienie i taniec... Każdy temat, nawet nabożny, potrafi zamienić w softporno". Aktorowi grającemu rolę białego plantatora naprawdę wyrwano serce i pokazano bojownika unoszącego je w radosnym triumfie. Czy ktoś mówi o morderstwie? W żadnym wypadku. Jedynie właściciel hotelu zgłasza narratorowi cichą pretensję, że znany z "białych ról" aktor, choć zwykle tak szarmancki, wyjechał bez pożegnania. Zostawił nawet rzeczy...
Albiński jest niespiesznym obserwatorem, który, by poznać Afrykę, przeprowadził się w latach 60. do Botswany, a następnie na południowy cypel kontynentu - do RPA. Osiedlić się, zapuścić korzenie, poznać ludzi, ich język i obyczaje - to jego "metoda badawcza". Patrzeć i czekać, niczego nie zakładając i niczemu się nie dziwiąc. Jeśli już coś założyć, to jedynie to, że ludzie są wszędzie mniej więcej tacy sami, odkładając przy tym na bok europejskie wyobrażenia o egzotyce, Afryce, czarnej rasie czy apartheidzie. Bo żadna teoria nie wytrzymuje konfrontacji z doświadczeniem, a zrozumienie miejsca i ludzi przychodzi dopiero po latach. Choć i wtedy niczego nie wie się na pewno.
Może przecież wybuchnąć taka wojna, jak w Rwandzie. Może się okazać, że i w Afryce możliwe jest ludobójstwo, choć nie tak dobrze zorganizowane jak w Europie. "Nikt ich nie widział. Nikt o nich nie słyszał" - skarży się Klarysa z opowiadania "Kto z państwa popełnił ludobójstwo?", nie mogąc odnaleźć krewnych, najprawdopodobniej zamordowanych. "To nie tak jak w waszych krajach... Tam każdy dostawał swój numer i można go było znaleźć w kartotekach. (...) A my jesteśmy tacy zacofani. Żadnych numerów. Nic".
Klarysa, jedna z ocalonych, po powrocie z Francji do ojczyzny nie potrafi opędzić się od wyobrażania sobie tego, jacy byli przed kilkunastoma zaledwie miesiącami ludzie, których spotyka: usłużny sprzedawca owoców, gromada rozwrzeszczanych wyrostków, obsługa hotelu. Tęskni za bezpiecznym Grenoble, dokąd wyjechała za francuskim mężem, który uratował jej życie. Tęskni za trasami narciarskimi, za europejskim życiem, które w niczym nie naruszało jej afrykańskiej tożsamości. W rodzinnym domu nie jest już u siebie: bo nie ma tam już nikogo z bliskich, bo pamiątki po nich spalono, a pokoje zajęli obcy. Ma za złe mężowi ten powrót i nie potrafi się z nim kochać. Gdy jednak zgłasza się po nią dawny narzeczony, odchodzi z nim bez słowa. Pozwala traktować się jak rzecz, za której "przechowanie" narzeczony chce zapłacić, zwracając francuskiemu mężowi wydatki na suknie i bilety lotnicze.
Dlaczego zostawia to, co dało jej schronienie i co obdarzyła zaufaniem, na rzecz kraju i mężczyzny, przed którymi, wydawało się, nie jest już w stanie otworzyć serca? Czy tak właśnie postępuje Afrykanka, nawet wykształcona, ale wierna tradycji i oczekiwaniom rodziny, nawet jeśli ta rodzina została wymordowana? Nie ma co mnożyć pytań, bo za odpowiedź będzie musiała nam wystarczyć zmiana tematu. "Nie lubimy nikogo zapędzać w kozi róg... - przyznaje Klarysa. - Ani przygważdżać do muru pytaniami".
Albiński nie dopowiada zakończeń. Kim był tajemniczy doktor z opowiadania "Kalahari", którego widział tylko chory? Czy ogłoszenie o poszukiwaniu kata na pewno może się ukazać tylko w prasie jakiejś afrykańskiej republiki? A co z krajami z zupełnie innych kontynentów, w których tak liczne głosy domagają się utrzymania bądź przywrócenia kary śmierci? Czy Komisję Prawdy i Pojednania (opowiadanie "Komisja" z drugiego tomu) powołano dla wymierzania sprawiedliwości, czy może raczej dla zaspokojenia potrzeby nieuchronności kary dla tych, którzy zadawali śmierć i krzywdzili niewinnych? By krewni ich ofiar mieli gdzie i do kogo powiedzieć słowa przynoszące ulgę: "Chciałam zobaczyć twoją twarz, Matabela. Jesteś śmieć, nie człowiek! Chcę na ciebie raz spojrzeć i zapamiętać sobie... I nigdy cię już więcej nie zobaczyć!".
Niczego nie wiadomo do końca, a wszystko, co wydawałoby się spodziewane - nie następuje. W świecie opisanym przez Albińskiego okazuje się, że czarni wcale nie chcą się odgrywać za lata upokorzeń apartheidu, a biali nie wydają się zapiekli w chęci utrzymania władzy za wszelką cenę. Może dlatego, że wszyscy oddają się z lubością jednemu zajęciu - zarabianiu pieniędzy i zapewnianiu sobie dostatniego życia. A może dlatego, że tkwienie w rolach jest nudne i mało wygodne pod każdą szerokością geograficzną. Tytułowe opowiadanie najnowszego tomu dotyczy przecież młodego człowieka żyjącego w społeczeństwie, w którym coraz bardziej liczy się pieniądz. Gra na giełdzie, ustawiczne przeliczanie aktywów, luksusowe auta czy domy w szykownych dzielnicach wydają się tym, co, poza pracą zawodową, głównie wypełnia czas. Nikt nie mówi o głodzie duchowym, ponieważ w istocie nikt go nie odczuwa. Nawet na wywołanie cudu - a ściślej nawiązanie kontaktu ze zmarłymi dla uregulowania bardzo konkretnych spraw, jak w opowiadaniu "Moro i mistrz" - zawiera się kontrakt, opłacając z góry usługę.
***
W opowiadaniach Albińskiego nie spotkamy Afryki, jakiej mogliby się spodziewać konsumenci klisz bezustannie powielanych przez media. W jego tekstach nie ma skrajności: ani olśniewającego bogactwa, ani chwytającej za serce nędzy; ani wielkiej "misjonarskiej" dobroci, ani odstręczającej podłości. Wszystko jest stonowane i jakby zwyczajne. Właśnie dlatego to, co uznalibyśmy u kogo innego za czysty wymysł, tutaj przyjmujemy za czystą prawdę.
Wojciech Albiński "Antylopa szuka myśliwego", Warszawa 2006, Wydawnictwo Książkowe "Twój Styl".