Inna Afryka

Autor jest niespiesznym obserwatorem afrykańskiej rzeczywistości. Zapuścić korzenie, poznać ludzi, ich język i obyczaje - to jego "metoda badawcza. Patrzeć i czekać, niczego z góry nie zakładając.

18.10.2006

Czyta się kilka minut

Wojciech Albiński /
Wojciech Albiński /

Cienki tomik z sześcioma opowiadaniami: "Śmierć plantatora", "Kto z państwa popełnił ludobójstwo?", "Ojciec Izydor", "Antylopa szuka myśliwego", "Nowa nieoczekiwana kariera", "Moro i mistrz" (drukowany wcześniej w "TP") - to trzecia książka prozatorska Wojciecha Albińskiego. Autora, który zadebiutował w 2003 roku, w wieku 58 lat, tomem opowiadań "Kalahari" rok później nominowanym do Nagrody Nike i uhonorowanym Nagrodą im. Józefa Mackiewicza. W tym samym roku ukazał się zbiór opowiadań - "Królestwo potrzebuje kata".

Albiński, geodeta-podróżnik, nie lubi o sobie opowiadać. W rozmowie waży słowa i wystrzega się sądów, bo każdy wydaje się zbyt szybki i mało przemyślany, może niesprawiedliwy. Jego proza jest maksymalnie oszczędna. Autor przyznaje, że opowiadając o Afryce, nie ucieka się do pomocy fikcji: nie wymyśla ani zdarzeń, ani osób, ani historii. Nawet jeśli nieprawdopodobne wydaje nam się zamordowanie aktora na planie filmu i dla jego potrzeb - tak w istocie się stało. W Dumo, w Afryce Zachodniej, w wytwórni filmów Luluwood nazwanej tak na cześć przyjaciółki właściciela, o której jeden z bohaterów mówi: "Wdzięk, uduchowienie i taniec... Każdy temat, nawet nabożny, potrafi zamienić w softporno". Aktorowi grającemu rolę białego plantatora naprawdę wyrwano serce i pokazano bojownika unoszącego je w radosnym triumfie. Czy ktoś mówi o morderstwie? W żadnym wypadku. Jedynie właściciel hotelu zgłasza narratorowi cichą pretensję, że znany z "białych ról" aktor, choć zwykle tak szarmancki, wyjechał bez pożegnania. Zostawił nawet rzeczy...

Albiński jest niespiesznym obserwatorem, który, by poznać Afrykę, przeprowadził się w latach 60. do Botswany, a następnie na południowy cypel kontynentu - do RPA. Osiedlić się, zapuścić korzenie, poznać ludzi, ich język i obyczaje - to jego "metoda badawcza". Patrzeć i czekać, niczego nie zakładając i niczemu się nie dziwiąc. Jeśli już coś założyć, to jedynie to, że ludzie są wszędzie mniej więcej tacy sami, odkładając przy tym na bok europejskie wyobrażenia o egzotyce, Afryce, czarnej rasie czy apartheidzie. Bo żadna teoria nie wytrzymuje konfrontacji z doświadczeniem, a zrozumienie miejsca i ludzi przychodzi dopiero po latach. Choć i wtedy niczego nie wie się na pewno.

Może przecież wybuchnąć taka wojna, jak w Rwandzie. Może się okazać, że i w Afryce możliwe jest ludobójstwo, choć nie tak dobrze zorganizowane jak w Europie. "Nikt ich nie widział. Nikt o nich nie słyszał" - skarży się Klarysa z opowiadania "Kto z państwa popełnił ludobójstwo?", nie mogąc odnaleźć krewnych, najprawdopodobniej zamordowanych. "To nie tak jak w waszych krajach... Tam każdy dostawał swój numer i można go było znaleźć w kartotekach. (...) A my jesteśmy tacy zacofani. Żadnych numerów. Nic".

Klarysa, jedna z ocalonych, po powrocie z Francji do ojczyzny nie potrafi opędzić się od wyobrażania sobie tego, jacy byli przed kilkunastoma zaledwie miesiącami ludzie, których spotyka: usłużny sprzedawca owoców, gromada rozwrzeszczanych wyrostków, obsługa hotelu. Tęskni za bezpiecznym Grenoble, dokąd wyjechała za francuskim mężem, który uratował jej życie. Tęskni za trasami narciarskimi, za europejskim życiem, które w niczym nie naruszało jej afrykańskiej tożsamości. W rodzinnym domu nie jest już u siebie: bo nie ma tam już nikogo z bliskich, bo pamiątki po nich spalono, a pokoje zajęli obcy. Ma za złe mężowi ten powrót i nie potrafi się z nim kochać. Gdy jednak zgłasza się po nią dawny narzeczony, odchodzi z nim bez słowa. Pozwala traktować się jak rzecz, za której "przechowanie" narzeczony chce zapłacić, zwracając francuskiemu mężowi wydatki na suknie i bilety lotnicze.

Dlaczego zostawia to, co dało jej schronienie i co obdarzyła zaufaniem, na rzecz kraju i mężczyzny, przed którymi, wydawało się, nie jest już w stanie otworzyć serca? Czy tak właśnie postępuje Afrykanka, nawet wykształcona, ale wierna tradycji i oczekiwaniom rodziny, nawet jeśli ta rodzina została wymordowana? Nie ma co mnożyć pytań, bo za odpowiedź będzie musiała nam wystarczyć zmiana tematu. "Nie lubimy nikogo zapędzać w kozi róg... - przyznaje Klarysa. - Ani przygważdżać do muru pytaniami".

Albiński nie dopowiada zakończeń. Kim był tajemniczy doktor z opowiadania "Kalahari", którego widział tylko chory? Czy ogłoszenie o poszukiwaniu kata na pewno może się ukazać tylko w prasie jakiejś afrykańskiej republiki? A co z krajami z zupełnie innych kontynentów, w których tak liczne głosy domagają się utrzymania bądź przywrócenia kary śmierci? Czy Komisję Prawdy i Pojednania (opowiadanie "Komisja" z drugiego tomu) powołano dla wymierzania sprawiedliwości, czy może raczej dla zaspokojenia potrzeby nieuchronności kary dla tych, którzy zadawali śmierć i krzywdzili niewinnych? By krewni ich ofiar mieli gdzie i do kogo powiedzieć słowa przynoszące ulgę: "Chciałam zobaczyć twoją twarz, Matabela. Jesteś śmieć, nie człowiek! Chcę na ciebie raz spojrzeć i zapamiętać sobie... I nigdy cię już więcej nie zobaczyć!".

Niczego nie wiadomo do końca, a wszystko, co wydawałoby się spodziewane - nie następuje. W świecie opisanym przez Albińskiego okazuje się, że czarni wcale nie chcą się odgrywać za lata upokorzeń apartheidu, a biali nie wydają się zapiekli w chęci utrzymania władzy za wszelką cenę. Może dlatego, że wszyscy oddają się z lubością jednemu zajęciu - zarabianiu pieniędzy i zapewnianiu sobie dostatniego życia. A może dlatego, że tkwienie w rolach jest nudne i mało wygodne pod każdą szerokością geograficzną. Tytułowe opowiadanie najnowszego tomu dotyczy przecież młodego człowieka żyjącego w społeczeństwie, w którym coraz bardziej liczy się pieniądz. Gra na giełdzie, ustawiczne przeliczanie aktywów, luksusowe auta czy domy w szykownych dzielnicach wydają się tym, co, poza pracą zawodową, głównie wypełnia czas. Nikt nie mówi o głodzie duchowym, ponieważ w istocie nikt go nie odczuwa. Nawet na wywołanie cudu - a ściślej nawiązanie kontaktu ze zmarłymi dla uregulowania bardzo konkretnych spraw, jak w opowiadaniu "Moro i mistrz" - zawiera się kontrakt, opłacając z góry usługę.

***

W opowiadaniach Albińskiego nie spotkamy Afryki, jakiej mogliby się spodziewać konsumenci klisz bezustannie powielanych przez media. W jego tekstach nie ma skrajności: ani olśniewającego bogactwa, ani chwytającej za serce nędzy; ani wielkiej "misjonarskiej" dobroci, ani odstręczającej podłości. Wszystko jest stonowane i jakby zwyczajne. Właśnie dlatego to, co uznalibyśmy u kogo innego za czysty wymysł, tutaj przyjmujemy za czystą prawdę.

Wojciech Albiński "Antylopa szuka myśliwego", Warszawa 2006, Wydawnictwo Książkowe "Twój Styl".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (43/2006)