Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Problem z wystąpieniami szefa NBP nie polega na tym, że Glapiński kłamie, ale na tym, co jego nieżyjący już partyjny kolega Ludwik Dorn zwykł nazywać „oszczędnym gospodarowaniem prawdą”. Większość prognoz ekonomicznych faktycznie zakłada, że PKB Polski nie osunie się w tym i w następnym roku pod kreskę. Sam NBP szacuje, że gospodarka w przyszłym roku zwolni tempo rozwoju z tegorocznych 4,7 proc. do 1,4 proc. I właśnie to stanowi dobrą nowinę, z którą jego szef zwrócił się do narodu, jednocześnie wskazując nieudaczników z „wielu krajów”, którym nie pójdzie równie dobrze. Wzrost o 1,4 proc. rzeczywiście nie będzie udziałem nazbyt wielu europejskich gospodarek. Strefa euro, jak podał właśnie Europejski Bank Centralny, zwolni z 3,1 proc. do 0,9 proc. – czyli o 2,2 punktu procentowego. Gdyby identycznie zliczyć dynamikę polskiego PKB, okaże się, że rodzima gospodarka wyhamuje jeszcze gwałtowniej, bo aż o 3,3 punktu procentowego. Prezes Glapiński powinien był właśnie tym podzielić się z obywatelami Polski w pierwszej kolejności, bo jeśli jakiś wskaźnik makroekonomiczny będzie im niebawem dawać się we znaki, to właśnie dynamika PKB. Co z tego, że zatrzymamy się wyżej od sąsiadów, skoro spadniemy ze znacznie wyższego konia.
NBP ma stać na straży wartości rodzimej waluty. Wypowiedzi jego szefa mogą być też wskazówką dla wielu obywateli myślących o zaciągnięciu kredytu, zmianie pracy czy powiększeniu rodziny. Adam Glapiński mówi tymczasem, że „nie ma żadnego kryzysu. Mamy tylko, albo aż, wysoką inflację”. Na szczęście i ona znajduje się już „na płaskowyżu”. Proszę zapamiętać. Gdyby w najbliższej przyszłości coś poszło nie tak z pracą, kredytem, kursem złotego czy domowym budżetem, nie pomylcie tego Państwo z kryzysem.