Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Z wcielenia, w którym Tomasz Budzyński - jedna z ikon polskiej sceny niezależnej - pierwszy raz pojawił się przed publicznością, pozostało wbrew pozorom dużo. Owszem, na scenę nie wychodzi jak w 1984 r., w skórze i z wąskim jak brzytwa irokezem, napędzany wściekłością. Owszem, wydaje się, że po "Siekierze"- jednym z najbardziej radykalnych działań punk-rockowych w tej części Europy - pozostało tylko wspomnienie piorunującej mieszanki agresji, wojennych tekstów, zdartego wokalu i brudnej, przesterowanej gitary:
Gdy przyjdą w nocy po mnie
Gdy przyjdzie taki czas
Nałożę ciężkie buty
Zabiorę gruby pas
Nie będzie już więzienia
Nie będzie pytał nikt
Zabiję bez sumienia
Wypalę puste łby
Wypalę puste łby
Zabiję brudne sny
Nie będzie pytał nikt
Nie będzie pytał nikt
Zabij ty
Zabij ty
("Zabij ty")
A jednak nie wszystko zniknęło. Od pierwszych zdań wykrzyczanych ponad ćwierć wieku temu Tomasz Budzyński porusza się po obszarach granicznych: tam, gdzie opowiada się o krwi, szaleństwie, walce fizycznej i duchowej, Bogu i demonach. I nadal, niezależnie od tego, czy gra przed bazyliką w Wadowicach dla rozmodlonej młodzieży, czy w zatłoczonym punkowym klubie, płonie na scenie jak pochodnia, pełen energii i siły.
Trudno byłoby zliczyć wszystkie projekty, w jakich brał przez te lata udział - współtworzył m.in. słynne zespoły "Armia" i "2 Tm 2,3", śpiewał z antyfaszystami, jest malarzem, poetą, komponuje dla teatru. W ostatnich latach wydał trzy solowe płyty - właśnie wznowiony "Taniec szkieletów", "Lunę" i "Osobliwości". Tych ostatnich dobrze słuchać w kolejności chronologicznej, zdają się bowiem pokazywać kolejne etapy podróży duchowej jednego z najciekawszych polskich artystów...
Najważniejsze płyty z udziałem Tomasza Budzyńskiego
(przy opisach podajemy ich najnowsze edycje):
Siekiera, "Na wszystkich frontach świata",
W Moich Oczach 2008
Najpełniejszy zbiór utworów jednej z najważniejszych polskich kapel punk-rockowych. Ostra, drapieżna muzyka, której siła robi wrażenie do dziś.
Armia, "Antiarmia",
Metal Mind Production 2005
Mrok, surowość i monotonia tej płyty muszą kojarzyć się z drugą połową lat 80., kiedy powstawała. Do tego obrazy jak z ciężkich snów, ale też dużo zaskakujących brzmień, jak słynny "Bombadil w locie".
Armia, "Legenda",
Metal Mind Production 2004
Punkowa energia muzyków i mistyczne teksty złożyły się w efekcie na jedną z najważniejszych polskich płyt rockowych. Siła tej muzyki pozwala zapytać, czy artyści byli jedynymi jej wykonawcami, czy też pośredniczyli między słuchaczami a czymś znacznie większym.
Tomasz Budzyński, "Taniec szkieletów",
Isound Labels 2011
Optymistyczna opowieść o śmierci i przemijaniu. Obowiązkowym dodatkiem jest teledysk do utworu "Anielo, mój aniele", dostępny na YouTube.
Tomasz Budzyński, "Luna",
Innova Concerts 2008
Według Budzyńskiego to najbardziej osobista płyta, jaką dotychczas nagrał. Niepokojąca, chwilami ciemna i pełna zwątpienia.
Z tych trzech płyt najłatwiejszy w odbiorze wydaje się "Taniec szkieletów", rzecz nasycona melancholią i świadomością przemijania tak intensywnie, że - co tu dużo mówić - nawet średnio wrażliwemu odbiorcy oczy robią się mokre.
Pierwsza solowa płyta Budzyńskiego spina bardzo odległe brzegi, znajdując pogodny język opowieści o tym, co najtrudniejsze do zaakceptowania. Przestrzenna gitara, melodyka i delikatne frazy przesuwające się po marginesach są tłem, na którym mijają w tańcu szkielety dawno minionego dzieciństwa, odległe twarze bliskich, krajobrazy stron rodzinnych, samotność, miłość, obsesyjne obrazy śmierci własnej i bliskich:
Mnie zabije jakiś nóż
Natalię porazi prąd
Juras utonie w jeziorze
("Kazimierz przez Nałęczów")
W najlepszej białej koszuli swej
Opadnę na samo dno
( "Stacja Dęblin IV")
Jest mimo to "Taniec szkieletów" opowieścią optymistyczną, buduje zamiast niszczyć. Nigdzie-kraj stworzony przez dawnego wokalistę "Armii", zawieszony między jawą a snem, żywy, choć jednocześnie przeniknięty wszechobecnymi śmiercią i cierpieniem, to przestrzeń, z której nie chce się wychodzić. Ta melancholia nie należy do gatunku trujących, i, jeśli opierać się na słowach samego artysty, jest to zabieg celowy, Budzyński chce bowiem, żeby jego muzyka pomagała się podnosić, a nie upadać. Optymizmu nie powinniśmy jednak mylić z naiwnością: podobnie jak w 1984 r., Budzyński nadal dobrze czuje ciemność, tyle tylko, że inaczej sobie z nią radzi.
Optymizm jest możliwy z oczywistej przyczyny: dla artysty życie tutaj jawi się jako ważny, ale jednak zaledwie wstęp do tego, co nastąpi później. Lekiem na truciznę przemijania jest w "Tańcu szkieletów" przywoływany wprost Jezus, jedyna siła zdolna do przezwyciężenia śmierci. Nieprzypadkowo płytę zamyka utwór "Jesień", nagle przełamujący się z opisu podróży przez jesienny krajobraz w łagodną pocztówkę z drugiego brzegu:
Czarno biały film
Co się dzieje Bóg wie gdzie
W krainie żywych
Co przepływa obok mnie
Już nie umrzemy
Zostaliśmy tam
Gdzie śmierci już nie ma
(to do widzenia)
("Jesień")
Warto przypomnieć, że za tak przejrzyście i radykalnie formułowany pogląd Budzyński zapłacił cenę. Moment, w którym jasno zadeklarował swój katolicyzm, oznaczał nie tylko początek nowej drogi, ale też zerwanie kontaktów z częścią kontrkulturowego środowiska, z którego wyrósł, i które potraktowało jego wyznanie wiary jak niewybaczalny nietakt towarzyski. Sam artysta wspominał, że po tym, jak zmienił swój tekst "Przebłysk" z "Niech cię strzeże, niech cię wspiera światło" na "Niech cię strzeże, niech cię wspiera Chrystus" zdarzało mu się na koncertach zostać oplutym przez wściekłych fanów.
Po latach emocje opadły, ale dla dużej części środowiska muzycznego i słuchaczy tzw. chrześcijański rock jest nadal zjawiskiem kuriozalnym, nadającym się co najwyżej do obśmiania. "Taniec szkieletów" jest odpowiedzią najlepszą z możliwych, pokazującą, że religijność nie musi kłócić się z umiejętnością komponowania świeżej, nowoczesnej muzyki.
***
Środkowa część tryptyku, czyli "Luna", ma inną barwę niż "Taniec szkieletów", jakby artysta zapraszał do podróży w ciemność. Nie ma tu słonecznych krajobrazów, po przejeżdżających pociągach pozostały zarośnięte tory. Są zdania: "Jestem już zmęczony"; "Nie chce mi się żyć, nie chce mi się odpowiadać". Optymizm poprzedniej płyty nie znika, ale miesza się z lękiem i zwątpieniem, a melancholia zdaje się wyrywać spod kontroli. W kluczowych momentach "Luna" zmienia się w nowoczesną, pięknie zagraną opowieść o nocy duchowej, o chwili, kiedy przychodzi zmęczenie wieczną tajemnicą, brakiem odpowiedzi, wołaniem bez odzewu:
To wszechświat jest w kolorze
mięsa
Obraca się i ocieka krwią
Gdzie te wszystkie twoje
niebieskości
Obiecane mi krajobrazy
("Wiosna na wygnaniu")
To ciemny kraj, jak pogłos świata realnego, który dla Budzyńskiego jest dziełem bożym, ale również Tolkienowskim Mordorem, czasem ostatecznym, pełnym okrucieństwa, przemocy i zła. Przez "Taniec szkieletów" i "Lunę" przepływa trudny do opisania strumień energii, jakby rzeczywiście napędzał je duch. Tłem dla słów jest muzyka najwyższej próby, niespokojna, rozwichrzona, zanurzona w wielu odmiennych tradycjach: od prostego balladowego grania, przez psalmy, psychodelię spod znaku wytwórni 4AD, mroczny Nine Inch Nails, trans i nowoczesne bity. Są w solowych dokonaniach Budzyńskiego momenty porywające, jak tytułowa "Luna", "Umieraj" czy zamykający drugą płytę utwór "Dom". I jeśli rację miał Goethe, który powiedział, że w muzyce jak w żadnej innej ze sztuk widać obecność demonów, to były wokalista "Siekiery" dopowiada, że jest w niej również miejsce na duchy zupełnie inne.
***
Napisać, że Budzyński jest wyłącznie muzykiem miłości i śmierci, oznacza brak jeszcze jednego wątku, podstawowego dla zrozumienia fenomenu jego twórczości. Wokalista "Armii", czy to w malarstwie (równie dla niego ważnym jak muzyka), czy to w tekstach i nutach, od lat nieustannie krąży wokół świata dziecięcego. Więcej, można podejrzewać, że sam dzieckiem nigdy być nie przestał i przestać nie zamierza, pielęgnując ową specyficzną wrażliwość, która z większości z nas opada wraz z wiekiem. Wspomnienie wakacji spędzanych u babci Anieli w Tarnobrzegu, gry w karty, leniwych niedziel i kolorowego kościoła dominikanów jest jednym z najważniejszych wspomnień, wokół których powstaje cała mitologia. Budzyński żyje w świecie awiacji, samolotów jedno- i dwupłatowych, lokomotyw parowych Ty-2, baśniowych pałaców, kolorowych krajobrazów spoza dnia i nocy. W tym świecie rosną wysmukłe drzewa o jaskrawych kolorach, za pilotem furkocze biały szalik, domy przypominają dekoracje z pamiętnej ekranizacji "Króla Maciusia Pierwszego", w odległych świątyniach czekają otwarte i ciemne bramy, można podejrzewać, że sygnał do odjazdu daje maszynista Grot ze słynnego opowiadania Stefana Grabińskiego. Z porozrzucanych w tekstach sygnałów można by stworzyć cały katalog dziecięcych zabaw i zainteresowań. Otokar Balcy i Alojzy Mol, Bohdan Butenko, Rolniczy Kwadrans, wyliczanki, "prosty przedziałek jak nieosiągalny ląd", "maleńki biały płaszcz"...
Jeśli szukać w tekstach, wśród mrugnięć, aluzji, skrótów i nieznanych języków, najdobitniejszego obrazu dzieciństwa, to nasuwa on się sam, w zamykającej "Anielo" zaskakującej frazie "Okno w pralni jeszcze się świeci", w jednym błysku przywołującej wszystko, co z dobrą przeszłością związane - poczucie bliskości, ciepła, pewność, że ktoś czuwa, czeka i zostawia zapalone światło jak latarnię, na którą wcześniej czy później obierzemy kurs.
Po co to wszystko? Po co te nieustanne powroty do niegdysiejszych śniegów? Odpowiedź zdaje się zawierać w puencie "Osobliwości". Zdaje się, że dla Budzyńskiego mit dzieciństwa jest poza wiarą i miłością jednym ze schronień, do których często ucieka:
Mój dziecinny kraj
Tu
Mój dziecinny kraj
Tam
Czysty jak łza
Czysty jak łza
("Gorsze dziecko")
Naiwność, można powiedzieć, bo przecież żaden kraj lat dziecinnych nie był idealnie czysty. Z jakichś powodów ta figura powrotu zmienia się jednak w oręż przeciwko przemijaniu i osłabia lęk, jakby w odległej przeszłości biło jedno ze źródeł siły Budzyńskiego. Ponieważ ze świata wypisać się nie może (w wywiadzie dla "Tygodnika", zatytułowanym "Stańmy po stronie Zwycięzcy", mówił, że od samobójstwa chroni go wiara w zwycięstwo Chrystusa), szuka dróg ucieczki. Bóg, miłość, rodzina, dzieciństwo to najważniejsze z nich.
Warto zauważyć jeszcze jedno: Budzyński-malarz jest zdeklarowanym kolorystą. Ten artystyczny wybór oznacza więcej niż tylko upodobanie do jaskrawości, można go bowiem też rozumieć jak nieskończony zachwyt nad różnorodnością świata. We wspomnianym już wywiadzie dla "TP" Budzyński cytuje św. Pawła, który mówił "Nic innego, tylko nieustannie się radujcie", i dodaje od siebie: "Myślę o tym i chce mi się cieszyć, śmiać, pić wódkę, palić papierosy, tańczyć, spraszać gości, siedzieć z nimi i opowiadać dowcipy - bo Chrystus zmartwychwstał!". Kontynuujmy: w świecie kolorysty jest miejsce również na post i ciemność. Kolorysta słucha jednocześnie muzyki poważnej i rock’n’rolla, czyta komiksy i pisma św. Bernarda z Clairvaux, fascynuje się jednocześnie Paulem Klee, surrealizmem spod znaku Chirico, Góreckim, parowozownią w Wolsztynie, zimowym lasem.
Czy w takiej różnorodności nie kryje się szaleństwo? Oczywiście, Budzyński jest szaleńcem. Trzeba mieć w sobie szaleństwo, by doprowadzić publiczność jarocińską do ekstatycznego tańca, jak to się zdarzyło w 1984 r. Trzeba być szaleńcem, by nałożyć sobie na głowę czapkę błazna i śpiewać baśnie, a potem otwarcie ogłosić, że Chrystus jest królem.
Ale też: trzeba mieć w sobie niesłychanie dużo autoironii i odwagi, by zaśpiewać w jednym ze swoich najważniejszych utworów, nagranym z "Armią":
głupek taki jak ja
topolowy liść
("Radio NRD")
Budzyński omija artystyczne pozy, zamiast tego zadaje się mówić: bądźcie tacy jak ja, cieszcie się, nawet jeśli będą was wyśmiewać. Dobra głupota ma sens. Pijcie światło, jedzcie wiatr.
***
Granicę poszukiwań wyznaczają wydane właśnie "Osobliwości" - płyta impresyjna, porwana, głupia, balansująca na granicy zrozumienia, najtrudniejsza ze wszystkiego, co Budzyński dotychczas wydał, choć niewykluczone, że jednocześnie najbardziej przekorna. Bzyczą w niej roje much (czy nie nad trupem?), wyją dzikie zwierzęta, zawodzi aktor z przedwojennego dancingu, ksiądz Baka podpowiada rymy, dzieciństwo pojawia się w surrealistycznej formie. Mało słów, dużo powtórzeń, muchy natrętnie powracają, przed oczami przesuwa się niesione rzecznym prądem martwe ciało, jakby nic więcej nie dało się już powiedzieć.
Czy to oznacza, że w swoich poszukiwaniach granicy między życiem a śmiercią Budzyński doszedł już do kresu? Że niewiele więcej da się dziś powiedzieć? Nawet jeśli tak jest, nie żałujmy - artysta z pewnością poszukuje już gdzie indziej, budując kolejne piętro medytacji o przemijaniu, śmierci, lęku przed odejściem i próbie tego strachu przezwyciężenia, jednej z najciekawszych, jakie pojawiły się na polskiej scenie muzycznej ostatnich dekad.
Tomasz Budzyński, "Luna", Innova Concerts 2008
Tomasz Budzyński, "Osobliwości", Isound Labels 2011
Tomasz Budzyński, "Taniec szkieletów", Isound Labels 2011