Piękny jak polityk

Wyborów politycznych w dużej mierze dokonujemy na oko. Dosłownie: ewolucyjne dziedzictwo sprawia, że oceniamy kandydatów po wyglądzie.

09.07.2018

Czyta się kilka minut

 / VINCENZO PINTO / EAST NEWS
/ VINCENZO PINTO / EAST NEWS

Ludzie są zaskakująco zgodni w ocenach tego, co piękne, a co odpychające. Niezależnie od kultury wstręt budzą w nas ropiejące rany, a twarz dziecka kojarzymy pozytywnie. Psycholodzy ewolucyjni widzą w tym ślad działania doboru naturalnego – nawet w XXI wieku za atrakcyjne uznajemy te cechy, które w toku ewolucji świadczyły np. o jakości genetycznej czy o stanie zdrowia potencjalnego partnera oraz służyły budowaniu więzi.

Wpływ atrakcyjności na nasze życie rozpoczyna się zaraz po narodzinach. Z obserwacji Judith Langlois wynika, że matki atrakcyjniejszych niemowląt były w stosunku do nich bardziej czułe. Fizycznie atrakcyjni pozostają uprzywilejowani przez resztę życia. Nie tylko zarabiają więcej za tę samą pracę czy dostają niższe wyroki w sądzie, ale też automatycznie przypisujemy im pozytywne cechy.

Kandydat z ludzką twarzą

Jak udowodniła m.in. Leslie A. Zebrowitz, robią tak nawet nieznajomi. Trudno sobie wyobrazić, że Monica Bellucci zakładając rajstopy w scenie filmu „Malena” może nie być troskliwą, sympatyczną, idealną kandydatką na partnerkę.

To powszechne zniekształcenie poznawcze, zwane efektem halo, dobrze znają psychologowie społeczni. Pierwsze cechy, jakie spostrzegamy u nowo poznanej osoby – a z reguły to właśnie wygląd fizyczny – determinują to, jak postrzegamy ją później.

Jeśli urodziliśmy się Monicą Bellucci lub Bradem Pittem, w wyścigu o sukces w życiu startujemy z połowy bieżni. Nie tylko w branży filmowej. Także w polityce.

Już w 1974. r. Michael G. Efran i J.W. Peterson zauważyli, że przystojniejsi kanadyjscy politycy zdobywali więcej głosów. Zależność tę potwierdzono później w Europie, USA, Australii i Brazylii.

Szczególnie wart odnotowania jest eksperyment Charlesa C. Ballewa II i Alexandra Todorova. Badanym pokazywano twarze zwycięzców i przegranych w wyścigu o fotel gubernatora lub senatora – przez 100 milisekund, 250 milisekund oraz bez limitu czasowego. Później proszono o ocenę, która z osób jest bardziej kompetentna. Zarówno przy krótkiej, jak i nieograniczonej ekspozycji za bardziej kompetentnych polityków uznawano tych zwycięskich (68,6 proc. w przypadku wyborów gubernatorskich i aż 72,4 proc. w przypadku senatorskich). Gdyby nie istniała zależność między urodą a sukcesem wyborczym, głosy powinny się rozkładać po równo. Autorzy twierdzą, że pozaświadome, szybkie procesy oceny czyichś kompetencji na podstawie twarzy wpływają na wynik wyborów. Odnosząc się do tych badań, Panu Poutvaara z zespołem wykazał, że im więcej cech dziecięcych ma twarz polityka, tym niżej oceniana jest jego kompetencja.

Konserwatywne oblicze

To, że twarz ma znaczenie w polityce, nie powinno dziwić. To z niej odczytujemy przecież czyjeś emocje i nastawienie. Co ciekawe, jeśli wizerunek danej osoby bardziej eksponuje jej twarz względem całej sylwetki, ludzie mają skłonność do oceniania jej jako inteligentniejszej, ambitniejszej i bardziej dominującej. Niektórzy badacze, jak Miron Zuckerman, są nawet zdania, że prezentując mężczyzn oraz przedstawicieli rasowej większości w danej kulturze, bardziej eksponuje się ich twarz. Zjawisko to określają mianem „twarzyzmu” (ang. face-ism). Być może to wyjaśnia, dlaczego Sara Konrath i Norbert Schwarz, analizując portrety polityków z oficjalnych witryn rządowych z Kanady, Australii i Norwegii, zauważyli, że zawierają zdecydowanie więcej twarzy w przypadku mężczyzn niż kobiet.

Nie tylko zresztą atrakcyjność samych polityków pozwala przewidywać decyzje podejmowane przy urnie. W grę może wchodzić także atrakcyjność... wyborców. Jak dowiedli Rolfe Daus Peterson i Carl Palmer, osoby atrakcyjniejsze częściej identyfikują się z ideologią konserwatywną – w przypadku USA głosują na Republikanów. Może to wyjaśniać fakt, że – jak wykazały liczne badania – ludzie atrakcyjni zarabiają więcej, a ci, którzy zarabiają więcej, są też zazwyczaj przeciwni redystrybucji dóbr czy podatkowym projektom lewicy. W dodatku, jeśli sami uważamy się za atrakcyjnych, bardziej się godzimy ze społecznymi nierównościami.

Wzrost nie tylko słupków

To, ile mierzy kandydat, też odgrywa ważną rolę w ocenie atrakcyjności. Np. polscy antropolodzy Bogusław Pawłowski i Sławomir Kozieł wykazali, że wysocy mężczyźni mają większe szanse na odpowiedź na swoje ogłoszenie matrymonialne. Zapewne więc i w polityce wzrost odgrywać będzie istotną rolę.

Gdy Gregg Murray i J. David Schmitz poprosili studentów z różnych kultur o narysowanie idealnego przywódcy narodu oraz typowego obywatela, dwukrotnie więcej rysowało lidera jako wyższego niż typowy obywatel. Wzrost kojarzy się z dominacją – jak ustalił Gert Stulp, osoby wyższe są bardziej dominujące w sytuacjach wymagających ustąpienia, jak wąskie przejście czy zatłoczona alejka w centrum handlowym.

Trudno znaleźć fotografie, na których mierzący 165 cm wzrostu (sam utrzymuje, że ma 171 cm) Silvio Berlusconi rozmawia z wyższymi politykami jak równy z równym. W 2008 r. podczas wiecu w Rzymie grzmiał: „Jestem wyższy od prezydenta Rosji Władimira Putina i od byłego premiera Hiszpanii José Maríi Aznara, mam 171 cm jak premier Włoch Romano Prodi, ale dla lewicowej prasy wciąż jestem karłem”.

Wzrost kojarzy się też w sposób oczywisty z siłą – to przecież jedno z ważniejszych kryteriów doboru w armiach całego świata. Jak wykazał antropolog Daniel M.T. Fessler, osobę oceniamy jako fizycznie wyższą, jeśli jesteśmy przekonani o tym, że posiada ona broń palną lub nóż. Do tego w sytuacji konfrontacji wysocy mężczyźni są bardziej dominujący i pewni siebie. A to już cechy bardzo pożądane u polityka – pomyślmy tylko o zdjęciach Władimira Putina rzucającego rywalami podczas treningów judo czy polującego na niedźwiedzie...

Wzrost faktycznie wydaje się pomocny w wyborach prezydenckich w USA. Nie wystarczy jednak, jak głosi popularny mit, być po prostu wyższym od przeciwnika. Przyszły prezydent USA był za każdym razem wyższy niż średnia wzrostu mężczyzn w jego generacji (przeciętnie o 7 cm, wyżsi byli również kandydaci przegrani). Ostatnim wybranym na prezydenta politykiem niższym niż średnia wzrostu w populacji był William McKinley, zwycięzca wyborów w... 1896 r. Po analizie wielu badań Gert Stulp i jego współpracownicy zauważyli, że kandydaci wyżsi nie wygrywali za każdym razem – wynika to ze specyfiki systemu wyborczego USA: mimo że otrzymywali więcej głosów powszechnych, to otrzymywali mniej głosów elektorskich. Kandydaci wyżsi mieli za to zdecydowanie większe szanse na reelekcję.

Oddaj na mnie głos

Wyobraźmy sobie teraz prezydenta, który ma problemy z gospodarką hormonalną i w obliczu wojny w orędziu zwraca się do narodu falsetem. Albo Vita Corleone z „Ojca chrzestnego”, który składa „propozycję nie do odrzucenia” głosem niemal kobiecym. Trudne, prawda?

Głos niesie wiele treści pozasemantycznych. Na jego podstawie możemy oszacować atrakcyjność, symetrię, niektóre cechy osobowości, wiek, wagę oraz próby oszukania drugiej osoby przez mówiącego. Mężczyźni dominujący mają tendencję do obniżania głosu, zwłaszcza w konfrontacji z mężczyzną ocenianym jako słabszy fizycznie. Ci o niskim głosie są też oceniani jako bardziej atrakcyjni.

Co ciekawe, niski głos preferują też wyborcy zarówno u polityków płci męskiej, jak i żeńskiej. Wysoki głos, w innych warunkach uznawany za bardzo atrakcyjny, nie sprawdza się w polityce.

W wyborach politycznych odbija się echem nasze ewolucyjne dziedzictwo. Oprócz wielu pozamerytorycznych czynników powiązanych z atrakcyjnością fizyczną liczy się też mowa ciała czy ubiór kandydata. A w przypadku kobiet – nawet faza cyklu owulacyjnego: setki badań odnotowały uwarunkowaną ewolucyjnie zmianę preferencji kobiet w tym czasie. Wybierały one m.in. mężczyzn o bardziej zmaskulinizowanych twarzach i sylwetce, obniżonych głosach, bardziej dominujących itd. Jak ustalił zespół Kristiny Durante na przykładzie wyborczej rywalizacji Baracka Obamy z Mittem Romneyem, w dniach płodnych kobiety, które nie posiadają stałego partnera, częściej głosują na kandydatów liberałów, zaś kobiety pozostające w związkach – na kandydatów konserwatystów.

Karolowi Darwinowi, który w poglądach politycznych był pod wieloma względami typowym przedstawicielem epoki wiktoriańskiej, pewnie nawet się nie śniło, że odkryty przezeń mechanizm pozwoli rzucić światło na wybory polityczne. ©

Na zdjęciu u góry: Od lewej: Silvio Berlusconi, Nicolas Sarkozy, Dmitrij Miedwiediew, Barack Obama i sekretarz generalny ONZ Ban Ki-moon. Szczyt G8, L’Aquila, 10 lipca 2009 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 29/2018