Pęd pędu

Miałem winnicę. Nie rosła na żyznym pagórku, jak ta opiewana przez Izajasza w 5. rozdziale jego księgi, symbolizująca niewdzięczny Izrael.

06.04.2020

Czyta się kilka minut

 / ADOBE STOCK
/ ADOBE STOCK

Czytamy wszak o niej, iż zamiast winogron „cierpkie wydała jagody”, na co Pan zapowiedział: „Pokażę wam, co uczynię winnicy mojej: rozbiorę jej żywopłot, by ją rozgrabiono; rozwalę jej ogrodzenie, by ją stratowano”. Moja winnica porastała tylko ściany wąskiego studziennego podwórka kamienicy. Przyszli, spuścili się na linach z dachu i pęd po pędzie odrywali ją od muru, tnąc co grubsze ramiona piłą. A grube były, że hej. Jeśli moje rozeznanie w dziedzinie uprawy winorośli zwanej botanicznie „szlachetną” na coś się przyda, to oceniam, że rosło to wszystko przynajmniej od lat czterdziestu.

Może i była nieszlachetna, ale tworzyła w lecie falującą wyściółkę. Ciasne, niewesołe podwórko stawało się w wietrzne popołudnia egzotyczną wyspą. Pochłaniała wszystko, łapczywie, bezczelnie. W porze kwitnienia ekosystem bzyczał basowo od pszczół, pogłos nieustannego zapylania mącił w głowie. Puszczona na żywioł płodność: ta winorośl na jesieni wydawała z siebie dziesiątki tysięcy owoców, po kilka pesteczek w każdej jagódce. A ty ile dzieci po sobie, sybaryto, pozostawisz?

Liście czerwieniały i spadały, tworząc czerwono-żółty dywan, który – jeśli się go szybko nie sprzątnęło, zamieniał się ku uciesze robaków w burą biomasę. Na łysych pędach zostawały przysuszone grona i z nadejściem zimy mogłem odnowić bliższą znajomość z sąsiadem kosem, który wraz z małżonką metodycznie je oskubywał.

To był zwykły kos, a przez okno wpadało ścierkowo bure światło galicyjskiego poranka. Ale symboliczna moc gron wyświetlała mi coraz to inne obrazy. Choćby ptaki wśród kiści na mozaice w kościele św. Witalisa w Rawennie z połowy VI w. Tam spogląda na nas Justynian, dumny, że udało mu się pozbierać resztki rozsypanego sto lat wcześniej Imperium Rzymskiego. Jego cesarstwo ogarnęła dżuma (ta z XIV w. nie była wcale pierwsza – tzw. plaga Justyniana nawracała aż do ok. 750 r.). Cesarz wprawdzie przeżył, ale zdobycze na Zachodzie weszły w długi proces dezintegracji. Rawenna pozostała pod władzą Bizancjum, ale w większości północnej Italii rozgościli się na dobre Longobardowie, których imię słyszymy dziś setki razy, gdy mówią nam o lombardzkiej tragedii.

Długo potem, na wzór kościoła św. Witalisa, cesarz Karol zbudował kaplicę w Akwizgranie, gdzie odbywają się dziś pompatyczne obchody europejskiej jedności… ale już dość tej gonitwy skojarzeń wokół zwykłego dzikiego wina. To był chwast, zżerał elewację, rozpulchniał tynk, brudził, jest tuzin powodów, dla których sumienny właściciel w trosce o budowlę pozbywa się czegoś takiego. Każdy chce mieszkać w solidnym domu, po to wołamy specjalistów od cegieł i wapna. Lecz uznanie prymatu inżynierii z jej bezduszną racjonalnością nie oznacza, że teraz nie mogę powtarzać za Izajaszem, iż zostawili mi pustynię, na której trudno będzie zamieszkać.

Poddaliśmy się myśleniu zarządców zdrowia publicznego, którzy obarczeni koszmarną odpowiedzialnością, ale i przyduszeni strachem, że to wszystko i tak nie wystarczy, postrzegają ludzi jako kropeczki ze słynnej animacji pokazującej sens dystansowania społecznego. Kropeczki, które trzeba rozsunąć, zamrozić. Gdyby się tylko dało, najlepiej, by nawet stałe pary przestały dzielić łoże i stół.

Trzeba się temu poddać z lojalności dla wspólnoty, ale nikt nie zabroni powtarzać, że to jest okrutne i zabija kawałki duszy. Świadomość tego jest warunkiem, byśmy w każdej sytuacji praktykowali bycie istotą czującą i głodną innych. Byśmy włączali w sercach i umysłach respirator, którego nie kupi za nas żaden, nawet najsprawniejszy minister.

Zszedłem pod wieczór na pobojowisko po wycince, wziąłem kilka gałązek, wstawiłem do wody. Wkrótce poszukam bezpiecznej ściany, przy której wkopię je w ziemię. Winorośl to bardzo dzielna forma życia – zakorzenia się byle gdzie, rozłazi w każdą szparę, szuka wody choćby na żwirze i gruzie. Odbije. Odbijemy. ©℗

Czy wy też dobrze słyszycie, ile pędu ku życiu jest w botanicznym „pędzie”? Niech nas napędzą pierwsze wiosenne szparagi. Samo ich zdobycie będzie trudem, zatem nie próbujmy sobie komplikować życia bardziej, zachowując kreatywność na lepsze czasy. Ot, wystarczy doprowadzić je do jadalności przez obróbkę termiczną – białe gotuję na parze, zielone, po obraniu wolę upiec skropione oliwą w brytfance przykrytej folią. A potem zająć się jakimś sosem i dodatkami. Możemy usmażyć na maśle jajko sadzone, zdjąć je delikatnie, na tej samej patelni położyć parę szparagów, przełożyć na wierzch jajko, natrzeć sporo parmezanu i podgrzać wszystko razem, aż się ser trochę stopi – to tzw. szparagi po mediolańsku. Albo polać je genialną słoną wersją sosu zabaione: w garnuszek wstawiony do większego garnka z wodą wbijamy 4 żółtka. Podgrzewamy wodę, ale nie wyżej niż do 80 st. C, cały czas ubijamy żółtka trzepaczką, dolewając 60 g stopionego masła. Kiedy zacznie się to robić już kremowe, pomalutku dolewamy około 50-70 ml bardzo wytrawnego białego wina, wciąż kręcąc, aż dalej zgęstnieje. Solimy i doprawiamy pieprzem, można dosypać garść parmezanu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 15/2020