O chemicznej parówce

Dwa. Tyle kilogramów, i to licząc ostrożnie, tzw. dodatków do żywności wchłonął każdy i każda z was, drodzy moi goście, w ciągu ubiegłego roku.

07.01.2019

Czyta się kilka minut

 / ADOBE STOCK
/ ADOBE STOCK

Jak eufemistycznie określa poświęcony im raport Najwyższej Izby Kontroli, są to „substancje, które w normalnych warunkach nie są spożywane same jako żywność i nie są stosowane jako charakterystyczny składnik żywności”. Czyli, tak już mniej urzędowo, chemiczne świństwa, których zwierzęca, instynktowna, ponoć bezrozumna część naszej osoby nigdy by nie tknęła nawet długim kijem, gdyby nie została do tego przymuszona gwałtem przez część tzw. racjonalną, myślącą i kalkulującą.

Jeśli wczoraj na śniadanie zjedliście kajzerkę z margaryną lub serem topionym i parówką, popiliście napojem smakowym i jogurtem owocowym, do obiadu zrobionego własnoręcznie dodali kupną sałatkę, po południu przekąsili drożdżówkę, a na kolację zjedli np. polędwicę, to w waszym ciele, jak wynika z symulacji typowego jadłospisu zrobionej przez inspektorów NIK, znalazło się 85 dodatków. Przeciwutleniaczy, stabilizatorów, zagęstników, wypełniaczy, barwników, wzmacniaczy smaków, konserwantów – bez nich jedzenie zrobione w fabrykach nie miałoby komercyjnego sensu. Psułoby się za szybko, żeby dystrybucja i sprzedaż komukolwiek się opłacały. Wyglądałoby paskudnie, od długiego stania na półce jogurt by się rozwarstwił i szlag by trafił „jedwabistą” konsystencję kremu waniliowego oraz chrupkość biszkopta. A przecież integralną częścią niepisanej umowy społecznej, na mocy której oddajemy technologicznemu Lewiatanowi kontrolę nad kluczowymi aspektami życia, jest to, że być niewolnikiem systemu wychodzi nam taniej i wygodniej, ale do tego mamy gwarancję, że nie poczujemy zmiany. Krem dalej będzie kremowy, śmietana gładziutka, ciasteczko chrupkie, rosołek sycący, a paróweczka tak pyszna, że jakże tu nie sięgnąć od razu po drugą.

Oczywiście każda z tych substancji z osobna jest przebadana i dopuszczona po ekspertyzach określających górne limity ich użycia, a także sprawdzana w ramach kontroli przez instytucje mające dbać o zdrowie publiczne – w polskim przypadku potocznie zwane sanepidem. Tylko że system ten powstał w pierwszej połowie XX wieku, kiedy głównym wrogiem człowieka były zarazki i epidemie wywołane przez zagrożenia biorące się z porządku natury. A teraz mamy już XXI wiek i obok pałeczek, krętków i ameb nasz system żywienia zamieszkują azotyny, stearoilomleczany, sorbiniany. Brzmią może mniej groźnie, bo to byty stworzone przez człowieka i jako takie, chcemy wierzyć, są poddane ludzkiej kontroli. Uczeń Czarnoksiężnika się kłania.

NIK słusznie założył i udowodnił w swoim badaniu, że służby ochronne widzą drzewa, ale nie widzą lasu. Ustalają, czy dany wafelek zawiera dopuszczalną ilość barwnika X albo przeciwutleniacza Y, nie dociekają jednak, jak działa cały ten mendelejew razem wzięty, jakie są interakcje między chemikaliami w jednym produkcie oraz w zbiorze potraw, które pochłaniamy w ciągu dnia. Dają się oszukać jak dzieci – oto pewne parówki zawierają cztery różne stabilizatory i trzy regulatory kwasowości. Po co? Każda substancja oddzielnie mieści się w normie, ale ich suma to już toksyczna bomba. Wystarczy prosta operacja dodawania – nawet jeśli nasz mózg jej nie wykona, to na pewno zrobi to za niego wątroba, ona raczej nie zna się na księgowych sztuczkach.

Ileż było ostatnio rozważań, jak trudno realnie zmniejszyć „ślad węglowy”, jesteśmy bowiem z całą naszą cywilizacją, jej przemysłem i obyczajami uwikłani w system produkcji i obiegu energii, którego nie da się ot tak zmienić – choćby dlatego, że prezesi spółek energetycznych nie oddadzą swoich pensji, a odbiorcy ich reklam nie odpuszczą sobie sutych zleceń. System rynku spożywczego to analogiczna do energetyki maleńka Gwiazda Śmierci – samonapędzający się mechanizm maksymalizacji zysku o skutkach również ekologicznych, który potrafił nam wmówić, że nie da się go zastąpić. Otóż da się, i jest to o wiele prostsze niż obcięcie zużycia prądu o połowę albo rezygnacja z jazdy samochodem. Woda zamiast coli albo omlet zamiast mrożonej pizzy? Może nie na co dzień, ale po troszeczku... zróbmy tak, żeby za rok tych „substancji” był w nas tylko jeden kilogram. ©℗

Wysoko na liście zimowych comfort food jest znany narciarzom z alpejskich schronisk napój bombardino. W wersji knajpianej zabutelkowany likier jajeczny to kolekcja z dwudziestu chemikaliów. Zrobienie go w domu jest pracochłonne, ale dość proste – tu moja ulubiona wersja z nutą cytrynową. Najpierw ubijamy ok. 200 ml śmietanki ze szczyptą soli, kiedy już zaczyna się robić sztywna, dodajemy startą skórkę z cytryny (ale nie cukier!). Odstawiamy do lodówki. W rondelku mieszamy dwie łyżki cukru z ok. 70 ml limoncello (można część zastąpić słodkim winem), podgrzewamy moment, aż się rozpuści, studzimy. W miseczce osadzonej na większym garnuszku z podgrzewaną na wolnym ogniu wodą zaczynamy ucierać w kąpieli wodnej 5 żółtek z 2 łyżkami cukru. Dolewamy pomalutku limoncello z rondelka, cały czas pracując trzepaczką. Kontrolujemy temperaturę wody, nie powinna przekroczyć 80 stopni. Lepiej dłużej się pomęczyć z ubijaniem, niż żeby żółtka miały się ściąć. Po ok. 7–10 minutach takiej pracy powinniśmy mieć puszysty, gładki krem zabajone, o dość gęstej konsystencji. Smakujemy – jeśli za bardzo przypomina mdły kogel-mogel, dolewamy jeszcze trochę limoncello albo parę kropel mocnego trunku, np. grappy. ­Rozlewamy do szklaneczek, póki gorące, dodajemy po łyżce ­bitej śmietany.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 2/2019