Patrząc z daleka, widzę siebie. Mieszkańcy Bałkanów myślą o wojnie

Atak na Ukrainę obudził wśród nich wspomnienia i lęki – te najgorsze, bo z czasu tutejszych wojen. A wraz z nimi obudziły się stare podziały.
z Kosowa

25.04.2022

Czyta się kilka minut

Protest przeciwko rosyjskiej agresji na Ukrainę. Prisztina, Kosowo, 25 lutego 2022 r. / FERDI LIMANI / GETTY IMAGES
Protest przeciwko rosyjskiej agresji na Ukrainę. Prisztina, Kosowo, 25 lutego 2022 r. / FERDI LIMANI / GETTY IMAGES

Z perspektywy nieco sennej i wciąż pokrytej śniegiem Prisztiny, stolicy Kosowa, wojna w Ukrainie wydaje się bardzo odległa. Ludzie spacerują, dzieci się bawią, staruszkowie wygrzewają w promieniach zimowego słońca. Wszyscy czekają na prawdziwą wiosnę.

Jednak to spokój pozorny. Od początku rosyjskiej inwazji nie tylko w Kosowie, lecz w całym regionie wszyscy w uwagą śledzą, co dzieje się na wschodnich rubieżach Europy. Postępowanie Rosji przywołało wspomnienia o dawnych wojnach – i to właśnie pamięć o nich kształtuje stosunek narodów bałkańskich do wydarzeń w Ukrainie.

– Ta wojna obudziła lęk, że konflikt może się rozlać także na Bałkany – mówi mi Adnan Huskić, analityk polityczny z Sarajewa. – Zawsze nam się wydawało, że pamięć o tamtych wojnach chroni nas przed kolejną. Teraz nie jesteśmy już tego tacy pewni.

W ostatnich miesiącach atmosfera w regionie coraz bardziej przypomina bowiem tę z lat 90. XX w. Lider bośniackich Serbów Milorad Dodik – sprzymierzony z Moskwą – coraz głośniej straszył secesją Republiki Serbskiej z federacji Bośni i Hercegowiny. Na wzgórzach wokół Sarajewa odbyły się ćwiczenia specjalnych jednostek policji, co wszystkim przypomniało, jak właśnie z tych wzgórz miasto było ostrzeliwane – podczas najdłuższego oblężenia w historii nowożytnej Europy, trwającego od wiosny 1992 r. do lata 1995 r. Z kolei przy okazji kolejnej eskalacji napięcia między Belgradem a Prisztiną jesienią 2021 r. na granicy kosowsko-serbskiej znów pojawiły się przez chwilę transportery opancerzone.

Wtedy wydawało się, że to tradycyjne bałkańskie potrząsanie szabelką – wszyscy na Bałkanach do takich manifestacji są przyzwyczajeni. Jednak w kontekście tego, co dzieje się dziś w Ukrainie, tamte wydarzenia nabierają innego wymiaru.

Powrót traumy

Bombardowania, kolumny uchodźców – wszystko to przywołało zepchnięte w zakamarki pamięci wspomnienia z lat 90., gdy podobne doświadczenia były udziałem mieszkańców Kosowa.

Kiedy latem 1999 r. wojna się tu skończyła, wszyscy zajęli się odbudową. Indywidualne tragedie przykryła radość z uzyskanej wolności. Nie było czasu na rozpatrywanie krzywd. – Nigdy nie myślałem, że cierpię na zespół stresu pourazowego – mówi mi Bekim, z którym spotykam się w kawiarni w Prisztinie. – Teraz obrazy z Ukrainy uświadomiły mi, że tak właśnie jest: nie mogę spać w nocy, często płaczę.

To motyw, który się powtarza w moich rozmowach z mieszkańcami Kosowa, którzy jeszcze raz przeżywają własne cierpienia – i uświadamiają sobie, jak wielką traumą był dla nich konflikt sprzed ponad 20 lat.

– Kolumny uciekających kobiet i dzieci przypomniały mi naszą tułaczkę – kontynuuje Bekim. – My wtedy zwlekaliśmy długo z wyjazdem. Choć sytuacja była już bardzo zła, do ostatniego momentu liczyliśmy, że ominie nas najgorsze. W końcu, gdy zaczęły się bombardowania NATO [wymierzone w wojska serbskie – red.], sąsiad zabrał nas wszystkich z sąsiedztwa na pakę ciężarówki, razem ponad 60 osób, i ruszyliśmy w kierunku Albanii.

– Najbardziej baliśmy się paramilitarnych band serbskich, oni strzelali bez ostrzeżenia – wspomina Bekim. – Podróż trwała trzy dni, nie mieliśmy jedzenia ani wody. Gdy wycieńczeni dojechaliśmy do granicy z Albanią, pilnujący jej serbscy żołnierze kazali nam wyrzucić wszystkie dokumenty, które potwierdzały nasze związki z Kosowem. Władze serbskie prowadziły czystki etniczne i chciały uniemożliwić nam powrót, gdy walki ustaną. Bez dokumentów trudno byłoby nam udowodnić, że jesteśmy stąd. Tak samo Ukraińcy z okupowanych terenów są teraz wywożeni w głąb Rosji.

Wtedy, w trakcie wojny między Serbami a Albańczykami z Kosowa, prawie półtora miliona Albańczyków musiało opuścić domy, uciekając przed serbskim wojskiem. Ponad połowa z nich schroniła się w państwach ościennych, a najwięcej w Albanii – 444 tys. osób. Tak jak w przypadku obecnych uchodźców z Ukrainy, w pierwszym momencie pomagali im głównie zwykli ludzie. Przyjmowali do własnych domów, dzielili się tym, co mieli. Choć mieli niewiele – Albania była jednym z najbiedniejszych państw Europy.

– Obecna sytuacja uświadomiła mi, jakie mieliśmy szczęście, że nasze dzieci miały niebieskie oczy i blond włosy, i budziły współczucie europejskich społeczeństw. I że wtedy, w 1999 r., świat wciąż miał świeżo w pamięci serbskie zbrodnie w Srebrenicy – mówi mi Nora, Albanka. – Bo wtedy Zachód zareagował militarnie. Dzięki bombardowaniom NATO siły serbskie wycofały się z Kosowa, a my mogliśmy wrócić do domów.

Smutek w Sarajewie

Niespokojne noce to także doświadczenie mieszkańców Sarajewa i innych bośniackich miast. Chociaż w ich przypadku refleksje są o wiele bardziej gorzkie.

– Widzimy w wiadomościach bombardowanie ukraińskich miasta, które wyglądają dokładnie tak jak nasze miasta – mówi mi Lejla Ramić-Mesihović z Sarajewa. – Wiemy, jak to jest być nagle zaatakowanym bez powodu i zostać uchodźcą w obcym kraju, bez niczego. Dlatego walka Ukraińców wzbudza wiele sympatii i współczucia wśród Bośniaków. Po wojnach w byłej Jugosławii demokratyczny świat obiecywał, że „nigdy więcej”. A jednak znów widzimy to samo – dodaje Lejla.

– Myślę, że Zachód nie rozumie, o co tak naprawdę walczą Ukraińcy. Tak jak nie rozumiał, o co my wtedy walczyliśmy – mówi mi Jasminko Halilović, twórca i dyrektor Muzeum Wojennego Dzieciństwa w Sarajewie. Miał cztery lata, gdy rozpoczęło się oblężenie jego miasta. – Ukraińcy bronią tego samego, o co my walczyliśmy: prawa do wolności, do własnego państwa i do wyboru własnej drogi – zaznacza Jasminko.

Również Adi Ćerimagić z European Stability Initiative (think-tanku zajmującego się Bałkanami) wskazuje na historyczne paralele. – Dzisiaj to Rosja, podobnie jak Serbia w latach 90., obwinia ofiarę o sprowokowanie agresji, choć jedyną „winą” tej ofiary jest to, że chciała żyć w wolnym, demokratycznym i prozachodnim kraju, inaczej niż życzył sobie jej potężniejszy sąsiad – mówi Ćerimagić.

– Ukraina przypomniała Bośniakom także ich własną bezsilność, gdy przez prawie cztery lata wojny byli pozostawieni sami sobie, a zachodnie embargo uniemożliwiało im pozyskanie broni – komentuje Ćerimagić. – W tym sensie można uznać, że Zachód odrobił pewną lekcję z bośniackich doświadczeń, gdyż od samego początku konfliktu przekazuje Ukrainie broń, która umożliwia jej walkę z agresorem.

Choć, jak zgodnie twierdzą wszyscy moi bośniaccy rozmówcy, Zachód powinien robić więcej dla Ukrainy.

Pokój, ale sprawiedliwy

Jasminko Halilović dobrze zna sytuację w Ukrainie – kilku lat temu jego sarajewskie Muzeum Wojennego Dzieciństwa otworzyło swój oddział w Kijowie i również w tym kraju zbiera wspomnienia dzieci dotkniętych wojną. Chce w ten sposób przypominać, jak konflikty zbrojne wpływają na tych najmłodszych.

Tuż przed rozpoczęciem inwazji 24 lutego wystawa przedstawiająca doświad- czenia ukraińskich dzieci została za- prezentowana w Chersoniu, który obecnie znajduje się pod rosyjską okupacją. Wcześniej eksponaty udało się na szczęście przenieść do Lwowa.

– W Bośni każdy został w jakiś sposób naznaczony wojną, to doświadczenie całego społeczeństwa – mówi Halilović. – Jeszcze dwa miesiące temu w Ukrainie tak nie było. Choć wszyscy mieli świadomość, że w Donbasie od 2014 r. toczą się działania wojenne, była to kwestia dla wielu odległa. Teraz już tak nie jest. I teraz wszyscy Ukraińcy są dotknięci konsekwencjami tej wojny, tak jak my kiedyś.

Podobnie jak wielu moich bośniackich rozmówców, także Halilović ostrzega Ukrainę przed niesprawiedliwym pokojem: – Gdy wojna trwa, wszyscy chcą przede wszystkim, by to się wreszcie skończyło, żeby bomby przestały spadać, żeby nie było więcej zbrodni i ofiar. Zachód naciska na jak najszybsze zaprzestanie walk. I choć zaprowadzenie pokoju powinno być priorytetem, czasem się okazuje, że zawarte porozumienie uniemożliwia odbudowę wspólnoty i normalne funkcjonowanie społeczeństwa, nawet jeśli budynki odbudowano i pozornie niewiele przypomina o wojnie.

Schemat ten sam

Choć od konfliktów na Bałkanach upłynęły już ponad dwie dekady, moi rozmówcy zarówno w Sarajewie, jak i w Prisztinie podkreślają, że metody działania agresorów pozostają takie same.

– Widzimy te same schematy – mówi Adnan Ćerimagić. – Tu i tam obwiniano ofiary agresji o sprowokowanie konfliktu. Doniesienia o zbrodniach określa się jako przesadzone albo wręcz jako sfabrykowane po to, by zyskać sympatię Zachodu i zmusić go do reakcji. Wtedy Bośniaków i Kosowarów oskarżano nawet o atakowanie własnej ludności w celu zrzucenia winy na stronę serbską.

Symboliczna w tym kontekście jest okładka serbskiego dziennika „Večernje novosti”, gdzie rosyjską masakrę w Buczy porównuje się z kosowskim Račakiem i bośniacką Srebrenicą. Autorzy wszystkie te trzy zbrodnie określają jako „rzekome”.

– Również na Bałkanach zarzekano się, że obiekty cywilne nie są atakowane, a jeśli nawet, to tylko dlatego, że ukrywają się tam siły wroga – dodaje Ćerimagić. – Obiecywano oszczędzenie ludności cywilnej, ale za żołnierzy uznawano wszystkich mężczyzn od szesnastego do sześćdziesiątego roku życia.

„Bracia Rosjanie”

Zupełnie inne nastroje panują natomiast w Belgradzie. W stolicy Serbii regularnie odbywają się prorosyjskie demonstracje, a na murach często można zobaczyć złowieszczą literę „Z” – to oznaczenie rosyjskich pojazdów w Ukrainie używane jest teraz w Rosji oraz przez sympatyków Rosji w Europie jako symbol poparcia dla działań Putina.

W serbskich mediach kontrolowanych przez ludzi bliskich władzy (w Serbii właściwie istnieją tylko takie) trudno byłoby znaleźć dziś informacje o zbrodniach dokonywanych przez Rosjan – za to dużo o tych rzekomo dokonywanych przez Ukraińców, których nie określa się inaczej niż jako „naziści”. Tymczasem walka z nazizmem – tj. z niemiecką okupacją podczas II wojny światowej – to ważny element serbskiej tożsamości.

Serbskie władze od lat podsycały prorosyjskie sympatie oraz antyzachodnie i antynatowskie resentymenty, gdyż umożliwiało im to politykę balansowania między Wschodem a Zachodem. Ta strategia sprawdzała się w czasie pokoju: Serbia dostawała pewne koncesje i od Moskwy, i od Brukseli, która przez palce patrzyła na coraz mniej demokratyczne praktyki władz w Belgradzie.

Jednak gdy zaczęła się rosyjska inwazja, władze serbskie znalazły się nagle w pułapce: społeczeństwo jest nastawione bardzo prorosyjsko, tymczasem Zachód żądał odcięcia się od Moskwy. W dodatku na niedzielę 3 kwietnia – a więc na ponad miesiąc po rozpoczęciu inwazji – zaplanowano wybory, a rządzący nie chcieli ryzykować radykalnej zmiany polityki zagranicznej w apogeum kampanii wyborczej (do tych wyborów jeszcze wrócimy).

Gdy brakuje krytycznej refleksji

– Serbowie o Ukrainie wiedzą niewiele, a na ich stosunek do rosyjskiej agresji wpływa przede wszystkim narracja, wedle której to Zachód wepchnął Kijów w konflikt z Rosją – tłumaczy mi Boris Varga, dziennikarz i politolog z Nowego Sadu, jeden z niewielu znawców Ukrainy w Serbii. – Jednocześnie to stosunek do wojen z lat 90. kształtuje dziś pogląd społeczeństwa serbskiego na wojnę w Ukrainie.

Z kolei Aleksandra Tomanić z Europejskiego Funduszu dla Bałkanów (wspierającego budowę demokracji i społeczeństwa obywatelskiego w regionie) uważa, że przyczyną obecnego nastawienia Serbów jest to, iż nie było żadnej krytycznej refleksji nad własną przeszłością, żadnego własnego rozliczenia odpowiedzialnych za zbrodnie.

– Większość Serbów postrzega wojnę Putina przez pryzmat własnych wspomnień o nalotach NATO na ich kraj, nie zastanawiając się, dlaczego do tych nalotów w ogóle doszło – mówi Tomanić. – Dla wielu z nich działania Zachodu wobec Serbii to wystarczający argument, by uzasadnić obecną agresję Rosji przeciw Ukrainie.

– Co więcej, rosyjska narracja o Ukrainie bardzo przypomina stosunek serbskich nacjonalistów do innych narodów byłej Jugosławii – mówi Boris Varga. Lekceważą oni specyfikę narodów czarnogórskiego i bośniackiego, a także nie uznają Czarnogóry oraz Bośni i Hercegowiny za odrębne państwa. Hasła Putina o „denazyfikacji” Ukrainy współgrają z twierdzeniami ówczesnego serbskiego prezydenta Slobodana Miloševicia o walce z „hordami ustaszy” w Chorwacji, z „islamskimi ekstremistami” w Bośni czy z „albańskimi terrorystami” w Kosowie.

Nieliczni sprawiedliwi

Wojna w Ukrainie wywołała też nastroje odwetowe w serbskim społeczeństwie. Tutejsza skrajna prawica miała nawet nadzieję, że po Ukrainie Rosjanie „wyzwolą” Bałkany, czyli Kosowo i Republikę Serbską w Bośni.

Boris Varga uważa, że te ekspansjonistyczne idee – odwołujące się do idei Wielkiej Serbii i ożywione przez koncepcję „ruskiego miru” – są wspierane przez niektórych kluczowych członków rządu Serbii. Nawiązując do koncepcji owej rosyjskiej „przestrzeni życiowej” (jak można tłumaczyć to pojęcie), nazywa się je „serbskim mirem”. Także dlatego rosyjska narracja ma znajdować w Serbii tak wielu zwolenników.

Oczywiście nie wszyscy Serbowie tak myślą, ale ci wydają się pozostawać w mniejszości. Paradoksalnie, jak mówi Boris Varga, w Serbii przeciwko agresji Putina na Ukrainę najostrzej występują sami Rosjanie.

– Kiedyś Belgrad był schronieniem dla „białej” rosyjskiej emigracji po objęciu władzy przez bolszewików w 1917 r., teraz od paru lat przyjeżdżają tu osoby krytycznie nastawione do putinowskiego reżimu – mówi politolog.

– Nieformalna grupa „Rosjanie, Białorusini, Ukraińcy i Serbowie wspólnie przeciwko wojnie”, która organizuje demonstracje i pomoc humanitarną, jest szczególnie prześladowana przez serbskie i rosyjskie środowiska nacjonalistyczne, gdyż dobitnie wskazuje na fałszywość narracji o jednomyślnym poparciu Rosjan dla działań Putina – dodaje Varga.

Co przyniesie przyszłość

Mieszkańców Bałkanów łączy jedno: obawiają się ekonomicznych skutków tej wojny. Ceny rosną w całej Europie, ale dla zdecydowanie biedniejszych mieszkańców tego regionu drożejąca żywność i paliwo stawiają pod znakiem zapytania same podstawy egzystencji.

Tymczasem po wyborach – wygranych przez ekipę rządzącą – serbski rząd próbuje stopniowo zmieniać medialną narrację. Używane dotąd w ślad za Rosją określenie „specjalna operacja wojskowa” jest zastępowane słowem „wojna”, pojawiają się nawet zdjęcia z Buczy, a podczas głosowania w ONZ Belgrad opowiedział się za rezolucją potępiającą działania Rosji. Jednak raz uruchomiona nacjonalistyczna propaganda rezonuje, a sprzyjanie Rosji obciąża wizerunek Serbii w oczach Europy.

W tej sytuacji Milorad Dodik, wspomniany już lider bośniackich Serbów, wydaje się wyraźnie zagubiony. To nie są dobre czasy, by podbijać nacjonalistyczną retorykę, która w ostatnich latach przysparzała mu głosów, a wybory w Bośni i Hercegowinie zaplanowano na jesień tego roku. Sam Dodik został objęty sankcjami przez Unię i USA, wzmocniono też unijny kontyngent sił pokojowych w Bośni.

Z kolei Kosowo – choć Kijów nie uznaje jego niepodległości – udziela schronienia Ukraińcom uciekającym przez wojną. Podobne doświadczenia zbliżają. Zarówno w Prisztinie, jak i w Sarajewie z satysfakcją obserwuje się porażki Moskwy.

– Rosja zawsze groziła Zachodowi, że zdestabilizuje Bałkany, a teraz widzimy, że były to próżne groźby, bo nie jest w stanie narzucić swojego porządku nawet państwu leżącemu w jej bezpośrednim sąsiedztwie – komentuje sarajewski analityk Adnan Huskić. – Choć wojna się jeszcze nie skończyła – dodaje realistycznie.

Tymczasem Jasminko Halilović z Muzeum Wojennego Dzieciństwa wybiera się do Strasburga – wystawę o wojennych doświadczeniach ukraińskich dzieci planuje pokazać w Zgromadzeniu Parlamentarnym Rady Europy. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 18-19/2022