Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Trochę się dziwię, że ustawia problem tak, jakby do jego rozwiązania pasowała formuła albo-albo. Psychoterapia to albo zawód medyczny średniego szczebla, albo sztuka promocji rozwoju osobistego, tertium non datur - dekretuje prof. Araszkiewicz. Czy aby na pewno? Zdarzyło mi się, że po konsultacji wysyłałem do psychiatry osoby z rozpoznaniem zaburzeń lękowych i zaburzeń osobowości, których leczenie wymaga użycia farmakoterapii. Psychiatra ze specjalizacją, a więc bynajmniej nie zaraz po studiach, mówił, że nic więcej poza zapisaniem leków nie może zrobić, bo nie jest psychoterapeutą, i odsyłał ich z powrotem do mnie. Dopóki nie zastosowano strategii psychoterapeutycznych, stan zdrowia tych osób nie ulegał poprawie.
Ja jestem psychoterapeutą, on lekarzem. Kto tu leczy i pod czyim nadzorem? Nie trzeba być psychiatrą, żeby uprawiać psychoterapię, i nie wystarczy być psychiatrą, żeby pomóc osobie w cierpieniu psychicznym. Skuteczna pomoc może implikować jedno i drugie, i na tym polega paradoks psychoterapii. Nie trzeba jej medykalizować, żeby nie stała się domeną domorosłych uzdrowicieli. Dbanie o standardy wykonywania usług psychoterapeutycznych to jedna rzecz, druga (i niepożądana) to medykalizacja cierpienia emocjonalnego. Osobowość od objawów można i należy odróżnić, ale nie leczy się mózgu pacjenta, tylko pomaga się człowiekowi. To zarazem leczenie, jak i pomoc w rozwoju - warto, aby ustawodawcy o tym pamiętali.