Państwo w czasach zarazy

Gdzie leży granica między rozsądną profilaktyką a paniką?

09.03.2020

Czyta się kilka minut

Budowa tymczasowej izby przyjęć przy Szpitalu Akademickim we  Wrocławiu, 4 marca 2020 r. / Fot.  KRZYSZTOF ĆWIK / AGENCJA GAZETA /
Budowa tymczasowej izby przyjęć przy Szpitalu Akademickim we Wrocławiu, 4 marca 2020 r. / Fot. KRZYSZTOF ĆWIK / AGENCJA GAZETA /

Szybkie rozprzestrzenianie się choroby znanej pod abstrakcyjnym akronimem COVID-19, ale budzącej archaiczne – wydawałoby się – stadne odruchy, jest ceną, jaką płaci się za korzyści gospodarcze i osobiste wygody związane z globalizacją. W tym sensie Polska przez pierwsze tygodnie pandemii okazywała się mniej włączona w totalny obieg ludzi i spraw niż wiele bliskich nam krajów. W tym podarowanym przez względną zaściankowość okienku czasowym można było, przyglądając się, jak działają inni, poczynić techniczne przygotowania. A także dostrzec i – życzmy tego sobie – przyswoić
sobie zasady, które pomogą stawić czoło temu, co i tak nieuniknione. 

Istnieje duża różnica między prostotą indywidualnych strategii ochrony a trudnością, jaką będziemy mieć, by chronić zbiorowość. Z jednej strony łatwe do wdrożenia zalecenia osobiste: unikanie wylewnych powitań, zasłanianie ust i nosa przy kichaniu chusteczką, a nie dłonią, rygorystyczna higiena (oby odruch częstego mycia rąk pozostał z nami na stałe), autoizolacja w przypadku nawet „łagodnych” objawów (zostań w łóżku z grypą – to banał, który lekarze powtarzają co roku, raczej na darmo), wsparcie logistyczne osób starszych, żeby nie musiały wychodzić z domu. Z drugiej niepojęte w perspektywie „normalności” ograniczenie czynności i przyzwyczajeń związanych zwłaszcza z wielkomiejskim trybem życia i rozwiniętymi usługami. Nagle odkrywamy ze zdumieniem, ile pracy i zysku zależy od nieustannego mieszania się wszystkich ze wszystkimi. Wiele rzeczy dotąd całkiem przezroczystych nabiera konturów i ciężaru: widać, w jak gęstą sieć kontaktu zostaliśmy wpleceni.


Czytaj także: Marek Rabij, Przemysław Wilczyński: Wirus paniki i zdrowy rozsądek


Gdzie w tym wszystkim jest granica między rozsądną profilaktyką a paniką? Jakie spotkania i projekty odwołać, jakie placówki zamknąć (a widać, że lawina w tym względzie ruszyła i u nas), jakie sprawy, biznesy i imprezy powinny się dalej toczyć – przy założeniu, że jeśli wszyscy przestrzegają prostych norm i dbają o siebie, to tym samym dbają o innych? Potencjalne szkody dla gospodarki i ważnych inicjatyw społecznych da się ograniczyć, jeśli okażemy się dojrzalszym społeczeństwem, niż dotąd nam się wydawało. Pokorniejszym wobec dobra wspólnego i rozsądniejszym, niż musi zakładać w czarnych scenariuszach kryzysowych państwo. Zanim zacznie ono – w razie eskalacji kryzysu – ograniczać mocą rozporządzeń nasze swobody (jak uczy przykład Włoch, w ustroju demokratycznym miewa to co najmniej mieszane efekty).

Rozdział jedenasty konstytucji określa, co państwu wolno. Jego lekturę warto zalecić wszystkim tym, którzy próbują szukać nadużyć w dopiero co przyjętej ustawie o szczególnych rozwiązaniach związanych z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem koronawirusa. Być może do różnych nadużyć dojdzie – jak przy każdej sytuacji nadzwyczajnej – ale w dużej mierze to, czy i jak władza znajdzie istotny powód, by korzystać z nadanych sobie prerogatyw, zależy od zachowania ludzi. Także tych, którzy podejrzewają ją o autorytarne ciągoty.

Kalkulowanie w kontekście zbliżających się wyborów prezydenckich, komu się bardziej obecna epidemia opłaci, jest wsobnym politykierstwem, przez które wyborcy częściej wolą dać głos populistom nowego chowu. Czy można prowadzić sensowną kampanię bez wieców i festynów? Podobno wybory wygrywa się dziś raczej w internecie. Ograniczenie mobilności sprawi, że ludzie będą jeszcze bardziej przyklejeni do ekranów, więc nadarzy się okazja, by to sprawdzić. Już prędzej za przełożeniem wyborów przemawia argument, że rozległy lęk i niepewność to nie jest dobry kontekst dla obywatelskich decyzji. Kto jednak nam zaręczy, że ten lęk nie zostanie z nami na dłużej?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 11/2020