Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ot, dziwna sprawa. Niby finezja, ale jakby nie finezja, tylko ciąg zdań oznajmujących. Niby ironia, ale jakby nie ironia, bo nieczytelna, jakaś nazbyt przesmakowana (tu komputer poprawił na: przesmarowana). Pisarz męczy się, kombinuje, wspina na wyżyny, a tu ktoś czyta zdanie o "wiecznym piórze [które] wypadło nagle ze znieruchomiałych palców" i zaraz dzwoni do mojego doktoranta, z lamentem, u jakiego to boku biedaczek będzie swoją karierę rozwijał. Felietonista pisze: "nie wytrzymało jeszcze jedno serce", a tu sms-y zapełniają skrzynki, że jak to, przecież widziano mnie na pływalni, jak niezgorzej młócę wodę przez godzinę?
O co tu chodzi, skąd taka niezgodność? Skąd dramatyczny rozziew między stylistycznym mistrzostwem pisarza a codzienną lekturą? Czyżby potwierdzały się ponure wyniki badań o jednej czwartej analfabetów w tym kraju? Nie należy pochopnie odrzucać i takiego domysłu, że wszyscy oni czytają felietony Jerzego Pilcha. Mnie jednak inna dręczy hipoteza. Być może - wypowiadam tę skrytą myśl z trwogą i drżeniem - być może dawno zapowiadany upadek autora pod Dworcem Centralnym niepostrzeżenie nastąpił? Być może bajecznie słynna fraza już nie dociera do ucha? Jerzemu Pilchowi - jak to on ma w zwyczaju - wydawało się, że pisze nadzwyczaj ironiczny felieton, a tu rzeczywistość spłatała mu nie lada figla. Zamiast pogrzebać mnie, napisał nekrolog własnego stylu.