Berlin traci zaufanie Kijowa i pozycję lidera w Unii

Niemcy dalej pozostają największym klientem rosyjskiego sektora energetycznego w Europie i wpłacają do budżetu Kremla gigantyczne kwoty.

15.04.2022

Czyta się kilka minut

Demonstracja solidarności z Ukrainą. Berlin, 6 kwietnia 2022 r. / OLEXIY BARDADYM / VITSCHE BERLIN
Demonstracja solidarności z Ukrainą. Berlin, 6 kwietnia 2022 r. / OLEXIY BARDADYM / VITSCHE BERLIN

Iryna Szulikina dwa lata temu opuściła rodzinną Winnicę, miasto w centralnej Ukrainie. Zamieszkała w Berlinie i zaczęła studia na Uniwersytecie Europejskim Viadrina we Frankfurcie nad Odrą, oddalonym o niespełna godzinę od niemieckiej stolicy.

Dziś przyznaje, że nie ma pojęcia, jak dokończy studia na kierunku Kultura i Historia Europy Środkowej i Wschodniej. Jej życie, tak jak wszystkich Ukraińców, zmieniło się 24 lutego wraz z rozpoczęciem rosyjskiej inwazji. Rodzina Iryny zdecydowała się zostać w kraju i służyć ojczyźnie: ojciec poszedł do wojska, matka jest lekarką, siostra dziennikarką.

Również 28-letnia Iryna, choć jest poza krajem, postanowiła się zaangażować. Skrzyknęła się ze znajomymi, by w pierwszym odruchu wyjść na ulice Berlina. Akurat niemieckie organizacje planowały wielki marsz solidarności z Ukrainą w centrum miasta. Jednak Ukraińcom nie było łatwo doprosić się wysłuchania przez niemieckich organizatorów. – To miała być demonstracja pokojowa i zwłaszcza starszym niemieckim pacyfistom nie spodobały się nasze postulaty – wspomina Iryna w rozmowie z „Tygodnikiem”.

Oczekiwania Ukraińców są od początku jasne: zamknięcie nieba nad ich krajem dla rosyjskiego lotnictwa, dostarczenie broni niezbędnej do odparcia napaści i embargo na rosyjskie surowce. Tymczasem nad Odrą ma się wrażenie, że Niemcy sami lepiej wiedzą, co zrobić, by zakończyć tę wojnę: wystarczy domagać się pokoju, a cała reszta to polityka i opowiadanie się po jednej ze stron.

Na największej jak dotąd demonstracji solidarności w Berlinie jedna z ukraińskich aktywistek w końcu otrzymała mikrofon. Ale jej apel o wysyłanie broni Ukrainie spotkał się z niezadowoleniem organizatorów – relacjonuje Szulikina.

Przepaść w rozumieniu

W kolejnych dniach Iryna Szulikina zawiązała nieformalną grupę Vitsche Berlin (w wolnym przekładzie: Berlińska Gromada), której celem jest docieranie z ukraińskim punktem widzenia do niemieckiej opinii publicznej i organizacja pomocy humanitarnej dla ofiar wojny.

Swój dom Vitsche znalazła początkowo w berlińskiej filii Instytutu Pileckiego – polskiej organizacji rządowej, która po 24 lutego przeznaczyła własną przestrzeń wystawienniczą przy placu Paryskim koło Bramy Brandenburskiej na miejsce zbiórek darów dla przybywających do Berlina ukraińskich uchodźców.

I choć pod Bramą Brandenburską Iryna organizowała małe protesty diaspory niemal codziennie, to miasto Berlin planując koncert solidarności „Sound of Peace”, znów nie pomyślało o włączeniu w jego organizację Ukraińców tutaj mieszkających. W efekcie na scenie występowali niemal sami niemieccy artyści, a z głośników padały tylko ogólniki o potrzebie pokoju.

– Ale najgorszy był moment, gdy na scenie pojawiło się dwóch chłopaków, jeden z ukraińską flagą, a drugi z flagą rosyjską – wspomina Szulikina. – Zdaliśmy sobie sprawę, że istnieje potężna przepaść między Ukraińcami i Niemcami w rozumieniu tego, co się dzieje.

Ostatni do decyzji

Blisko dwa miesiące od rozpoczęcia rosyjskiej inwazji Niemcy wciąż do końca nie wiedzą, jak powinni się zachować.

Wprawdzie pierwsze reakcje dawały nadzieję, że polityka Berlina się zmieni. W Bundestagu była mowa o wsparciu dla Ukrainy i potężnym zwiększeniu finansowania niemieckiej armii. W „Tygodniku” cytowaliśmy polityków niemieckich partii koalicyjnych, którzy zapewniali, że dojdzie do przełomu.

– Jeśli porównamy Niemcy sprzed i po inwazji, to zmieniło się bardzo dużo – przekonuje Bastian Sendhardt z Niemieckiego Instytutu Spraw Polskich (DPI) w rozmowie z „Tygodnikiem”. – Z drugiej strony warto przypomnieć sobie, jakie Niemcy mieli aspiracje. W umowie koalicyjnej nowego rządu była mowa o wzięciu większej odpowiedzialności za Europę oraz o przewodniej roli w Unii. A rzeczywistość jest taka, że w reakcji na tę wojnę przy niemal każdej możliwej okazji Niemcy są ostatni do podejmowania decyzji i do brania większej odpowiedzialności.

To zwłaszcza SPD – największa partia w koalicji rządzącej, z której wywodzi się kanclerz Olaf Scholz – odgrywa rolę głównego hamulcowego w Europie, jeśli chodzi o wsparcie dla Ukrainy. Z przecieków wychwytywanych przez dziennikarzy na brukselskich korytarzach wynika, że to głównie Niemcy blokują szybsze nałożenie embarga na wszystkie rosyjskie surowce. Zakaz importu rosyjskiego węgla został w końcu przyjęty przez głowy państw Unii, ale pod naciskiem Berlina, Wiednia i Budapesztu termin jego wejścia w życie opóźniono o kilka miesięcy.

Tymczasem wojna wchodzi w nową fazę i liczy się tam każdy dzień. Mimo to Niemcy dalej pozostają największym klientem rosyjskiego sektora energetycznego w Europie i wpłacają do budżetu Kremla gigantyczne kwoty. Głównym ich argumentem jest odpowiedzialność – za własnych obywateli i własną gospodarkę.

W tyle za Estonią

Również w kwestii dostaw broni Berlin nie spełnia oczekiwań Ukraińców oraz swoich sojuszników z NATO. Urząd Kanclerski i Ministerstwo Obrony co rusz zmieniają wersję i prezentują nową narrację. Raz Niemcy są już niemal gotowi, aby dostarczyć sprzęt, również ten ciężki – żeby dzień później temu zaprzeczyć. Eksperci śledzący dostawy broni wskazują, że Niemcy, które posiadają bardzo sprawny sektor firm zbrojeniowych, dostarczyły Ukrainie sprzęt o mniejszej wartości niż broń, którą wysłała jej niewielka Estonia.

Pytanie, jak efektywnie pomagać Ukrainie w sytuacji, gdy – jak zgodnie piszą już komentatorzy bodaj wszystkich niemieckich mediów głównego nurtu – los tej wojny, a więc i los Ukrainy będzie musiał rozstrzygnąć się na polu walki, skoro rozmowy pokojowe z Putinem to fikcja, staje się coraz większym problemem dla wciąż młodej koalicji, w której socjaldemokraci współrządzą z partią Zielonych i liberałami z FDP.

Zieloni, których można nazwać już śmiało partią proukraińską i antyrosyjską, i którzy kontrolują w rządzie resorty gospodarki i spraw zagranicznych, chcą, żeby Niemcy w końcu odegrały rolę adekwatną do wielkości państwa i gospodarki. Jednak SPD i FDP boją się, że embargo może zrujnować niemiecki przemysł całkowicie uzależniony od rosyjskich węglowodorów. Politycy SPD obawiają się też, że masowa wysyłka broni na teren trwającego konfliktu może zniechęcić jej elektorat.

W pułapce dogmatów

– Niemiecka lewica wyrosła po części z ruchów pokojowych. Ta w pewnym sensie „prowincjonalna” niechęć do angażowania się w konflikty wynika też z ograniczonej suwerenności, jaką miały Niemcy Zachodnie oraz NRD przed zjednoczeniem Niemiec. W trakcie zimnej wojny oba te państwa nie mogły podejmować samodzielnych decyzji w kwestiach bezpieczeństwa – tłumaczy nam Bastian Sendhardt z DPI. – Obawiano się natomiast konsekwencji globalnego konfliktu, który przerodziłby się też w konflikt niemiecko-niemiecki – przypomina.

Do globalnego pokoju jako nadrzędnego celu również i dziś odwołuje się niemiecka lewica, której myślenie podziela spora część społeczeństwa obywatelskiego. W tych dniach na terenie całych Niemiec odbywały się tzw. marsze wielkanocne. To tradycja sięgająca lat 60. XX w., a ich przekaz jest pacyfistyczny i antymilitarystyczny. Nie oznacza to jednak, że ich uczestnicy chcą w jakikolwiek sposób pomóc Ukrainie bronić się przed rosyjską napaścią. Z oświadczenia wydanego np. przez organizatorów marszu w Hamburgu wynika, że za rosyjską inwazję współwinią oni kraje naszego regionu za przyłączenie się do NATO, a także ukraińskich „faszystów” i Zachód, bo dostarcza on Ukrainie broń.


Czytaj także: Berlin za długo stawiał na dialog z Moskwą


 

Cały ten tekst zredagowano w takim tonie, że trzeba dużo dobrej woli, by przyczyn takiej narracji szukać tylko w naiwności organizatorów, a nie w jawnym sprzyjaniu Kremlowi. Bo też wśród postulatów niemieckich pacyfistów głośno przebija się postulat zakazu dostaw broni dla Ukrainy, wycofania żołnierzy Bundeswehry z państw naszego regionu i ogólne zrównywanie win Putina z winami Sojuszu Północnoatlantyckiego.

My wam wytłumaczymy

„Mariupol być może nie byłby dziś tak zniszczony, gdyby ukraińskie wojsko wycofało się na czas” – zastanawiał się w rozmowie z mediami Peter Kohlgraf, biskup i szef kościelnej organizacji na rzecz pokoju Pax Christi. Kohlgraf i inni wyznawcy niemieckiego pacyfizmu dalej wierzą w możliwość zakończenia tej wojny na drodze rozmów. Jeszcze żaden konflikt nie został rozwiązany przez militarną eskalację – tak brzmi częsta argumentacja w debatach toczących się w niemieckich mediach społecznościowych. Aż dziw bierze, że podobno tak dobrze wykształceni Niemcy zapominają o II wojnie światowej – wszak nie została ona zakończona drogą negocjacji, lecz poprzez pokonanie III Rzeszy.

Abstrakcyjne „apele o pokój”, dla którego warto nawet poświęcić Ukrainę, ­powodują, że coraz częściej z ust Ukraińców – i szerzej przedstawicieli regionu Europy Środkowo-Wschodniej – padają oskarżenia wobec Niemców i Europy Zachodniej o uprawianie tzw. west- plainingu. To zbitka angielskich słów west (zachód) i explaining (tłumaczyć). Pojęcie to określa tendencję wśród przedstawicieli zachodnich elit do tłumaczenia nam, jak powinniśmy rozumieć sytuację, w której się znajdujemy, i co powinniśmy robić.

Tak można rozumieć pojawiające się w Niemczech wciąż liczne głosy, które nawołują do uwzględnienia interesów Rosji i które z nieskrywaną niechęcią odnoszą się do faktu, że ukraińskie wojsko zaskakująco dobrze radzi sobie w powstrzymywaniu rosyjskiego agresora. Ten ton, pełen kolonialnej wręcz arogancji i moralizatorstwa, był niemal normą przed rosyjską agresją i niestety wciąż jest słyszalny w dyskusjach nad Renem.

Bezpieczeństwo czy wolność

Żeby wytłumaczyć niemieckie podejście do wydarzeń w Ukrainie, Bastian Send- hardt sięga do historii: – Polska w trakcie II wojny światowej walczyła o państwowe, ale też o fizyczne przetrwanie. To doświadczenie można nazwać walką o wolność – mówi. Stąd Polakom z łatwością przychodzi identyfikowanie się z bohaterską postawą Ukraińców. – Niemcy takiego zagrożenia wówczas raczej nie doświadczyły. A już po wojnie Niemcy Zachodnie nabrały dystansu do takich pojęć jak patriotyzm i duma narodowa – tłumaczy Sendhardt.

Główną różnicę między Polakami i Ukraińcami z jednej strony a Niemcami z drugiej Sendhardt widzi w opozycji pomiędzy bezpieczeństwem a wolnością. – Dla Niemców, a na pewno dla niemieckiej lewicy, pokój, rozumiany także jako bezpieczeństwo, jest ważniejszy niż wolność – przekonuje. – A bezpieczeństwo można mieć też bez wolności. Idąc dalej, pokój trzeba chronić, a o wolność trzeba walczyć. Dbanie o pokój może więc zachęcać do pewnej pasywności, w przeciwieństwie do aktywnego wezwania do walki o wolność.

Sendhardt dodaje, że w ruchu pokojowym nie widać żadnych konstruktywnych odpowiedzi na pytanie, jak reagować na wojnę, która toczy się w Ukrainie. – Dziś nawet osoby o poglądach pacyfistycznych coraz częściej wypowiadają się za dostawami broni dla Ukrainy – zauważa.

Dwie dekady błędów

Obecną krytykę wobec niemieckich postaw dodatkowo wzmacnia poczucie, które najłatwiej zawrzeć w słowach „a nie mówiłem”.

10 grudnia 2005 r. na pierwszej stronie dziennika „Rzeczpospolita” pojawił się artykuł o rozpoczęciu budowy pierwszej nitki gazociągu Nord Stream. Polska i kraje naszego regionu od początku przestrzegały przed geopolitycznymi skutkami tego projektu. Jednak niemiecki establishment polityczny, z wyjątkiem Zielonych, przez ponad dwie dekady był zawsze skory do obrony rosyjskich interesów i do wzmacniania niemiecko-rosyjskich więzów gospodarczych.

Do prowadzenia biznesów i rozmów z Kremlem nie zniechęcały Niemców ani kolejne wojny Putina, ani zabójstwa jego przeciwników. Nawet aneksja Krymu i wojna w Donbasie zasadniczo nie zmieniły podejścia Niemiec, które sprowadzało się do kłamliwego banału, że bez Rosji nie da się rozwiązać żadnego z wielkich globalnych problemów. Dopiero gdy po 24 lutego Rosja jawnie już okazała się globalnym problemem numer jeden, w Niemczech zaczęło się posypywanie głów popiołem.

Prezydent Frank-Walter Steinmeier, który w ubiegłą środę gościł w Warszawie, przyznał niedawno, że pomylił się względem Putina. Tylko czy takie słowa wystarczą? Steinmeier przez wiele lat wyznaczał kierunki niemieckiej polityki – najpierw jako szef Urzędu Kanclerskiego (za rządów Gerharda Schrödera), a potem jako szef dyplomacji. Rękoma armii urzędników dbał też, by na korytarzach unijnych instytucji forsować niemiecko-rosyjskie inwestycje energetyczne. W efekcie niemiecki prezydent nie jest przez Ukraińców postrzegany jako sojusznik. W ubiegłym tygodniu zablokowano jego przyjazd do Kijowa.

Granie na Putina było w ostatnich dwóch dekadach znakiem firmowym szczególnie socjaldemokratów. Niedawne ustalenia niemieckich mediów wskazują, że osoba pełniąca funkcję Communications Manager Germany w Nord Stream 2 AG w istocie kontrolowała działania socjaldemokratów rządzących w landzie Meklemburgia – Pomorze Przednie, czyli tam, gdzie kończą się obie nitki Nord Streamu. Z uzyskanych dokumentów wynika, że przedstawiciel spółki-córki Gazpromu po prostu dyktował niemieckim politykom rozwiązania niezbędne do ominięcia amerykańskich sankcji w sprawie Nord Stream 2.

Ukraiński głos coraz silniejszy

Iryna Szulikina opowiada „Tygodnikowi”, że w międzyczasie jej grupa Vitsche Berlin dołączyła do sieci ukraińskich organizacji działających w stolicy Niemiec. Po tym, co widzieli na pierwszych demonstracjach i koncertach, ukraińscy aktywiści zabrali się za lobbing, aby tłumaczyć ukraiński punkt widzenia i przebijać się przez niemieckie dogmaty.

Są już po spotkaniach z wszystkimi ugrupowaniami politycznymi. – Dużo zmieniło się po Buczy – twierdzi Szulikina. Po odkryciu ofiar masakry w Buczy i innych podkijowskich miejscowościach Ukraińcy zorganizowali dużą demonstrację przed siedzibą Bundestagu. W jej organizację zaangażowali się niemieccy partnerzy, z którymi Ukraińcy zdążyli sobie już sporo wyjaśnić. W centrum Berlina głośno wybrzmiało tym razem to, co Ukraińcy uważają za słuszne, a nie to, co zdaniem Niemców Ukraińcy powinni myśleć.

– Zewnętrzna presja na Niemcy jest bardzo potrzebna – uważa Bastian Send- hardt z DPI. – W niemieckiej polityce można zauważyć tendencję do szybkiego osiadania na laurach: „Ogłosiliśmy coś i jest świetnie”.

– Ważne jest również, kto tę presję na Berlin wywiera – dodaje Sendhardt i przypomina, że obecna, jego zdaniem jak najbardziej słuszna, krytyka z Warszawy pod adresem Niemiec pada z ust przedstawicieli rządu, który przez ostatnie siedem lat skupiał się na oczernianiu sąsiada i prezentowaniu Niemiec jako kontynuatora III Rzeszy. – Popsuto dużo w dwustronnych relacjach i skonfliktowano się także z innymi państwami w Unii – Sendhardt ocenia trudność obecnej pozycji Polski.

Presja na zmianę w niemieckiej polityce i opinii społecznej zwiększa się także w kontekście rosnącej liczby ukraińskich uchodźców. Do Wielkanocy przybyło ich już ok. 350 tys.

– Aneksja Krymu i wojna w Donbasie były w Niemczech relacjonowane z o wiele mniejszym zainteresowaniem niż w Polsce. Teraz to się zmieniło. Niemieckie media są na miejscu w Ukrainie. A agresor został od samego początku jasno nazwany – podkreśla Sendhardt. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz mieszkający w Niemczech i specjalizujący się w tematyce niemieckiej. W przeszłości pracował jako korespondent dla „Dziennika Gazety Prawnej” i Polskiej Agencji Prasowej. Od 2020 r. stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Główny hamulcowy Europy