Ostatni nieśmiertelny

Burza medialna była gigantyczna. W jej następstwie dodano dopisek do punktu trzeciego Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka, dający wszystkim ludziom prawo nie tylko do życia, ale i do śmierci. | Moje życie było z początku względnie normalne. Trochę brakowało mi chorób i z zazdrością słuchałem kolegów z pracy narzekających na katar, ból głowy czy grypę żołądkową.

11.03.2020

Czyta się kilka minut

Zegar w Musée d’Orsay, Paryż, lipiec 2019 r. / FOT. GRAŻYNA MAKARA / Grażyna Makara
Zegar w Musée d’Orsay, Paryż, lipiec 2019 r. / FOT. GRAŻYNA MAKARA / Grażyna Makara

Tekst, który trzymacie w ręku, to mój testament. Oczywiście nie umieram, bo przecież ja nie potrafię umrzeć. Ja chyba nigdy tak naprawdę nie żyłem.

Zaczęło się od marzeń o nieśmiertelności, wyrażonych w końcu precyzyjnie pod koniec XX wieku. W 1999 r. Aubrey de Grey, którego mogę chyba określić jako człowieka, który mnie wymyślił, pierwszy zrozumiał, w czym rzecz: być nieśmiertelnym nie oznacza „żyć wiecznie”, lecz „żyć zawsze o jeden dzień dłużej”. Ta subtelna, ale jakże istotna różnica stała się punktem wyjścia dla programu SENS: Strategies for Engineered Negligible Senescence, czyli „strategii na technologię zaniedbywalnego starzenia”. Żyje wiecznie ten, kto starzeje się w stopniu zaniedbywalnym.

Pięknie wyraża to matematyka, chyba najpiękniejszy spośród dziesiątków języków, które posiadłem w czasie mojego długiego życia. Nieśmiertelność to starzenie zdążające do zera. Patrząc zaś z drugiej strony, nieśmiertelność to życie, do którego zawsze można dodać jeden, jak do liczb całkowitych.

Człowiek Tezeusza
Biotechnolodzy i gerontolodzy sprawnie przetłumaczyli wizję de Greya na program badawczy: jeśli zidentyfikujemy wszystkie – skończone przecież! – czynniki, które sprawiają, że życie ludzkie ulega skróceniu, a następnie zaczniemy je kolejno eliminować, tempo starzenia się zacznie naprawdę zdążać do zera, a długość życia – do nieskończoności. W 2013 r. opublikowano już listę dziewięciu „znaków rozpoznawczych starzenia”, pierwszy tak konkretny dokument, za którym szybko przyszły następne.

Co znalazło się na tej liście? Brudne detale ludzkiej fizjologii, oczywiście. Zanikanie telomerów, akumulacja zmian epigenetycznych, utrata proteostazy, dysfunkcja mitochondriów... nie ma co się w tym wszystkim babrać. Na bazie coraz bardziej szczegółowych list tego typu podjęto w końcu pierwsze próby unieśmiertelnienia człowieka według prymitywnego schematu, który ówcześni zwolennicy porównywali do nieustannego naprawiania stuletniego rolls-royce’a. Ja lubię określać ten model sformułowaniem „człowiek Tezeusza”. Pamiętacie statek Tezeusza?

Idea jest prosta. X się zużyło? OK, wymieńmy więc X. W latach 20. XXI wieku do dyspozycji były już hodowle komórkowe i drukarki organów, a w latach 30. po ulicach zaczęły chodzić pierwsze osoby z „podstawowym pakietem organowym”, który gwarantował zastąpienie, gdy tylko będzie to medycznie wskazane, każdego spośród głównych organów wewnętrznych jego świeżutką, młodziutką kopią, wyhodowaną na własnych komórkach macierzystych.

Program ten, choć wydawał się wówczas pierwszym krokiem w chmurach, obciążony był dwiema dość oczywistymi wadami. Po pierwsze, obejmował wyłącznie szereg konkretnych organów – nerki, wątrobę, płuca, serca (mózg, rzecz jasna, nie).

Organizm ludzki jest jednak czymś więcej niż sumą organów wewnętrznych. Nawet po dołączeniu do „pakietu podstawowego” gigantycznego klasera coraz to bardziej rozpaczliwych operacji plastycznych szybko stało się jasne, że starość sączy się nieuniknienie, a zegar tyka – że pozwolę sobie na mały żarcik – wszystkim. „Łamią się piersi, trzeszczy kość, próchnieją dłonie, twarze bledną”. Pamiętacie Leśmiana? Ja pamiętam. Ja w ogóle dużo pamiętam. Bo co mi innego pozostało?

W połowie XXI wieku było jasne, że rosnąca rzesza 80-latków, dumnych nosicieli szóstego pokolenia nerek, jako żywo starzeje się, tylko po prostu... w ukryciu, między wierszami. To jednak nie jest główny problem ze scenariuszem tysiącletniego rolls-royce’a. Słabym ogniwem każdego projektu jest człowiek. W tym przypadku to nie tylko sam zainteresowany, który musi pamiętać o regularnych badaniach krwi i biopsjach, ale i człowiek, który projektuje umowę ubezpieczeniową, człowiek, który hoduje i wszczepia nową wątrobę. Stąd SSENS: Self-Sustained ENS, czyli „samowystarczalne” zaniedbywalne starzenie – a co, gdyby wyposażyć ciało ludzkie w zupełnie samodzielne, autonomiczne mechanizmy ciągłej naprawy? Ha! Teraz nawet rozbitek na bezludnej wyspie może zafundować sobie na niej swój własny, nieprzerwany grzechem pierworodnym Eden.

Model SSENS – który ja określam jako model „Feniks”, głównie w odniesieniu do tych piekielnych gorączek, o których za chwilę – rozwijany był równolegle do modelu „Tezeusz”. W pierwszych dekadach XXI wieku pojawiły się już wszystkie cegiełki, które później legły u podstaw projektu SANUS. To, co znajdziecie poniżej, będzie pierwszym, wedle mojej wiedzy, rzetelnym wyjaśnieniem istoty tego projektu. Zajęło mi sporo czasu poskładanie tego wszystkiego w sensowną całość. Spróbujmy oddzielić prawdę od mitu.

Projekt SANUS i jego dzieci
Zacznę może od wyrazów podziwu dla twórców i realizatorów SANUS-a. Chociaż już pod koniec XXI wieku przyjęło się podawać ten projekt niemal jako synonim nieetycznego eksperymentu medycznego, stawiając doktora Johna Algernona na równi z Josefem Mengele, jest to moim zdaniem grubym nieporozumieniem, jeśli nie wręcz jednym z wielkich kłamstw historii.

Z drugiej strony, to właśnie przekłamanie jest prawdopodobnie jedną z przyczyn, dla których po „mojej” partii „nieśmiertelnych dzieci SANUS” nie powstały kolejne, a na tej słynnej konferencji w maju 2201 r. siedziała nas dwunastka, a nie, powiedzmy, dziesięć tysięcy. Ale ja przecież znów meandruję. Idźmy po kolei. Spróbuję przedstawić wam fakty, fakty i tylko fakty.

W 2045 r. John Algernon opisał program systematycznego zbadania fizjologii zdrowego ciała ludzkiego i etiologii kilku tysięcy najczęściej występujących chorób przy pomocy wielkoskalowego monitoringu wszystkich funkcji życiowych miliona osób. W propozycji Algernona nie pojawiła się w zasadzie żadna innowacja technologiczna, on tylko zebrał w jednym miejscu coś, co leżało już rozrzucone po świecie nauki, gotowe i brzemienne. Owym miejscem był zaś krótki, zaledwie dwustronicowy proposal opublikowany równocześnie w kilku wiodących czasopismach naukowych świata, który mnie udało się w końcu przeczytać dopiero w 2201 r., prawdopodobnie jako pierwszej osobie po ponad stu latach spędzonych przez ten niewinny artykulik w „luce pamięci”... Pamiętacie jeszcze Orwella?

Propozycja Algernona brzmi następująco: wybierzmy milion osób reprezentujących idealnie dobraną statystycznie próbę osób zdrowych i chorych, młodych i starych, o najrozmaitszym pochodzeniu etnicznym, a następnie wprowadźmy do ich organizmu rój nanoczujników, w takiej ilości, aby zlokalizowały się przynajmniej w większości komórek ciała. Czujniki te monitorowałyby bezustannie setki parametrów fizjologicznych, dwadzieścia cztery godziny na dobę, przez okres dziesięciu lat. Retrospektywna analiza danych powinna, teoretycznie, pozwolić nam na zrozumienie przyczyn i przebiegu każdego w zasadzie zjawiska zachodzącego w organizmie ludzkim.

Liczba problemów technicznych, które należało rozwiązać, aby zrealizować plan Algernona, była gigantyczna, stąd przychylam się do opinii, że artykułowi towarzyszył pokaźny aneks, którego treść rozwiewała główne wątpliwości rodzące się w głowach czytelników tego fantastycznego proposalu. Myślę, że w przeciwnym razie artykuł po prostu nie zostałby opublikowany. Aneksu tego nigdy nie udało mi się jednak zlokalizować.

I tu rzecz najbardziej niezwykła: propozycję Algernona zrealizowano. Tym, którym trudno w to dziś uwierzyć, przypominam, że stworzenie człowieka nieśmiertelnego nigdy nie było wspomniane, choćby w przelocie, w pierwotnym proposalu – a wiem o tym, bo w przeciwieństwie do licznych krytyków Algernona, proposal ten na własne oczy widziałem – a połowa XXI wieku stanowiła czas, gdy ludzie wciąż masowo umierali w wyniku chorób. Pokusa musiała być gigantyczna, co nam może być dziś trudno zrozumieć; między innymi dlatego, że dziś traktujemy zdrowie jako rzecz oczywistą, korzystając przy tym również z owoców projektu SANUS...

Do rzeczy.
W ramach projektu, którego część pomiarowa miała miejsce w latach 2051-60, zebrano monstrualną objętość danych, nawet biorąc pod uwagę dzisiejsze standardy. Wielu z was widziało pewnie archiwalne fotografie przedstawiające kontenery pełne dysków twardych – to nie fotomontaż. Tryliony nanoczujników nadawały dzień i noc, najpierw do lokalnych agregatorów, potem do słynnych „czarnych furgonetek” (które nie były czarne, tylko bladoniebieskie!). Dane były analizowane i porządkowane już na bieżąco, przechodząc przez tysięczne sita, indeksowane, przycinane i kompresowane, jednak i tak efektem fazy pomiarowej projektu, gdy wreszcie dobiegł końca, była absurdalna wręcz objętość surowych danych.

Równolegle do fazy pomiarowej trwały intensywne przygotowania do fazy analitycznej i wstępne szkolenie sztucznej inteligencji, zwanej po prostu SANUS-AI (zauważmy przy okazji, że rozwój sztucznej inteligencji do poziomu pierwszej hierarchii i osiągnięcie klasy Tronów nastąpiły nieprzypadkowo właśnie wtedy, w latach 50. XXI wieku – to kolejna powszechnie niedoceniana korzyść z SANUS-a). W 2061 r. przeprowadzono pierwszą, mówiąc technicznie, interrogację bazy SANUS.

Ciekawostka – pierwsze w ogóle pytanie, zadane jako elementarny test sprawności systemu, brzmiało: „Czy u zdrowej osoby X [tu lista parametrów] po doustnym podaniu 200 mg paracetamolu zwiększy się liczba kończyn?”. Mimo posłużenia się połączoną mocą kilkunastu największych superkomputerów świata, odpowiedź (poprawna) spłynęła po... trzech tygodniach.

Dzięki tytanicznemu wysiłkowi społeczności naukowej algorytmy udało się z czasem wspaniale zoptymalizować, a dane uporządkować, dzięki czemu już w 2062 r. bazę SANUS skutecznie interrogowano aż 17 pytaniami, a w 2068 r. otrzymano odpowiedź na setne spośród „100 najważniejszych pytań onkologii”, sformułowanych w 2060 r. na Światowym Forum Onkologicznym. W 2070 r. zamknięto listę „500 najważniejszych pytań medycyny”, co stanowiło formalny koniec projektu SANUS. To musiał być piękny, szalony czas. Ja zaś jestem nieplanowanym dzieckiem tego chaosu.

W wariackim pośpiechu i podnieceniu, jakie przepełniły świat nauki na przełomie roku 2061 i 2062, grupie badaczy udało się jednak przez pełne osiem miesięcy interrogować bazę SANUS, przy wykorzystaniu mniej więcej połowy mocy europejskiego superkomputera Hevelius, pytaniem „Jakie zmiany genetyczne wprowadzone do zygoty ludzkiej doprowadzą do osiągnięcia samowystarczalnego zaniedbywalnego starzenia?”. Podkreślam: z dokumentów, do których dotarłem, wynika jednoznacznie, że dokonano tego bez wiedzy komitetów etycznych, za plecami organizatorów SANUS-a.

Jak udało się to utrzymać w tajemnicy – i dla mnie pozostaje zagadką. Dość powiedzieć, że mniej więcej w połowie lipca 2062 r. w macicach około pięćdziesięciu kobiet przechodzących zabieg zapłodnienia in vitro znalazły się embriony zmodyfikowane ściśle według recepty SANUS-AI: bez wiedzy i zgody matek, bez żadnej głębszej analizy, bez zrozumienia konsekwencji tych modyfikacji...

Z przeprowadzonych na mnie później badań wynika, że genom mój jest w 98 proc. identyczny z genomem typowego Homo sapiens, a ja jestem z grubsza normalnym człowiekiem, jednak funkcji wielu moich modyfikacji nie wydaje się rozumieć nikt. Jedno jest jasne – cokolwiek zaproponował SANUS-AI, wydaje się po prostu działać.

STEFAN KELLER / PIXABAY

Koniec nieśmiertelności
Jakie były konsekwencje projektu ­SANUS? Jego najważniejszym skutkiem, podkreślmy, był skokowy wzrost skuteczności medycyny. To, co dziś traktujemy jako oczywistość – czyli praktyczny brak chorób w populacji ludzkiej – narodziło się tak naprawdę właśnie w latach 60. i 70. XXI wieku. To wtedy też zaczęło być stopniowo naprawdę jasne, że likwidacja chorób nie przyniesie nieśmiertelności, podobnie zresztą jak stopniowe zbliżanie się do zera śmiertelności wskutek wypadków.

Ciekawostka: w tym samym roku 2070, kiedy zamknięto projekt SANUS, wyprodukowano ostatni pojazd mechaniczny zaprojektowany i sterowany przez człowieka. Obok wypadków i chorób jest jednak jeszcze starzenie – ów dziwny, kumulatywny proces, którego mnie nigdy nie będzie dane doznać. Tak czy inaczej w latach 2100–2120 średnia długość życia człowieka zaczęła stabilizować się na dzisiejszym poziomie 115 lat, a odsetek osób w wieku 130+ nigdy nie przekroczył 1 proc. To również wtedy współczynnik śmierci w wyniku samobójstwa ustabilizował się na aktualnym do dziś poziomie 20 proc.

Dalszą historię „nieśmiertelnych dzieci SANUS” prawdopodobnie znacie. Wciąż nie wiadomo tak naprawdę, kto ją ujawnił oraz dlaczego nastąpiło to niemal równocześnie z oficjalnym zamknięciem programu SANUS (ktoś trzymał to w sekrecie przez ponad osiem lat!). Ja byłem wówczas normalnym 7-latkiem, więc skandalu, który rozpalił cały świat do gorączki, zupełnie nie pamiętam. Zajmowały mnie wtedy gry komputerowe i futbol, a nie newsy. Parę lat później, gdy w toku śledztwa wyszło w końcu na jaw, w którym szpitalu przeprowadzono eksperyment, zabrano mnie, podobnie jak tysiące innych, którzy znaleźli się w „okienku”, na badanie krwi. Zostałem wtedy niemal na pewno zidentyfikowany, jednak dzięki tytanicznemu wysiłkowi organizatorów nasze nazwiska nie zostały ujawnione, a cień podejrzenia, rozproszony pomiędzy wielotysięczne grono 11-latków, się rozwiał. Nam i naszym rodzinom – bardzo słusznie – też nie powiedziano nic i przez ponad sto lat tożsamość „nieśmiertelnych” pozostała tajemnicą, my zaś wiedliśmy względnie normalne życie.

Burza medialna była jednak gigantyczna i to w jej następstwie dodano ostatecznie ów słynny dopisek do punktu trzeciego Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka, dający wszystkim ludziom prawo nie tylko do życia, ale i do śmierci. To wtedy też skalano dobre imię profesora Algernona, zniszczono dane źródłowe projektu SANUS i wprowadzono kolejne, jeszcze silniejsze restrykcje na edycję ­genetyczną zarodków ludzkich oraz całkowite moratorium na jakiekolwiek ingerencje mające stanowić genetyczną realizację modelu SSENS. Środki te były najwyraźniej skuteczne, ponieważ do dziś nie zarejestrowano w annałach medycznych żadnego przypadku człowieka żyjącego tak długo, jak „dwunastka Algernona”, która spotkała się później na owej słynnej konferencji prasowej. A czasu było aż nadto. Wygląda więc, że był to rzeczywisty koniec modelu „Feniks”.

A właśnie, gorączka. Pewnie się zastanawiacie, jak to jest być nieśmiertelnym? O aspekcie, powiedzmy, egzystencjalnym opowiem wam za chwilę, w sprawach praktycznych zaś mam do powiedzenia zaskakująco niewiele. Medyczne podłoże mojej nieśmiertelności, na ile udało się to ustalić, jest następujące: posiadam w swoim organizmie szereg dodatkowych typów komórek, wywodzących się z limfo­cytów, jednak posiadających również pewne cechy komórek macierzystych, których jedynym zadaniem jest stałe regenerowanie wszystkich moich tkanek. Tyle wiadomo na pewno. Obok tego, jak się wydaje, posiadają one jednak dodatkowo zdolność do przetwarzania informacji, stanowiąc coś w rodzaju rozproszonego komputera, w którym zakodowana została wiedza medyczna projektu SANUS. W moich żyłach i naczyniach limfatycznych, pomiędzy wszystkimi komórkami mojego ciała, kręci się więc gigantyczny myślący rój, którego liczebność szacuje się na setki miliardów, na bieżąco likwidujący wszelkie oznaki starzenia i zepsucia. Jak właściwie się to dzieje – do dziś pozostaje spekulacją. Tak czy inaczej, rozwiązanie znalezione przez SANUS-AI musi być bardzo eleganckie, ponieważ jedynym jego skutkiem ubocznym jest podwyższona temperatura ciała.

Moi rodzice opowiadali mi, że zawsze miałem tendencję do wysokich gorączek, poczynając zaś od 20. roku życia bazowa temperatura mojego ciała wynosi stale około 37,5-38°C, a w pewnych okresach nawet 38,5. Przez lata stanowiłem coś w rodzaju ciekawostki medycznej, gdy kolejne baterie badań nie wyjaśniały tej anomalii. Ponieważ jednak ja sam w końcu się do tego przyzwyczaiłem, a moje zdrowie nie wydawało się cierpieć (wręcz przeciwnie, ja nigdy na nic nie chorowałem!), temat odłożyłem na bok. W niedługim czasie zacząłem się zresztą domyślać prawdy, podobnie jak moi rodzice. Tematu tego nigdy jednak otwarcie nie poruszyliśmy, aż do ich śmierci. Zresztą, nie było tak naprawdę wiadomo, na ile skuteczne są zakodowane w moich genach modyfikacje.

Moje życie było z początku względnie normalne. Trochę brakowało mi chorób i z zazdrością słuchałem kolegów z pracy narzekających na katar, ból głowy czy grypę żołądkową. Kiedy jako 30-latek pierwszy raz w życiu zwichnąłem kostkę, popłakałem się ze szczęścia i kuśtykałem ostentacyjnie przez wiele tygodni, chociaż staw skokowy zaleczył się już następnego dnia, po długiej i męczącej nocy, kiedy to noga rozgrzała mi się niemal do czerwoności. Z każdym kolejnym rokiem narastało jednak we mnie gorzkie poczucie, że jestem pozbawiony czegoś ważnego; że moje życie to jedno wielkie oszustwo. Później, gdy spotkałem innych „nieśmiertelnych”, dowiedziałem się, że wszyscy zmagali się z tym samym: narastającym otępieniem, obojętnością.

Jak doszło do spotkania „dwunastki Algernona”? Pod koniec XXII wieku nie dało się już dłużej ukryć, że – nawet w świecie zaludnionym przez względnie zdrowych 120-latków – jest z nami coś nie tak. Stopniowo, gdy uparcie nie zdradzaliśmy oznak starzenia, wyglądając jak, hm, „dziwni 40-latkowie”, staliśmy się lokalnymi osobliwościami. Przez jakiś czas udawało nam się unikać trudnych pytań, jednak ktoś w końcu połączył fakty i wybuchła bomba. Wreszcie, po serii cichych spotkań ze sobą nawzajem i przedstawicielami środowiska medycznego zorganizowaliśmy konferencję w Atlancie, na terenie tego samego szpitala uniwersyteckiego, w którym zostaliśmy poczęci. 5 maja 2201 r. dwanaścioro żwawych 138-latków zasiadło przed tłumem zafascynowanych dziennikarzy. Na część pytań odpowiadaliśmy my, na część komitet lekarski.

Na koniec odczytaliśmy oświadczenie: jedenaścioro spośród nas zdecydowało się na procedurę korekty genetycznej, efektywnie usuwającej z ich ciał genetyczną sygnaturę nieśmiertelności. Cóż, łatwiej zniszczyć niż stworzyć. Był to jeden zastrzyk, wykonany jeszcze tego samego dnia wieczorem. Jedni nazwali to samobójstwem, inni eutanazją. Jako jedyna osoba, która nie zdecydowała się na ten krok, mogę tylko powtórzyć to, co powiedziałem wtedy, po pogrzebie Alice, ostatniej spośród jedenastki. Alice, podobnie jak pozostali, zgasła błyskawicznie, w rytm wymierającego pokolenia podtrzymujących ją przy życiu limfocytów. Pamiętam, z jaką radością patrzyła na wykwitające na jej skórze purpurowe plamy, i że z każdym kolejnym dniem jej oczy coraz bardziej napełniały się życiem. Dzień jej śmierci przypadł – z jakiegoś powodu szalenie mnie to wtedy zirytowało – na 24 grudnia 2201 r. Tuż po jej pogrzebie, na konferencji prasowej, powiedziałem wtedy tak: „Twierdzicie, że wybrała śmierć. Nie. Ona właśnie w końcu wybrała normalne życie. Życie Alice trwało siedem miesięcy i dziewiętnaście dni”.

Jeden z dziennikarzy zapytał mnie mało taktownie, jakie mam plany. Czy rzeczywiście planuję żyć nieograniczenie? Czy rozważam „tradycyjne” samobójstwo? Odpowiedziałem sucho, zgodnie z prawdą, że po prostu nie umiem sobie wyobrazić swojej śmierci. Dziennikarz spojrzał na mnie z zaskoczeniem i wykrzyknął: „Jak my wszyscy!”, po czym zapadła niezręczna cisza. Ta myśl – że to właśnie Alice, a nie ja, wybrała życie – długo nie dawała mi jednak spokoju. „Nie żyję”. „Nie żyję”. Przez lata mieliłem te słowa w myślach, próbując zrozumieć ich sens.

Od pogrzebu Alice minęło wiele lat, a ja wciąż nic z tego nie rozumiem.

Z punktu widzenia śmierci
Zacytuję wam fragment pewnej książki, która w dużym stopniu wpłynęła na to, kim jestem dzisiaj. „Śmierć jest pewnym sposobem bycia, przejmowanym przez jestestwo, od kiedy ono jest. Gdy tylko człowiek zaczyna żyć, jest już wystarczająco stary, by umrzeć. Śmierć w najszerszym sensie jest więc fenomenem życia. Nikt nie może odebrać innemu jego umierania”. Kiedyś zdanie to irytowało mnie, chciałem wyszarpać je z kart książki. Skoro każda rzecz istniejąca wędruje zawsze w jednym kierunku, ku swojemu nieistnieniu, to czy SANUS-AI, znajdując receptę na nieśmiertelność, stworzył rzecz... nieistniejącą?

Do dzisiaj nie potrafię wskazać palcem na błąd w tym rozumowaniu. Po śmierci Alice stopniowo spłynął na mnie jednak spokój. Zresztą, mam coraz mniejszą ochotę na filozoficzne bajdurzenie. Wiecznie brakuje mi czasu. Pewnie zauważyliście, że z wiekiem czas wydaje się płynąć szybciej? „Godziny są długie, a lata krótkie”. Z tym nie potrafił sobie poradzić nawet SANUS-AI, pierwszy superkomputer klasy Tronów. Nie wyobrażacie sobie nawet, jak szybko mija mi teraz rok.

Czasem wydaje mi się, że widzę na własne oczy, jak rosną drzewa, a góry kruszą się i ścierają. Wychodzę na spacer, mijam sadzonkę. Wracam ze spaceru, a tu dąb rozłożysty. Sunrise, sunset, sunrise, sunset... Pamiętacie to? Ja pamiętam. Zawsze o jeden dzień dłużej.

©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof przyrody i dziennikarz naukowy, specjalizuje się w kosmologii, astrofizyce oraz zagadnieniach filozoficznych związanych z tymi naukami. Pracownik naukowy Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, członek Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Historia 1/2020