20 lat temu Polska przegłosowała wejście do Unii

PROF. ANTONI DUDEK, politolog: Gdyby frekwencja w referendum okazała się zbyt niska, dla Polski byłoby to kompromitujące. Przeciwnicy Unii mogliby w przyszłości dowodzić, że akcesja była nie do końca prawomocna.

05.06.2023

Czyta się kilka minut

Koncert na zakończenie referendum. Warszawa, plac Teatralny, 8 czerwca 2003 r. / fot. Wprost/East News /
Koncert na zakończenie referendum. Warszawa, plac Teatralny, 8 czerwca 2003 r. / fot. Wprost/East News /

GRZEGORZ NUREK: Czy referendum o akcesji Polski do Unii Europejskiej mogło się nie udać? Innymi słowy, czy gdyby nie poparcie papieża Jana Pawła II, a także gdyby nie decyzja o wydłużeniu czasu trwania referendum, mogłoby się zakończyć blamażem?

PROF. ANTONI DUDEK: Mogło zakończyć się tym, że wynik nie byłby wiążący. Najważniejszym problemem była frekwencja, bo z badań opinii publicznej wynikało, że większość Polaków jest za wejściem do Unii. Może nie miażdżąca większość, ale była wyraźna przewaga zwolenników akcesji. Konstytucja z 1997 r. wprowadziła wymóg przekroczenia 50 proc. frekwencji, aby wynik referendum był prawomocny. Gdyby tej frekwencji w referendum zabrakło, to najprawdopodobniej i tak Polska weszłaby do Unii, bo wtedy decyzję w tej sprawie podjąłby parlament. I taki scenariusz był rozważany. Frekwencja poniżej 50 proc. byłaby jednak dla Polski kompromitująca. Przeciwnicy Unii mogliby w przyszłości dowodzić, że akcesja była nie do końca prawomocna. Polska, jak wiadomo, jest krajem o niskiej aktywności wyborczej. W wyborach parlamentarnych często nie osiągano 50 proc. frekwencji. W samym referendum konstytucyjnym w 1997 r. poszło do urn zaledwie 42,86 proc. uprawnionych. Dlatego najważniejszy był pomysł dwudniowego referendum, co przyczyniło się do podniesienia frekwencji. To pozwoliło ominąć fatum związane z niską aktywnością wyborczą Polaków.

Pisze Pan w „Historii politycznej Polski”, że próg frekwencji przekroczyliśmy dopiero drugiego dnia. Kraje, które w tym samym czasie ubiegały się o wejście do Unii, jak Malta, Słowenia, Węgry, rozpisały referenda jednodniowe. Dwudniowe były w Litwie, Słowacji i Czechach. Przy czym nie wszędzie był wymagany 50-procentowy próg. Warto wspomnieć, o czym Pan też pisze, że pomysł wydłużenia czasu głosowania zawdzięczamy socjologom, Lenie Kolarskiej-Bobińskiej i Jerzemu Głuszyńskiemu.

Ci socjologowie najpierw przekonali polityków Platformy Obywatelskiej, oni natomiast rządzący wówczas SLD i prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, który bardzo zaangażował się w przekonywanie Polaków do wstąpienia naszego kraju do Unii Europejskiej. Potem rozpoczęła się wielka kampania, która przypominała kampanię wyborczą. Zaangażowało się w nią wielu ludzi ze świata nauki, kultury i sportu. Podpisywano apele, przekonywano do Unii Europejskiej w mediach. Ludzie, którzy nie angażowali się w manifestowanie sympatii partyjnych, wzięli udział w kampanii przedreferendalnej. Chociażby Stanisław Lem i Wisława Szymborska byli za akcesją. Prezydent Kwaśniewski z politykami różnych opcji politycznych jeździł po kraju, aby pokazać, że to nie jest przedsięwzięcie jedynie formacji politycznej, z której się wywodził, ale sprawa wszystkich Polaków. Do Płocka zaprosił np. Tadeusza Mazowieckiego, a jeżdżąc po Małopolsce występował z Leszkiem Moczulskim.

Niewiele mówi się o ogromnym zaangażowaniu organizacji pozarządowych w kampanię i w promowanie korzyści z wstąpienia do Unii.

Odegrały wielką rolę, chociaż nie posiadały ogromnych budżetów, jak Rada Ministrów czy Kancelaria Prezydenta. Mieliśmy do czynienia z pospolitym ruszeniem wielu organizacji. Niektórzy obawiali się tego, że badania opinii publicznej nie do końca mogą być wiarygodne, że rodacy mogą ukrywać prawdziwe preferencje i zagłosować przeciw wstąpieniu Polski do struktur europejskich.

Były siły polityczne, i to nawet w polskim parlamencie, negujące potrzebę integracji.

Zdecydowanie najważniejszą z nich była Liga Polskich Rodzin Romana ­Giertycha. Wzięła na siebie główny ciężar kampanii antyunijnej. Można powie- dzieć, że dziś spadkobiercami tamtej antyunijnej retoryki, tamtego myślenia są Suwerenna Polska Zbigniewa Ziobry oraz Konfederacja. Już wtedy przekonywano, że Unia chce nas zniewolić, pozbawić suwerenności, narzucić obce nam rozwiązania w sferze światopoglądowej, wyeksploatować Polskę, wreszcie, że Unia jest narzędziem wpływów niemieckich. Było też drugie ugrupowanie – Samoobrona Andrzeja Leppera, które również wzywało do głosowania przeciw akcesji, ale z nieco innym uzasadnieniem. Uważali, że warunki, na których Polska ma wejść do Unii (przede wszystkim dotyczące polskiego rolnictwa), są niekorzystne, że nasi rolnicy dostaną ­mniejsze dopłaty niż rolnicy unijni. Rolnictwo rzeczywiście było w negocjacjach największym problemem. Unia prowadzi dość hojną politykę jego wsparcia. A polskie rolnictwo budziło przerażenie w Unii; argumentowano, że gdyby od razu polscy rolnicy dostali dopłaty w tej samej wysokości co ci z Zachodu, to budżet Unii zostałby spustoszony.

Dodatkowo problemem było ogromne rozdrobnienie gospodarstw. Jak organizacyjnie temu podołać? Jak rozdzielić dopłaty, skontrolować. Zdecydowano ­ostatecznie, że stopniowo będziemy dochodzić do pełnego poziomu dopłat. Polska wynegocjowała też rekordowo długi, bo dwunastoletni okres przejściowy, w trakcie którego obcokrajowcy nie mogli nabywać polskiej ziemi.

Przeciwnicy Unii pojawiali się także w innych ugrupowaniach – w PSL, PiS. Te partie w większości były jednak prounijne. PSL współtworzyło zresztą do 2003 r. rząd Leszka Millera, w którym wicepremierem był Jarosław Kalinowski. W trakcie negocjacji w 2002 r. między nim a resztą rządu doszło do sporu. Kalinowski kilkukrotnie groził, że jego partia opuści koalicję. Podczas negocjacji polskiego rządu z unijnymi urzędnikami sprawą kluczową stały się tzw. kwoty mleczne, czyli limit produkcji mlecznej. Polska strona domagała się znacznie większych limitów, niż Bruksela chciała nam przyznać. Ostatecznie udało się wypracować kompromis. Pod koniec rozmów polscy negocjatorzy postawili sprawę na ostrzu noża: jeśli nie dojdzie do spełnienia postulatów Kalinowskiego, rząd może upaść, referendum zostać przegrane, a siły antyunijne podniosą głowę. ­Dzięki tej presji, ale i przychylności duńskiego premiera Andersa Rassmusena, który przewodniczył wtedy Radzie UE, udało się ­ostatecznie wywalczyć zwiększenie owych kwot mlecznych.

Przeciwko akcesji były też Unia ­Polityki Realnej oraz pozaparlamentarne Stronnictwo Narodowe i Młodzież Wszechpolska. Organizowano wiele antyunijnych happeningów.

Te formacje nie miały już takiego oddziaływania jak LPR i Samoobrona. Z wpływowych środowisk i instytucji ­przeciwnych Unii trzeba natomiast wspomnieć o Radiu Maryja, które zresztą otwarcie wtedy popierało LPR. Na falach Radia Maryja straszono starszych słuchaczy utratą suwerenności i zagrożeniami cywilizacyjnymi płynącymi z Zachodu. Te argumenty są wciąż świetnie znane, powracają do dzi- siaj. Po tym niemal dwudziestoletnim pobycie w Unii wedle tamtych przestróg już dawno powinniśmy się rozpłynąć w unijnym sosie i utracić ­suwerenność. ­Rzeczywistość okazała się inna. Oczywiście Unia promuje różne wartości, np. tolerancję i równouprawnienie, ale nie czyni tego w sposób przemocowy. Nie wygląda to tak apokaliptycznie, jak ­wieszczyli przeciwnicy Unii.

Wynotowałem sobie, czym Samoobrona i LPR straszyły rodaków w kampanii referendalnej: ogromnymi składkami do Unii, wzrostem bezrobocia, drożyzną, wykupem ziemi przez obcokrajowców, upadkiem małych firm, zubożonym budżetem, a tym samym likwidacją zasiłków rodzinnych. Straszono nawet klonowaniem ludzi i utratą Ziem Odzyskanych.

Poziom tych zarzutów był bardzo różny, ale miały one swój wspólny ­mianownik: strach przed Unią jako czymś ogromnym, wszechpotężnym i złowrogim. Nie myślano w ogóle o tym, że Polska, stając się częścią tego organizmu, będzie też jednak potencjalnie mogła wpływać na decyzje samej Unii. Trzeba tylko umieć tworzyć koalicje państw. Mamy w tym zakresie ograni- czone sukcesy. To nie tak, jak głosi propaganda PiS, że w Unii rządzą Niemcy. Można wskazać wiele decyzji Unii, które Niemcom niekoniecznie się podobały. Im po prostu jako największemu państwu łatwiej budować koalicje, ale to nie znaczy, że zawsze im się udaje.

Czy PiS aby nie lawirowało w sprawie poparcia dla akcesji? Głosowali przeciw pomysłowi dwudniowego referendum.

Większość posłów PiS była za członkostwem Polski w Unii, tylko interesowało ich, czy przy tej okazji nie można doprowadzić do upadku rządu Leszka Millera. Zdawali sobie sprawę, że wygrane referendum będzie sukcesem rządu. Trwała już afera Rywina i władza była w coraz większych tarapatach. Rząd by upadł, gdyby referendum się nie udało.

Sam premier deklarował, że jeśli referendum skończy się porażką, poda się do dymisji.

Tylko nie jest do końca jasne, czy przez porażkę rozumiał niską frekwencję, czy większość głosów na „nie”. Leszek Miller też prowadził pewne gry słowne z obywatelami. Natomiast jest faktem, że zaraz po wygranym referendum wykorzystał sytuację w Sejmie i złożył wniosek o wotum zaufania dla swojego gabinetu. Głosowanie wygrał. To była próba wyjścia z kryzysu i impasu, w jakich się znalazł po rozpoczęciu prac komisji sej- mowej badającej aferę Rywina. Zaraz potem był kongres SLD, na którym wybrano go na kolejną kadencję przewodniczącym partii. Ale w drugiej połowie 2003 r. notowania SLD i jego osobiście się załamały. Miller na początku 2004 r. walczył już tylko o to, aby móc się podać do dymisji dopiero nazajutrz po wejściu Polski do Unii. 2 maja tak też się stało. To jednak nie uratowało SLD przed rozłamem. Pamiętajmy, że z początkiem 2004 r. doszło do największego rozłamu w historii tej formacji, gdy odszedł Marek Borowski i powołał Socjaldemokrację Polską.

Przy okazji referendum ujawniła się też pewna cecha PiS, która się potwierdziła także później: że dla braci Kaczyńskich polityka zagraniczna jest zakładni- kiem polityki wewnętrznej. Gdy można poświęcić jakieś rozwiązania w polityce zagranicznej, to się je poświęca na rzecz korzyści w polityce wewnętrznej. Oczywiście głosując przeciw dwudniowemu referendum mówiono, że koszty organizacyjne będą wyższe, że mogą być fałszerstwa nocą. Nie są to chyba wystarczające powody, aby głosować przeciw, zważywszy na ryzyko braku odpowiedniej frekwencji i niepowodzenia referendum.

Jaki był stosunek episkopatu, kleru, papieża do akcesji?

Duchowieństwo w tej sprawie było podzielone. Choć z badań opinii wyni- kało, że większość duchownych opowia- da się za akcesją. Słynne były wypo- wiedzi Jana Pawła II „od Unii Lubelskiej do Europejskiej” i „Polska potrzebuje Europy, Europa potrzebuje Polski”. Prezydent Kwaśniewski sugerował, że to był efekt jego wizyty w Stolicy Apostolskiej, gdzie wygłosił przemówienie prounijne. Papież nie zwykł wprost apelować, nie mógł mieszać się otwarcie w sprawy wewnętrzne państw, nawet swojej ojczyzny. Ale czytelny sygnał poparcia dał. Episkopat ograniczył się do wydania komunikatu zachęcającego do udziału w referendum, co też miało znaczenie.

13,5 mln rodaków głosowało za integracją, blisko 4 mln przeciw. Zgodnie z przewidywaniami najsłabsze poparcie było wśród mieszkańców wsi, chociaż to rolnicy po czasie okazali się największymi beneficjentami unijnych dotacji.

Polacy byli i są nadal podzieleni. Nie było jednak województwa, w którym zwyciężyliby przeciwnicy akcesji. Gdzie ich było najwięcej? Ściana wschodnia: lubelskie, podlaskie. Były pojedyncze miejscowości w środkowo-wschodniej Polsce, gdzie nawet 80 proc. głosujących była przeciwna Unii. Mnie zawsze bardziej martwiło, że tak wielu Polaków nie wzięło udziału w referendum. Frekwencja 58,85 proc. nie rzuca na kolana. Gdyby było 80 proc., to rozumiem. Niestety, dla wielu Polaków było obojętne, czy wejdziemy, czy nie wejdziemy do Unii.

Może słynne czerwcowe „święto grilla” i wyjazdy rekreacyjne zaważyły?

W swojej książce przytaczam prawdziwą anegdotę, że jednym z działań profrekwencyjnych podjętych po południu drugiego dnia referendum było polecenie przez Leszka Millera ministrowi spraw wewnętrznych, a za jego pośrednictwem komendantowi głównemu policji, zdjęcia wszystkich patroli z dróg dojazdowych do miast, aby rodacy wracający z weekendowych wyjazdów mogli wrócić do domu na czas i jeszcze zdążyć zagłosować. Ale tłumaczenie, że niska frekwencja była spowodowana wyjazdami, grillem na działkach mnie nie przekonuje. Innym razem można tłumaczyć: deszcz wtedy padał albo było za gorąco. Jak Polak chce znaleźć uzasadnienie dla braku aktywności wyborczej, to zawsze znajdzie. Mamy w kraju pokaźną grupę, której kompletnie nie interesują sprawy publiczne. Przy większej polaryzacji polityka budzi więcej emocji, ostatnio udział w wyborach rośnie, przekracza 60 proc., lecz daleko nam do frekwencji w innych krajach unijnych. Referendum z 2003 r. było tego symbolem.

Jak wyglądałaby dziś Polska, gdyby nie czternastoletnie zabiegi kolejnych rządów o integrację zakończone akcesją i niemal dwie dekady obecności Polski w Unii?

Każdy może się przekonać podróżując po kraju. Wszędzie można dostrzec tablice informacyjne, że dany obiekt został wybudowany lub wyremontowany ze środków Unii Europejskiej. Proszę sobie wyobrazić, że tych budowli nie ma. Oczywiście, nie jest też tak, że gdybyśmy do Unii nie weszli, to nic by nie wybudowano czy wyremontowano. Natomiast wiele inwestycji, w tym dróg i mostów, zaczęto budować szybciej, na większą skalę. Polska wieś dzięki dopłatom zmieniła się jeszcze bardziej niż ­miasta. Nastąpił tam spektakularny wzrost poziomu życia i zmiana cywilizacyjna. Uniknęliśmy też wielkiego konfliktu społecznego, który byłby związany z dużym bezrobociem. Tuż przed wejściem do Unii sięgało ono niemal 20 proc. Nastąpiła emigracja zarobkowa, zwłaszcza do Irlandii i Wielkiej Brytanii, bo to były pierwsze kraje, które otworzyły przed nami rynek pracy bez ograniczeń. Emigracja pozwoliła wielu Polakom znaleźć pracę, zdobyć środki finansowe, część rodaków niestety została za granicą, część jednak wróciła do kraju z nowymi doświadczeniami, a często i kapitałem na otwarcie własnego interesu.

Jakie jeszcze korzyści? Swoboda podróżowania, szczególnie po przystąpieniu Polski do strefy Schengen. Niektórzy młodzi Polacy uważają taki stan za rzecz oczywistą; lecą samolotem za granicę, jadą autem i nikt ich nie zatrzymuje. Na lotniskach są dwa wejścia: dla obywateli krajów Schengen i dla obywateli krajów spoza tej strefy. Gdzie jest łatwiejsze wejście, gdzie kontrola trwa krócej?

Ważnym aspektem jest też większe poczucie bezpieczeństwa. Oczywiście, w sensie militarnym parasol nad nami roztacza NATO. Lecz wielu Polaków czuje się bezpieczniej przez to, że współtworzymy największą strukturę polityczną na świecie. W sensie gospodarczym Unia jest supermocarstwem na równi z Chinami i Stanami Zjednoczonymi. Polityka wspólnych zakupów, np. surowców energetycznych czy szczepionek, dopiero się kształtuje, ale Unia zawsze będzie miała większe możliwości w negocjacjach z globalnymi korporacjami niż sama Polska.

Ostatnie pytanie tylko pośrednio związane jest z tematem rozmowy: kto wygra najbliższe wybory parlamentarne?

Trzeba by zdefiniować pojęcie wygranej. Jeśli pyta pan, która z partii zdobędzie samodzielną większość, to odpowiem: najprawdopodobniej żadna. Na razie wszystkie sondaże to pokazują. A jeśli pan pyta, które z ugrupowań będzie mieć największy klub poselski, to sondaże wciąż wskazują PiS. Pytanie tylko, czy ta partia zdoła znaleźć koalicjanta. Rządzić zatem będzie ta koalicja, która połączy więcej posłów. O to będzie toczyła się gra przez najbliższe miesiące, do wyborów, a nawet dłużej. Jeśli będzie bardzo niewielka przewaga między PiS i anty-PiS, będą odbywać się targi o pojedynczych posłów. Czeka nas zatem trudny i raczej dość chaotyczny okres. ©

ANTONI DUDEK jest politologiem i historykiem; profesor Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, autor wielu książek, m.in. „Historii politycznej Polski 1989-2015”, prowadzi na YouTubie autorski kanał „Dudek o Historii”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz kulturalny, redaktor, współpracownik "Tygodnika Powszechnego".

Artykuł pochodzi z numeru Nr 24/2023

W druku ukazał się pod tytułem: 20. rocznica referendum akcesyjnego

Artykuł pochodzi z dodatku „20. rocznica referendum akcesyjnego