Antoni Dudek: Wybory nie będą uczciwe

Prof. ANTONI DUDEK, politolog: Wybory będą wolne, ale nie będą uczciwe. Wyłonią rząd mniejszościowy. Dwuletni okres chaosu skończy się dopiero ze zmianą prezydenta.

02.09.2023

Czyta się kilka minut

MACIEJ ZIENKIEWICZ DLA „TP”

MICHAŁ OKOŃSKI:Umówiłem się z naczelnym, że nie użyję nazwiska „Giertych”.

ANTONI DUDEK: Ale dlaczego?

Bo burza o jego kandydowanie odbywa się w bańce. Jeden z problemów polskiej polityki polega na tym, że myli rzeczywistość z rzeczywistością Twittera.

A jeśli ja użyję tego nazwiska?

Pan ma święte prawo. Zwłaszcza że kiedy jadąc tutaj przeglądałem Pańską „Historię polityczną Polski 1989-2015”, natrafiłem na nie kilkadziesiąt razy. Zanim został trollem, był uczestnikiem dużej polityki.

Reprezentuje też ważny ród dla ­XX-wiecznej historii Polski. Jego dziadek Jędrzej to istotna postać w dziejach endecji. Jego ojciec Maciej, też ortodoksyjny endek, kandydował na prezydenta. On zaś zaczynał jako lider Młodzieży Wszechpolskiej, ale jego dzisiejsze poglądy są odległe od linii przodków. Dalej mówimy o centroprawicowcu, ale już w duchu zachodnioeuropejskim.

Z perspektywy Jarosława Kaczyńskiego Giertych przeszedł na ciemną stronę mocy i został wrogiem obozu patriotycznego. Bo cała polska polityka jest tak przez lidera PiS zdefiniowana, że mamy obóz patriotyczny i obóz zdrady narodowej, między którymi ewentualnie wałęsają się jacyś pożyteczni idioci.

Wiem, że denerwuje Kaczyńskiego, ale nie zauważyłem, żeby ostatnio formułował jakieś poglądy. Nawet w sprawie aborcji wije się, żeby nic nie powiedzieć.

Przesadza pan. Oczywiście wielu polityków, zwłaszcza młodszych, to twory marketingu, ale Giertycha bym do nich nie zaliczał – on się po prostu próbuje zainstalować w nowym środowisku. Natomiast rzeczywiście niechęć do wyrażania poglądów i brak wewnętrznej debaty dominują we wszystkich większych partiach. Tusk również nie lubił, jak mu się dyskusjami przeszkadzało w rządzeniu, i już przed laty kierował do psychiatry polityków mówiących o jakichś wizjach.

Mimo wszystko jednak takiego posła Sienkiewicza od takiego posła Sterczewskiego różni mnóstwo.

Wielkie partie muszą być zróżnicowane – widzimy po Republikanach i Demokratach, jak dużo potrafią pomieścić. Ale w USA spór się toczy przy odsłoniętej kurtynie, a u nas różnicy zdań między Sienkiewiczem i Sterczewskim trzeba się domyślać. Pan wie, jaki byłby ich zdaniem pożądany model sądu konstytucyjnego wobec zapaści tego, w co PiS przekształcił Trybunał Konstytucyjny? Słyszał pan jakieś ich dyskusje? Nie, bo po co, zwłaszcza że Tusk wynalazł genialną formułę: „Ja mam na to wszystko odpowiedź, ale nie mogę jej zdradzić, bo to ułatwi PiS-owi walkę ze mną”.

Czyli, mówiąc krótko, polityka sprowadza się już wyłącznie do technologii i marketingu.

Dlatego niektórzy mówią o postpolityce. Pytanie tylko, czy tak będzie zawsze.

Ja oczywiście nie jestem fanem dwudziestowiecznych ideologii, a zwłaszcza tego, co robiono w ich imieniu, ale myślę, że między totalną ideologizacją a kompletnym „odprogramowaniem” polityki jest sporo przestrzeni. Dlatego z grupą autorów o różnych poglądach wydaliśmy książkę „Umówmy się na Polskę”.

Szczerze mówiąc, miewałem podczas jej lektury poczucie, że to szlachetny odlot. Nawet jeśli sam tęsknię za krajem zdecentralizowanym…

Też nie widzę szans na wcielenie tego programu w życie w najbliższych latach.

…ale był to odlot niezwykle inspirujący. Szkoda, że takie wizje nie rodzą się wśród polityków.

Nie mam poczucia, że zmarnowaliśmy czas. Ludzie ze świata akademickiego powinni reanimować debaty ustrojowe. Alternatywą jest emigracja wewnętrzna albo zostanie partyjnym profesorem. Mamy przecież takich nie tylko w PiS.

Po nazwisku, proszę.

Jak pan śledzi media, to pan wie, o kogo chodzi. A ja mam tę przyjemność, że się do nich nie zaliczam i bawi mnie, jak jestem naprzemiennie hejtowany jako kryptopisowiec albo jako kryptoplatformers.

To się chyba nazywa symetryzm. Też słowo, którego miałem nie użyć.

Ja się definiuję jako asymetryczny symetrysta. Asymetryczny, bo ortodoksyjny symetryzm oznacza, że w każdej sprawie jest się idealnie pośrodku. Tymczasem jeśli wezmę np. kwestię sądownictwa, to nawet jeśli pamiętam, że demontaż Trybunału Konstytucyjnego ­zaczął się za rządów PO, muszę przyznać, że skala win PiS na tym polu jest nieporównywalnie większa. W kwestii polityki społecznej nie mogę z kolei nie zauważyć, że podczas swoich rządów Platforma tę przestrzeń odpuściła i dlatego zresztą, moim zdaniem, straciła władzę. Ale to też nie oznacza, że pochwalam wszystkie pomysły PiS w tej materii, bo uważam, że poszły za daleko.

Naszym życiem publicznym rządzi, jak napisał kiedyś Maciej Strzembosz, kultura przesady. I nie chodzi tylko o to, że przesadzamy retorycznie, odsądzając przeciwników od czci i wiary i co chwilę wieszcząc katastrofy, które nie nadchodzą. Przesadzamy, deformując sensowne z początku pomysły.

Jakiś przykład?

Trzynasta i czternasta emerytura to podręcznikowa kiełbasa wyborcza. Z kolei program 500 plus nie zadziałał wprawdzie prodemograficznie, ale wyrównywał różnice społeczne, choć był taki moment, kiedy – również z powodów wyborczych – rozszerzono go na pierwsze dziecko, zamiast dawać trochę więcej na dziecko trzecie, jeszcze więcej na czwarte itd.

Problem w tym, że aparat naszego państwa jest do takich operacji kompletnie nieprzygotowany. Łatwo dać wszystkim rodzicom po równo, trudniej powiązać kwotę zasiłku z liczbą dzieci albo ze stopniem dochodów. Tak samo jak trudno zaplombować na granicy wagony z ukraińskim zbożem i konwojować je do kolejnej granicy, żeby wyjechały z Polski nieotwierane. Państwo działa słabo, czasem ratuje mu skórę pospolite ruszenie samorządów – jak w ubiegłym roku, gdy przybyli uchodźcy z Ukrainy – ale generalnie jego aparat jest nieporadny, a nasza wojna plemienna tylko chaos pogłębia.

Aparat państwowy służy do tego, żeby utrzymywać władzę?

I jeszcze czerpać z niej profity. Przecież większość aparatczyków PiS nie popiera Kaczyńskiego dlatego, że jest geniuszem i patriotą, tylko dlatego, że można dzięki niemu dać zarobić krewnym i znajomym. Zgodnie z centralistyczną koncepcją prezesa najwyższą formą gospodarowania jest spółka Skarbu Państwa, a poza obsadzaniem takich spółek, można przecież pozabierać jeszcze kompetencje samorządom, utworzyć instytucję typu Wody Polskie, a potem wsadzić do niej armię swoich ludzi.

Polityka przesady

Wspomniałem o tym szlachetnym odlocie ludzi piszących programy naprawy państwa, ale w tyle głowy cały czas mam odlot nieszlachetny: polityki uprawianej w mediach społecznościowych i pod ich terrorem. Odwołanie debaty symetrystów na Campusie Polska to przecież efekt wzmożenia użytkowników wspomnianego już Twittera.

Prof. Andrzej Zybertowicz mówi, że nowymi władcami świata są administratorzy Big Techu, a politycy to jedynie kukiełki w ich teatrze. Ja uważam, że to również przesada, choć oczywiście administratorzy Big Techu mogą przy pomocy swoich algorytmów próbować oddziaływać i na polityków, i na tzw. demos. Tyle że dzięki mediom społecznościowym politycy się również demaskują: minister zdrowia poległ za sprawą skandalicznego tweeta i chyba lepiej, że się pogrążył sam, niż miałby puszczać do mediów przecieki.

Są rzeczy bardziej niebezpieczne. Przeczytałem właśnie „Kod życia” Waltera Isaacsona, biografię Jennifer Doudny, która w 2020 r. dostała Nagrodę Nobla za badania nad DNA. Twierdzę, że nieporównanie większym zagrożeniem od Big Techu czy sztucznej inteligencji są eksperymenty w zakresie zmiany naszego genomu. W 2018 r., za sprawą badań, których Doudna była współautorką – metody sekwencjonowania genów CRISPR – niejaki He Jiankui w Chinach doprowadził do przyjścia na świat co najmniej trojga dzieci, które mają inny łańcuch DNA niż my wszyscy. Oczywiście świat naukowy go potępił, na trzy lata trafił do więzienia, ale Rubikon został przekroczony.

W kampaniach wyborczych politycy nie dyskutują o takich rzeczach. Nie mówią o katastrofie klimatycznej czy energetyce. Wolą się straszyć sobą nawzajem.

Przede wszystkim jednak wolą obiecywać. Dziś trwa największa w dziejach III RP licytacja na obietnice socjalne.

Szymon Hołownia mówi, że 800 plus to rozdawnictwo, Konfederacja też.

Ale największe partie rozkręciły to maksymalnie. PiS obiecał kredyt mieszkaniowy na 2 procen – Tusk mówi o kredycie na 0 procent, a przede wszystkim zapowiada podwojenie kwoty wolnej od podatku, co kosztowałoby budżet kilkadziesiąt miliardów.

Ja mam raczej poczucie, że główny temat kampanii to bezpieczeństwo.

Ono też się wiąże z ogromnymi wydatkami. Ludzie nie zdają sobie sprawy, jak gigantyczny program zbrojeniowy uruchomił PiS. Oczywiście wojsko wymaga wzmocnienia, ale zgodnie z kulturą przesady Kaczyński rzucił hasło budowy największej armii lądowej Europy, zakładając następnym rządom pętlę, bo umówione już kontrakty na zakup sprzętu trzeba będzie spłacać przez 30-40 lat. Przypomnę, że w Polsce międzywojennej wydatki na obronność były największą pozycją w budżecie, a w 1939 r. i tak niewiele nam to pomogło.

Ale kiedy pan wspomniał, że temat bezpieczeństwa to główny temat kampanii… Na razie po stronie PiS mówi się wyłącznie o tym, że Tusk chce tu wpuścić imigrantów i zlikwidować zapory na wschodniej granicy, co jest oczywiście nieprawdą. Nie popierając push-backów, uważam zresztą samą budowę zapory za słuszną. Gdyby nie powstała, Łukaszenka systematycznie zwiększałby liczbę migrantów, bo dla niego to świetny biznes: brać od nich pieniądze za przylot, a potem pchać ich na Zachód i wywoływać tam kryzys.

Rozmawiałem niedawno z Mikołajem Grynbergiem. On akurat jest przeciwnikiem zapory, ale podkreśla, że w Polsce w ogóle nie ma debaty na temat polityki migracyjnej.

W tej sprawie zgoda. Każdy ekonomista powie, że nasza gospodarka nie zdoła się rozwijać, jeśli w perspektywie dekady nie zasilą jej ludzie zdolni do pracy – i to nie milion, ale trzy czy cztery miliony.

Wiemy, że PiS po cichu ich wpuszcza.

PiS zawył, kiedy Tusk to pokazał.

To horrendum polskiej debaty: z czegoś, co – jak Pan mówi – jest oczywistą potrzebą, robi się kij.

Tak, to kolejny temat nieobecny: politycy powinni prowadzić poważną debatę na temat modelu polityki migracyjnej, i to w skali całej Unii. W krajach, z których przybywają migranci, powinno się otwierać regularne biura pracy i dobierać ludzi, których potrzebujemy. Np. takich, którzy mają już założone rodziny i poszukiwane u nas wykształcenie.

Ja generalnie nie współczuję politykom, że uprawiają ten zawód, ale gdy słucham czegoś takiego, to zaczynam odczuwać cień empatii. Podjęcie otwartej rozmowy na podobne tematy niweczy szanse na sukces w wyborach.

W naszej epoce politycy boją się mówić, co myślą i co by należało zrobić, bo wiedzą, że na tym stracą. Na szczęście pan i ja nie kandydujemy. Możemy mówić, co myślimy.

Więc co Pan myśli o wyborach?

Czekają nas dwa lata chaosu, który najpewniej zacznie się kończyć dopiero po wyborach prezydenckich. Najbardziej prawdopodobny rezultat wyborów parlamentarnych jest przecież taki, że w Sejmie nie będzie stabilnej większości. A ponieważ kampania jest potwornie kosztowna, w przyszłym roku zaś czekają głosowania w wyborach samorządowych i do Parlamentu Europejskiego, to będzie też opór przed robieniem kolejnych wyborów już po kilku miesiącach. Dlatego w tzw. trzecim kroku konstytucyjnym powstanie rząd mniejszościowy, dryfujący do kolejnego przesilenia. Na dziś się wydaje, że to będzie rząd PiS bez udziału Konfederacji, ale na jej łasce, choć wyobrażam sobie również rząd anty-PiS na łasce Konfederacji. Tylko że przy obecnym prezydencie i jego prawie weta będzie miał skrępowane ręce.

Z kolei ze względów demograficznych PiS ciężko będzie wygrać kolejne wybory prezydenckie, więc jeśli Dudę zastąpi np. Trzaskowski, wówczas jesienią 2025 r. odbędą się przedterminowe wybory parlamentarne. I dopiero w ich konsekwencji wyłoni się antypisowska większość w Sejmie. Nie wykluczam oczywiście, że opozycja zdoła jakoś uzbierać większość już po tegorocznych wyborach, albo też sięgnie po nią podkupując grupę posłów Konfederacji. Natomiast jest mało prawdopodobne, że PiS rzutem na taśmę, np. za sprawą jakiegoś dramatycznego wydarzenia na granicy, uda się po raz trzeci zdobyć samodzielną większość.

Jakoś sobie nie wyobrażam Jarosława Kaczyńskiego sterującego swoją formacją za dwa lata.

Pyta pan, czy PiS przetrwa odejście prezesa na emeryturę? Moim zdaniem tak. Wybierze nowego szefa, najpewniej namaszczonego przez Kaczyńskiego, i w imię dobrze pojętej obrony swoich interesów będzie funkcjonować nadal.

Prezes zresztą już partii do końca nie kontroluje. Czasem ingeruje punktowo, np. wyrzucając ministra Niedzielskiego, ale w jakim zakresie jest w stanie narzucić swoją wolę, pokazała historia tzw. piątki dla zwierząt, skutecznie zablokowanej przez część jego obozu politycznego.

Piątka dla zwierząt to nie była sprawa kluczowa.

No to niech pan spojrzy na samoograniczenie prezesa w sprawie komisji ds. wpływów rosyjskich. Przygotowywał ją długo, sądząc np. po filmie „Reset”, przepychał w Sejmie, wymuszał podpis Dudy, a potem – po jednym telefonie z Waszyngtonu, jak sądzę – musiał się wycofać.

No nie wiem. Właśnie poznaliśmy listę kandydatów, którzy mają wejść w skład tej komisji.

I oczywiście ci kandydaci będą opluskwiać Tuska do woli. Ale nie będą już mogli zrobić czegoś, co zapisano w pierwotnym kształcie ustawy o komisji: nie będą mogli pozbawiać nikogo możliwości zasiadania w Sejmie czy rządzie. Nie dziwię się zresztą irytacji Amerykanów, bo takie coś faktycznie odbierałoby Polsce status kraju demokratycznego.

Przy tym stopniu zależności Trybunału Konstytucyjnego od rządzących to ja nie wiem, czy Polska jest jeszcze krajem demokratycznym.

Spieram się o to z niektórymi politologami. Nadal uważam, że mamy demokrację, tyle że nie jest to już demokracja liberalna. Nazywam nasz system demokracją narodową, idącą stopniowo w stronę autorytaryzmu, śladami Węgier czy Turcji.

Będą wolne wybory?

Będą wolne wybory w takim rozumieniu, że będziemy mogli głosować na wiele list, a nasze głosy zostaną policzone najrzetelniej w dziejach: walczące strony na rekordową skalę zaangażują się w pracę w komisjach, a każdy głos będzie oglądał nie jeden, lecz wszyscy członkowie tychże. Liczenie potrwa dłużej, ale co do jego rzetelności nie mam zastrzeżeń.

Natomiast to, że wybory będą wolne, nie oznacza, że będą uczciwe.

No to mnie Pan pocieszył.

Po pierwsze, nie będą uczciwe, bo tzw. media publiczne będą tubą jednej partii. Po drugie, ta partia zastosuje całą gamę zachęt profrekwencyjnych, takich jak słynne wozy strażackie przed wyborami prezydenckimi. Po trzecie, liczba mandatów przypisana do poszczególnych okręgów pozostaje niezmieniona od dekady, co również sprzyja PiS, który ma ponadprzeciętne poparcie w wyludniających się okręgach nieobejmujących największych miast, gdzie z kolei wzrosła liczba mieszkańców. I po czwarte: odbędzie się to nieszczęsne referendum.

Nabierzemy się na tak prymitywny chwyt?

Prymitywny czy nie, zapewni rządzącym dodatkowe środki na finansowanie kampanii, poza oficjalnymi limitami. Tak jak wcześniej pikniki rodzinne, rzekomo mające promować 800 plus, a faktycznie kandydatów PiS, kampanię „­informacyjną” o pytaniach referendalnych będzie można finansować z budżetu. A poza tym w małych miejscowościach, gdzie wszyscy wszystkich znają, będzie presja: kto nie weźmie kartki referendalnej, ujawni się jako przeciwnik władzy.

O tym trzeba wyraźnie mówić: że nawet jeśli się kartkę referendalną schowa, podrze, zelży się na niej Kaczyńskiego albo zagłosuje cztery razy „tak”, de facto i tak się poprze PiS. Bo im nie chodzi o skalę poparcia dla tych swoich pytań, tylko o osiągnięcie prawomocności głosowania, co zapewni dopiero frekwencja powyżej 50 proc. A to udało się w Polsce tylko raz, przy referendum akcesyjnym.

Jest jakieś wyjście z duopolu?

Na razie nie ma. Ale to nie duopol – znany z USA, Wielkiej Brytanii, Niemiec – jest problemem, tylko jego jakość. Wyobraźmy sobie, że na czele PiS i PO stoją już nie Kaczyński i Tusk, tylko Morawiecki i Trzaskowski. Poziom toksyczności kampanii byłby o połowę niższy.

O tym się zapomina, widząc jak rośnie temperatura politycznego sporu – ona może też spadać.

To nie leży w interesie mediów społecznościowych, które sprzyjają polaryzacji.

Ale coraz większą liczbę ich użytkowników zaczyna to męczyć. Podobnie jak kiszenie się w swoich bańkach komunikacyjnych. Jeśli podnoszenie temperatury przestanie się opłacać, to natężenie polaryzacji spadnie.

Istotą polityki są rywalizacja i kooperacja. Jeśli ten drugi element zanika, to idziemy w stronę wojny domowej. Na razie rzeczywiście ku niej zdążamy, choć jeśli przyjrzeć się uważniej, to w wielu sprawach Kaczyńskiego i Tuska nie różni tak wiele. W sprawie polityki ukraińskiej czy nawet granicy mówią z grubsza to samo. Podobnie myślą o NATO. Gdyby jeszcze pole kooperacji rozszerzyli na politykę migracyjną i energetykę, a na moim poletku – gdyby porozumieli się w sprawie zdecentralizowania systemu edukacji – byłoby już naprawdę dobrze.

No ale się przecież nie porozumieją.

A może się jednak porozumieją, kiedy system się kompletnie zablokuje i bez jakiejś formy kooperacji nie będzie się dało nic zrobić. Zobaczymy.

Nie wyobrażam sobie takiego momentu.

blackout, czyli sytuacja, w której na kilkadziesiąt godzin padłby cały nasz system energetyczny? Wszystko jedno, kto wtedy będzie rządził, nie zdoła zrzucić winy na poprzedników, nawet jeśli będzie to głównie skutek ich zaniedbań.

Kolejne wyzwanie: kryzys hydrologiczny. To idzie powoli jak cukrzyca, ale może nadejść rok, kiedy objawi się w pełni. W wielu miastach zabraknie wody. Załamią się zbiory. Tu naprawdę nie trzeba rosyjskiej bomby atomowej.

To właściwie niebywałe, że mówiąc o polskiej polityce nie mamy takiego horyzontu, za to poświęcamy tyle miejsca emocji dwóch panów.

I tak się dzieje od 18 lat.

Ale z drugiej strony, jak ci dwaj panowie działają na naszą wyobraźnię: myślimy o nich albo jak o zbawcach, albo jak o wcielonym złu.

Wie pan, na poziomie inżynierii politycznej to są wybitne postacie i właściwie fascynujące byłoby napisanie książki o ich żywotach równoległych – bo te losy się splatały. Często się mówi np., że środowisko Kaczyńskiego przetrwało lata 90., bo się uwłaszczyło na majątku Robotniczej Spółdzielni Wydawniczej. To oczywiście prawda, ale ponieważ w Komisji Likwidacyjnej RSW zasiadał Donald Tusk, to można powiedzieć, że jednym z ludzi, którzy uwłaszczyli Kaczyńskiego, był jego obecny rywal.

Powiedzmy i to, że opowieść o kraju pod ich rządami jest, mimo tylu straconych szans, przez długi czas historią pozytywną. Historią rozwoju, wzrostu, modernizacji – a czasami także ciągłości i współpracy. Gazoport to dobry przykład czegoś, co zaczęło się za rządów Kaczyńskiego, było kontynuowane za Tuska i dokończone znów za Kaczyńskiego. W zasadzie dopiero od wybuchu pandemii Polska zaczęła jechać na kredytach, a stopień konfliktu stał się taki, że trzeba się obawiać, iż podobnej ciągłości jak przy gazoporcie zabraknie np. w kwestii energetyki jądrowej.

To znaczy?

Wyobraźmy sobie, że Tusk dochodzi do władzy i nie negując potrzeby budowania elektrowni atomowych uzna, że zamiast Koreańczyków powinni to jednak robić Francuzi, bo są naszymi partnerami z UE i świetnie się na tym znają. Stracimy w ten sposób kolejne lata.

W zasadzie już Pan powiedział, że jeśli opozycja wygra wybory, to i tak nie będzie w stanie rządzić.

Chyba że osiągnie pod cichym patronatem naszego wielkiego sojusznika zza Atlantyku jakiś modus vivendi z Dudą. Bo jeżeli pójdzie od razu na wojnę z prezydentem, to rzeczywiście będzie w stanie tylko administrować. A jeszcze nie wykluczam, że PiS na ostatniej prostej np. powoła do życia nieodwoływalną bez zmiany ustawy Radę Strategiczną, decydującą o obsadzie spółek Skarbu Państwa. Jeśli coś takiego przepchnie, a podobne pomysły pojawiały się nie dalej jak przed rokiem, to minister aktywów państwowych z PO Obajtka nie ruszy.

Potencjalne game changery kampanii?

Tusk zwołał na 1 października tzw. marsz miliona – po 4 czerwca poprzeczka jest wysoko, bo to był największy sukces lidera PO od powrotu do kraju, ale jeśli uda mu się zgromadzić podobną lub większą liczbę ludzi, może przeważyć szalę. Pytanie, czy Kaczyński odważy się zrobić coś podobnego, niekoniecznie w Warszawie.

Może w Krakowie na Błoniach, żeby upamiętnić Jana Pawła II – rocznica wyboru papieża niemal się zbiega z wyborami.

No, a jak ma spółki Skarbu Państwa, to ma możliwość zmobilizowania setek tysięcy ludzi, podstawienia pociągów i autokarów, które dowiozą ich, gdzie każe.

Oby nie doszło w trakcie tych manifestacji do aktów przemocy – przy tak podgrzanej atmosferze to też może być game changer. I pytanie, czy Putin z Łukaszenką nie uznają, że trzeba pomóc PiS, organizując jakieś wydarzenie na granicy. Tu nie ma wątpliwości: każdy kryzys na Wschodzie wywołuje efekt flagi i zwiększa poparcie dla Kaczyńskiego.

A wyobraża Pan sobie większą samodzielność Andrzeja Dudy w końcówce kadencji?

O tym już wspomniałem: jest możliwe osiągnięcie porozumienia rządu opozycyjnego z prezydentem pod patronatem USA. Ale chyba z innym premierem niż Tusk, mającym status arcydiabła także w Pałacu.

Znów mamy się rozbijać o emocje?

Nie tylko o emocje. Duda wprawdzie nigdy nie był klasycznym politykiem partyjnym, ale w kwestiach ideowych zawsze myślał tak, jak inni ludzie PiS. Minimalnie wygrał drugą kadencję, po tym jak Trzaskowski uchylił się od debaty w Końskich, ale nawet jeśli dziś się zastanawia, co dalej, to trudno się spodziewać, że przekreśli wszystko, co robił przez dziewięć lat.

Przyznam, że czasem zdumiewa mnie skala nieprofesjonalizmu i jego samego, i jego otoczenia. Przecież w kwestii komisji ds. rosyjskich wpływów oni naprawdę nie przewidzieli, jak zareagują Amerykanie. W poniedziałek Duda podpisał ustawę, w środę krzyczał na wiecu, że się żadnych trybunałów nie boi i że wszystko naszym sojusznikom wytłumaczy, a w piątek wybąkał, że ustawa wymaga jednak pilnej nowelizacji.

To ciekawe, że przy całej tromtadracji rządzących Pan ich portretuje jako potulnych wykonawców woli Waszyngtonu.

Czasami rzeczywiście wyglądało to kuriozalnie: ambasador Mosbacher zachowywała się jak słoń w składzie porcelany, np. pisząc do premiera list i robiąc błędy w jego nazwisku, ale wie pan… w dzisiejszym świecie na pełną suwerenność stać Chiny, Indie i może jeszcze dwa-trzy państwa spoza Europy. Przyzna pan, że w sumie lepszy Waszyngton niż Moskwa. ©℗

 

ANTONI DUDEK jest politologiem i historykiem, profesorem UKSW w Warszawie. W latach 2000-16 pracownik, doradca prezesa, a następnie członek Rady IPN. Autor wielu prac o historii Polski XX i XXI w. (m.in. „Historii politycznej Polski 1989-2015”; obecnie pracuje nad jej aktualizacją), gospodarz kanału na YouTubie „Dudek o historii”. Książka „Umówmy się na Polskę”, której jest współautorem, ukazała się przed kilkoma miesiącami nakładem Wydawnictwa Znak.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, redaktor wydań specjalnych i publicysta działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w pisaniu o piłce nożnej i o stosunkach polsko-żydowskich, a także w wywiadzie prasowym. W redakcji od 1991 roku, był m.in. (do 2015 r.) zastępcą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 37/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Polityka przesady