Osobista łagodność

Kardynałowi Józefowi Glempowi, który przestaje być metropolitą warszawskim, przypadła w udziale historyczna rola przeprowadzenia Kościoła w Polsce z sytuacji nadzwyczajnej do zwyczajnej. Jak się z niej wywiązał i jak będzie pamiętany?.

30.06.2006

Czyta się kilka minut

 /
/

Diakon Józef Glemp święcenia kapłańskie przyjął 25 maja 1956 r. w katedrze gnieźnieńskiej, z rąk sufragana poznańskiego bpa Franciszka Jedwabskiego. Jego ordynariusz, kard. Stefan Wyszyński, był internowany w Komańczy, a biskupowi pomocniczemu Lucjanowi Bernackiemu władze zakazały wstępu na teren diecezji. Neoprezbiter został mianowany wikariuszem parafii Zwiastowania NMP w Inowrocławiu, ale, na podstawie dekretu o obsadzaniu stanowisk kościelnych, władze nie zatwierdziły tej nominacji. Do wydarzeń październikowych siedział więc w rodzinnej parafii w Mogilnie i nie miał prawa wykonywania funkcji duszpasterskich. Potem były dwa lata wypełnione pracą katechetyczną, m.in. w domu poprawczym w Witkowie, i duszpasterską: wikariusza w dwóch kolejnych parafiach, przez miesiąc administratora parafii, prefekta, kapelana w prowadzonym przez zakonnice zakładzie dla dzieci nieuleczalnie chorych. W 1958 r. wyjechał do Rzymu na studia. W ciągu sześciu lat zdobył doktoraty z prawa kościelnego i świeckiego, ukończył kurs stylistyki łacińskiej, Studium Administracji Kościelnej i Studium Rotalne, uzyskując tytuł adwokata Roty Rzymskiej. Wrócił do Gniezna, gdzie pełnił funkcje odpowiadające jego wykształceniu w seminarium, kurii i trybunałach kościelnych. To pewnie wtedy - jak mi opowiadano w Rzymie - jeden z jego mistrzów, który w międzyczasie został kardynałem, zwrócił uwagę Prymasa na wybitnie zdolnego księdza, którego talenty powinien lepiej wykorzystać. Kardynał Wyszyński zabrał więc dobrze zapowiadającego się księdza z Gniezna do Warszawy, by 1 grudnia 1967 r. zatrudnić go w swoim Sekretariacie.

Ks. Glemp szybko okazał się cennym współpracownikiem: został mianowany sekretarzem Prymasa i stał się towarzyszem jego licznych spotkań i podróży. Powierzano mu ważne funkcje w Konferencji Episkopatu, został papieskim prałatem, kanonikiem kapituły gnieźnieńskiej, prowadził zajęcia na Wydziale Prawa Kanonicznego ATK, uczestniczył w zjazdach kanonistów krajowych i międzynarodowych i tak do 1979 r., kiedy 4 marca Jan Paweł II mianował go ordynariuszem diecezji warmińskiej. Nie jest tajemnicą, że decydujący wpływ na dobór kandydatów do biskupstwa miał wtedy Ksiądz Prymas, obdarzony przez Stolicę Apostolską specjalnymi uprawnieniami.

Generacja 1930

Kiedy po śmierci (28 maja 1981 r.) kard. Wyszyńskiego deliberowano nad osobą następcy, "Tygodnik" wytypował dwóch prawdopodobnych kandydatów i przeprowadził z nimi wywiady. Jednym z nich był właśnie ordynariusz diecezji warmińskiej. Wywiad ukazał się w czerwcu (nr 25/81), nominację ogłoszono w Watykanie 7 lipca (z datą 3 lipca). Trafiliśmy w dziesiątkę.

Rozmowa, prowadzona przez Jacka Susuła, skupiła się na dwóch kwestiach. Pierwszą była "świadomość pokoleniowa »generacji 1930«". Przyszły prymas mówił o "nieczytelności" tego pokolenia, tych ludzi "bez określonego przydziału". Ciekawa jest jego analiza losów generacji, która dzieciństwem zahaczyła o II Rzeczpospolitą, młodość przeżyła w latach okupacji, "dojrzałość i przedproże starości - mówił biskup warmiński - upływa nam w rzeczywistości powojennej". Ostatniego etapu nie musiał opatrywać komentarzem. Nasze pokolenie, mówił, to pokolenie bez postaci wybitnych (przodkowie mogli mówić: jestem z pokolenia Brata Alberta, Żeromskiego, Wyspiańskiego czy Piłsudskiego), bez wyrazistej idei (inaczej niż pokolenia romantyczne, pozytywistyczne, modernistyczne). Nie mamy wyższej świadomości pokoleniowej, ubolewał, i zastanawiał się: "czy dojdziemy - jako pokolenie - do pełnego głosu?"...

Jednak chwilę potem, z niejaką satysfakcją, mówił o Kościele, że chociaż jest on ponadpokoleniowy, to można w nim tę specyfikę pokoleniową znaleźć. W Kościele "generacja 1930" właśnie, w przeciwieństwie do starszego pokolenia, otworzyła się na Sobór Watykański II, bez żadnych oporów, nie kryzysowo, nie wybiórczo, lecz integralnie: "Lata Soboru spędziłem w Rzymie, nie ulegając żadnemu zgorszeniu. Obserwowałem wydarzenia w auli soborowej z rosnącym przekonaniem, iż Kościół nie jest starą, lecz młodą Matką, którą kochamy".

Solidarność i samotność

Kolejny temat, który ewidentnie pasjonował młodego biskupa, to stosunek Kościoła do "Solidarności". Dłuższy wywód, z którego przebija entuzjazm dla ruchu solidarnościowego konkluduje: "biskup warmiński i ludzie »Solidarności« rozumieją się dobrze bez wielkich słów i deklaracji, a nawet zgoła bez żadnych słów". Nie wiedział, mówiąc to, że niebawem ich wzajemne zrozumienie będzie wystawione na wiele ciężkich prób, i że wtedy już nie będzie biskupem warmińskim, lecz prymasem.

Następcę wskazał Papieżowi odchodzący Prymas Tysiąclecia. Mianowany po miesięcznym okresie żałoby, 9 lipca 1981 nowy arcybiskup objął prymasowską stolicę gnieźnieńską, a 24 września uroczyście wkroczył do archikatedry warszawskiej. W obu ingresach uczestniczyły tłumy wiernych. W sposobie przemawiania młodego Prymasa łatwo było dostrzec wpływ stylu kard. Wyszyńskiego, jednak dla uważnego obserwatora było oczywiste, że następca jest całkiem innym człowiekiem niż poprzednik. Epoka prymasów-interrexów dobiegała końca.

W sumie jednak nowy Prymas nie został źle przyjęty, choć jego pozycja prawna była słabsza niż kard. Wyszyńskiego. Z woli Rzymu dziedziczył tylko część facultates (nadzwyczajnych uprawnień) poprzedniego Prymasa, a i tak te, które odziedziczył, były mu przyznane tylko na trzy lata. Sam abp Glemp zrezygnował z prerogatyw w zakresie spraw personalnych, jednak mimo to Rada Główna Episkopatu postanowiła, że nominacje biskupów pomocniczych ordynariusze będą z nim konsultować. Był co prawda z urzędu przewodniczącym Rady Głównej i Konferencji Episkopatu (dopiero po wprowadzeniu nowego statutu ten urząd stał się obieralny, lecz i tak Prymas był wybierany przewodniczącym jeszcze przez dwie kadencje, a więc tyle, ile nowy statut dopuszczał). Kierował Konferencją Episkopatu Polski 23 lata, czyli do 18 marca 2004 r.

Kustosz

Kard. Wyszyński przywiązywał wielką wagę do "prymatury powiązanej z Gnieznem (...) wbrew jakimkolwiek myślom i zamierzeniom" (ks. B. Piasecki "Ostatnie dni Prymasa Tysiąclecia"). Unia personalna Gniezna z Warszawą, statutowe przewodniczenie Konferencji Episkopatu i rzymskie facultates dawały mu szczególną pozycję w Episkopacie. Była to sytuacja centralizacji władzy. W innych krajach prymasostwo już dawno było traktowane jako tytuł czysto historyczny: przewodniczenie Konferencji z reguły było wynikiem wyboru i podlegało kadencyjności. W okresie reżimu komunistycznego dla Kościoła w Polsce taka struktura okazała się opatrznościowa. Prymasi (Hlond i Wyszyński) faktycznie pełnili funkcję legatów papieskich, byli partnerami dla reżimu i w Kościele posiadali realną władzę.

Pożegnanie starych struktur i wprowadzanie nowych przypadło nowemu Prymasowi. W 1992 r. bullą "Totus Tuus Poloniae Populus" Jan Paweł II wprowadził nowy podział polskich diecezji. Archidiecezja warszawska została poważnie okrojona, unia personalna Warszawy z Gnieznem zniesiona, sam Prymas został uwolniony od wielu dotychczasowych tytułów i funkcji (utracił m.in. urząd ordynariusza wszystkich wiernych obrządku wschodniego na terenie Polski). Tytuł prymasa, z założenia związany z pierwszą w kraju metropolią tworzoną na grobie męczennika, kard. Glemp zachował na mocy nominacji (tytuł ustanowiony ad hoc) na Kustosza Grobu św. Wojciecha.

Władze: gra pozorów

Tymczasem jest początek jego prymasostwa. Po uroczystościach związanych z obejmowaniem urzędu Prymas musi zmierzyć się z czekającymi go zadaniami. Rzymski doktor obojga praw, znawca łacińskiego stylu, sędzia Roty Rzymskiej, do niedawna biskup warmiński, który z ludźmi "Solidarności" rozumiał się "zgoła bez żadnych słów", jest zmuszony do wypowiadania słów, które będą miały ogromny wpływ na bieg wydarzeń. Nie jest kardynałem Wyszyńskim (w ogóle nie jest jeszcze kardynałem), który przez lata wypracował sobie ogromny autorytet, ale zajmuje jego miejsce. Oczekiwania są zakrojone na miarę poprzednika. Życie, bez litości, stawia Prymasa z "generacji 1930" w centrum historii.

W kraju narasta napięcie. Strona solidarnościowa prze do poszerzenia strefy wolności, władze partyjne marzą o podporządkowaniu związku. Sytuacja gospodarcza jest tragiczna. Kościół - ściśle mówiąc: Rada Główna Episkopatu i Prymas osobiście - poczuwa się do odpowiedzialności za zapobieżenie wypadkom, które mogą się okazać tragiczne. W ostatniej dekadzie października 1981 Prymas spotyka się z Lechem Wałęsą, który go informuje o możliwości dłuższego strajku w listopadzie. Prymas proponuje rozmowy trójstronne: Wałęsa, Jaruzelski, Prymas. Spotkanie odbywa się 4 listopada 1981 i przez władze zostaje wykorzystane propagandowo. Komunistom przyświeca jeden cel: "»Solidarność« musi albo zostać rozwiązana, albo na wszystkich szczeblach obsadzona nową kadrą. W drugim wariancie przygotowaliśmy już kompletne listy" - mówił towarzyszom z NRD Mirosław Milewski, ówczesny szef MSW. Gen. Wojciech Jaruzelski na posiedzeniu Sekretariatu KC PZPR 5 listopada stwierdza: "nie trzeba mieć iluzji co do celów Kościoła i »Solidarności«, że to działania antysocjalistyczne". Jednak, podkreślał: "Kościół bardziej rad by współdziałać, ekstrema »Solidarności« chce obalenia władzy". Cel prowadzenia rozmów z udziałem Prymasa w momencie, kiedy wprowadzenie stanu wojennego było już przygotowane i stanowiło jedyny pomysł na rozwiązanie kryzysu, wyjaśnia towarzyszom niemieckim Stanisław Ciosek, ówczesny minister ds. związków zawodowych: "Jaruzelski chce udowodnić narodowi, że do końca trzymał wyciągniętą do zgody rękę". Jednym słowem, gra pozorów.

13 grudnia 1981 o godzinie 5.30 w prymasowskiej siedzibie przy ul. Miodowej zjawia się partyjno-rządowa delegacja w składzie: Kazimierz Barcikowski, min. Jerzy Kuberski i gen. Marian Ryba, by osobiście poinformować arcybiskupa o wprowadzeniu stanu wojennego. Prymas zwołuje Radę Główną, która dwa dni potem (15 grudnia) przygotowuje mocny komunikat: "Poczucie moralne społeczeństwa zostało boleśnie ugodzone dramatycznym ograniczeniem praw obywatelskich". Biskupi stwierdzają, że "warunkiem zachowania spokoju społecznego były nie czołgi, a przywrócenie praw związku". 16 grudnia rozgrywa się tragedia w kopalni "Wujek". Na Prymasa i biskupów władze wywierają naciski, by wycofać komunikat: "Jeśli Kościół utrzyma tę negatywną postawę, będzie odpowiedzialny za każdą kroplę przelanej krwi" - mówi Prymasowi min. Kuberski. Ostatecznie komunikat odczytano w 11 diecezjach. Arcybiskup gnieźnieńsko-warszawski ogłosił tego dnia swój własny tekst, w którym powstrzymał się od bezpośredniej krytyki władz.

Za cenę zniewag

O tym wszystkim mało kto wiedział i mało kto pamięta. W pamięci zbiorowej pozostało przemówienie Prymasa z 13 grudnia do młodzieży akademickiej w warszawskim kościele Matki Boskiej Łaskawej. W dramatycznych słowach ostrzegał w nim naród przed rozlewem bratniej krwi: "Nie ma większej wartości nad życie ludzkie. Dlatego sam będę wzywał o rozsądek nawet za cenę narażenia się na zniewagi i będę prosił, nawet gdybym miał boso iść i na kolanach błagać: nie podejmujcie walki Polak przeciwko Polakowi".

Istotnie, władze uznały słowa Prymasa za swój sukces i nadały im rozgłos. Timothy Garton Ash napisał: "Kazanie odegrało rolę w osłabieniu biernego oporu i słowa Prymasa zostały przyjęte z goryczą przez wielu chrześcijan w Polsce, którzy byli w tym momencie gotowi ryzykować życiem w imię tego, co uważali za wyższą wartość".

Mało kto wiedział również, że Jan Paweł II przekazał przez bp. Bronisława Dąbrowskiego Prymasowi "szczególne podziękowanie" za to kazanie, które określił jako "działanie na rzecz powstrzymania przelewu krwi". Po latach, w roku 2000, na zakończenie obchodów Wielkiego Jubileuszu Prymas mówiąc o tamtych wydarzeniach, uznał za zło lęk przed władzą. Zdarzało się ulegać mu niektórym jego poprzednikom. "Ja sam - mówił Prymas - także doświadczyłem lęku. Bałem się rozlewu krwi w czasie stanu wojennego, wiedząc, jak wielkie jest oburzenie ludu".

O działalności Prymasa i Kościoła w owych latach, świadczącej, że lęk przezwyciężono, napisano wiele. Kościół stał po stronie społeczeństwa, mimo wysiłków władzy nie dał uczynić z siebie narzędzia realizowania politycznych projektów partii. Stwarzał przestrzenie wolności, organizował struktury pomocy, wspomagał ukrywających się działaczy "Solidarności". Jako jeden z przykładów warto wspomnieć powołany do życia 17 grudnia Prymasowski Komitet Pomocy Osobom Pozbawionym Wolności i ich Rodzinom. Wspierana autorytetem Prymasa działalność, jak i działalność analogicznych komitetów biskupich, była nie do przecenienia i pozostanie chlubą tych, którzy w nich działali oraz Kościoła.

"Człowiek chwiejny"

Opisałem dość obszernie początki prymasostwa kard. Glempa, sądzę bowiem, że właśnie wydarzenia stanu wojennego stały się dla niego, dla biskupów, dla Kościoła w Polsce i dla władz testem na interrexa. Test ten wypadł negatywnie: arcybiskup prymasowskiej stolicy nie odnajdywał się w tej roli. Z objęciem przez niego sterów Konferencji Episkopatu ogromnie wzrosła rola Rady Głównej. Najważniejsze akty publiczne, programy są wyraźnie "produktem" pracy kolegialnej, nie dziełem jednej, charyzmatycznej osoby. Jak zwykle w takich przypadkach, są one wynikiem kompromisu różnych postaw, więc nie zawsze bywają wyraziste i jednoznaczne. Często głównym argumentem, na którym wspiera się zawartość dokumentów Episkopatu, jest odniesienie do "polskiego Papieża". Prymas Glemp, w powszechnie dziś znanych, niegdyś najsekretniejszych dokumentach władz PRL, jawi się jako postać, którą można, jeśli się zechce "utopić", według wyrażenia gen. Jaruzelskiego, który (na posiedzeniu Biura Politycznego KC PZPR 11 czerwca 1982) charakteryzuje Prymasa jako człowieka chwiejnego. Coraz rzadziej używane jest (fałszywe z punktu widzenia kościelnego, a nagminnie używane w stosunku do kard. Wyszyńskiego) określenie "głowa Kościoła polskiego".

Prymas taką rolę odegra jeszcze w wydarzeniach dotyczących, z punktu widzenia kanonicznego, jego archidiecezji, lecz w rzeczywistości całej Polski - mianowicie w historii ks. Jerzego Popiełuszki. W tym przypadku - jak się wydaje - nastąpiło jakieś rozminięcie odczuć Księdza Prymasa z odczuciami społeczeństwa. Na zakończenie Wielkiego Jubileuszu kard. Glemp mówił: "Pozostaje na moim sumieniu jako ciężar to, że nie zdołałem ocalić życia księdza Jerzego Popiełuszki, mimo podejmowanych w tym kierunku wysiłków. Niech mi Bóg wybaczy". Społeczeństwo jednak - jak mi się wydaje - miało żal do Prymasa nie dlatego, że nie ocalił życia księdza (czy był w stanie?), ale za brak zrozumienia i wsparcia dla jego działalności, kiedy jeszcze żył. I że trzy dni po uprowadzeniu księdza udał się do Niemieckiej Republiki Demokratycznej z wizytą, którą według powszechnego przekonania powinien był wtedy odwołać.

Zmiana roli

Z odzyskaniem wolności, zainstalowaniem w Polsce (w lipcu 1989) nuncjusza apostolskiego, zmianą statutu Konferencji Episkopatu, przewidującym wybieralność przewodniczącego i reorganizacją administracji kościelnej, urząd prymasowski zmienia swój charakter. Niewątpliwie Prymas nadal jest postrzegany jako główny reprezentant Kościoła w Polsce. Z pewnością każdy Polak potrafi bez namysłu powiedzieć, kto jest prymasem Polski, mało który wymieni nazwisko przewodniczącego Konferencji Episkopatu. W latach prymasostwa kard. Glempa ważne wydarzenia mogły się już rozgrywać bez osobistego jego udziału jako Prymasa Polski, co było nie do pomyślenia w czasach PRL-u. Marginalny był jego udział np. w głośnej sprawie oświęcimskiego karmelu i potem krzyża na żwirowisku. Ksiądz Prymas, owszem, zabierał (nie zawsze szczęśliwie) głos w tych sprawach, jednak prowadzili je i za nie brali odpowiedzialność miejscowi biskupi.

Nie oznacza to bynajmniej deprecjacji roli prymasa, lecz jej zmianę. Kard. Glempowi przypadła w udziale historyczna rola przeprowadzenia Kościoła w Polsce z sytuacji nadzwyczajnej do zwyczajnej, i przywrócenie takiego systemu struktur kościelnych, jakie funkcjonują w całym Kościele.

Oczekiwania wobec Kardynała-Prymasa często przekraczały granice jego prawnych kompetencji. Oczekiwano, że będzie ingerował w sprawy pozostające poza zakresem jego uprawnień i że będzie rozwiązywał problemy, których rozwiązywanie było zadaniem innych. Jego niewątpliwą zasługą jest to, że bezboleśnie przeprowadził Konferencję Episkopatu Polski z fazy autorytarnego (w tamtym czasie opatrznościowo) kierownictwa kard. Wyszyńskiego w fazę pracy kolegialnej. Charakteryzując dorobek odchodzącego Ordynariusza Warszawy bp Marian Duś, jego najbliższy współpracownik, słusznie napisał: "Jego umiejętność trafnego rozeznania sytuacji społecznej, bezkompromisowość w piętnowaniu zła, ale także olbrzymie zdolności koncyliacyjne i osobista łagodność pozwoliły zażegnać wiele konfliktów w życiu publicznym i zasypać wiele podziałów w społeczeństwie".

Nowy etap

2 maja 2002 r. Ksiądz Prymas wmurował kamień węgielny pod Świątynię Opatrzności Bożej na Polach Wilanowskich. W ideę wypełnienia niespełnionego wotum wdzięczności narodu z XVIII wieku kard. Glemp zaangażował cały swój autorytet. Już w fazie rozstrzygnięcia konkursu na jej projekt pojawiły się znane trudności: Prymas był zmuszony do zmiany swego pierwotnego werdyktu. Sama idea budowy, jak się zdaje, nie spotkała się z wielkim odzewem społeczeństwa. Patrząc z boku odnosi się wrażenie, że nie znalazła także głębszego odzewu u biskupów. Organizowano jakieś ogólnopolskie zbiórki na budowę, lecz bez zaangażowanej zachęty i żywej, pogłębionej motywacji. Pomysł złożenia w budującej się świątyni doczesnych szczątków kochanego przez Polaków poety, ks. Jana Twardowskiego, jeśli nie zaszkodził projektowi, to mu z pewnością nie pomógł. Prymasowi nie było dane cieszyć się zakończeniem dzieła. Rozpoczętą budowę zostawia następcy. Tak jak zostawia, po 25 latach rządów, stołeczną archidiecezję, która prawdopodobnie nie będzie już związana z prymasostwem.

Kard. Józef Glemp przeprowadził Kościół w Polsce w nowy etap jego historii, etap, w którym liczy się nie tyle autorytet urzędu, co autorytet sprawującej go osoby. Im ważniejszy urząd, tym większe nadzieje i oczekiwania i... tym boleśniejszy zawód, gdy nadzieje okażą się płonne.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2006