Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Pokład samolotu jest jak teren ambasady: to terytorium państwa, do którego należy, a nie tego, w którym ląduje. USA są w stanie wojny, a Polska jest członkiem NATO i sojuszniczego wsparcia dla kłopotliwego samolotu mogła pewnie udzielić. Ale to za mało, by oskarżać Polskę o współudział w porwaniach i torturach, w łamaniu praw, których nawet państwo w stanie wojny powinno przestrzegać.
Abu Ghraib czy Guantanamo to gorący kartofel, który trzeba przerzucić z rąk do rąk. Im więcej rąk, tym lepiej. Tyle że to Amerykanie przetrzymują podejrzanych bez sądu w więzieniach na terytoriach tych krajów, np. arabskich, gdzie prawo dopuszcza tortury. Największa demokracja świata musi sobie z tym poradzić sama, bez wciskania gorącego kartofla krajom wciąż, nie bez naiwności, sojuszniczym. Bo dzielenia się wojennymi przestępstwami traktaty sojusznicze nie uwzględniają. Tym bardziej, że przy okazji chodzi o wewnętrzną rozgrywkę między CIA a administracją Busha. Ci Amerykanie, nawykli do wikłania połowy świata w swe wewnętrzne rozgrywki, którzy “wrzucili" w tej rozgrywce swoim mediom temat “więzień w Polsce", trochę się zagalopowali.
W demokracji warto ufać dziennikarzom, bo oni mają patrzeć na ręce władzy. Czasem nie mogą ujawnić źródła, choć muszą ujawnić ważne informacje. Ale wówczas biorą odpowiedzialność. Czy biorą? W sprawach tej wagi nie wystarczy powiedzieć, że jest się z “New Yorkera" czy z telewizji ABC, i że ma się “przeciek z CIA" (toż to nie przeciek, lecz istna kaskada). Takie przecieki aż nazbyt często są kontrolowane. A więc: czekamy na dowody.
A jeśli oskarżenia są prawdziwe, byłaby to klęska.