„Orędzie” w moich wspomnieniach

Tego nie da się zapomnieć. Polaków ogarnęło wtedy autentyczne oburzenie na biskupów – chyba jedyny raz tak powszechnie w czasach całego PRL-u.

09.11.2015

Czyta się kilka minut

Na okładce dodatku: Biskup wrocławski Bolesław Kominek (z lewej) i prymas Stefan Wyszyński; lata 70. XX wieku. / Fot. Wojtek Laski / EAST NEWS
Na okładce dodatku: Biskup wrocławski Bolesław Kominek (z lewej) i prymas Stefan Wyszyński; lata 70. XX wieku. / Fot. Wojtek Laski / EAST NEWS

Gdy gazety przyniosły wiadomość, że 18 listopada 1965 r. uczestniczący w dobiegającym końca Soborze Watykańskim II polscy biskupi skierowali do biskupów niemieckich list, w którym nie tylko przebaczają Niemcom, ale także proszą Niemców o przebaczenie, zawrzało.


Większość z nas dobrze jeszcze pamiętała czasy niemieckiej okupacji; o losie wysiedlanych po 1945 r. Niemców na ogół wiedziano mało lub zgoła nic. Do tego władze PRL zastosowały skuteczną, jak się okazało, technikę: roznieciły oburzenie tekstem, którego nikt w Polsce nie znał. Państwowe media publikowały tylko fragmenty listu (nazwanego później „Orędziem”), gdy zaś „Tygodnik” chciał opublikować tekst integralny, zablokowała to cenzura. Sporo czasu więc upłynęło, zanim stał się szerzej dostępny.


Tym, co szczególnie oburzyło Polaków, było to, że biskupi rzekomo przebaczali Niemcom i prosili ich o przebaczenie w imieniu narodu. Nikt nie wiedział, że polscy hierarchowie zwracali się do hierarchów niemieckich we własnym imieniu, że zapraszali ich do dialogu „na pasterskiej platformie biskupiej”, nie przypisując sobie prawa do przemawiania w imieniu narodu (biskupi pisali: „Właśnie w czasie Soboru wydaje nam się nakazem chwili, abyśmy zaczęli dialog na pasterskiej platformie biskupiej, i to bez ociągania się, byśmy się nawzajem lepiej poznali – nasze wzajemne obyczaje ludowe, kult religijny i styl życia, tkwiące korzeniami w przeszłości i tą przeszłością kulturalną uwarunkowane”).
Wbrew temu, co głosiła propaganda PRL-u, biskupi nie pominęli też, lecz przeciwnie: dobitnie przypomnieli niemieckie zbrodnie.


Po powrocie z Rzymu
Wracający wkrótce potem z Soboru biskupi chyba nie zdawali sobie sprawy ze stopnia oburzenia na nich społeczeństwa. Arcybiskup Wojtyła wieczorem w dniu swego powrotu do Krakowa przemawiał do szczelnie wypełniającej z tej okazji akademicki kościół św. Anny elity krakowskiej inteligencji (zdumiewające, że w czasach, gdy nie było esemesów, poczty elektronicznej ani internetu, gdy radio i prasa były ściśle pilnowane przez cenzurę, wieść o wystąpieniu arcybiskupa dotarła do tylu ludzi pocztą pantoflową).


Wojtyła wygłosił zatem kazanie, w którym wyjaśniał problem chrześcijańskiego przebaczenia, właściwie rozmijając się ze stawianymi wówczas pytaniami. Gdy po mszy św. poszedł na wieczorny posiłek na plebanię, do zakrystii wtargnął tłum zawiedzionych słuchaczy, studentów, a także profesorów UJ. Wszyscy pytali, dlaczego arcybiskup zignorował stawiane i powtarzane zarzuty pod adresem Kościoła i na nie nie odpowiedział?


Gdy się rozeszli, poszedłem na plebanię i w formie niezbyt kurtuazyjnej powtórzyłem to wszystko arcybiskupowi. Zachwycony nie był, choć niektórzy z uczestników kolacji zaczęli go żarliwie bronić i wychwalać kazanie. Faktem jest, że choć kazania Wojtyły były nagrywane i pilnie spisywane, tamto nigdzie się nie zachowało. Zachowały się inne, później wygłaszane w związku z „Orędziem”, jak choćby znakomite kazanie w kościele św. Szczepana.


Atak i odpowiedź


Arcybiskup zresztą niebawem miał się znaleźć w centrum propagandowej nagonki. 23 grudnia 1965 r. ukazujący się w Krakowie „Dziennik Polski” opublikował list otwarty „robotników Solvayu”, atakujący Wojtyłę – byłego pracownika tego zakładu – za „Orędzie”.


Jego autorzy pisali, że „zostali do głębi wstrząśnięci” listem biskupów, że „przyjęli go z wielkim oburzeniem”. W „Orędziu”, pisali, „wypowiedziano się po sobiepańsku w sprawie żywotnych interesów naszego narodu”. Tymczasem biskupom „nikt nie udzielił mandatu do zajmowania stanowiska w sprawach oczywistych dla ogółu obywateli, a należących do kompetencji innych czynników. Powinno być bowiem wiadome także biskupom, że do wypowiadania się w imieniu narodu polskiego uprawniony jest jedynie rząd Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej”.


„Nie pytamy – pisali rzekomi robotnicy – czy Jego Ekscelencja zapomniał o Oświęcimiu, w którym m.in. ginęli tysiącami kapłani polscy z rąk oprawców niemieckich, czy Jego Ekscelencja zapomniał wysiedlone dzieci z Zamościa i koszmarne warunki tego wysiedlenia, jak również inne bestialskie sposoby biologicznego wyniszczenia. Tego zapomnieć nie można. Dlatego stwierdzamy, że obraża nasze poczucia narodowe samowola w redagowaniu Orędzia, w którym jest m.in. mowa o rzekomej winie Polaków wobec Niemców. Niemcy nie mają nam nic do przebaczania, gdyż bezpośrednia wina za wywołanie II wojny światowej i jej bestialski przebieg spada wyłącznie na imperializm i faszyzm niemiecki, których sukcesorem jest Niemiecka Republika Federalna”.


Na biskupiej rezydencji ktoś wymalował wielki napis „Zdrajca”.
Arcybiskup zareagował natychmiast. Już 24 grudnia przekazał gazecie swoją odpowiedź, w której delikatnie wytknął autorom listu otwartego nieznajomość oryginalnego tekstu. Pisał: „Odpowiadam na ten list przede wszystkim jako skrzywdzony człowiek. Skrzywdzony dlatego, że oskarżono go i zniesławiono publicznie, nie starając się rzetelnie poznać faktów ani istotnych motywów. (...) Kiedy to piszę, z wielkim bólem muszę stwierdzić, że prawo do dobrego imienia posiadam nie tylko sam, ale posiadają prawo do mojego dobrego imienia ci wszyscy, których jestem Pasterzem jako arcybiskup krakowski. I nic innego mną nie kieruje, jak tylko wzgląd na prawdę oraz na dobre obyczaje naszego życia publicznego. Mam nadzieję, że sami się postaracie o to, aby moja odpowiedź na Wasz list znalazła się na łamach naszej prasy, by ci, którzy przeczytali Wasz list, mogli także zapoznać się z mą odpowiedzią”.


Cenzura znalazła się w kłopocie. Z jednej strony w odpowiedzi Wojtyły znajdowała się rzeczowa wykładnia listu, co psuło efekt akcji propagandowej. Z drugiej liczyła się z ewentualnością ogłoszenia odpowiedzi arcybiskupa w rozgłośniach zachodnich. Deliberowali trzy tygodnie, aby po tym czasie list jednak dopuścić do druku.


Gomułka kontra Turowicz
14 stycznia 1966 r., na posiedzeniu Ogólnopolskiego Komitetu Frontu Jedności Narodu, w obronie „Orędzia” i biskupów stanął naczelny „Tygodnika Powszechnego” Jerzy Turowicz. Jego spokojne wystąpienie sprowokowało obecnego na sali Władysława Gomułkę, I sekretarza komunistycznej PZPR, do wygłoszenia obszernego, improwizowanego przemówienia.


Gomułka dał w nim wyraz swej irytacji tym, że w sprawy polsko-niemieckie ośmielił się wkroczyć Kościół. „Niech kościół [zapis oryginalny – red.] nie przeciwstawia się państwu. Niech nie uważa, że sprawuje rząd dusz w narodzie. Czasy te odeszły w bezpowrotną przeszłość i nigdy już nie powrócą” – mówił. W typowym dla siebie stylu łajał Turowicza i – nawiązując do sformułowania „Polska – przedmurze chrześcijaństwa” – retorycznie pytał: „A co za tym murem, redaktorze Turowicz? Bezbożny Związek Radziecki i kraje demokracji ludowej?”.


Przywódca PRL robił wrażenie autentycznie rozwścieczonego. Gdy potem zapytałem o to Turowicza, odpowiedział, że w jego odbiorze był tu autentyczny „gniew proletariacki”, i wspomniał, że w czasie przerwy w obradach Gomułka, przechadzając się po korytarzu, pilnie wertował „Historię Polski” autorstwa Oskara Haleckiego, wydaną na emigracji, do której biskupi odwoływali się w „Orędziu”.


Wystąpienie Turowicza w obronie biskupów na takim forum było aktem odwagi. Bodaj jedynym tak jednoznacznym – bo nawet występujący w podobnym duchu w Sejmie Jerzy Zawieyski z Koła Poselskiego Znak bronił „Orędzia”, jednak z różnymi zastrzeżeniami...


Tymczasem, w kolejnych miesiącach, w społeczeństwie przeważyło poczucie, że skoro Kościół jest tak agresywnie atakowany przez władze, to należy stanąć po jego stronie. Natomiast mam wrażenie, że dopiero w miarę upływu czasu rosła świadomość wagi „Orędzia”. Dość szybko jednak ci, którzy mieli możliwość zapoznania się z jego tekstem, doceniali inicjatywę polskich biskupów – i byli z niej dumni. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2015