Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Projekt rozpoczyna się zachęcająco – od umocnienia pozycji rad, szczególnie zaś sił lokalnej opozycji. Potem jest kilka zmian systemowych, o których można byłoby spokojnie dyskutować, gdyby nie to, że do wyborów został mniej niż rok. Zmiana systemu wyborczego w gminach, powołanie niezależnej administracji wyborczej czy przemeblowanie trybu prac 24 tysięcy obwodowych komisji zliczających głosy to przedsięwzięcia niezwykle skomplikowane, o trudnych do ogarnięcia społecznych konsekwencjach. Robienie ich w tym tempie byłoby ryzykowne nawet wtedy, gdyby przedstawiona koncepcja była idealnie przemyślana i spinała się chociaż na papierze. Tymczasem najprostszy test pokazuje, że inicjatorzy postawili przed wieloma instytucjami – zarówno istniejącymi, jak i takimi, które dopiero trzeba będzie stworzyć – zadania niewykonalne. Przykładowo: PKW ma powołać 380 powiatowych komisarzy wyborczych w trzy miesiące od wejścia w życie zmian. Taki termin oznacza, że na zadecydowanie, który z kandydatów zostanie takim komisarzem w konkretnym powiecie, komisja ma nie więcej niż godzinę. Szef niewielkiej firmy poświęca więcej czasu na rekrutację sekretarki. A stawką jest to, czy przyszłoroczne wybory nie skończą się organizacyjną katastrofą, przy której zbledną wydarzenia z 2014 r.
Same takie zamiary byłyby wstrząsem, lecz w projekcie cichcem poupychano jeszcze sporo haczyków, mających pognębić realnych i urojonych przeciwników. Ogarnięcie ich nie jest łatwe, lecz jedno stało się już jasne – PiS nie ma pomysłu na żadną ordynacyjną wunderwaffe. Z wszystkich trików łatwiej jest odczytać wątpliwe intencje niż niepodważalne efekty. Wszystkie mogą z łatwością obrócić się na korzyść oponentów. Sama ich skala jest śmieszna, a nie straszna. Wesołe nie jest tylko powstające przy okazji zamieszanie. ©