Ojciec nieświęty

KS. DARIUSZ PIÓRKOWSKI, jezuita: Jesteśmy wyuczeni, by wychwycić, co ksiądz powie, i się zastosować. Do tego zupełnie nie pasuje Franciszek, który nie podsuwa gotowych rozwiązań, a jego wizja zakłada ryzyko błędu.

04.03.2023

Czyta się kilka minut

Papież Franciszek w krakowskim tramwaju, Światowe Dni Młodzieży, lipiec 2016 r.  / STEFANO RELLANDINI / AFP / EAST NEWS
Papież Franciszek w krakowskim tramwaju, Światowe Dni Młodzieży, lipiec 2016 r. / STEFANO RELLANDINI / AFP / EAST NEWS

MACIEJ MÜLLER : Kilkanaście lat temu jeden z naszych felietonistów zrobił eksperyment: poszedł do sklepu z dewocjonaliami i poprosił o portret „naszego papieża”. Dostał Jana Pawła II, mimo że to były już czasy Benedykta XVI. Powtórzyłem ostatnio eksperyment i usłyszałem „znaczy którego?”. Chyba coś się zmieniło w naszym ­podejściu do papiestwa.

KS. DARIUSZ PIÓRKOWSKI: Z punktu widzenia wiary katolickiej każdy papież jest „nasz”. Ale nie sądzę, żebyśmy się już wyzbyli skłonności do porównywania jednego z drugim – to się ciągnie od poprzednich pokoleń. Choć 20-, 30-latkowie już są wolni od sentymentu wobec Jana Pawła II – nie pamiętają go, wielu bardziej się kojarzy z memami czy dyskusjami medialnymi niż z kościelną rzeczywistością. Natomiast problem z „naszością” obecnego papieża polega chyba na tym, że on pochodzi z zupełnie innego kontekstu kulturowego. Poprzedni, europejscy, wydawali się łatwiejsi do oswojenia, choć i Jana Pawła II, i Benedykta też wiązały przecież konkretna historia, kultura, wychowanie itd. Tyle że Wojtyła był stąd, dlatego każdy następca już w przedbiegach przegrywa z nim w kategorii „naszości”.

Kiedy pytam młodych, kim jest dla nich Franciszek, najczęściej widzę wzruszenie ramionami. Starsi mówią, że na początku wiązali z nim nadzieję, ale że z biegiem lat im zobojętniał. Czy papież musi być Polakiem, żebyśmy się nim przejmowali?

Zmienia się nasze wyobrażenie o papiestwie i o tym, kim papież ma w ogóle być, ale to chyba dobrze. Ostatnio bp Ignacy Dec powiedział, że Jan Paweł II na żadnym etapie życia nie popełnił żadnego błędu. Czy świętość wiąże się z bezbłędnością, bezgrzesznością, a w przypadku papieża: nieomylnością we wszystkich dziedzinach? Nie. To jest pułapka. Franciszek więcej od Jana Pawła II czy Benedykta XVI wypowiada się publicznie, udziela wielu wywiadów, bywa nieprecyzyjny. Rozpada się wyobrażenie o papieżu jako o nieomylnym, niepoddawanym krytyce władcy. Bo dość często widzimy, jak on popełnia błędy. I to jest normalne. Każdy człowiek je popełnia. To już nie czasy „Roma locuta, causa finita”. Papież nie musi wszystkiego wiedzieć, co nie zmienia faktu, że powinien być dobrze poinformowany.

Nieudolna polityka wobec wojny w Ukrainie, niezręczne wypowiedzi i gesty dla wielu stanowiły kamień milowy, przy którym ostatecznie machnęli ręką na Franciszka.

Wojtyła wychował się w kraju, gdzie było jasne, kto jest dobry, a kto zły. Bergoglio jako prowincjał argentyńskich jezuitów po którejkolwiek stronie by się opowiedział – prawicowej junty czy lewicowych bojówek – wybrałby źle. Z doświadczeń Wojtyły w komunistycznym kraju wynikała jego późniejsza, nierozumiana w Ameryce Łacińskiej krytyka teologii wyzwolenia. A z doświadczeń Bergoglia wypływają jego obecne wyobrażenia o polityce globalnej. Bardzo dalekie od naszych, w których Rosja ucieleśnia jednoznacznego wroga. Znowu: on nie jest „nasz”.

W Twoich rozmowach duszpasterskich pojawia się w ogóle papież, ludzie o niego pytają?

Tak, ostatnio w kontekście Ukrainy, wcześniej – głównie adhortacji „Amoris laetitia”. Papież o tyle się pojawia w rozmowach, o ile mówi się o nim w mediach. Mało się go czyta, podobnie jak poprzedników. Widać, że ludziom trudność sprawiają jego wypowiedzi spontaniczne, nieprecyzyjne. Nie rozumieją tak rewolucyjnych rozwiązań, jak możliwość dopuszczenia rozwiedzionych pod określonymi warunkami do komunii. A księża mają problem z tym, że on nie mówi: to jest dobre, to jest złe, tylko zaleca rozeznawanie, a więc to, co św. Tomasz z Akwinu nazywa roztropnością.


DEKADA FRANCISZKA: ZNIKAJĄCY PAPIEŻ

EDWARD AUGUSTYN: Czy naruszył porządek, który Kościół budował od wieków? Dlaczego mówiąc o wojnie stracił wiarygodność? Jaki jest bilans pierwszej dekady Franciszka?


To człowiek ukształtowany przez duchowość ignacjańską, która polega nie na pouczaniu, lecz na towarzyszeniu i pomaganiu w odnalezieniu tego, co dla konkretnej osoby dobre. To budzi niezrozumienie i sprzeciw tych, dla których ­Kościół opiera się na legalizmie – wszystko jest w kanonach i wystarczy odpowiednio je wcielać w życie. Moralność oparta na legalizmie wymaga, by natychmiast, bez uzasadnienia i wolności, czyli zewnętrznie, dostosować się do głoszonej zasady. Bez względu na okoliczności, osobistą sytuację, zdolności itd.

Rozeznanie wyklucza takie podejście i zakłada szukanie woli Bożej w codziennym życiu. To zupełnie inna droga niż tylko unikanie zła – obawiam się, że wciąż obca naszej polskiej ­mentalności. W kazaniach i katechezie słowo ­„rozeznanie” staje się straszakiem, bo kojarzy się z subiektywizmem i rozmywaniem moralnych zasad.

Księża się tego boją czy świeccy?

Jedni i drudzy.

Przecież to podejście, z którym wiąże się duży zakres wolności, powinno pociągać...

Jesteśmy wyuczeni, by wychwycić, co papież powie, co proboszcz powie, i się zastosować. Nasz system edukacji na tym polega. Wykuć, powiedzieć to, co chce nauczyciel. I załatwione. Przyzwyczailiśmy się, że coś nam się narzuca. Do tego zupełnie nie pasuje Bergoglio, który nie podsuwa gotowych rozwiązań, lecz mówi: przyjrzyjcie się temu, zastanówcie się, jaka może być wola Boża. We mnie papież zdołał otworzyć jakąś furtkę, zmobilizował mnie do duszpasterskich zmian, do nacisku na formację sumienia i rozeznawanie. Widzę w tym jedno z wielkich zaniedbań w Kościele. Rolę sumienia sprowadziliśmy po Soborze Trydenckim do przygotowania do spowiedzi. A ono jest potrzebne do podejmowania dobrych decyzji i wyboru dobra.

To stąd niechęć wobec „Amoris laetitia”: zapomniano o formacji sumienia. Zainteresowanie papieża sytuacją ludzi żyjących w związkach nieregularnych zostało odebrane jako atak na doktrynę. W ogóle na drogie papieżowi nawrócenie duszpasterskie patrzy się jak na próbę zmiany dogmatów. To nieporozumienie, szczególnie że papież jest w podejściu do doktryny, wbrew pozorom, bardzo konserwatywny. Próbuje tylko Boga na powrót uczynić bardziej ludzkim. Dlatego mówi o tym, że wiara jest drogą, że Bóg jest czuły, że to nie żaden sędzia egzekwujący przepisy.

W Polsce duszpasterstwo wciąż budujemy w dużej mierze na obrazie nieewangelicznego Boga, który waży ludzkie czyny i wysyła po śmierci do nieba bądź piekła. Życie wieczne do nas jeszcze nie przyszło. Opór przeciwko Franciszkowi bierze się stąd, że odrzucamy jego opowieść o Bogu, który nas nie przymusza, który na nas czeka, dostosowuje się do naszego rytmu, niczego nie chce „od razu” i cieszy się z naszych małych kroków. Opowieść o zupełnie innym chrześcijaństwie niż to, które znamy.

Da się mówić o czułości Boga po Buczy? W kontekście okrucieństw wojny pobożne hasła papieża brzmią naiwnie jak oazowe piosenki o ­Jezusie-przyjacielu.

Wobec wojny w ogóle trudno mówić o Bogu. Przychodzi mi na myśl Benedykt XVI, który w Auschwitz zacytował Psalm 44: „Ocknij się! Dlaczego śpisz, Panie? Przebudź się!”. Tutaj nie ma dobrej odpowiedzi i myślę, że papież też jej nie zna. Myślę, że Bóg nad grobami w Buczy płacze wraz z bliskimi pomordowanych. I nie chce porazić piorunem tych, którzy zabili. Nad tymi grobami trzeba ciszy i delikatności. Liturgię Wielkiego Piątku też nieprzypadkowo zaczynamy i kończymy milczeniem.

Jezus objawiał miłosierdzie Ojca, był wrażliwy na ludzką biedę i na grzech, ale nie zlikwidował zła. Krzyż to radykalny znak tego, że Bóg nie reaguje tak, jak byśmy chcieli. Kiedy Jezus umierał na krzyżu, to także za oprawców, nie tylko skrzywdzonych. Franciszek mówi o Bogu, który nie patrzy na nas przez pryzmat naszych złych wyborów. Więc będzie dostrzegał człowieczeństwo w kacie, w gwałcicielu, w zbrodniarzu wojennym. To trudne do przyjęcia, dla mnie też.

Co o papieżu mówią między sobą księża?

Początkowo wielu księży, zwłaszcza młodych, pokładało w nim nadzieje. Dzisiaj spotykam się raczej z postawą typu: „przeczekamy”. Wielu nie podobają się gesty uniżenia, jak całowanie po butach afrykańskich polityków, mycie nóg przestępcom, bo to znowu nie pasuje do naszego wyobrażenia o papiestwie. Papież jest jak król, nie powinien się tak upokarzać. No i dlaczego jeździ do krajów, gdzie społeczności chrześcijan są małe, zamiast wzmacniać te duże, na których opiera się Kościół? Czym się kieruje?

Franciszek na każdym kroku krytykuje klerykalizm. Chodzi mu o błędne postrzeganie Kościoła, w którym mówi się nie o Ludzie Bożym, o Ciele Chrystusa, tylko przede wszystkim o podziale na stany: duchowni, zakonnicy i świeccy, w którym tylko ci pierwsi są uprzywilejowani. To zjawiska w Polsce bardzo nasilone, a wielu księży, choć nie wszyscy, odbiera słowa papieża ad personam jako krytykę siebie. Nie rozumieją, o co chodzi Franciszkowi, bo w formacji seminaryjnej nadal słyszą, że ksiądz działa w imieniu Chrystusa i kropka. W praktyce daleko odeszliśmy od nowotestamentalnego rozumienia Kościoła i kapłaństwa. Stąd ten opór. Nie wszędzie, bo znam też wspólnoty ewangelizacyjne, jak np. „W Jego ręku” z Zamościa czy „Strumienie Wody Żywej” z Bochni, gdzie wierzący mają już inną świadomość swojej roli w Kościele. Daje mi to ogromną nadzieję.

To efekt Franciszka?

Nie wiem. Chyba raczej proces wynikający z działania Ducha Świętego – powolny, oddolny, ale żywy. Kościół nie jest dzisiaj jednorodny, jak dajmy na to jeszcze w XVIII w. Złudne jest przeświadczenie, że w Rzymie mieści się jakaś centrala, z której można kierować katolicyzmem w Korei, w USA i w Polsce. Nie da się już zarządzać Kościołem odgórnie niczym w korporacji. Zresztą w Katechizmie czytamy, że „Lud Boży posiada cechy charakterystyczne, które zdecydowanie odróżniają go od ugrupowań religijnych, etnicznych, politycznych czy kulturowych w historii” (782). Tak jest w teorii, w praktyce niestety nie. Na parafii papieżem jest proboszcz. I jaki on będzie, taka będzie lokalna wizja Kościoła. Istnieje Kościół encyklik i Kościół realny: za Jana Pawła i Benedykta było tyle synodów na różne tematy, tyle świetnych tekstów – ale przełożenie ich na praktykę to zupełnie inna opowieść. Nie wiemy, jak to zrobić w tak dużym Kościele. Liturgię zreformowano w latach 60., a do dziś wielu księży myśli o niej w kategoriach przedsoborowych.

W czym to dostrzegasz?

W tym, że dopóki ksiądz czyta z mszału, posługuje się liczbą mnogą: modlimy się, prosimy, dziękujemy, uwielbiamy – bo czynimy to jako wspólnota, Ciało Chrystusa. Ale kiedy mówi własnymi słowami, to słyszymy np.: „sprawuję tę ofiarę w intencji takiej a takiej”. Ja sprawuję, a nie wszyscy. Czyli w głowie jest zupełnie co innego niż w mszale. Odgórnie papież może coś nakazać, zalecić i tyle. Nie jest jednak w stanie zmienić mentalności, oczekiwań, pragnień.

Za próbę reformowania liturgii w przeciwnym kierunku niż Benedykt, czyli za uniemożliwianie odprawiania liturgii trydenckiej, ostro krytykują Franciszka tradycjonaliści, w Polsce reprezentowani przez środowisko „Christianitas”.

Muszę powiedzieć, że ich rozumiem, natomiast nie pojmuję, o co chodzi papieżowi. Jestem daleki od ich wrażliwości liturgicznej, natomiast uważam, że w Kościele jest miejsce na różnorodność, która jest dobra, ożywcza. Więc ograniczanie mszy trydenckiej zupełnie nie pasuje do wskazanego na początku myślenia o Kościele, gdzie każdy ma prawo iść we własnym tempie. Nawet biorąc poprawkę na fakt, że wielu tradycjonalistów kontestuje soborową wizję Kościoła, dlaczego mamy odbierać im możliwość przeżywania mszy zgodnie z ich wrażliwością?

Z drugiej strony pamiętam, jak bp Andrzej Czaja opowiadał o młodych księżach zainteresowanych tradycjonalizmem. Stara liturgia – mówił – daje im poczucie bezpieczeństwa, bo nie pozwala na żadną elastyczność, wymaga ścisłego trzymania się przepisów. Łatwo przenieść to na inne dziedziny duszpasterstwa i popaść w faryzeizm. Tymczasem wizja papieska zakłada nieuniknione w życiu ryzyko błędu, niepewność, stawianie pytań. Ucieczka w tradycję to trochę ucieczka przed papieżem.

A jak papieża widzą biskupi?

Kilku stale go cytuje... A inni nie. W przeciwieństwie do Jana Pawła II, przywoływanego nadal, choć chyba też już mniej.

Pamiętam witrynę księgarni katolickiej z początku lat 2000. Leżała tam książka Jana Pawła II „Wstańcie, chodźmy”, a obok „Idziemy. Odpowiedź biskupów polskich na wezwanie papieża”. Po „Amoris ­laetitia” czy „Laudato si” nie widać podobnych zrywów.

Nie przeceniałbym takich biskupich gestów. To korporacyjny odruch: szef wyznaczył kierunek, więc głośno deklarujemy, że się z nim zgadzamy. Sam byłem szefem w firmie przez pięć lat i nauczyłem się tego, że jakieś 10 proc. pracowników jest przekonanych do misji, a reszta po prostu się podporządkowuje. W Kościele nie było inaczej 20 lat temu i nie jest dzisiaj.

Rozczarowani Franciszkiem są też w pokoleniu 30-latków. Dawniej związani z Kościołem i w nim aktywni, jakoś w okolicach protestu czarnych parasolek i emisji filmów braci Sekielskich zdecydowali się odejść. Jola Szymańska, dawniej tworząca filmy i teksty religijne, nagrała cały cykl podkastów o zrywaniu z Kościołem. Z jej rozmów wynika, że mamy do czynienia ze zjawiskiem społecznym. Jeśli pojawia się w nich papież, to tylko z komentarzem, że zawiódł, a wszystko, co mówił, to PR.

Tak, „fajny papież” nie wystarczył, żeby zatrzymać młodych w Kościele w obliczu ujawnianej skali tuszowania przestępstw pedofilskich. To trochę podobny mechanizm jak z rozczarowaniem Bogiem, o którym mówiliśmy. Jezus mówił o miłosiernym, czułym Ojcu – więc dlaczego On pozwala na krwawą, brutalną wojnę w Ukrainie? Bóg jest bezradny wobec ludzkiej wolności, tym bardziej bezradny jest papież. Chcielibyśmy, żeby zarządził oczyszczenie – i żeby tak się stało. A tak się nie dzieje, więc papież zdaje się niepotrzebny, wraz z całym Kościołem.

Ratzinger wprost przyznawał się do bezradności, i to jeszcze w przemówieniu sprzed konklawe, z Drogi Krzyżowej w Koloseum w 2005 r., kiedy mówił o brudzie w Kościele. Potem wzywał: „Zbudźmy się z tego znużonego chrześcijaństwa”. Jego rezygnacja była też, jak sądzę, wyrazem tej bezradności. Przyznaję, miałem wtedy nadzieję, że przyjdzie nowy papież i temu wszystkiemu zaradzi. Nie zaradził.

Masz jakieś nadzieje związane z synodem o synodalności?

Jego przebieg w Polsce to porażka, trochę związana już z nieufnością do papieża i pewnymi lękami przed utratą status quo. Zaangażowanie mizerne, podejście klerykalne. Żeby cokolwiek zmienić w Kościele, musimy najpierw patrzeć na wszystkich wierzących jak na Ciało Chrystusa i zacząć się słuchać.

To akurat umiemy świetnie: słuchać księdza czy biskupa.

Słuchać się nawzajem. A na pierwszym miejscu wysłuchać młodych, zbuntowanych, nierozumiejących i szukających. W ostatni Wielki Post byłem z młodzieżą w wieku 17-25 lat na trzydniowych rekolekcjach. Nie było tradycyjnych konferencji, tylko dyskusje, praca w grupach. Zauważyłem silną potrzebę wypowiedzenia się, padło mnóstwo pytań: dlaczego nas nie traktuje się poważnie? Czemu się nas zbywa? Zapadł mi w pamięć obraz relacji między księżmi a świeckimi – drabina, w której nie ma szczebli. Nie miałem w zanadrzu gotowych odpowiedzi – ale zorientowałem się, że dla nich kwestia ich udzielenia wcale nie była kluczowa. Chodziło im o to, że nie czuli się wysłuchani. Nikt nas nie słucha – skarżyli się – nasze wątpliwości są tłumaczone naszą niewiarą.


DZIESIĘĆ LAT FRANCISZKA

KS. ADAM BONIECKI: Papież Bergoglio – Franciszek jest do poprzednich niepodobny. Kłopoty z nim ma kuria rzymska, co jeszcze nie byłoby największym problemem. Ale kłopot z nim ma wielu katolików.


Zastanawiamy się nad recepcją Franciszka, a tu wychodzi na to, że Kościół w Polsce nie przyswoił nawet Wojtyłowego „Człowiek jest drogą Kościoła”. Po tym doświadczeniu, kiedy jadę na rekolekcje i mam głosić np. o sumieniu, to nie zaczynam od wykładu, tylko pytam uczestników: a co wy myślicie o sumieniu?

Mam po naszej rozmowie poczucie, że w jakimś sensie wszystko jedno, kto jest papieżem.

Na to wychodzi. Nigdy nie pojawi się papież, który byłby „mesjaszem”, który zrewolucjonizuje Kościół według naszych oczekiwań. Pierwszy papież – Piotr – był słaby, zaparł się Jezusa, a i potem, mimo że to było już po zesłaniu Ducha Świętego, postępował jak hipokryta, co surowo wytknął mu Paweł. No i nie był jakimś wielkim intelektualistą. Papieska skała od początku jest galaretowata. Może więc nie ma co mnożyć oczekiwań? Zwierzchnikiem Kościoła jest Jezus Chrystus.©℗

KS. DARIUSZ PIÓRKOWSKI (ur. 1976) jest jezuitą, rekolekcjonistą, kierownikiem duchowym i publicystą. Autor książek o duchowości i Biblii. Współpracuje z ruchem Małżeńskie Drogi oraz z grupą religijną Pogłębiarka.

 

 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu „Wiara”, zajmujący się również tematami historycznymi oraz dotyczącymi zdrowia. Należy do zespołu redaktorów prowadzących wydania drukowane „Tygodnika” i zespołu wydawców strony internetowej TygodnikPowszechny.pl. Z „Tygodnikiem” związany… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 11/2023