Zostaliśmy wychowani w lęku przed używaniem sumienia. Warto się z niego wyzwolić

W naszej drodze życiowej ono jest najważniejszą umiejętnością.

15.10.2023

Czyta się kilka minut

Zlekceważone sumienie
Spowiedź w bazylice Najświętszego Serca Pana Jezusa. Kraków, 11 czerwca 2021 r. / BEATA ZAWRZEL / REPORTER

Madeleine Delbrêl, żyjąca w XX wieku francuska kandydatka na ołtarze, która nie zagrzała miejsca u karmelitanek, napisała w jednej ze swoich książek: „Naszymi przełożonymi, naszymi opatami i opatkami są okoliczności życia. Są nimi telefon, który dzwoni; klucz, który nie pasuje do drzwi, autobus, który nie przyjechał, zwykła rutyna dnia, pogoda, ludzie, którzy chcą zabić czas i znajdują ciebie jako odpowiedniego do zabicia czasu. To są narzędzia religijnego posłuszeństwa”.

Zadziwiające wyznanie jak na osobę wierzącą. W pewnym sensie rewolucyjne i wyprzedzające epokę. Założycielka Domów Serca nie odnalazła się w ramach zakonnej struktury, lecz dzięki kontemplacji głębiej odkryła, że Bóg mówi do niej przez codzienne wydarzenia, przypadki, spotkania, przyrodę i tak wzywa do działania. Twierdzi, że jeśli odpowiadamy na te wezwania, stajemy się posłuszni Bogu.

Pytanie jednak, w jaki sposób rozpoznać, że za konkretnym zdarzeniem, zwykłością dnia i przypadkami ukrywa się nasz „opat i opatka”. Przecież łatwo można pobłądzić. Poza tym nie każda rozmowa telefoniczna ma nas motywować do zmiany planów i podejmowania decyzji. Brakuje też szczegółowych wytycznych i przepisów. Woli Boga kryjącej się w tym gąszczu nie jest w stanie zinterpretować żaden przełożony ani ksiądz. O czym więc pisze Delbrêl?

O wysiłku poszukiwania Boga i tego, co słuszne i dobre, dzięki sumieniu.

Nadopiekuńczy Kościół

Nie ulega wątpliwości, że jedną z przyczyn trwającego od dłuższego czasu kryzysu Kościoła lub – jak mawia papież Franciszek – „zmiany epoki” jest pomniejszenie roli sumienia i rozeznawania duchowego w życiu wierzących. Wspomina o tym Franciszek na początku adhortacji „Amoris laetitia”, kierując swoje słowa głównie do duchownych: „Z trudem dajemy też miejsce dla sumienia wiernych, którzy pośród swoich ograniczeń często odpowiadają najlepiej, jak potrafią, na Ewangelię i mogą rozwijać swoje własne rozeznanie w sytuacji, gdy wszystkie systemy upadają. Jesteśmy powołani do kształtowania sumień, nie zaś domagania się, by je zastępować” (37). Nieco dalej papież porównuje Kościół do latarni morskiej lub pochodni, wniesionej, „by oświecić tych, którzy stracili kurs, czy też są w samym środku burzy” (291).

Zauważmy, że Kościół – rozumiany tutaj jako pasterze i urząd nauczycielski – nie powinien przejmować sterów statku, którym jest droga wiary konkretnego ochrzczonego, lecz wskazywać kierunek, w którym należy płynąć. Kurs wytycza ten, kto stoi za sterem. On zmaga się z przeciwnościami i falami. Pokusa zastępowania sumienia wierzącego, często motywowana dobrą wolą, przypomina działanie nadopiekuńczego rodzica, który chroniąc dziecko przed wszelkimi burzami tak naprawdę wyrządza mu krzywdę.

Nic dziwnego, że te słowa Franciszka wywołały falę krytyki, oporu i oburzenia. Papież dotknął drażliwego punktu. Wielu ochrzczonym, świeckim i duchownym, oba terminy – „sumienie” i „rozeznawanie” – często kojarzą się z zagrożeniem, wywołują lęk przed subiektywizmem, rozwodnieniem doktryny i nieokiełznaną wolnością oraz indywidualizmem.

Dlaczego? Ponieważ zostaliśmy wychowani w zupełnie innym modelu, nacechowanym głębokim rozdarciem: z jednej strony sumienie, niepewne, podatne na błąd, a z drugiej prawo i autorytet kościelny, przy cichym założeniu, że Duch Święty działa tylko przez głos władzy duchowej, prawo spisane i Ewangelię. Przez sumienie wierzącego czy ogólnie człowieka już słabiej bądź w ogóle. Kaznodzieja Domu Papieskiego kard. Raniero Cantalamessa twierdzi jednak, że „istnieje ścisły związek między sumieniem a Duchem Świętym, być może niedostatecznie jeszcze zbadany”.

Przerost legalizmu

Dzisiaj żyjemy w społeczeństwach, w których niemal wszystko regulują normy i przepisy. Toniemy wręcz w morzu legalizmu, w lawinie niekończących się ustaw, procedur i biurokracji. Niewiele miejsca pozostaje na zdrową spontaniczność, choć przecież prawo nie jest w stanie określić wszystkiego. Bardzo mocno, zwłaszcza w Europie, wierzymy w moc prawa spisanego.

Kościół też padł ofiarą tego mechanizmu. Dość powiedzieć, że w przypadku walki z nadużyciami seksualnymi wobec małoletnich nie można było działać, dopóki nie stworzyło się przepisów i procedur. Jakby władza kościelna nie miała serca i sumienia.

Ten rozdźwięk i lęk przed sumieniem nie wzięły się znikąd. Jest to pokłosie wielowiekowych procesów i historycznych zawirowań, których nie mam zamiaru oceniać. Widocznie inaczej się nie dało. Konfrontacja z reformacją (Luter powoływał się na sumienie), wewnątrzkościelne spory teologów moralnych; wpływ woluntaryzmu Ockhama, wedle którego życiem moralnym człowieka kierują tylko zewnętrzne powinności wyrażone w prawie ustalonym przez prawodawcę, doprowadziły do przerostu legalizmu w Kościele. Dość powiedzieć, że Sobór Trydencki o sumieniu wypowiada się jedynie w kontekście spowiedzi i zachęca wiernego, „aby dokładnie przeegzaminował i zbadał wszystkie zakamarki i kryjówki swojego sumienia”. Podkreśla się więc jego związek z grzechem i... wyrzutami.

Niezamierzonym zapewne nieszczęściem Kościoła okazało się zredukowanie roli sumienia do pewnego rodzaju narzędzia, które ma rozpoznawać zewnętrzne prawo, słuchać autorytetów i wprowadzać je w życie, niezależnie od własnych pragnień, trudności, słabości i okoliczności życia. Sumienie zostało w ten sposób oderwane od historii życia i pozbawione kontaktu z wnętrzem człowieka.

Gwoździem do trumny okazał się jansenizm, który wsączył w sumienia ludzi neurotyczny lęk przed Bogiem i piekłem oraz tak wyśrubował warunki godnego przyjęcia sakramentów, że prawie nikt nie mógł ich spełnić. Starcie Kościoła z nauką, zwłaszcza w XIX wieku, jeszcze bardziej rozpaliło lęk przed utratą pozycji i autorytetu. Reakcją na nowożytność i to, co Kościół nazwał modernizmem, było wzmocnienie kościelnego autorytetu z całkowitym niemal stłumieniem wewnętrznego działania Ducha Świętego w wierzących. Niebagatelną rolę odegrała w procesie zdegradowania sumienia choroba klerykalizmu, która spowodowała w sercach wielu wierzących powątpiewanie w to, czy Duch Święty działa także w ich życiu.

Duchowa spontaniczność

Servais Pinckaers OP słusznie zauważa, że ta wizja moralności „skostniała (...) i przeciwstawiła się wszystkiemu, co płynie i wytryska. Z pewnością było to konieczne, aby opanować zalew subiektywizmu i namiętności; czy jednak z tego powodu należało zapomnieć o istnieniu duchowej spontaniczności całkiem innej natury i usunąć z dziedziny moralności wszystko, co przynależy do mistyki i duchowości?”. Co ciekawe, tam gdzie pojawia się legalizm, zwykle następuje odcięcie od kontemplacyjnego wymiaru życia i świadectwa mistyków, którzy nie patrzą na człowieka i życie najpierw przez pryzmat grzechu, lecz miłości Boga, wybrania i prymatu łaski w wierze.

O pokusie zwątpienia w człowieka i Boże działanie w nim w proroczy sposób opowiada Iwan w „Braciach Karamazow” Fiodora Dostojewskiego w słynnej scenie z Wielkim Inkwizytorem. W swojej tyradzie wypowiedzianej w obecności pojmanego Jezusa kardynał z Sewilli, przedstawiany tutaj wręcz jako postać diabelska, twierdzi, że wyświadcza ludowi Bożemu ogromną przysługę i ulgę, decydując za niego, co jest grzechem, a co nie: „Nie ma nic bardziej ponętnego dla człowieka nad wolność sumienia, ale nie ma też nic bardziej męczącego. I oto zamiast dać twarde podwaliny, aby raz na zawsze uspokoić ludzkie sumienie – przyjąłeś wszystko, co jest nieokreślone, zagadkowe, niezwykłe, wszystko, co przerasta siły ludzkie, a więc postąpiłeś tak, jakbyś ich wcale nie kochał” (przeł. Aleksander Wat). Jezus pomylił się. Człowiek chce pewności, a nie szukania we mgle. Ceni spokój. Chce jasnych, prostych odpowiedzi i wytycznych. A Jezus każe szukać, pytać, rozeznawać. I „zamiast dawnego twardego prawa”, które dawało gwarancję pewności, zostawił człowieka bez pomocy, aby „w swobodzie swojego serca” sam rozstrzygał, co jest dobre, a co złe, mając przed sobą tylko Jego obraz i wzór.

Człowiek, zdaniem Inkwizytora, to „nieszczęsna istota”, z „przyrodzoną skłonnością do lenistwa”, jest „słaby i podły”, tępy i ograniczony. Nie można więc tyle oczekiwać od ludzi, którzy przecież są „niewolnikami”, „małymi dziećmi” i „trzodą”. Jezus za bardzo w nich wierzy, za bardzo ich ceni. I dlatego zadaje im takie cierpienia. Nietrudno wyczuć, że za całym wywodem Inkwizytora kryje się kłamstwo, które próbuje przekreślić podobieństwo człowieka do Boga, a samego Stwórcę pokazuje jak tyrana, który ciemięży ludzi... wolnością.

Duch Święty działa jednak w sercu człowieka i poza nim. Wola Boża jest nam komunikowana także przez człowieczeństwo i życie – jak przypomina o tym wyżej Delbrêl. Jeśli się ten związek rozerwie, czyli kiedy zaniedba się wewnętrzny głos Ducha, „łatwo można popaść w jurydyczność lub autorytaryzm, gdy zaniedbuje się świadectwo zewnętrzne, apostolskie, popada się w subiektywizm i fanatyzm” (kard. Cantalamessa).

Ćwiczenie sumienia

Sumienie jest fundamentem, rodzajem talentu czy wrodzonego moralnego potencjału, który domaga się rozwinięcia. Dominikanin o. Wojciech Giertych (teolog Domu Papieskiego) słusznie zauważa, że „sumienie to okno otwierające na prawdę”, a nie sama prawda. Sumienia nie można zrównać z Bogiem. Raczej Bóg wszczepił każdemu człowiekowi pewien duchowy radar, który może ją zlokalizować, z tym że nie odbywa się to bez wysiłku i popełniania błędów. Dobro nas pociąga, a nie opanowuje i nie narzuca się siłą. Podobnie jak zdolność mówienia nie osiągnie pełni, jeśli zabraknie drugiego człowieka, ćwiczenia, wzbogacania słownictwa przez lekturę i interakcje z innymi, sumienie stoi u początków drogi, jest punktem wyjścia i umożliwia rozwój moralnej wrażliwości.

Sumienie nie działa jedynie przez wyrzuty i nie wytyka nam błędów. Tak postrzega je legalizm i kościelny moralizm. Najpierw chodzi o czynienie dobra, a nie unikanie zła. W centrum moralności chrześcijańskiej nie leży grzech i skupienie na zagrożeniach, lecz praktykowanie miłości. Sumienie musi nauczyć się rozpoznawać dobro w różnego rodzaju doświadczeniach i momentach decyzji.

Pojawiają się w nas różne natchnienia i awersje. Wybieramy między jednym dobrem a drugim, właściwym dla nas. Stajemy przed ważnymi życiowymi decyzjami. Czasem spadają na nas dylematy moralne, a więc także konieczność wyboru między mniejszym a większym złem. Dzięki sumieniu uczymy się na błędach – oceniamy to, co już należy do przeszłości, aby wyciągnąć wnioski na przyszłość. Do tego dochodzi jeszcze prawo stopniowości, czyli proces dojrzewania człowieka do realizacji ideału. Każdy ma tutaj swoje tempo wyznaczone przez jego sytuację życiową. Nie sposób tego wyrazić w prawie spisanym.

Sądzę, że to, co Jezus w Ewangelii według św. Mateusza nazywa czuwaniem, św. Tomasz z Akwinu utożsamia z roztropnością, a św. Ignacy Loyola z rozeznawaniem duchowym. Przez głos sumienia, które opiera się w nas na działaniu rozumu, słyszymy nie tylko, czego unikać, ale przede wszystkim, co czynić. Wydaje się, że w Kościele powoli dochodzimy do głębszego rozumienia, jak przebiega proces szukania woli Bożej, choć opór przed tą zmianą jest ogromny. Tym, co łączy nas wszystkich w sumieniu, jest pragnienie dobra, otwarcie na relacje. Ale posiadanie sumienia jest konieczne także z tego powodu, że różnimy się od siebie. Nie tworzymy masy i tłumu, lecz jesteśmy wspólnotą połączonych ze sobą indywidualności.

Każda osoba ludzka jest niepowtarzalna, jedyna w swoim rodzaju i wolna. Na tym polega jej godność. Każdy człowiek odbija jakąś unikatową cząstkę z nieskończoności Boga, choć czasem trudno w to uwierzyć. Wobec tego niemożliwe jest, aby wszyscy w ten sam sposób podążali do Boga. Dzięki tej władzy i związanymi z nią umiejętnościami człowiek może zrealizować w swoim życiu ową indywidualność, czyli wydać właściwe sobie owoce. Ideał jest niezmienny, ale jego aplikacja w życiu konkretnego człowieka przez roztropność i rozeznawanie duchowe nie odbywa się w abstrakcji, poza kontekstem społecznym, kulturowym i osobistej historii.

Czuwanie, rozeznawanie

Czuwanie według Jezusa nie polega na tym, że człowiek bezczynnie czeka sparaliżowany lękiem przed sądem Bożym albo całkowicie zanurza się w modlitwie, w której rzekomo jedynie można odnaleźć Boga. W Ewangelii według św. Mateusza pojawia się seria przypowieści o czuwaniu: roztropny sługa, panny roztropne i nierozsądne, słudzy, którym powierzono talenty – pieniądze, w końcu scena Sądu Ostatecznego. Wszystko zaczyna się od sługi, który ma „wyznaczone zajęcie” przez Pana.

Wszyscy posiadamy takie obowiązki, które związane są z pracą, rodziną, małżeństwem, życiem zakonnym. Ale to nie koniec. Panny roztropne wzięły z sobą zapas oliwy nie dlatego, że im ktoś określił to w prawie. Ich roztropność to namysł nad doświadczeniem, przewidywalność, kontakt z rzeczywistością. Panny nierozsądne nie tylko nie wzięły więcej oliwy, ale także w swojej naiwności poszły do sklepu po północy. Jakoś nie domyśliły się, że o tej porze chyba trudno cokolwiek kupić.

Chrześcijanin musi więc ruszyć głową, mieć styczność z faktami, stąpać po ziemi. Z kolei w przypowieści o talentach Jezus mówi o dwóch sługach, którzy od razu puścili powierzone im pieniądze w obrót, podejmując ryzyko straty. Trzeci sługa wystraszył się błędu i działania. Zakopał skarb w ziemi. Wolność wiąże się z możliwością zbłądzenia, ale prawdziwie wolny chrześcijanin nie siedzi z założonymi rękami, bo, nie daj Boże, się pogubi.

W końcu sprawiedliwi z Sądu Ostatecznego są zdziwieni tym, co słyszą na swój temat. Nie mieli pojęcia, że okazując miłosierdzie bliźnim, czynili to dla Chrystusa. Jeśli tak, to nie kierowało nimi żadne zewnętrzne prawo, lęk przed piekłem czy chęć zdobycia zasług. Nie mieli nawet wiary w naszym rozumieniu. Kierowali się sercem i bezinteresownością.

To właśnie jest obraz doskonałego ucznia, który czuwa: czyni dobro tak, jak się oddycha, bo tak po prostu trzeba. Nie sposób dojść do tego celu bez nauki roztropności i duchowego rozeznawania, wejścia w siebie, w głąb swego serca, bez tego, co Kościół nazywa nieustanną formacją sumienia. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 43/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Zlekceważone sumienie