Odyseja kąpielowych zwierzątek

Data: 10 stycznia 1992 roku. Miejsce: 44,7°N, 178,1°E. Środek zimnych przestrzeni północnego Pacyfiku. To tutaj rozpoczyna się niezwykła przygoda kaczuszek, żółwików i żabek.

13.05.2013

Czyta się kilka minut

 / Fot. Tom Donoghue / POLARIS / EAST NEWS
/ Fot. Tom Donoghue / POLARIS / EAST NEWS

Czterysta mil morskich na południe od Wysp Aleuckich, ponad tysiąc mil morskich od Kamczatki, dwa tysiące na zachód od Alaski. Kontenerowiec „Evergreen Ever Laurel”, jedna z tysięcy jednostek na trasie Chiny–USA, zmaga się ze sztormem. Fale sięgają 12 metrów, statek z trudem podąża na wschód ku portowi Tacoma w Kalifornii. Stelaże na pokładzie, piętrzące się na wysokość trzypiętrowego budynku, wypełniają zielone kontenery z napisem EVERGREEN. Przechyły boczne dochodzą do 55 stopni. Doświadczony kontenerowiec radzi sobie jednak i teraz.

Ale nagle dwanaście 40-stopowych kontenerów z jękiem dartego metalu urywa się ze stelaży i rozbija o powierzchnię oceanu.


PLASTIKOWE ŁAWICE


Nie byłoby to wydarzenie warte wzmianki – przecież co rok w oceanach toną tysiące podobnych kontenerów – tym razem jednak dzieje się rzecz ciekawa. Jeden z kontenerów otwiera się i na powierzchnię wydostają się setki opakowań. Tektura poddaje się wodzie bardzo szybko, uwalniając zawartość: 28 800 kąpielowych zabawek z plastiku. Nie większe niż dziecięca piąstka żółte kaczuszki, zielone żabki, czerwone bobry i niebieskie żółwie rozpoczynają swą morską, wieloletnią podróż.

Jeszcze do niedawna utracony ładunek tonął w głębinach. Ale od czasu wynalezienia tworzyw sztucznych, z których większość ma tzw. ciężar właściwy mniejszy od wody, sytuacja się zmieniła. Dwa lata przed rejsem „Evergreen Ever Laurel” po powierzchni Pacyfiku rozpłynęło się 61 tys. lekkich jak piórko sportowych butów Nike. Większość wylądowała na plażach Kalifornii, gdzie szczęśliwi zbieracze naprędce dobierali je w pary. Część dopłynęła na Hawaje, niektóre aż do Japonii.

W styczniu 2000 r. do oceanu trafiło 3 tys. fabrycznie nowych monitorów. Zanim zatonęły pod ciężarem porastających je glonów, długo podskakiwały na falach Pacyfiku, służąc za miejsce odpoczynku wędrownym ptakom.

To symptomy choroby. Rozprzestrzenia się ona i sięga już każdego zakątka globu. Do mórz trafiają nie tylko zmyte z pokładu ładunki, ale przede wszystkim miliony ton odpadów spływających ze ściekami do mórz. Najbardziej bodaj spektakularnym przykładem była ławica 25 mln ton śmieci po japońskim tsunami, która na początku zeszłego roku zagroziła zachodniemu wybrzeżu USA. Wszystkie te przedmioty mają jedną wspólną cechę – unoszą się na wodzie.


PLAMA ŚMIECI


Każda z zabawek otoczona jest polietylenową, przezroczystą bańką zamkniętą kolorowym kartonikiem. Także i on szybko się poddaje, wypuszczając plastikowe stworzenia na spotkanie zimnej wody. Plama kolorowych punktów się poszerza. Wiatr i prądy morskie rozganiają je, popychając na wschód. W kierunku Ameryki Północnej.

Pierwsze sygnały o pojawieniu się kolorowych zabawek na wybrzeżu USA napływają po 10 miesiącach z Alaski. W linii prostej dzieli je od miejsca startu prawie 3 tys. km. Niebawem usiane jest nimi całe wybrzeże Alaski. Fale wyrzucają je na brzeg o kilkaset kilometrów od siebie. Jeden ze szczęśliwych łowców napełnia nimi łódź, inny wannę. Słońce wybieliło kaczuszki, a czerwonym bobrom nadało żółty kolor. Niebieskie żółwie i zielone żabki okazały się odporniejsze, zachowując oryginalne barwy. Poszukiwacze-amatorzy fotografują spłowiałe zwierzątka, ustawiając je w szeregi.

Mijają lata, a morze wciąż wyrzuca plastikowe zabawki. Płowiejące, coraz bardziej dziurawe i nabierające wody zwierzątka pojawiają się cyklicznie raz na 2–3 lata. Daleko na północy trzeba je odkuwać z kawałków kry.

Przyczyną okresowego pojawiania się zabawek na plażach jest dominujący w tym rejonie północnopacyficzny wir. Zatacza rozległą pętlę sięgającą Kalifornii na wschodzie, Hawajów na południu i Japonii na zachodzie. Uwięzione w jej objęciach zabawki pokonują z każdym cyklem ponad 12 tys. km. Z każdym kolejnym nawrotem zwierzątek jest coraz mniej. Niektóre wyrywają się na zewnątrz głównego nurtu i kończą podróż na plażach. Część zmierza do wnętrza pacyficznego wiru – oazy spokoju i ciszy, gdzie zostaną już na zawsze. To o tym miejscu wspomina kapitan Charles Moore w książce „Plastic Ocean”. Opowiada o rejonach świata, w których unoszący się na wodzie plastik przewyższa masą zooplankton. Według badań amerykańskiej marynarki wojennej na obszarze porównywalnym z powierzchnią Europy pływa około 3 mln ton odpadków.

Obiegany prądami morskimi środek północnego Pacyfiku nazwano Wielką Pacyficzną Plamą Śmieci. Układ prądów morskich sprawia, że prawie wszystko, co pływa, prędzej czy później tu trafia i pozostaje. Bliźniaczy, oceaniczny wir znajduje się także na południe od równika – sięgając od Nowej Zelandii do Chile. Dwa podobne krążą w Oceanie Atlantyckim, a jeden w Indyjskim. Każdy działa niczym gigantyczny odkurzacz, wciągając oceaniczne śmieci.

Szacuje się, że tylko jedna piąta pływających śmieci pochodzi z okrętów. Reszta trafia do mórz z wodami rzek. Według Plastics Europe w 2007 r. na jednego obywatela UE przypadało około 40 kg plastikowych opakowań. Ile z nich dostaje się do morza?

Około jednej trzydziestej światowej produkcji tworzyw sztucznych kończy żywot w oceanach. Trudno dociec, jaki udział mają kraje Unii Europejskiej.

Nie wszystkie żółte, a właściwie białe od słońca kaczuszki kończą w środku nieruchomego pacyficznego cmentarza. Niektóre płyną daleko na północ. Porwane Prądem Alaskańskim omijają Aleuty i przekraczają Cieśninę Beringa oddzielającą Azję od Ameryki, gdzie otaczają je zimne wody Oceanu Arktycznego. Bardzo szybko unieruchomione w lodowej krze, cierpliwie przesuwają się na wschód, omijając od północy Alaskę i Kanadę. Podróż w lodach Oceanu Arktycznego trwa kilka lat. Wreszcie, gdy topniejąca kra kieruje się ku południu, zabawki uwalniają się od lodu na północnym Atlantyku – gdzieś między Islandią a Grenlandią.


ŁAŃCUCH POKARMOWY


Od upadku kontenera do wody mija jedenaście lat, gdy plastikowe zwierzątka zaczynają się pojawiać u wschodnich wybrzeży USA. Tam, pochwycone przez Golfstrom, płyną na południe, w stronę Morza Sargassowego, by później zawrócić na północny Atlantyk. Pojawia się doniesienie o żabce na jednej z plaż Szkocji. Spłowiała i sponiewierana, nie straciła jednak kształtu. Jeśli doniesienie jest prawdziwe, byłaby to najdłuższa udokumentowana droga plastikowego zwierzątka: ponad 30 tys. km.

Odyseja kąpielowych zabawek dowodzi, że problem lokalnego zanieczyszczenia morza pływającymi odpadami jest w istocie globalny. Minęło już 21 lat, odkąd rozpoczęły transoceaniczne podróże. Nie wiemy, czy przetrwały w niezmienionym kształcie. Jedno jest pewne: ciężar właściwy materiału, z którego je wykonano, jest mniejszy od wody, więc pływać będą aż do chwili, gdy morze wyrzuci je gdzieś na wybrzeżu Nowej Kaledonii lub Madagaskaru. Promieniowanie UV zdążyło już usunąć barwnik z plastiku. Słońce i zmiany temperatury sprawiły także, że plastik stał się kruchy i łamliwy. Zabawki rozpadają się więc na coraz mniejsze fragmenty, mielone bezustannym ruchem fal. Po latach, nawet jeśli nie natkniemy się na ich ślad, pewne jest, że tworzywo, z którego zostały wykonane, wciąż będzie się unosić na powierzchni morza.

Plastikowe odpady unoszące się na oceanie wyobrażamy sobie jako niebieskie butelki po wodzie, kartony po mleku i pojemniki po oleju. Nic bardziej mylnego. Z wysokości pokładu okrętu nie dostrzeżemy zbyt wiele, ponieważ tworzywa sztuczne rozpadają się, tworząc niewidzialny plastikowy kożuch pokrywający powierzchnię światowych oceanów. Z każdym rokiem gęstszy. Według badań, w ciągu ostatnich 40 lat zagęszczenie pływającego plastiku w Oceanie Spokojnym wzrosło stukrotnie!

Plastik, wspaniałe osiągnięcie XX wieku, to naprawdę trwały, niepodlegający rozpadowi produkt. Jego degradacja polega jedynie na mechanicznym rozdrabnianiu na coraz mniejsze fragmenty. Najmniejsze widać wyłącznie pod mikroskopem. Coraz mniejsze kawałeczki tworzyw sztucznych, popychane wiatrem i falami, trafiają początkowo do żołądków morskich ptaków. Wraz z rozpadem stają się pokarmem coraz mniejszych ryb, aż do tych znajdujących się na początku łańcucha pokarmowego.

Na jego końcu stoimy my, w kolejce po smażoną rybkę.

Według naukowców, na samym północnym Pacyfiku ryby zjadają rocznie 24 tys. ton tworzyw sztucznych. Wszechobecne tworzywa, które wyrzucamy do kosza, wracają wraz ze spożywanymi rybami na nasze stoły. 


Korzystałem z książki Donovana Hohna „Moby-Duck: The True Story of 28,800 Bath Toys Lost at Sea”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2013