Przetworzył 25 ton plastikowych odpadów. Oto Ally Mitchell, nurek i założyciel Ocean Plastic Pots

Trzy lata temu zabrałem trochę odpadów ze statku towarowego, przy którym pracowałem, i zacząłem eksperymentować. Tak powstała moja pierwsza doniczka z odzysku.

25.06.2023

Czyta się kilka minut

Ally Mitchell z żoną Louise podczas Chelsea Flower Show. Londyn, 22 maja 2023 r.  / WICEK SOSNA
Ally Mitchell z żoną Louise podczas Chelsea Flower Show. Londyn, 22 maja 2023 r. / WICEK SOSNA

PATRYCJA BUKALSKA: Niedawno, pod koniec kwietnia, zorganizowano akcję oczyszczenia z plastiku plaż na wyspie Skye. Skala zanieczyszczenia plaży koło Heaste okazała się porażająca. Pan tam był.

ALLY MITCHELL: Warstwa plastiku ­w ­Heaste ma około metra. Zaczęliśmy w tym kopać, w najgłębszym miejscu, gdzie odpady sięgały mi niemal do ramion. Spędziliśmy tam cztery dni. Ta akcja była częścią projektu recyklingu plastiku z sześciu szkockich wysp, prowadzonego przez władze samorządowe regionu Highlands and Islands i stowarzyszenia Scottish Coastal Clean Up. Obejmuje on wyspy Skye, Eigg, Rum, Muck, Coll i Canna. Dołączyliśmy do grupy na Skye i większość sił poświęciliśmy zatoce koło Heaste. Tam sytuacja była bardzo trudna.

Ponad metrowa warstwa odpadów. Jak to możliwe?

Zatoka ma kształt nerki i jest umiejscowiona na końcu długiego kanału morskiego. Porzucony sprzęt rybacki, jak sieci, pojemniki czy liny, zbierał się tam całymi latami. Warunki pogodowe – wiatry i prądy morskie – spychały te odpadki na sam koniec kanału, właśnie do tej zatoki. Nie da się tam łatwo dotrzeć lądem, marsz trwa ok. 40 minut, więc ten plastik, który mogliśmy, zabraliśmy stamtąd łodzią. Nie zostawiliśmy jednak wcale czystej plaży. To, co nasz zespół mógł zrobić w cztery dni, było jedynie muśnięciem powierzchni.

Plastikowe odpady nadal tam są?

Oczywiście. To, co tam się stało, jest trudne do wyobrażenia. Widać to na zdjęciach z drona, na których nawet trudno wypatrzeć nasze sylwetki wśród śmieci. Z tego morza odpadów udało nam się zabrać i przewieźć do przystani w Mallaig na stałym lądzie prawie dwie tony. Teraz są poddawane recyklingowi. Zrobimy z nich doniczki, a one z kolei wrócą na wyspę. To taki koncept: ponieważ poszczególne serie doniczek powstają z konkretnych partii odpadów, chcemy, aby trafiały one do sklepów tam, gdzie zebrano plastik. W ten sposób zyski trafią do społeczności z wysp zaangażowanych w projekt.

Szkockie wyspy w znacznym stopniu polegają na turystyce. Czyste, nietknięte niemal plaże to ich wizytówka, więc taka sytuacja musi być dla nich ciosem.

Plastik je zalewa, a przyczynia się do tego bliskość Atlantyku. Rok temu czyściliśmy plaże na wyspie Ulva, to jedna z najbardziej zanieczyszczonych plaż w zachodniej Szkocji. Usunęliśmy wszystkie stare sieci rybackie. Okazało się, że niektóre mogły pochodzić aż z Kanady. Miejscowy rybak powiedział nam, że z pewnością nie były to sieci europejskie. Na plażę wyrzuciło je morze.

Największym problem jest identyfikacja zebranego plastiku: często jest połamany na kawałki i nie można odczytać numeru identyfikacyjnego.

Bez takiego numeru nie wiadomo, czy ten akurat kawałek można recyklingować?

Zgadza się. Na przykład środki zmniejszające łatwopalność produktu są toksyczne. Dlatego nie przetwarzamy sztywnego plastiku z plaż. Przetwarzamy pojemniki na ryby, bo wiemy, że one są z tworzywa HDPE – muszą być nietoksyczne, bo mają kontakt z rybami. Zrecyklingowaliśmy ich już siedemset. Z kolei plastik z boi rybackiej jest toksyczny, nie można go wykorzystać. Dlatego identyfikacja odpadów jest tak ważna i tak trudna.

Wróćmy do roku 2020 – był dla Pana rokiem przełomowym.

Przez 13 lat byłem zawodowym nurkiem, pracowałem w morzach na całym świecie na dużych głębokościach. Aż przyszła pandemia i pierwszy dzień lockdownu. Statek towarowy „MV Kaami”, przewożący dwa tysiące ton plastikowych odpadów, uderzył w rafę na północ od wyspy Skye. Gdyby odpady dostały się do morza, byłaby to katastrofa dla życia w tamtejszych wodach. Kiedy więc zadzwonił do mnie kolega i zapytał, czy chcę wziąć udział w akcji ratunkowej, wskoczyłem do auta i pojechałem. Kolejnych sześć tygodni spędziłem nurkując wśród plastiku. To znaczy: przez pierwszy tydzień sprawdzaliśmy kadłub, a kolejne pięć tygodni pracowaliśmy wewnątrz statku, w wodzie pod pokładem. Nigdy w życiu nie widziałem takiej ilości plastikowych odpadów. To było najgorsze, co widziałem w mojej pracy. Plastik sięgał nam po szyję…

Co było dalej?

Chciałem coś z tym zrobić. Zacząłem czytać o recyklingu. Już kilka miesięcy wcześniej miałem taki pomysł, żeby robić doniczki ze starych lin rybackich – tych lin się naoglądałem wiele, za każdym razem, gdy wpływaliśmy do portu, i wiedziałem, że to ten sam rodzaj materiału. Po pracy na statku wracałem więc w nocy samotnie do pokoju hotelowego – bo z powodu covidu musieliśmy się od siebie izolować – i szukałem informacji. Potem wróciłem do domu w Glasgow, wziąłem ze sobą trochę odpadów z tego statku towarowego i zacząłem eksperymentować. Tak powstała pierwsza doniczka.

Na doniczkach Pana firmy Ocean Plastic Pots widnieje logo przedstawiające ogon wieloryba. Te morskie ssaki, podobnie jak delfiny, coraz częściej padają ofiarą plastiku.

Logo zaprojektował mój szwagier, a inspiracją rzeczywiście był wieloryb, którego znaleziono na plaży niedaleko miejsca, gdzie kilka miesięcy później osiadł wspomniany statek „MV Kaami”. Opisywano to szeroko w mediach, bo rzadko się zdarza okazja przeprowadzenia sekcji martwego wieloryba i ustalenia przyczyny jego śmierci – jest to możliwe tylko przez krótki czas od zgonu. Wewnątrz tamtego wieloryba znaleziono sto kilogramów rybackich lin i plastikowych odpadów. Morze w tamtym miejscu, między wyspami a Wielką Brytanią, jest głębokie i często przepływają tamtędy wieloryby. Niestety zdarza się, że wówczas giną.

Kilkanaście lat pracował Pan jako nurek. Jak w tym czasie zmieniały się morza? Siłą rzeczy był Pan świadkiem tego, co dzieje się pod powierzchnią, a czego my przecież nie widzimy i o czym nie wiemy.

Pięć lat wcześniej dostałem zlecenie na Wybrzeżu Kości Słoniowej, mieliśmy tam usunąć sieci rybackie z platform wiertniczych. Miesiąc nurkowaliśmy w tych pięknych wodach, wyciągając stare porzucone sieci. Nie myślałem wtedy, że to zanieczyszczenia, nie miałem wówczas takiej świadomości tego, co dzieje się w środowisku, jak teraz.

Wiemy dziś, co oznacza zanieczyszczenie morza plastikiem, ale chyba nadal nie zdajemy sobie sprawy ze skali tego problemu.

Ani z tego, że rybackie liny to również plastik. Większość tego, co jest zbierane, trafia na składowiska odpadów – czyli de facto z morza przenoszone jest do ziemi, bo nie wszystkie rodzaje plastiku można recyklingować. Nasze doniczki powstają z lin i sieci rybackich – z materiału, który można przetworzyć.

Jak wygląda ten proces?

Zebrany na plażach plastik jest myty i rozdrabniany na włókna, znów jest myty i znów rozdrabniany. Przechodzi przez procesor wykrywający metale – materiał nie może być zanieczyszczony, metalowe elementy są usuwane. Potem jest granulowany. Kolor granulek, a potem doniczek, zależy od koloru zebranego plastiku.

Doniczki są żółte, niebieskie, szare, nawet różowe – z czegoś, co jest odpadem i szkodzi środowisku, powstaje coś pięknego, użytecznego i co kiedyś może ponownie być poddane recyklingowi.

Zasadniczo wszystko, co zbierze się na plaży, przetworzone będzie miało kolor szary lub czarny, gdy kolory są wymieszane. Nie ma pewności, jaki będzie końcowy efekt. Na przykład jeśli lina jest biała z dodatkiem czerwonego włókna, to włókno wpłynie na kolor całej partii. A biała lina z czarnym dodatkiem stanie się szarą doniczką. Jeszcze innym materiałem, który wykorzystujemy, są liny cumownicze, one zwykle są wysyłane na składowiska odpadów. Jeśli trafiają do nas, są segregowane zgodnie z kolorem.

Jak Pan widzi przyszłość swojej firmy, ale też naszego stosunku do plastiku?

Jesteśmy małą firmą, ale dotychczas przetworzyliśmy 25 ton plastikowych odpadów. Celem jest jednak zwiększanie świadomości problemu, jakim jest zanieczyszczenie plastikiem. To nasz etos. Ludzie kupują nasze doniczki często jako prezent dla kogoś, lecz razem z nimi w świat wędruje coś jeszcze – historia o tym, jak powstały. ©℗

ALLY MITCHELL jest zawodowym nurkiem z wieloletnim doświadczeniem. W 2020 r. założył firmę Ocean Plastic Pots, która produkuje doniczki z zebranych na plażach sieci i lin rybackich. Mitchell podkreśla, że wykorzystuje plastik zebrany na szkockich plażach, a cały proces produkcyjny również odbywa się w Szkocji, co minimalizuje ślad węglowy jego produktu. Doniczki Ocean Plastic Pots zostały wyróżnione wieloma nagrodami, były też pokazywane na wystawie w muzeum designu V&A Dundee w Szkocji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 27/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Skąpany w odpadach