Odcienie tajemnicy

Współczesna teologia jest uwikłana w przestarzały obraz świata. Wielu ludziom zamyka to drogę do religii. Trzeba to zmienić, ale należy postępować rozsądnie. Mody naukowe szybko się zmieniają.(ks. Michał Heller).
 /
/

ADAM WORKOWSKI: - W Krakowie w latach 70. toczyły się wielkie spory dotyczące nauki i wiary. Jan Paweł II przeniósł potem tę debatę do Castel Gandolfo. W latach 80. Kościół zrehabilitował Galileusza. Ciepłe słowa padły pod adresem teorii ewolucji. A jak relacje między nauką a wiarą układają się dzisiaj? Tradycyjnie rozróżnia się cztery modele tych relacji: konflikt, niezależność, dialog i integrację. Jan Paweł II, jak się wydaje, skłaniał się ku koncepcji integracji. Pamiętamy metaforę dwóch skrzydeł, za pomocą których duch ludzki zmierza w stronę prawdy. Filozofowie i teologowie są jednak mniej optymistyczni. Który z wymienionych modeli jest Państwu najbliższy?

JAN WOLEŃSKI: - Wszystkie są stosowalne w zależności od kontekstu. Symptomem konfliktu między nauką a wiarą był np. proces Galileusza. Większość fachowców opowiedziałaby się zapewne za niezależnością: ani fizyka nie korzysta z osiągnięć teologii, ani vice versa. Mówi się też o integracji i o dialogu. Żaden z tych modeli nie może być jednak stosowany jako zasada generalna. To, jak się patrzy na relacje między nauką a wiarą, w dużej mierze zależy od światopoglądu. Jestem agnostykiem. Nie mam założonego agresywnego stosunku do religii, ale będę raczej zbierał argumenty za odrębnością, czasami za konfliktem. Przyznaję się do tego i chciałbym, aby ci, którzy wyznają inne modele, także się do tego przyznawali.

KS. MICHAŁ HELLER: - Można rozpatrywać stosunki między nauką a religią, nauką a wiarą, nauką a teologią. Najbardziej uchwytny jest stosunek teologii, nie zaś wiary czy religii, do nauki. Bo to teologia, a więc religia już zinterpretowana, wchodziła w historii i nadal wchodzi w rozmaite relacje z nauką. Od kilkudziesięciu lat ukonstytuowała się nowa dyscyplina akademicka, której celem jest badanie tych relacji; wykłada się ją m.in. w Cambridge i Oksfordzie.

Nawiążę teraz do Galileusza. To nie było tak, że Papież po prostu go rehabilitował. Włoscy naukowcy naciskali na Jana Pawła II, by wręcz przeprowadził rewizję procesu. Na szczęście ten pomysł, który zrealizowany byłby tylko spektaklem, upadł. Papież zarządził jednak, by powstała komisja naukowa do zbadania “sprawy Galileusza". Komisja taka istotnie powstała; jej członkami zostali naukowcy reprezentujący różne dziedziny wiedzy i różne światopoglądy. Prace trwały kilkanaście lat. Ich efektem jest szereg artykułów i monografii. Potem Papież w słynnym przemówieniu dokonał czegoś w rodzaju rehabilitacji Galileusza.

Myślę, że postawa wytykania sobie nawzajem uchybień należy już w relacjach między nauką a wiarą do przeszłości. Teologowie powinni utrzymywać bardziej autentyczny kontakt z nauką. Współczesna teologia jest (nieświadomie) uwikłana w przestarzały obraz świata. Wielu ludziom zamyka to drogę do religii. Trzeba to zmienić, ale należy postępować rozsądnie. Mody naukowe szybko się zmieniają. Należy umiejętnie odróżniać - dla niefachowców nie jest to łatwe - solidnie ugruntowany obraz świata od chwilowych tendencji w nauce.

ŁUKASZ TURSKI: - Mówienie o relacjach między nauką a wiarą w dużej mierze zależy od tego, co się rozumie pod pojęciem “nauka". Dla mnie, naukowca zajmującego się fizyką, nauka to dostarczyciel “bezpiecznej prawdy". Jeżeli przyjmiemy taką definicję, konflikt niknie. W 1890 r. wydano pierwszy tom “Socjologii" Limanowskiego. Jeden z rozdziałów tego wspaniałego dzieła poświęcony jest właśnie relacjom między nauką a wiarą. Limanowski twierdzi, że nie ma żadnego konfliktu między jednym a drugim. Ten agnostyk doskonale rozumie, że to są dwa filary, na których buduje się naszą cywilizację. I nasza cywilizacja, oparta na chrześcijaństwie, ma w tym ogromne osiągnięcia. Średniowiecze było okresem pierwszej wielkiej rewolucji naukowej i technicznej. Stała się ona możliwa tylko dlatego, że chrześcijaństwo było otwarte na naukę. Inne cywilizacje nie miały tego szczęścia.

Zasmuciłem się, że znów wracamy do sprawy Galileusza. Nie sądzę, by ówczesny papież kwestionował fakt, że spadające jabłko pokonuje drogę, która rośnie jak kwadrat czasu. Spór o Galileusza nie dotyczył przedmiotu badań naukowych, ale tego, jaki wpływ religia dominująca wywiera na społeczną konsumpcję nauki. Konflikty między nauką a religiami nie dotyczą nauki, ale społecznych konsekwencji jej uprawiania. Żadne wyznanie nie ma wpływu na to, czy całka jest zbieżna czy rozbieżna.

S. BARBARA CHYROWICZ: - W Watykanie od 11 lat działa Akademia “Pro Vita", skupiająca lekarzy, genetyków, biologów, biochemików, a także filozofów i teologów. Celem jej założenia było m.in. wypracowanie stanowiska Stolicy Apostolskiej wobec problemów niesionych przez postęp nauk biomedycznych. Czy istnieje konflikt między biomedycyną - np. embriologią i genetyką - a teologią? W moim przekonaniu nie. Inny jest przedmiot biologii, a inny teologii. Nieporozumieniem byłoby np., gdyby teolog próbował dyktować biologowi, co ma badać. O konflikcie można mówić dopiero wtedy, gdy zastanawiamy się nad zastosowaniami nauki. Inaczej będą te zastosowania oceniać naukowcy, a inaczej etycy różnych proweniencji; dla naukowca najważniejszy może być sukces, etyk będzie stawiał pytanie o to, jaka jest cena sukcesu. Jeśli jego ceną jest narażenie takiego dobra, jakim jest ludzkie życie, etyk może uznać ją za zbyt wysoką.

Wracając do modeli relacji między nauką a wiarą - najbliższy jest mi model dialogu (wariant integracji wydaje się zbyt optymistyczny). Jeśli obie strony sporu deklarują, że chodzi im o dobro człowieka, to jest nadzieja, że w dialogu odkryją, na czym to dobro w rzeczywistości polega. Dialog między specjalistami z obu dziedzin jest konieczny. Ani teolog, ani etyk nie są najczęściej specjalistami w zakresie szeroko pojętej biologii. Nie można oceniać zastosowań naukowego postępu, nie wiedząc uprzednio dokładnie, co poddawane jest ocenie. Biolog może to wyjaśnić - stąd potrzeba współpracy, zakładana w idei wspomnianej Akademii.

- Jest jednak teoria, która głosi, że teologia stanowi rodzaj normy negatywnej. Mówi wierzącemu naukowcowi, które teorie z punktu widzenia dogmatyki są do przyjęcia, a które nie.

BCh: - Współczesna biologia bada organizm człowieka aż do poziomu najbardziej elementarnych, molekularnych cząstek. Czy tego rodzaju badanie może w jakikolwiek sposób sprzeciwiać się religii? Absolutnie nie, organizm człowieka, podobnie jak każdego innego ssaka, można opisać w kategoriach czysto biologicznych. W jakiż sposób opis taki miałby być sprzeczny z dogmatyką? Nawet w takiej kwestii jak początek ludzkiego życia o opinię zapytamy biologa. Życie człowieka zaczyna się w momencie, gdy powstaje pierwsza komórka nowego organizmu wyposażona w inny zapis genetyczny niż zapis genetyczny matki. Ta komórka właśnie daje początek wszelkim dalszym procesom rozwojowym. To nie są tezy natury teologicznej. W sporze między etykami chrześcijańskimi a niektórymi etykami o innych orientacjach nie chodzi o to, kiedy powstaje życie ludzkiego organizmu (czyli życie człowieka), ale o to, od kiedy życie ludzkie należy traktować jako życie osoby, to znaczy od kiedy temu życiu należy się bezwarunkowy szacunek. To problem postawiony niejako na wyższym piętrze. Biolog określający moment początku ludzkiego życia nie formułuje żadnej tezy filozoficznej czy religijnej, odwołuje się jedynie do pewnego naukowo stwierdzonego faktu. Nie operuje abstrakcyjnym i wartościującym pojęciem osoby, ponieważ nie jest to pojęcie pojawiające się w biologii. Pytanie o osobę pojawia się w filozofii (dokładnie w antropologii), teologii i prawie. Na pytanie o to, kim osoba jest, nie pada jednak we współczesnej filozofii jedna odpowiedź. Niektórzy ze współczesnych, idąc za tzw. praktyczną definicją osoby, sformułowaną w XVII wieku przez Johna Locke’a, uznają, że bycie osobą oznacza przede wszystkim istnienie samoświadome. Konsekwencje przyjmowania takiej definicji są łatwe do odczytania: ludzkiemu zarodkowi daleko już nie tylko do posiadania świadomości, ale rozwinięcia struktur mózgowych, które ją warunkują. Jeśli nie spełnia warunku świadomości, nie zasługuje na miano osoby, a jako taki nie podlega ochronie. Przyjęcie określonej definicji osoby będzie zatem skutkowało przyjęciem określonych tez normatywnych. To nie jest jednak spór nauki z religią, to spór o rozumienie osoby. Z faktu, że etyka chrześcijańska przyjmuje tutaj określone stanowisko, nie wynika, że teza o początku ludzkiego życia ma charakter religijny. Nadawanie tej dyskusji charakteru światopoglądowego oznacza praktycznie jej zakończenie, ale to nieporozumienie. Wprawdzie teza o szacunku dla ludzkiego życia zyskuje w kontekście religii nowe znaczenie i nową motywację, ale norma głosząca, że nie wolno zabijać ludzkiego życia, nie jest normą religijną. Tę normę przyjęły wszystkie cywilizowane społeczeństwa. Gdyby to była wyłącznie norma o charakterze religijnym, każdy agnostyk mógłby powiedzieć, że jego ona nie dotyczy.

JW.: - Zgoda, że np. spór o zarodki nie jest sporem między nauka a wiarą. To jednak nie likwiduje problemu, ponieważ strony tego sporu albo posługują się argumentami naukowymi, albo religijnymi. Nie chciałbym jednak rozwijać tego tematu. Muszę natomiast wyrazić zdziwienie, że wszelkie dyskusje podobne do tej, w której dziś uczestniczymy, ignorują relacje między religią a naukami humanistycznymi. My tu dyskutujemy tylko o biologii, medycynie, fizyce. A tymczasem dużo byłoby do powiedzenia o tym, jak patrzy się na historię z religijnego, a jak z niereligijnego punktu widzenia.

- Profesor Woleński uważa, że religia - opierająca się na dogmatach, zbudowana na mistycznym i nieprzekazywalnym doświadczeniu religijnym - nie może być racjonalna. Racjonalne argumenty za istnieniem Boga nie są wystarczające. W takim razie czego dotyczyłby dialog między religią a nauką?

JW: - Odróżnijmy racjonalność typu praktycznego od racjonalności typu poznawczego. Religia jest racjonalna w sensie praktycznym, bo rozwiązuje ludziom różne problemy. Różnica między religią a nauką polega na tym, że ta druga może pobłądzić. Gracz zwany badaczem może przegrać z naturą. W tym sensie jest to gra sprawiedliwa: żadna ze stron nie ma strategii dyktatorskiej, która zapewniałaby wygraną niezależnie od posunięć przeciwnika. Poważna część teologii tego warunku nie spełnia. Mówimy, że teologia oparta jest na dogmatach. Z założenia te dogmaty nie mogą być błędne. Jakakolwiek próba ich podważenia jest heretycka. To proste kryterium uniemożliwia jakąkolwiek dyskusję naukową poza analizą historyczną i filologiczną. Jeżeli ktoś twierdzi, że problem wiedzy Jezusa jest w gruncie rzeczy przedmiotem nieodgadnionej dla umysłu ludzkiego tajemnicy, to dla mnie w tym momencie kończy się możliwość racjonalnej dyskusji. Mogę to przyjąć albo odrzucić, ale nie mogę racjonalnie uzasadnić. Hipoteza istnienia Boga wyjaśnia różne rzeczy: racjonalność świata, jego matematyczność, regularność, prawa fizyki, pewne zagadnienia etyczne itp. Ale to jest dziwny sposób wyjaśniania świata. Nie potrafię skonstruować rozumowania, którego przesłankami byłyby twierdzenia o Bogu, a konkluzjami empirycznie uchwytne fakty. Nie twierdzę przy tym, że racjonalność nauki jest absolutna. Powiedziałbym: jest inna. Gotów byłbym nawet przyznać, że racjonalność religijna jest znacznie wyższa, bo zapewnia ona wyznawcy niesłychany komfort: pewność co do tego, w co wierzy. Ja tej pewności nie mam.

MH: - Nigdy nie uległem pokusie pozytywizmu, ale taka pokusa stawała przede mną. Pozytywizm daje dość proste kryterium racjonalności i sensu: to, co sprawdzalne, mierzalne, przewidywalne. Z pomocą tego kryterium prawdy religijne zostają wygaszone, zostają przeniesione poza obszar kontrolowany racjonalnością. Ale moim zdaniem ma to charakter zabiegu terapeutycznego, który nie rozwiązuje problemu: niezależnie bowiem od tego, co myślę, jakie przyjmuję kryterium racjonalności, prawdy religijne albo są prawdziwe, albo nie. “Terapia" uspokaja sumienie, wycisza niepokój. Alternatywą jest stawienie czoła tajemnicy, otwarcie się na nią. Jedną z największych lekcji, które otrzymałem dzięki nauce, jest szacunek wobec tajemnicy. W nauce potykam się bez przerwy o coś, co nie jest irracjonalne, ale wykracza poza moją racjonalność. Być może, po wykonaniu pewnego wysiłku, przełamię tę tajemnicę, zrozumiem to, co dotychczas było niezrozumiałe. Ale wtedy tajemnica nie zniknie, lecz się przesunie. Nie chodzi mi tu wyłącznie o hipotezy, które kiedyś na pewno da się sprawdzić, ale także o zagadnienia fundamentalne: np. czym jest czas? Jakie jest pochodzenie wszechświata? Czy istnieje jakiś podstawowy poziom, do którego wszystko da się zredukować? Postawa krytyczna, racjonalna, nakazuje tak długo stawiać pytania, jak długo jest jeszcze coś, o co warto zapytać. A więc nie wyklucza, ale wręcz otwiera na tajemnicę. Przekonanie, że wszechświat jest skrojony na miarę możliwości naszego mózgu, nie ma żadnego naukowego uzasadnienia.

JW.: - Zawsze mamy przed sobą jakąś tajemnicę, nie możemy jednak powiedzieć, że nigdy jej nie poznamy. Jednakże tajemnica, o której mówią teologowie, z założenia jest niezgłębiona. Ja natomiast skłonny jestem twierdzić, że takich niezgłębionych tajemnic nie ma. W moim subiektywnym odczuciu ta dość prosta konstrukcja odbiera rzeczywistości tę tajemnicę, na którą ona naprawdę zasługuje. Jeżeli ksiądz przyjmie swoją tajemnicę, to tajemnica znika. I to w sposób, który mi estetycznie nie odpowiada.

- Dlaczego naukowcy tak często prowadzą dyskusje światopoglądowe? Czy nauka generuje twierdzenia religijne albo antyreligijne?

ŁT: - Jeśli naukowcy w ogóle prowadzą dyskusje światopoglądowe, to z bardzo złym skutkiem. Zajmuję się problemami, zdawać by się mogło, prostymi: dlaczego woda włożona do zamrażalnika zamarza? Świat, który nas otacza, jest skomplikowany i oczywiście można nazwać to skomplikowanie tajemnicą. Dyskutujemy o nauce, ale tak naprawdę nie wiem, o jakiej nauce dyskutujemy? Współcześni naukowcy są bardzo aroganccy. Apeluję, aby nie uogólniać ekspertyz z wąskich dziedzin naukowych. Myślę, że spory ideologiczne w naukach są mniejsze, niż mogłoby się wydawać. Niektóre biorą się z uwiedzenia niektórych naukowców przez blichtr mediów - nie wszystko da się sprzedać jak teledysk w MTV.

- Czy nauka powinna być z jakichś względów, np. humanistycznych, ograniczana?

ŁT: - Łatwo znaleźć przykłady nieszczęść, do których doprowadziły w historii sytuacje, kiedy ze względów doktrynalnych czy religijnych próbowano ograniczyć działalność naukową. Chrześcijaństwo dość rzadko - wbrew temu, co się powszechnie uważa - ingerowało w naukę. Przypomnijmy, że hinduizm do XIX wieku nie akceptował wielu elementów współczesnej mu fizyki. Natomiast nauka nigdy nie doprowadziła do jakiegokolwiek nieszczęścia. Nie należy się jej bać. Zboże również powstało przed kilku tysiącami lat jako efekt modyfikacji genetycznych. Niebezpieczeństwo pojawia się wraz z praktycznym zastosowaniem nauki. Było absolutnie moralne to, że Amerykanie w czasie II wojny światowej zbudowali bombę atomową. Ale czymś absolutnie amoralnym było zrzucanie bomby atomowej na Uralu na oddziały wojska, żeby zobaczyć, jakie będą skutki jej użycia. I jeszcze jedno: unikajmy stereotypów myślenia. Motorem elektroniki, która całkowicie zmieniła nasze życie, wcale nie są badania wojskowe, jak zwykło się twierdzić. Największy wpływ na rozwój współczesnej technologii ma dziś przemysł rozrywkowy.

BCh: - Osiągnięcia inżynierii genetycznej są szansą, nie tylko zagrożeniem. Bez inżynierii genetycznej nie mielibyśmy dzisiaj np. insuliny rekombinacyjnej. Nie można wskazywać na możliwe nadużycia, argumentując przeciw postępowi w nauce. W ten sposób doszlibyśmy do absurdów, np. za tragedię z 11 września 2001 roku obwinialibyśmy konstruktorów samolotów. Miejmy nadto świadomość, że określone granice wytyczają tu sobie również sami naukowcy (słynna konferencja genetyków w Asilomar), kasandryczne wizje nie muszą się spełnić. Problem nadużyć związanych z zastosowaniem osiągnięć naukowych jest tak stary jak sama nauka. W latach siedemdziesiątych minionego wieku niemiecki filozof i socjolog Hans Jonas napisał książkę pt. “Zasada odpowiedzialności". Autor postuluje w niej stworzenie nowej etyki, stosownie do możliwości naszych działań, których skutki sięgają dzisiaj nieporównywalnie dalej niż było to możliwe w czasach naszych przodków. Większe możliwości to większa odpowiedzialność. Nie sądzę jednak, byśmy potrzebowali nowej etyki, potrzebujemy z pewnością więcej wyobraźni, a ta mieści się w nienowej przecież zasadzie roztropności.

JW: - Naukowcy są odpowiedzialni za naukę. Wszyscy są odpowiedzialni za wszystko.

Tekst jest zapisem "Jaskini filozofów", debaty, która odbyła się 6 maja w Sali im. Stanisława Wyspiańskiego krakowskiej PWST w ramach tegorocznych Dni Tischnerowskich.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2005

Artykuł pochodzi z dodatku „Dni Tischnerowskie 2005