Odblokowywanie

Być mieszkańcem blokowiska – żaden to powód do dumy. Co innego dom, kamienica, najlepiej w centrum, a ostatnio apartamentowiec z ochroną. Przybywa jednak odważnych, którzy próbują ten stereotyp przełamać.

19.05.2014

Czyta się kilka minut

„Kosmiczna klatka schodowa”, akcja Pawła Althamera w warszawskim bloku przy Krasnobrodzkiej 13 na Bródnie. Grudzień 2010 r. / Fot. Dudek Jerzy / FOTORZEPA / FORUM
„Kosmiczna klatka schodowa”, akcja Pawła Althamera w warszawskim bloku przy Krasnobrodzkiej 13 na Bródnie. Grudzień 2010 r. / Fot. Dudek Jerzy / FOTORZEPA / FORUM

Impulsem do działania nie był sentyment względem blokowisk. Odwrotnie: wielki kompleks blokowiska – mówi Marlena Happach, architektka i współzałożycielka stowarzyszenia „Odblokuj”, które od 4 lat działa na rzecz poprawy środowiska mieszkaniowego.

Miejsce ich pierwszej akcji: warszawskie osiedle Służew nad Dolinką. Kiedyś była tu wieś. Teraz – wykonane z prefabrykatów, kilkunastopiętrowe bloki z charakterystyczną „nóżką”. Obok dolina z bujną roślinnością, przez którą płynie strumyk. W dolinie staje instalacja. To pawilon odwzorowujący typowe M3, jakich pełno w okolicznych budynkach, umeblowany sprzętami ze słomy. Architekci wnętrz pokazują, jak je zaaranżować. Obok pojawia się maszyna muzyczna, obracana nurtem strumyka, roślinne puzzle, mobilna kuchnia. – Chcieliśmy uświadomić mieszkańcom Służewia związek między osiedlem a otaczającą je przyrodą, z którą wyraźnie kontrastuje – mówi Monika Komorowska, również architektka i współzałożycielka „Odblokuj”. – Zapraszaliśmy ich na spotkania z projektantami osiedla. Gdy wiesz, że za twoim blokowiskiem stoją konkretne nazwiska i pomysły, od razu zaczynasz postrzegać je inaczej.

Marlena Happach: – Wychowałam się wśród bloków i dziś też mieszkam w takim otoczeniu. Z różnych powodów jesteśmy na bloki skazani. Trzeba wymyśleć, jak z nimi komfortowo współistnieć.

Przepraszam, czy tu biją?

Już nazwa „blokowisko” ma negatywny wydźwięk. Brzęczy ostrzegawczo: anonimowa, dzika przestrzeń, w której nic dobrego cię nie spotka. – Sam przestałem jej używać – przyznaje Filip Springer, współpracujący z „TP” reporter i fotograf. – To dobre słowo na opisanie totalności i wszechobecności blokowej architektury, tylko po filmie „Blokersi” zbyt mocno skleiło się z wyobrażeniem subkultur przedmieść. Stąd już blisko do innych skojarzeń: bieda, patologie.

Skojarzeń głównie medialnych, jak udowadnia berlińska kuratorka Kerstin Gust, którą można nazwać weteranką akcji artystycznych na blokowiskach. Impuls takich działań przyszedł do Polski właśnie ze stolicy Niemiec. – Każdy tekst w prasie, poświęcony problemom związanym z programem zasiłków socjalnych albo jego uczestnikom, ilustrowany jest zdjęciami bloków. Nigdy domów jednorodzinnych ani kamienic, jakby tam z założenia nie mieszkali ludzie korzystający z zasiłków. Tyle że takiej sugestii nie potwierdzają dane statystyczne, gromadzone przez władze dzielnic. Na osiedlach z wielkiej płyty odsetek osób z problemami nie jest wyższy niż w innych lokalizacjach – mówi Kerstin.

Ot, choćby takie Gropiusstadt – modernistyczne osiedle-utopia dla 25 tysięcy mieszkańców zaprojektowane przez Waltera Gropiusa. Powstało w latach 50. w południowej części Berlina jako odpowiedź na mieszkaniowy głód zniszczonego przez wojnę miasta. Twórca Bauhausu zaoferował berlińczykom bloki o wymyślnych kształtach, nowocześnie wyposażone, spełniające wymogi Karty Ateńskiej – światło, powietrze i zieleń dla każdego.

Gdy w 2012 r. Kerstin zaczyna realizować w Gropiusstadt projekt z okazji 50-lecia osiedla, we współpracy z lokalną administracją, myśli o nim jednak głównie w kontekście Christiane F., bohaterki „Dzieci z dworca Zoo”, która tu dorastała.

– Byłam wciąż pod ogromnym wrażeniem książki, więc moje zasadnicze pytanie brzmiało: jak to konkretne osiedle, kojarzone powszechnie z nastoletnimi narkomanami, odcisnęło piętno na życiu ludzi, którzy wprowadzili się tam w latach 80. razem z małymi dziećmi – mówi Kerstin. – Czy dorastając w Gropiusstadt jest się skazanym na pójście w ich ślady? Czy blokowisko o złej sławie zmienia cię na gorsze?

Zadaje te pytania kilkudziesięciu mieszkańcom. Okazuje się, że trzydziestolatkowie dorastający razem z Gropiusstadt chwalą osiedle ze względu na więzi z rówieśnikami. Większość chodziła razem do żłobków i przedszkoli. Pozostając sąsiadami, nadal utrzymywali ze sobą kontakt. Kobiety podkreślają wysoki poziom infrastruktury: liczne place zabaw, przedszkola oraz połączenie metrem z centrum Berlina. Opowiadają o Gropiusstadt jak o troskliwej pomocnicy, która umożliwiła im pogodzenie kariery zawodowej z wychowaniem dzieci.

Co jeszcze dziwniejsze, nikt nie mówi o osiedlu: „blokowisko”. Mówią: „dom”.

Wytrącanie z równowagi

– Uderzyło mnie, że choć żaden z moich rozmówców nie zajmował się zawodowo architekturą, wszyscy podkreślali jej silny wpływ na osobiste doświadczenie dorastania w Gropiusstadt – podkreśla Kerstin. – Nie mieli poczucia, że ich otoczenie jest anonimowe ani monotonne. Zwracali uwagę na różnice w wyglądzie poszczególnych budynków, potrafili je określić.

W Polsce na indywidualność doświadczenia życia w blokach jako pierwszy zwrócił uwagę krytyk architektury Jarosław Trybuś, publikując „Przewodnik po warszawskich blokowiskach”. „Warto się im przyjrzeć. Docenić ich różnorodność. Poznać historię. Zauważyć życie, które toczy się tam mimo czarnych prognoz. Dostrzec urok. Polubić” – pisał we wstępie.

Taki program w praktyce zaczął realizować Paweł Althamer, oswajając poprzez sztukę warszawskie Bródno, powstałe w latach 60. ubiegłego wieku jako samowystarczalny organizm dla blisko stu tysięcy mieszkańców. Zaczęło się od projektu „Bródno 2000”, określonego przez autora jako „reżyserowanie rzeczywistości”. Artysta namówił mieszkańców swojego bloku przy Krasnobrodzkiej 13, by zapalili lub zgasili światło we wcześniej ustalonych pomieszczeniach. Oświetlone okna utworzyły napis „2000”. W półgodzinną akcję włączyło się ponad 200 rodzin, a zakończyła się spontanicznym festynem z udziałem lokalnych władz. W 2009 r. Althamer przekonał z kolei międzynarodowe grono artystów do stworzenia na osiedlu Parku Rzeźby, wystawy sztuki współczesnej na wolnym powietrzu, między blokami.

Oswajać można też przez malowanie. Na ten pomysł intuicyjnie wpadli absolwenci malarstwa ściennego i witrażu z gdańskiej ASP, realizując na Zaspie pierwsze festiwale wielkoformatowego malarstwa. Murale, których powstało ponad 30, stały się charakterystycznym motywem osiedla. Pełne historyczno-politycznych odniesień, przyniosły typowej „sypialni” dla ­mieszkańców aglomeracji nową symbolikę i wprowadziły kolor w szarość blokowiska, które dzięki temu ma szansę uniknąć powszechnego schorzenia zwanego pastelozą – zwalczania szarzyzny metodą niekontrolowanego malowania fasad.

Dla Moniki Komorowskiej z „Odblokuj” doświadczeniem formującym był udział w międzynarodowym projekcie „The Knot”, który odbywał się w Warszawie, Berlinie i Bukareszcie: – Pośrodku wybranego fragmentu miasta lądował dmuchany kształt podobny do słoniowej nogi, jaskrawo ubarwiony. Stawał się bazą, znakiem, ramą dla lokalnego programu działań, na który składały się zróżnicowane aktywności, od koncertów, przez wystawy, po warsztaty dla dzieci i dorosłych. „The Knot” uświadomił polskim aktywistom, że można nawet w tak abstrakcyjny z pozoru sposób wykorzystywać publiczną przestrzeń, by stworzyć interakcje między mieszkańcami a otoczeniem. Oba aspekty odzwierciedlała nazwa, z polskiej perspektywy kojarząca się z knoceniem, w oryginale – z łączeniem, wiązaniem.

Kerstin Gust: – Blokowisko jest niczym współczesna wioska, w której mieszkańcy kontaktują się ze sobą, a ich przestrzeń tworzy odrębną wyspę pośród miasta. Gdy w takim miejscu pojawia się artysta ze swymi działaniami, życie koncentruje się wokół niego jak wokół przystanku autobusowego w małej miejscowości, gdy przyjeżdża jedyny kurs w ciągu dnia. Zaciekawia, irytuje, burzy rutynę. Tak zaczyna się zmiana.

Przekleństwo psiego pola

Marlena Happach: – Członkowie „Odblokuj” nie są ekstremalnymi obrońcami każdego bloku w mieście. Przeciwnie: odetchniemy z ulgą, jeśli część z nich uda się pożegnać, ale zależy nam na przywróceniu niektórym dobrego imienia. Gdy przyjrzeć się blokowiskom bliżej, można dostrzec, że istnieją osiedla dobre i złe. Do tej pierwszej grupy należy choćby warszawski Rakowiec, projektowany razem z socjologami tak, by uwzględniał potrzeby mieszkańców.

Filip Springer przyznaje, że pod względem architektonicznym niewiele jest udanych osiedli złożonych z bloków. Większość to projekty typowe, powielane w kolejnych lokalizacjach. Ale zdarzają się wyjątki. Osiedle Mickiewicza w Lublinie – pełne zieleni, na pagórkach. Sady Żoliborskie w Warszawie, wzorcowy przykład, jak osiągnąć bezpieczeństwo na osiedlu, nie otaczając go płotem. Osiedle Tysiąclecia w Katowicach, które na pozór reprezentuje totalną, przytłaczającą architekturę, lecz świetnie je rozplanowano.

– Ciekawym przykładem jest eksperyment polegający na próbie wybudowania całego miasta z bloków, czyli Lubin i Polkowice – poligon doświadczalny przed tym, co później działo się w dużych miastach. Do Lubina zapraszany był w latach 70. Oskar Hansen, by pomóc humanizować tamtejsze osiedla, ustrzec projektantów przed stawianiem jednakowych pudełek – mówi Springer.

Aktywiści podkreślają, że choć punktem wyjścia do wystawienia cenzurki blokowisku jest architektura i spójny plan zagospodarowania, wartość nadaje im dopiero to, co dzieje się w budynkach i ich otoczeniu. – Jeszcze w latach 50. i 60. projektanci myśleli o osiedlach w kategoriach jednostki mieszkalnej, a nie sypialni, stąd dbałość o szkoły, przedszkola, sklepy. Potem bywało z tym różnie – mówi Monika Komorowska.

Brak przystosowanej do ludzkich potrzeb przestrzeni wspólnej przekłada się na relacje międzyludzkie. Zmorą osiedli z lat 70. są psie pola, czyli wygony między blokami, gdzie z konieczności spotykają się jedynie psiarze. Z kolei w osiedlach o mniejszej skali wspólna przestrzeń zadziwiająco się kurczy. Place zabaw przenoszą się w dostępniejsze miejsca. Znikają ławki, jakby ludzie zaczęli sobie nawzajem przeszkadzać. Artystyczne działania prowokują więc także do przywrócenia tej przestrzeni jej pierwotnych funkcji. Zwykle pomaga, pod warunkiem, że angażuje się w nie lokalna społeczność.

Marlena Happach: – Osiedla nie da się zmienić odgórnym planem. Trzeba potraktować mieszkańców jak ekspertów, wejść w ich tok myślenia.

Marta Jasińska z Białegostoku zintegrowała mieszkańców tamtejszego osiedla Piaski poprzez literaturę. Inspiracją stała się książka „Żywoty świętych osiedlowych”, czyli typowych lokatorów blokowisk. Jasińska pomyślała, że warto wykorzystać możliwości, jakie stwarza skupisko jedenastu wielkopłytowych wieżowców, by uruchomić twórcze ciągoty drzemiące w sąsiadach i zachęcić ich do interakcji. W wynajętym mieszkaniu zorganizowano warsztaty medialne, nagrywając dźwięki blokowiska: szum wind, trzaskanie drzwi, szczekanie psów. Dokumentowano blokowe historie w postaci wywiadów. Fotografowano mieszkańców i okolicę, pisano o niej wiersze. Na bazie tych materiałów powstała wystawa i spektakl – ulokowane w tej samej przestrzeni blokowej.

Nasza działka

W inicjatywy oswajania blokowisk coraz częściej włączają się władze miejskie. Być może z czasem uda się poszerzyć to grono również o architektów, jak w Saragossie. Działa tam koordynowany przez Patrizię Di Monte i Ignacio Gravalosa program pod nazwą „estonoesunsolar” („to nie jest działka miejska”): urzędnicy z roku na rok wyznaczają przestrzenie do zagospodarowania, w które wchodzą architekci z lokalnymi animatorami, angażując w transformację także bezrobotnych mieszkańców. – Ostateczny kształt nadają architekci, lecz bazują na funkcjach wypracowanych z lokalną społecznością. Równie istotna jest systematyczność – program trwa latami, więc udało się przekształcić w ten sposób już wiele okolic – mówi Monika Komorowska. Z kolei wiedeński Wydział Architektury i Planowania stawia na współpracę ze studentami, którzy w ramach laboratorium projektowania tworzą konkretny projekt i później sami go realizują. Podobnego potencjału nie wykorzystały dotąd polskie miasta.

Życzliwsze myślenie o blokowiskach wymusza za to kondycja finansowa wielu rodzin. Sprzyja mu też nowy sposób postrzegania życia w mieście. – Gdy przelicza się dostępny kredyt na metry kwadratowe, mając zarazem świadomość ograniczeń komunikacyjnych, marzenie o domku z ogródkiem staje się zbyt kosztowne. Blok, zadbany i w dobrej lokalizacji, urasta do rangi interesującej alternatywy – mówi Monika Komorowska.

Nowi lokatorzy blokowisk określanych jako „dobre” nie mają więc nic z mieszkańców slumsów. Choćby Ursynów, gdzie chętnie przenoszą się trzydziestolatkowie z dziećmi. Oprócz niższych kosztów w przeliczeniu na metr motywacją do przeprowadzki są działania uprzyjemniające życie w danym miejscu. Coraz częściej nowi lokatorzy bloków zaliczają do nich obecność kawiarni, restauracji, punktów usługowych, które uwalniają ich od konieczności podróży do najbliższej galerii handlowej. Niby z dala od centrum, tworzą swoje centra na miejscu. Wśród bloków.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka. Absolwentka religioznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim i europeistyki na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Autorka ośmiu książek, w tym m.in. reportaży „Stacja Muranów” i „Betonia" (za którą była nominowana do Nagrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2014