Obywatel Batdavaa

Byli wyłapywani na ulicy i zamykani. Czekali już na deportację. Trzy lata temu Polska ich nie chciała. Dziś w końcu zmieniła zdanie.

09.06.2014

Czyta się kilka minut

Rodzina Batdavaa po nadaniu polskiego obywatelstwa, Kraków, czerwiec 2014 r. / Fot. Kamila Buturla dla „TP”
Rodzina Batdavaa po nadaniu polskiego obywatelstwa, Kraków, czerwiec 2014 r. / Fot. Kamila Buturla dla „TP”

Drzwi celi podobno zamykają się głośniej od tych domowych. Kiedy dźwięk przekręcanego z drugiej strony klucza ucichł, zostali sami. Karol, w zimowej kurtce i z plecakiem czwartoklasisty na plecach, wpatrywał się w twarz mamy.

– Może się położysz, kochanie, i spróbujesz zasnąć? – mówi Jargal.

Za oknem pada śnieg. W pokoju są dwa łóżka nakryte kocami. Obok stoją krzesła do kompletu. Jest 8 stycznia 2011 r. Grubo po północy.

– Kiedy wrócimy do domu? – pyta Karol.

– Nie wiem, kochanie – odpowiada matka.

Tamtej nocy pytań było jeszcze wiele. Karol zadał kilka. W tym to najgorsze: „Mamo, czy będę musiał mieszkać w domu dziecka, kiedy ty z tatą, Haszą i Oyunem wrócicie do Mongolii?”.

– Nie chcemy wyjeżdżać z Polski, przecież wiesz – mówiła Jargal.

– Ale jeśli będziecie musieli? – pytał dalej.

– To wyjedziemy razem.

– Ale ja urodziłem się tu, w Polsce. A wy w Mongolii.

– Zostaniemy razem. I będzie znowu dobrze, zobaczysz.

Próbowała go uspokoić, ale nie potrafiła znaleźć odpowiedzi na żadne z jego pytań. W końcu zaczęła zadawać sobie w duchu kolejne: „Czy zrobiłam wszystko, co mogłam? Może powinnam postarać się bardziej? Czy moje dzieci przechodzą przez to przeze mnie?”.

Gdy rano funkcjonariuszka Straży Granicznej otworzyła drzwi celi, zastała ich na tych samych miejscach, w których zostawiła ich poprzedniej nocy. Wyglądali, jakby zastygli. Nogi Jargal nie pozwoliły jej usiąść, a na ramionach Karola wciąż spoczywał plecak czwartoklasisty.

Alarm

Zanim Jargal Batdavaa z synem Karolem zostanie zamknięta w Strzeżonym Ośrodku dla Cudzoziemców w Przemyślu, kilka tygodni wcześniej trafi tam Gonchigsuren – ojciec rodziny.

„Zabrali twojego męża” – usłyszy Jargal od znajomej z Bieńczyckiego Placu Targowego, na którym z mężem mieli stoisko. „Zabrali mojego męża... Zabrali męża...” – będzie dźwięczało w jej uszach całą następną noc. Na zmianę ze słowami Karola, który majaczył przed zaśnięciem: „Chcę do taty, gdzie on jest?”. Gonchigsuren będzie mógł do nich zadzwonić dopiero kolejnego dnia rano, tuż po ósmej. Już z Przemyśla.

Kiedy Jargal odłoży słuchawkę, przypomni się jej 13 grudnia 1981 r. Tego dnia zawaliło się jej dzieciństwo. Teraz musi walczyć o dzieciństwo swoich dzieci.

Przed 13 grudnia było tak: Jargal chodzi do szkoły dla cudzoziemców. Jej tata jest dyplomatą, pracuje w ambasadzie. Mama zajmuje się domem. W Warszawie mieszkają od sześciu lat. Jargal po lekcjach spotyka się z koleżankami. Biegają zwykle do kwiaciarni babci jednej z nich, która znajduje się tuż przy Alejach Ujazdowskich. Albo do pobliskiej lodziarni, gdzie są ich ulubione lody z rodzynkami. Popołudniami oglądają serial „Kosmos 1999” i próbują przewidzieć, kim będą w 2000 r. „Ale będziemy stare” – myślą wtedy. Lubią też „Czterech pancernych” – temu serialowi Jargal zawdzięcza imię Lidka, nadane jej, jako łatwiejsze do wymówienia, przez rówieśniczki.

Po 13 grudnia wszystko dzieje się szybko. Ojciec wraca z pracy i już w progu mówi, że muszą się spakować i wyjechać.

– To było jak ogłoszenie alarmu – wspomina Jargal. Nie było czasu na nic. Ani na pożegnanie z koleżankami, ani na porządne spakowanie rzeczy, których przez kilka lat nagromadziło się sporo. „Rzeczy ważnych” – jak dziś podkreśla. Były wśród nich medale wiszące na ścianie jej pokoju, które zdobyła w zawodach z gimnastyki klasycznej; były pocztówki, które wtedy zbierały wszystkie dzieci; były pisane przez nią pamiętniki i książki, z których uczyła się języka polskiego.

To wszystko zostawiła z dnia na dzień, wierząc w słowa mamy, która przekonywała, że jeszcze tu wrócą. Nie wrócili. Ale Jargal kilkanaście lat później do „swojej Polski” – jak ją nazywa – nakłoni męża.

Teraz, po pierwszej nocy bez niego, dwie rzeczy wie na pewno: że musi go wyciągnąć z ośrodka i że musi być silna. Dla chłopców, którzy właśnie budzą się w pokoju obok.

Nadciśnienie

Ale żeby wrócić do normalności bez Gonchigsurena, Jargal musi sobie najpierw przypomnieć, jak ona wyglądała, kiedy on był jeszcze obok.

– Jedna noc może spustoszyć pamięć – mówi.

Więc zaczynamy od 2000 r. Tamtego czerwca Jargal przyjeżdża do Krakowa. Jest wtedy w ósmym miesiącu ciąży. Zatrzymuje się u polskich znajomych, których poznała kilka lat wcześniej w Moskwie, w trakcie studiów ekonomicznych. Dziś rodzina Batdavaa nazywa ich „babcią i dziadziusiem”.

Miesiąc później z Mongolii wyjeżdżają Gonchigsuren, dwunastoletni Khash-Erdene, nazywany Hasza, i o dwa lata młodszy Oyun. Wtedy rodzina przeprowadza się do wynajętego mieszkania w Nowej Hucie. Ponieważ chłopcy nie znają polskiego, Jargal dzieli obowiązki między siebie a męża. On uczy ich fizyki, przyrody i zabiera na ćwiczenia ruchowe na zewnątrz; ona przygotowuje zadania z matematyki i uczy polskich słówek. Po dwóch latach „domowej szkoły” chłopcy mogą już się uczyć razem z rówieśnikami.

Choć rodzina szybko aklimatyzuje się nad Wisłą, ma problem z zalegalizowaniem pobytu.

Jargal: – Składaliśmy wnioski i czekaliśmy na kolejne decyzje. Zwykle okazywało się, że dokumenty są niekompletne albo nieprawidłowo uzupełnione. Pisaliśmy więc kolejne, a w międzyczasie zmieniały się przepisy. To trwało kilkanaście lat. Zawsze kończyło się fiaskiem.

Rodzinie pomagali na różnych etapach starań adwokaci, przedstawiciele i specjaliści z różnych fundacji i stowarzyszeń, także ich znajomi i przyjaciele z Polski.

Oni sami w Krakowie radzili sobie dobrze. Jargal zajmowała się tłumaczeniem z mongolskiego, Gonchigsuren handlował na placu targowym. Hasza i Oyun dostali się na Akademię Górniczo-Hutniczą. Karol, który urodził się w Polsce, był już w czwartej klasie szkoły podstawowej.

Pierwszego dnia po zatrzymaniu męża Jargal stara się, by ich poranek nie różnił się od innych. Przygotowuje śniadanie, wychodzącym z domu chłopcom życzy dobrego dnia.

Tak będzie także w kolejnych tygodniach. Aż do 7 stycznia 2011 r., kiedy po odprowadzeniu Karola do szkoły Jargal pójdzie po zakupy na plac. Kiedy podejdą do niej funkcjonariusze Straży Granicznej, zdąży poprosić tylko o jedno: by mogła odebrać Karola ze szkoły i zabrać go ze sobą. – Chyba tam na mnie czekali – mówi. I dodaje: – Od czasu zatrzymania męża za każdym razem, kiedy wychodziłam z domu, bałam się, że już do niego nie wrócę.

Na powrót do domu Straż Graniczna nie pozwala. Nie zgadzają się też, by Jargal sama weszła do szkoły Karola. Idą z nią po jednej i drugiej stronie, ramię w ramię. Wchodzą na lekcję, przysłuchują się rozmowie Jargal z nauczycielką, wreszcie eskortują matkę i chłopca do samochodu.

– Mamo, kim są ci panowie? Gdzie jedziemy? – dopytywał się po drodze Karol.

Najpierw pojadą do balickiej placówki Straży Granicznej. Tam spędzą kilka godzin. O osiemnastej wyjadą do Przemyśla. W ośrodku będą po północy.

Kiedy przechodzą przez kontrolę tuż za bramą ośrodka, Jargal nie potrafi zapanować nad płaczem. Znowu przypomina jej się Warszawa i książki o wojnie, które tam czytała.

Karol otwiera na polecenie funkcjonariusza swój szkolny plecak. Ten zabiera mu z piórnika cyrkiel.

– Mamo, dlaczego ten pan zabrał mój cyrkiel? Gdzie go zabrał? – pyta chłopiec.

Wtedy też pierwszy raz widzi prawdziwą broń.

– Nie martw się, na pewno zwrócą go nam później – mówi Jargal.

Po chwili: – Mamo, czy my jesteśmy w więzieniu? – pyta Karol.

– Nie, to nie jest więzienie, kochanie.

– Ale przecież wygląda jak więzienie. Dlaczego tu jesteśmy? Zrobiliśmy coś złego?

– Jesteśmy, bo mamie nie udało się wszystkiego załatwić. Ale wyjdziemy stąd, nie martw się.

Kiedy jego policzki nie przestają płonąć, a ból głowy i brzucha nie ustaje, Jargal prosi o zbadanie dziecka przez lekarza. – Pani syn ma chwilowo nadciśnienie – słyszy.

Zastygli

Po otwarciu przez funkcjonariuszkę celi na śniadanie pójdą niechętnie. Wciąż będą się czuli, jakby poprzedniej nocy zastygli. Ale wizyta na porannej stołówce będzie przez kolejnych kilka dni jedyną okazją, by zobaczyć osadzonego w oddziale dla mężczyzn tatę.

Więc idą. I mijają się. Kiedy mężczyźni kończą jeść, na salę wchodzą kobiety i dzieci. Przez te kilka minut, kiedy się widzą, on nie mówi prawie nic. Ona zapewnia, że wszystko będzie dobrze.

Po czterech dniach i licznych prośbach mogą zamieszkać w jednym pokoju.

Teraz każdy urządza w nim swój tymczasowy kąt. Jargal rozkłada część dokumentów, które Hasza i Oyun przysłali jej z domu. I ustawia się w kolejce do telefonu na kartę, z którego próbuje nawiązać kontakt z różnymi fundacjami i stowarzyszeniami zajmującymi się cudzoziemcami. Karol wyciąga z plecaka swoje książki. Nie chce stracić roku w szkole.

Jargal: – Był chyba wtedy na mnie trochę zły. Widział, że bracia przynosili do domu świadectwa z paskiem, i też takie chciał. Do tej pory miał opisowe. Teraz, gdy wreszcie był w czwartej klasie, mógł zacząć się starać o pasek. Ale zatrzymali nas tuż przed końcem pierwszego semestru i wystawieniem ocen. W ośrodku próbował nadrobić lekcje, by nie mieć zaległości po powrocie do Krakowa.

W Krakowie trwa w tym czasie mobilizacja. Podwójna. Hasza i Oyun szukają sposobu, by wyciągnąć rodziców i młodszego brata z ośrodka, i próbują zaliczyć sesję egzaminacyjną. Trzymają się razem.

14 stycznia Oyun wychodzi z domu pierwszy, tuż przed siódmą. Pół godziny później drzwi domu zamyka Hasza. Idzie na swój ostatni pisemny egzamin w tej sesji. Jeśli go zda, za dwa tygodnie będzie mógł przystąpić do obrony pracy dyplomowej z metalurgii i zostać inżynierem.

Ale zanim wychodzi, dzwoni do Przemyśla.

Jargal: – O której skończysz egzamin?

Hasza: – Przed 9.30.

Jargal: – Zadzwoń od razu po nim, będę czekać.

Hasza: – Dobrze mamo, pa.

Jargal tuż po dziewiątej ustawia się przy telefonach. I czeka. Mija dziesiąta, jedenasta, dwunasta. Przed drugą dzwoni do Oyuna, który właśnie wraca z uczelni do domu, ale nikt nie otwiera mu drzwi.

Jargal: – Może Hasza śpi po egzaminie? Był bardzo zmęczony rano. Spróbuj zapukać mocniej.

Oyun: – Próbowałem, nikogo chyba nie ma.

Jargal: – Pewnie za chwilę się odezwie. Daj znać, kiedy wróci.

Odkłada słuchawkę i zjeżdża po ścianie na posadzkę. Kuca obok telefonu, chowa twarz w rękach. Płacze.

Strażnik, który obserwuje jej kilkugodzinne wyczekiwanie, pyta, czy coś się stało.

Jargal: – Mój syn zdawał dziś egzamin. Miał zadzwonić tuż po. Minęło kilka godzin i nic.

Strażnik: – Wie pani, jak to jest z młodymi, pewnie poszedł na piwo albo na imprezę po egzaminie.

„Może wpadł pod samochód albo ktoś go napadł” – myśli Jargal. Wie, że jej syn jeśli obiecał, zadzwoniłby. I czeka dalej przy telefonie. Po kilku godzinach przychodzi znowu strażnik. Prosi, by zapisała imię i nazwisko syna na kartce. Po chwili wraca i mówi: „Proszę się nie martwić. Syn już jedzie”. Nigdy nie cieszyła się bardziej.

Hasza do Przemyśla dotarł przed drugą w nocy. Usiadł na krześle. Zdjął krawat. Zdziwił się: – Nie wiem, z czego się tak cieszysz, mamo.

Łapanka

Wyłapywanie na ulicach Krakowa mongolskiej rodziny Batdavaa trwało kilka tygodni. Nikt z jej członków nie wiedział, kto będzie następny i dlaczego – jeśli już w ogóle sięgać po tak drastyczne środki – nie można było ich zatrzymać w domu, wszystkich razem.

W połowie stycznia w Krakowie został Oyun. Bał się. Jeszcze kilka dni temu był z bratem. Czuł, że razem mogą pomóc rodzinie. Przeglądali wspólnie dokumenty, które mama rozłożyła w sypialni, i których nie zdążyła już złożyć.

Teraz chodzi na uczelnię, obiady je u znajomych, którzy zapraszają go na zmianę. Ma jeden cel – zaliczyć sesję. Wie, że z tego mama ucieszy się najbardziej.

Oyun: – Najbardziej boję się wtedy, kiedy stoję na tym samym przystanku, tuż przy AGH, na którym złapali Haszę po egzaminie. Jeśli i mnie zamkną, w Krakowie nie zostanie już nikt z naszej rodziny, kto mógłby pomóc reszcie się wydostać.

Hasza przyjeżdża na obronę pracy dyplomowej z Przemyśla, w eskorcie Straży Granicznej. Wieczorem przed obroną Jargal prasuje mu spodnie i koszulę. Kilka dni wcześniej koledzy przesyłają mu materiały do obrony kurierem. Do Krakowa wyjeżdżają o czwartej nad ranem. Przed uczelnią na samochód Straży Granicznej czekają przyjaciele i znajomi Haszy. Przychodzi kilkaset osób z transparentami.

To właśnie po zatrzymaniu Haszy na pomoc rodzinie ruszają znajomi ze studiów i przyjaciele z osiedla. W akcję włącza się Rzecznik Praw Obywatelskich, posłowie, rektor AGH, wreszcie także wojewoda, który wcześniej nie zgodził się na ich pobyt w Polsce. Znajomi wysyłają paczki do Przemyśla, w Krakowie organizują koncerty. Pod petycją o uwolnienie Batdavaów podpisuje się kilkanaście tysięcy osób.

W takiej atmosferze 31 stycznia 2011 r. sąd w Przemyślu odrzucił wnioski, w których rodzina domagała się zwolnienia z ośrodka. Na rozprawę przyjechali krakowscy znajomi i przyjaciele przetrzymywanych. Decyzja sądu tylko wzmocniła ich działania.

Dzięki nim kilka dni później rodzina otrzymała zgodę na pobyt tolerowany. Decyzję ogłosiła Elżbieta Pikor, rzeczniczka Bieszczadzkiego Oddziału Straży Granicznej w Przemyślu. To otworzyło Batdavaom drogę do starań o obywatelstwo.

Obywatele

Otrzymują je 2 czerwca 2014 r., tuż przed godziną dziesiątą.

Teraz mogą np. pojechać do Warszawy, gdzie Jargal spędziła dzieciństwo.

– Już nie musimy się bać, jesteśmy pełnoprawnymi obywatelami Polski – mówi.

I dodaje: – Czujemy się tak, jakbyśmy wrócili z długiej wycieczki w góry. Długiej i wycieńczającej. Ale kończącej się u siebie. Po tej wyprawie trzeba było się rozluźnić. I pofarbować włosy, bo zrobiły się trochę jaśniejsze.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka i redaktorka „Tygodnika Powszechnego”. Doktorantka na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Do 2012 r. dziennikarka krakowskiej redakcji „Gazety Wyborczej”. Laureatka VI edycji Konkursu Stypendialnego im. Ryszarda Kapuścińskiego (… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2014