Młodzi dopaleni

Co piąty uczeń szkoły ponadgimnazjalnej zażywał narkotyki. Co dziesiąty w ostatnim miesiącu. Oto wierzchołek góry lodowej.

11.01.2015

Czyta się kilka minut

Na jednym z oddziałów detoksykacyjnych / Fot. Przemysław Pokrycki / PRZEKRÓJ / REPORTER
Na jednym z oddziałów detoksykacyjnych / Fot. Przemysław Pokrycki / PRZEKRÓJ / REPORTER

Z badań „Młodzież 2013”, przeprowadzonych przez CBOS i Krajowe Biuro ds. Przeciwdziałania Narkomanii, wynika, że prawie połowa młodych Polaków paliła marihuanę lub haszysz, co dziesiąty brał amfetaminę, co dwudziesty dopalacze. Co dziesiąty palił marihuanę lub haszysz kilkadziesiąt razy w życiu. Połowa twierdzi, że wśród kolegów co najmniej jedna osoba zażywa regularnie. Jednej trzeciej proponowano zakup narkotyków, a według większości – dostęp do nich jest łatwy.

Karol (18 lat) wdycha, odlicza i odlatuje

Czternasta, w domu pusto, mama wracała późnym popołudniem. Z plastykowej butelki odciąłem denko. Spakowałem ją do plecaka i rowerem pojechałem nad rzekę. Maciek już był, jego czarny motor stał na łączce. Zsunąłem się po stromym brzegu. Wyciągnąłem butelkę. Zrobiliśmy tłoka.

Tłok powstaje z dwóch plastykowych butelek. W pierwszej odcinasz szyjkę, w drugiej denko. Do pierwszej wlewasz wodę i wsuwasz drugą. W jej zakrętce wydłubujesz otwór, wkładasz fifkę i ciasno zaklejasz. Zapalasz i czekasz, aż w środku zbierze się dym. Wtedy odkręcasz zakrętkę, pochylasz się nad otworem, dociskasz jedną butelkę do drugiej i wdychasz dym.

Zwykła lufka „Mocarza” starcza na kilka razy. Wdycham. Odliczam: raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć. Odlatuję. Pierwszy raz „Mocarzem” zaciągnąłem się dwukrotnie. Odszedłem może 100 metrów, przy supermarkecie urwał mi się film. Nie wiem, jak doszedłem do parku, pamiętam tylko, że z Maćkiem siedziałem zamulony na ławce. Po tłoku odlot jest kompletny.

My rozbiliśmy tłoka z jednej butelki. Odpaliliśmy lufkę, poczekaliśmy, aż pod plastykiem do połowy zanurzonym w wodzie zgromadzi się dym, potem po kolei pochylaliśmy się i wtłaczaliśmy go do płuc.

Maciek leżał nad brzegiem. Chciałem do niego zejść, wpadłem po pachy w wodę. Była zimna. Z trudem wylazłem na skarpę. Chwilę odpoczywałem, słońce grzało, chociaż był koniec października. Słyszałem policyjne syreny i szczekanie psów. Czułem, że muszę jechać. Wskoczyłem na rower i odjechałem. Minąłem stojący na łączce motor.

W domu zrzuciłem mokre ciuchy. Mamie powiedziałem, że się źle czuję. Nie mogłem znaleźć komórki. Dzwoniłem z telefonu mamy do Maćka, ale nie odbierał. Z powrotem pojechałem nad rzekę. Z daleka zobaczyłem motor, wypolerowany bak świecił w promieniach popołudniowego słońca. Komórki w trawie i nad brzegiem nie znalazłem. Maćka również nie było. Tylko zapalniczka i butelka z odciętym denkiem.

Długo miotałem się na brzegu. Krzyczałem. Płakałem. Wytrzeźwiałem. Pojechałem do domu Maćka. W pokoju paliło się światło, ale przy biurku siedziała jego mama. Uśmiechnęła się. Powiedziałem, że byłem z Maćkiem nad rzeką, potem pojechałem do domu, a kiedy wróciłem, jego już nie było. Tylko WSK-a. Wciąż tam stała, gdy dojechaliśmy na miejsce z mamą Maćka.

Wieczorem zaczęli go szukać. Policjanci, strażacy z psem, nurkowie, śmigłowiec z kamerą termowizyjną. Znajomi zwołali się na Facebooku i przeszukali brzeg. W parafii odprawili mszę w intencji odnalezienia. Rodzice pytali jasnowidza. Bezskutecznie.

Miałem nadzieję, że wcale się nie utopił, tylko mu rozum odcięło od dopalacza, uciekł gdzieś i w końcu się znajdzie. Przez 10 dni nikomu nie powiedziałem, że ćpaliśmy. Wreszcie, gdy zostałem sam ze starszą siostrą, wszystko z siebie wyrzuciłem. Następnego dnia rozmawiałem z księdzem. Coś tam jeszcze kłamałem, nie mówiłem, ile ćpałem, ale powiedziałem, że nad rzeką wzięliśmy dopalacze. Zawiózł mnie na komendę, powtórzyłem to. Odebrała mnie mama. Wieczorem ksiądz przyszedł z kobietą zajmującą się narkomanami i zaczęli mnie przekonywać, że powinienem pójść do ośrodka. Nie chciałem, mówiłem, że teraz jest sprawa z Maćkiem i nie mogę wyjechać. Mama płakała. Kazali mi się spakować. Poszli. Ja też chciałem wyjść, szwagier stanął mi na drodze, uderzyłem go, siostra wybiegła po księdza, on wrócił i zwymyślał mnie. Zapłakany usiadłem z tą panią od uzależnionych i w końcu się zgodziłem. Następnego dnia w południe już byłem tu, w ośrodku rehabilitacyjnym dla uzależnionych.

Majka (18 lat) maluje plakat

Przez pierwszy miesiąc w ośrodku klęłam na wszystkich. Leżałam na tapczanie z nogami na ścianie. Wychodziłam na posiłki, do toalety i na grupowe sesje terapeutyczne. Koleżanki z pokoju – śpimy we czwórkę – na chwilę mnie nie zostawiały. Żeby nie myśleć o ćpaniu, brałam papier w kratkę i malowałam kwadracik po kwadraciku.

Chciałam się poczuć jak ktoś z normalnego domu. W zawodówce (trzeci raz zaczynałam wtedy szkołę) nie powiedziałam, że jestem z domu dziecka. Bałam się, że nikt nie mnie nie polubi. Pomyślałam, że jeśli zacznę brać, to mnie zaakceptują. Będę normalna.

Pierwszy raz wzięłam w wakacje po skończeniu podstawówki. Amfetaminę. Czułam się dobrze, ale uznałam, że alkohol jest lepszy. Łatwy do kupienia, mogłam pić, pić i pić. Zaczęłam, kiedy miałam 11 lat. Z koleżanką starszą o dwa lata. Na początku – troszeczkę. Jedno piwo. Potem dwa. Później wódkę. Chciałyśmy coraz więcej.

Kiedy z matką i czterema siostrami przeprowadziłyśmy się do bloku w pobliskim mieście, czekałam, aż tato zastuka w okno. Przychodził raz na kilkanaście dni, czasami po miesiącu. Zawsze pijany. Siadał na schodach. Ja i siostry obok niego. Przepraszał, że tak pije, i wyciągał wódkę lub tanie wino. Mnie to nie przeszkadzało, cieszyłam się, że możemy razem posiedzieć. Często zabierał nas do baru. Jadłyśmy kebab lub zapiekankę, piłyśmy sok i patrzyłyśmy, jak pije. I gra na maszynach. Czasami dawał nam zagrać.

Tamtego razu nie pokazywał się przez kilka dni. Czekałam przy oknie, aż zapuka. Zamiast niego przyszli policjanci. Zeszłam cicho na schody, żeby posłuchać. Znaleźli go niedaleko. Z mojego pokoju widać było to miejsce. Nie poszłam tam, zostałam na schodach. Może szedł do mnie? Przestałam się ograniczać. Miałam 12 lat. Piłam, rzygałam, piłam, rzygałam, aż się przyzwyczaiłam.

Dwa lata po śmierci taty matka poznała faceta. Zostawiała nas na miesiąc i jechała do niego. Dostałyśmy kuratora sądowego, pomoc społeczną, potem odebrali jej prawa rodzicielskie. Miałam 16 lat, kiedy znalazłam się w domu dziecka i poszłam do zawodówki. Wówczas zamiast wódki wybrałam ćpanie. W szkole i poza szkołą, między lekcjami, zrywając się z ostatniej lekcji. Amfetaminę. Wreszcie wysłali mnie do ośrodka. Zgodziłam się, bo zakładałam, że wyjdę po pół roku, w osiemnaste urodziny.

Jestem tu 15 miesięcy. Wczoraj postanowiłam wyjechać. Uznałam, że sobie poradzę. Nie utrzymuję kontaktów z toksycznymi znajomymi, czyli z tymi, z którymi piłam i ćpałam. Najbardziej niebezpieczna jest koleżanka, z którą piłam, kiedy byłam mała. Od półtora roku nie mam z nią kontaktu. Nie powinnam. Dlatego boję się wrócić do domu. Zamieszkam w hostelu albo mieszkaniu readaptacyjnym. Skończę liceum, pójdę studiować architekturę budowlaną. W międzyczasie zrobię kursy fryzjersko-kosmetyczne, bo chcę otworzyć własny salon. Z architektury zarobię pieniądze, za które otworzę zakład.

W każdym razie wczoraj byłam pewna, że sobie poradzę. Potem zaczęłam myśleć, że może spotkam się ze starymi znajomymi. Wcale nie będę z nimi ćpała. Tylko porozmawiam. Napisałam trzy oświadczenia o rezygnacji z terapii, ale kolega darł jedno za drugim i krzyczał, że jestem niepoważna. Zadzwonił. Tutaj jak ktoś ma problem, to naciska dzwonek. Sygnał słychać w całym budynku. Wszyscy zbierają się w sali, by pomóc tej osobie. Ja się wkurzyłam, na spotkaniu grupy powiedziałam, że wychodzę.

Potem poszłam do pokoju malować plakat. „Oszczędzaj wodę”. Zostałam, bo chcę go skończyć. Mam już wizję, co namalować. Nie zastanawiam się, czy mam wyjść, nie myślę, że fajnie byłoby zaćpać. Teraz skupiam się na tym, żeby namalować plakat.

Robert (21 lat) ma plan

W ośrodku mam zaplanowaną każdą minutę. Pobudka o 6.40. Po 10 minut na gimnastykę, higienę, poranne spotkanie, potem śniadanie. O 8.00 zaczynam ergoterapię. Pięć godzin, z dwiema dziesięciominutowymi przerwami i jedną dłuższą na obiad, jemy przez 50 minut. O 14.00 przerwa, po niej godzina odrabianek i 50 minut czasu wolnego. Jeżeli nie zadzwoni dzwonek. Wówczas rzucam to, co robię, i schodzę do sali, gdzie wszyscy się gromadzą. O 16.20 mam zajęcia terapeutyczne. Do 18.00, wtedy zaczynamy dwudziestominutową kolację. Wieczorem godzina dyżuru, o 19.30 oglądam wiadomości, potem uczestniczę w półgodzinnym podsumowaniu dnia. Najdłuższy czas wolny trwa półtorej godziny. O 22.00 cisza nocna. I tak codziennie.

Mnie to nie przeszkadza. Lubię, gdy wszystko jest przemyślane. Jak teraz. Za miesiąc kończę terapię. Jadę do Warszawy, wynajmuję mieszkanie readaptacyjne. Będę pracował jako sprzedawca w Saturnie albo w piekarni pod Warszawą. I co tydzień chodził na grupę wsparcia.

Ja zawsze mam plan. Kiedy nie chciało mi się uczyć, też wszystko sobie układałem. Sprawdzałem, kiedy mama wróci do domu. Miałem np. dwie godziny, więc przez półtorej grałem w piłkę. Potem przez pół ogarniałem dom, rozkładałem zeszyty, książki zaginałem w odpowiednim miejscu. Mama wracała, mówiłem jej, że właśnie skończyłem się uczyć i pytałem, czy mogę pograć. Zgadzała się. I tak cały dzień grałem.

Albo kiedy pracowałem w Biedronce i pensja już nie starczała na narkotyki. Przez dwa tygodnie opracowywałem plan. Wiedziałem, że sklepu nie okradnę, ale klientów mogę. Pracowałem na kasie, wybierałem jeden produkt, tani, za dwa, trzy złote. Nabijałem go dwa razy. Potem, tuż przed otwarciem kasy, korygowałem błąd, wpłacałem pierwotną należność, a dwa złote brałem dla siebie. Dziennie wyciągałem stówę.

Pierwszego dopalacza zapaliłem późno. W wakacje po pierwszej klasie liceum. „Konkret”. Działał krótko, ale intensywnie. Wziąłem za dużo, odleciałem tak, że świat wyglądał jak w grze z lat 80. Cały w kwadraciki. Spodobało mi się. Paliłem codziennie całe wakacje, aż zaczęła się afera z dopalaczami i zamknęli nam sklep. Przestałem.

Dom miałem normalny, ani bogaty, ani biedny. Uczyłem się średnio, ale dostałem się do liceum. W drugiej klasie ktoś zaproponował zioło. Wziąłem raz, drugi, a potem już na okrągło. Głównie w domu, tam było najbezpieczniej. Do szkoły chodziłem, ale się nie uczyłem. Miałem ciekawsze rzeczy: koledzy, treningi freerunu i ćpanie. Tak naprawdę ostro zacząłem po liceum. Przez półtora roku. Trawkę, bo amfetamina mnie brzydzi. Zapalałem przed robotą, w czasie przerw i po. Wieczorem umawiałem się z kumplami, jechaliśmy zaćpać, potem szliśmy na kebaba, znów jaraliśmy. Dziennie 5, nawet 10 gramów, naprawdę byłem napalony.

Dlaczego tu jestem? Nie stało się nic poważnego. Po prostu zrozumiałem, że nad tym nie panuję. A ja muszę mieć wszystko ułożone. Zaplanowałem więc, że się ogarnę. Przyjechałem półtora roku temu. Jestem gotowy, daję sobie jeszcze miesiąc. Zresztą, dalej już nie chcę. Ludzie poziom zaniżyli. Łamią zasady. Kiedyś ktoś trzy minuty nie mógł być sam w pokoju, od razu inny wchodził i sprawdzał, czy wszystko w porządku. Teraz siedzą i nikt tego nie zauważa. Słowne zaczepki. Za dużo luzu. Wszystko dlatego, że nie przepracowali tego, co powinni. Ja komplet praw dostałem po siedmiu miesiącach: „Prawo pracy: by pracować, pomagać innym i samemu wyznaczać zadania; Prawo muzyki: by oglądać telewizję i słuchać muzyki; Prawo wyjść: by samodzielnie poruszać się po terenie ośrodka; Prawo głosu: by decydować o losie innych”.

Teraz niektórzy dostają je już po czterech miesiącach. A nie są gotowi. Chociażby na to, by rozstrzygać. Gdy ktoś ma problem albo coś przeskrobie, wybieramy dla niego zadanie terapeutyczne. Omawiamy to i głosujemy na spotkaniu grupy. Do tego jest potrzebne prawo głosu, bo głosować mogą tylko osoby odpowiedzialne, które rozumieją, po co jest terapia. Decydujemy wspólnie, chociaż terapeuta, jeżeli uzna, że kogoś poważnie krzywdzimy, może postawić weto.

Ja jestem ze starej społeczności i traktuję wszystkich według równych zasad. Jestem surowy, bo wiem, że to się później opłaci. Niedawno jedna osoba chciała pojechać na koncert. Decydowaliśmy, czy jest gotowa. Wyczułem jej wahanie, na dziewięcioro głosujących tylko ja byłem przeciw. I okazało się, że wzięła. Przez kogo to się stało? Przez nią i przez nas, bo pozwoliliśmy jej wyjść.

Narkotyków nie biorę od 15 miesięcy, kondycję odbudowałem, przebiegłem 15 kilometrów. Na przepustki wyjeżdżam do domu, z ojcem zaczynam się dogadywać, z mamą mam dobry kontakt, nawet z młodszym bratem się nie kłócę. Z toksycznymi kontaktów nie utrzymuję. Na początku żałowałem, ale wiem, że nie mogę się z nimi spotykać. Raz albo drugi wytrzymam, ale jak będę miał gorszy dzień, to zaćpam.

Mam plan, czuję się silny, ale nie mam zamiaru kusić losu.

Karol (18 lat) rozlicza się z przeszłością

Rodzice nie pili. Kłócili się rzadko. Tato wracał późno ze swojej gospodarki w pobliskiej wsi. Czekałem na niego. Zbiegałem po schodach – mamy duży, murowany dom – i pytałem, czy ma petardy. Wychodziliśmy na podwórko i strzelaliśmy. Tyle że za rzadko je przynosił. Mama mnie przytulała i na wszystko pozwalała, siostry miały o to żal.

Przez pierwsze pół roku w ośrodku nie zdobyłem się, by rodzicom wszystko powiedzieć. Przyjeżdżali co miesiąc w odwiedziny, spędzaliśmy razem cały dzień. Nie wiedziałem, o czym z nimi rozmawiać, więc skupiałem się na tym ośrodku, co tu robię, co można, czego nie. Wstyd mi było, że musieli tu przyjeżdżać.

Wreszcie zebrałem się. Dwa dni pisałem rozliczenie z przeszłością. Kreśliłem, poprawiałem, potem przepisałem na czysto, na dwóch kartkach A4. Mówiłem przez godzinę, bez przerwy: że alkohol i papierosy zaczęły się w pierwszej klasie gimnazjum; że wagarowałem już w drugiej, kiedy poznałem Olgę, a usprawiedliwienia pisały mi koleżanki; że pierwszy twardy narkotyk, amfetaminę, wziąłem podczas imprezy sylwestrowej. Miałem 16 lat. Ale nigdy więcej amfy nie brałem; trawkę zacząłem palić wiosną w trzeciej gimnazjalnej; raz nauczyciel przyłapał nas, jak z Maćkiem paliliśmy w łazience, ale go ubłagaliśmy, by nie mówił rodzicom; pod wpływem środków prowadziłem traktor, kąpałem się w rzece, leżałem nietrzeźwy gdzieś w mieście; pieniądze na narkotyki kradłem mamie. Kradłem z kościoła, w którym byłem ministrantem. Kradłem w sklepach żywność, kosmetyki i elektronikę. Policja zatrzymała mnie, kiedy jechałem skuterem. Miałem półtora promila alkoholu. Rodziców wyklinałem, okłamywałem i manipulowałem nimi, żeby się nie zorientowali, a ćpałem nawet w łóżku; handlowałem dopalaczami; wciągnąłem w to kilka osób, między innymi Maćka.

Rodzice nie przerywali. To ja płakałem najmocniej, tata był przytłoczony, też się rozklejał, kręcił głową i powtarzał pod nosem: brak słów. Mama była najspokojniejsza. Powiedziała na koniec, że mi wybaczają.

Pamiętam, mama zawsze mówiła, że byliśmy z Maćkiem do siebie tacy podobni. Tęsknię za nim. Od tamtego czasu z rodzicami Maćka nie rozmawiałem. Nie jestem na to gotowy. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę.


Imiona bohaterów zostały zmienione.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2015