Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W związku z tym czytam Rafała Matyję, który na łamach "Dziennika" (18.07.2008) pokrótce przeanalizował ten horror. Matyję czytać warto, nawet jeśli pisze to, co wiadomo dość powszechnie (że jest źle), ponieważ Matyja potrafi opisać, dlaczego jest źle, strasznie i dość beznadziejnie, w przyszłościowym tego słowa znaczeniu. "Czy istnieją realne siły, w interesie których leżałaby naprawa partii politycznych? Nie sądzę". Zabrzmiało optymistycznie, nieprawdaż? Później jest jeszcze lepiej: bezwzględny politolog w kilku akapitach opisuje, co się NIE wydarzy. Ani zmiana warty wewnątrz istniejących partii, ani wiara w oddolny ruch oczyszczający demoralizujące struktury, ani oczekiwanie na nadejście mitycznej "nowej siły" na polskiej scenie politycznej nie mają żadnych szans w ramach polskich realiów Anno Domini 2008. Rzecz jasna, w tym momencie każdemu w miarę normalnemu Polakowi przychodzi do głowy naturalnie anarchiczna myśl: mam to w d...
Jest to odruch całkowicie naturalny i uzasadniony. Niestety, z odruchem tym należy walczyć, nawet jeśli czujemy się z nim świetnie, zwłaszcza jeśli nam z nim do twarzy, otóż należy go powściągnąć dla dobra wnuków. Dlaczego?
Kilka dni temu w ramach akcji "boisko w każdej gminie" obserwowałem fajerwerki finezji piłkarzy nożnych Legii Warszawa konfrontujących się z drużyną z Białorusi, więc pozwolę sobie przytoczyć: "I gdyby polityka miała taki wpływ na nasze życie jak piłkarska ekstraklasa, a momenty prawdy miały tylko taki charakter jak coroczne eliminacje Champions League, moje zmartwienie byłoby problemem kibica hobbysty. Jednak wynik partyjnej (i wewnątrzpartyjnej) rywalizacji przekłada się na reguły funkcjonowania państwa i zdolność jego organów do rozwiązywania problemów doraźnych i budowania wieloletnich przesłanek siły państwa. (...) Bardzo możliwe, że moje obawy są na wyrost, a dominujące w polskiej elicie politycznej i intelektualnej przekonanie, że jakoś to będzie, okaże się tym razem słuszniejsze niż w dotychczasowych dziejach Polski. Moją wyobraźnią rządzi jednak historyczna obsesja czasów saskich - marnowanych historycznych okazji wzmocnienia państwa, braku gotowości zapanowania nad własnym losem".
Tyle Rafał Matyja i jego memento.
Podobno w czasie ostatniej kampanii wyborczej Donald Tusk wciąż powtarzał: "Moją obsesją jest...". Doprowadzał tym do rozpaczy swoich doradców, którzy próbowali wyperswadować szefowi obsesyjne powtarzanie wyrazu, który tak negatywnie się kojarzy.
Wydawałoby się, że czego jak czego, ale obsesji w naszym kraju nie brakuje. Wszelako zdaje się, że w zaistniałej sytuacji moglibyśmy we współczesnej Polsce zrehabilitować jedną obsesję: obsesję czasów saskich.