Obolałe Chiny

Czego dowiedzieliśmy się o Państwie Środka za sprawą epidemii koronawirusa?

17.03.2020

Czyta się kilka minut

Uroczystość ku czci doktora Li Wenlianga, zorganizowana przez chińskich studentów uczących się w Kalifornii, 15 lutego 2020 r. / MARK RALSTON / AFP / EAST NEWS / MARK RALSTON / AFP / EAST NEWS
Uroczystość ku czci doktora Li Wenlianga, zorganizowana przez chińskich studentów uczących się w Kalifornii, 15 lutego 2020 r. / MARK RALSTON / AFP / EAST NEWS / MARK RALSTON / AFP / EAST NEWS

Była sobota, 18 stycznia, gdy w Wuhan – 11-milionowej metropolii nad rzeką Jangcy – odbyła się wielka biesiada z udziałem 40 tys. ludzi. Świętowano zbliżający się nowy rok, kucharze serwowali posiłki na masową skalę. W tym czasie wiele szpitali w mieście było już przepełnionych: od kilku tygodni zgłaszali się do nich ludzie z objawami podobnymi do zapalenia płuc. Jednak władze trzymały to w tajemnicy.

Zwrot nastąpił dwa dni później, 20 stycznia. Znany epidemiolog Zhong Nanshan poinformował o 136 przypadkach zarażeń nowym wirusem i możliwości przenoszenia go w kontaktach międzyludzkich. Do tego dnia chorych zidentyfikowano już w Pekinie, prowincji Guangdong i w Tajlandii.

23 stycznia o drugiej nad ranem mieszkańcy Wuhan dostali wiadomość, że za osiem godzin miasto zostanie odcięte od świata i poddane kwarantannie.

Niektórzy pobiegli do nocnych sklepów, by nakupić zapasów. Inni próbowali wydostać się z miasta, ostatnie pociągi wyjeżdżały z dworca jeszcze po dziewiątej rano. Już wcześniej, przed zbliżającą się przerwą noworoczną, wyjechało z Wuhan kilka milionów migrantów zarobkowych, roznosząc chorobę po 60-milionowej prowincji Hubei, która wkrótce też objęta została kwarantanną.

W kolejnych tygodniach ograniczenia w swobodzie przemieszczania dotknęły ostateczne ponad 750 mln Chińczyków, czyli więcej niż połowę ludności kraju.

Kwestia priorytetów

Tak długo, jak krajem rządzi partia komunistyczna – a na pewno do czasu, gdy kieruje nią Xi Jinping – trudno będzie o wiarygodne wyjaśnienie okoliczności powstania epidemii i zaniedbań władz z nią związanych.

Pierwsze doniesienia ze szpitali w Wuhan o nowej chorobie wpłynęły do lokalnych władz pod koniec grudnia 2019 r., stamtąd informację przekazano do Pekinu. 1 stycznia zamknięto w Wuhan rynek z dziczyzną – to tam wirus miał przedostać się do organizmu ludzkiego. Burmistrz tłumaczył potem, że przed podjęciem szybszych działań powstrzymywał go brak wskazań z centrali. Przewodniczący Xi Jinping pierwszy raz publicznie o epidemii wypowiedział się dopiero 20 stycznia. W połowie lutego oświadczył jednak, że już od 7 stycznia koordynował działania w jej zwalczaniu.

Dlaczego zatem oficjalna interwencja władz przyszła tak późno? Od grudnia do niemal końca stycznia wirus przemieszczał się swobodnie, pracownikom wielu szpitali nie wolno było nawet nosić strojów ochronnych, by nie wzbudzać paniki. Czy informacje blokowali urzędnicy średniego szczebla, bojąc się konsekwencji zawodowych, czy też robiły to władze najwyższe, by w tajemnicy zdusić epidemię i nie zagrozić stabilności swoich rządów?

Sam Xi, dotąd wszechobecny, po 20 stycznia aż do połowy lutego pokazywał się publicznie niezwykle rzadko. Nie chciał być zapewne kojarzony z problemami. Do Wuhan pierwszy raz pojechał dopiero w minionym tygodniu, 10 marca – w chwili, gdy mógł już dumnie oświadczyć, że dzięki wiodącej roli partii komunistycznej sytuacja się stabilizuje. Jak dotąd stanowiska potracili jedynie lokalni urzędnicy i funkcjonariusze partyjni.

Od czasu epidemii SARS w 2003 r., którą władze Chin również starały się ukryć, metody autorytarnego systemu niewiele się zatem zmieniły. Priorytety są jasne: liczy się najpierw jego stabilność, a potem dopiero życie obywateli. Potwierdza to dokument, który wyciekł z ministerstwa zdrowia, opublikowany przez gazetę „South China Morning Post” z Hongkongu. Mowa jest w nim o tym, że w walce z epidemią należy kierować się kolejno: polityką, bezpieczeństwem ludzi i nauką.

Okienko wolności

Symbolem, a dla niektórych wręcz męczennikiem walki o wolność słowa stał się Li Wenliang, 34-letni lekarz z Wuhan. Już 30 grudnia powiadomił w internecie o nowej chorobie, podobnej do SARS. Zareagowała policja: Li musiał pisemnie przepraszać za „szerzenie plotek i zakłócanie porządku publicznego”. Pozwolono mu wrócić do pracy, gdzie wkrótce zaraził się i 7 lutego umarł.

Jego śmierć wywołała lawinę smutku i gniewu w chińskim internecie. W ciągu jednego dnia jego nekrolog na platformie Weibo wyświetlono półtora miliarda razy. Żądania wolności słowa padały nie tylko z kont anonimowych internatów czy naukowców znanych z krytyki władz. Na krótki czas otworzyło się w chińskiej przestrzeni medialnej okienko wolności.

Gazeta „Economic Observer” mogła więc zamieścić takie zdania: „Śmierć doktora Li jest ostrzeżeniem, jaka przyszłość nas czeka, gdy stracimy możliwość wypowiadania swoich opinii. W oczach ludzi doktor Li był bohaterem, który odważył się mówić prawdę”. Pismo „Caixin” zamieściło w tym czasie szereg odważnych reportaży z Hubei. Bez własnego komentarza, oddając tylko głos personelowi placówek medycznych i ekspertom. Czytelnik dostał obraz często fatalnych warunków w szpitalach i stojącej za tym niekompetencji władz.

Jednak śruba cenzury wkrótce została znów przykręcona. Zaginął ślad po vlogerach z milionami obserwujących, którzy pokazywali życie w zamkniętych strefach. Do miejsc epidemii wysłano setki dyspozycyjnych dziennikarzy z poleceniem kreowania pozytywnego przekazu.

Ten krótki okres swobody był jednak ważny. Okazało się, że wizerunek przeciętnego Chińczyka – zajętego konsumpcją posłusznego konformisty – jest co najmniej uproszczony. Zhao Suisheng – politolog chińskiego pochodzenia, pracujący w USA – uważa, że poziom krytyki władz w Pekinie sięgnął roku 1989 i protestów na placu Tiananmen.

Uczniowie Mao

Xi uchodzi za najsilniejszego chińskiego przywódcę od czasów Mao, założyciela Chińskiej Republiki Ludowej w 1949 r. Nawet jeśli w pierwszym okresie epidemii działał tylko zakulisowo, to system, na którego czele stoi, okazał się zdolny do mobilizacji społecznej, jakiej w Chinach nie było od czasu „rewolucji kulturalnej”.

Dostęp do miast objętych kwarantanną blokuje wojsko i policja, ale za porządek wewnątrz osiedli i poszczególnych budynków odpowiadają organizacje sąsiedzkie, pod kierownictwem lokalnych działaczy partyjnych. Prócz rejestrowania wchodzących i wychodzących, kontrolują one stan zdrowia lokatorów, potrafią fizycznie zmusić do kwarantanny, ustalają nawet codzienny harmonogram zakupów. Sprawy bieżące dyskutuje się w ramach osiedlowych grup internetowych, oczywiście pod kontrolą partii.

Na pustych ulicach od rana do wieczora słychać z megafonów: „Nie wychodźcie z domów. Nie odwiedzajcie krewnych. Dzwońcie do szpitala w razie symptomów”. Budynki partyjne obwieszono banerami: „Nie wierzcie w plotki. Nie rozsiewajcie ich. Ufajcie partii, rządowi i nauce”. Na ciężarówkach pojawiły się napisy zagrzewające do wojny ludowej z wirusem.

Anioły i wojowniczki

W 1968 r. Mao wypowiedział słynne zdanie: „Kobiety dźwigają połowę nieba”. Miało być zachętą do równego wykorzystania obu płci przy budowie socjalistycznej ojczyzny. Dziś, w czasie epidemii, władze zdają się czerpać z tych inspiracji. Kobiety umieszcza się na eksponowanych miejscach – co nie znaczy, że traktowane są tam podmiotowo.

Najwyższym przedstawicielem władz centralnych w prowincji Hubei jest 69-letnia wicepremier Sun Chunlan. Media z uznaniem powtarzały jej wypowiedź, że dezerterów z obszaru ogarniętego epidemią czeka „pręgierz wiecznego wstydu”. Kierownictwo laboratorium o najwyższym stopniu bezpieczeństwa w Wuhan powierzono innej kobiecie, Chen Wei – jest wirusologiem i generałem chińskiej armii. Konieczność przymusowej kwarantanny objaśnia zaś współczująco społeczeństwu znana epidemiolog Li Lanjuan. Wedle jednej z teorii reżim na czas kryzysu chce pokazać łagodniejszą matczyną twarz, by zjednać sobie zaufanie ludzi. Wedle innej – kobiety są po prostu bardziej posłuszne przełożonym.

Za wzór patriotyzmu stawia się żeński personel medyczny. Media prezentują sylwetki „aniołów w białych kitlach” na froncie walki z wirusem. Np. jedna z pielęgniarek, mimo zaawansowanej ciąży, „dobrowolnie” wykonuje pracę na oddziale chorób zakaźnych. Inna skraca zwolnienie lekarskie po ciężkiej operacji, by wesprzeć w szpitalu koleżanki. Telewizja pokazała też materiał o „najpiękniejszych wojowniczkach” z zachodnich Chin, które przed wysłaniem w strefę skażenia, „dla wygody i na własne życzenie”, dają sobie zgolić włosy. W zbliżeniu kamery widać jednak, że uśmiechająca się dziewczyna ma łzy w oczach.

Te oczywiste przykłady narażania zdrowia kobiet i pozbawiania ich godności dla propagandowych celów spotkały się z ostrą krytyką w chińskim internecie.

Efekt Czarnobyla?

Czy epidemia koronawirusa może okazać się chińskim Czarnobylem? Czy może mieć podobne destabilizujące skutki dla systemu, jakie dla Związku Sowieckiego miała awaria w elektrowni atomowej w 1986 r.? Na razie internet w Chinach oddaje się dyskusji o amerykańskim serialu „Czarnobyl”. Punktuje się ukrywanie awarii w elektrowni przez Kreml, obarczanie winą inżynierów i lokalnych notabli. Brzmi znajomo.


POLECAMY TAKŻE: SERWIS SPECJALNY O KORONAWIRUSIE I COVID-19 >>>


Xi Jinping nie jest chińskim Gorbaczowem. Jednak paradoks dzisiejszych Chin polega na tym, że mimo niewątpliwych sukcesów gospodarczych kraj znalazł się – i to jeszcze przed wybuchem epidemii – w najtrudniejszym dla siebie momencie od 40 lat, czyli od chwili, gdy rozpoczęto reformy ekonomiczne. Wzrost gospodarczy spowalnia, konflikt handlowy z USA zaostrza się, a rubieże imperium, Tajwan i Hongkong, nie poddają się woli Pekinu. Jeszcze jesienią zeszłego roku, przy okazji obchodów 70-lecia objęcia władzy przez komunistów, Xi zapowiadał trudne lata przed narodem. Epidemia na pewno tej perspektywy nie rozjaśnia.

Gdyby uznać, że komuniści stanowią kolejną chińską dynastię, istotnie mają się czego obawiać.

W historii Chin katastrofy naturalne i plagi odczytywano bowiem jako znak niebios, że władca traci mandat za sprawą nieudolnych bądź niemoralnych rządów. Owszem, proste stosowanie tej wykładni wobec komunistycznych i ateistycznych Chin byłoby nadużyciem. Jednak przeciągające się kłopoty mogą zachwiać pozycją Xi Jinpinga. Jeśli bowiem kreuje się go latami na wszechwładnego lidera i ojca sukcesów, to prędzej czy później musi paść pytanie, dlaczego ta omnipotencja nie chroni kraju od niepowodzeń? Obarczanie winą podwładnych i zagranicy musi mieć gdzieś swój kres. Zwłaszcza że po odejściu od kolektywnego modelu rządzenia i wyczyszczeniu przez Xi struktur władzy ze swoich przeciwników nie wszyscy w elitach dobrze mu życzą.

Epidemia pozwoliła też skierować światło na drugą twarz cudu gospodarczego Chin. Oprócz klasy średniej, zamieszkującej nowoczesne metropolie, tutejszy model rozwoju opiera się na setkach milionów migrantów zarobkowych. To ludzie zameldowani na prowincji, którzy przyjeżdżają do miast, gdzie żyjąc w skromnych warunkach, pracują za zwykle niewielkie pieniądze. Teraz, na skutek kwarantanny, wielu z nich utknęło w swoich wioskach. Firmy, w których pracowali, nie mogą więc wznowić działalności.

Kiedy to w końcu nastąpi, nie będzie jednak łatwo – jak po epidemii SARS – odrobić biznesowe straty w kolejnych kwartałach. Chiny funkcjonują dziś bowiem w innym otoczeniu gospodarczym.

Rozwód z Chinami?

Na wieść o tym, że wiele chińskich firm wstrzymuje produkcję, sekretarz handlu USA Wilbur Ross stwierdził, że miejsca pracy zaczną teraz szybciej wracać do Stanów. Jest to zgodne ze strategią gospodarczą Donalda Trumpa, który priorytetem swojej prezydentury uczynił reindustrializację USA i przywrócenie Amerykanom dobrze płatnych miejsc pracy. W czasie epidemii plan ten nabrał dodatkowego znaczenia, okazało się bowiem, jak bardzo gospodarka USA uzależniła się od Chin. Pół biedy, gdy chińskich części nie dostaną producenci aut czy smartfonów – gorzej, jeśli w aptekach w USA braknie antybiotyków, które w 80 proc. są importowane z Państwa Środka.

O tym, jak poważna jest sytuacja, świadczy artykuł opublikowany przez Chińską Akademię Nauk na początku marca. Autorzy stawiają prognozę, że jeśli do końca tego miesiąca produkcja w Chinach nie ruszy pełną parą, zacznie się exodus zagranicznych firm. Zagrożone mają być zwłaszcza gałęzie pracochłonne (bo przeniosą produkcję do tańszych krajów) i te najbardziej zaawansowane (one miałyby wrócić na rodzime rynki: do USA, Europy czy Japonii).

Nietrudno się domyślić, jak bardzo musi teraz zależeć władzom na przywróceniu normalności, a przynajmniej na stworzeniu jej pozorów. Zapaść gospodarcza byłaby śmiertelnym zagrożeniem dla reżimu. Na razie, według danych z początku marca, pracę wznowiło 70 proc. dużych firm i 32 proc. małych.

Podobnie jak w przypadku innych statystyk z Chin, również tych dotyczących walki z wirusem, rodzi się pytanie o ich wiarygodność. To z kolei wpisuje się w szerszą dyskusję o tym, który system – demokracja czy autorytaryzm – lepiej radzi sobie w warunkach nadzwyczajnych, takich jak epidemia.

Trzy tygodnie za demokracją

„Żaden inny kraj nie mógłby zmobilizować środków i ludzi w takim tempie” – pisał o Chinach tygodnik medyczny „The Lancet”. Oznacza to, że tylko scentralizowane autorytarne państwo może sprawnie przeprowadzić kwarantannę 60 mln ludzi albo w 10 dni zbudować szpital na tysiąc łóżek. To samo państwo stosuje też jednak cenzurę, wysokie kary za „rozpuszczanie plotek” i lokalizuje zarażonych za pomocą danych z prywatnych smartfonów.

Argumenty na rzecz Chin będą pojawiać się częściej, gdy okaże się, że zachodnie demokracje gorzej radzą sobie z epidemią. Na razie chińskie media skwapliwie informują, że nowe zachorowania w ich kraju, poza prowincją Hubei, pochodzą niemal wyłącznie z zagranicy – przesuwając w ten sposób winę na obcych. Temu służyć ma też zapewne nowa teoria, lansowana przez państwowe media, jakoby wirus przybył do Wuhan spoza Chin.

Jednak taka propagandowa operacja mogłaby być skuteczna tylko pod warunkiem wymazania z pamięci tamtego początkowego okresu: od pierwszych infekcji w Wuhan do podjętej przez władze decyzji o kwarantannie. Przypadki nowej choroby zaczęto rejestrować już na początku grudnia.

Ale nawet jeśli za datę graniczną przyjąć informację zamieszczoną w sieci przez doktora Li Wenlianga, to do oficjalnego komunikatu o epidemii (wydanego 20 stycznia) minęły dokładnie trzy tygodnie. Choroba zataczała wtedy coraz szersze kręgi, a władze starały się ją ukryć. W demokracji, przy wolnych mediach, nie byłoby to możliwe.

Odwaga niesubordynacji

Mało kto wie, że w milionowym mieście Qianjiang (także w prowincji Hubei) zachorowalność na koronowirusa jest kilkukrotnie niższa od średniej. Pismo „­Caixin” przedstawiło sylwetkę tamtejszego sekretarza partii: na wieść o chorobie Wu Zuyun złamał polecenie zachowania tajemnicy i nakazał kwarantannę osób z objawami infekcji. Gdy nadszedł dzień mobilizacji całej prowincji, miasto było już przygotowane na epidemię. Stało się tak, bo znalazł się człowiek, który wykazał odwagę niesubordynacji wobec autorytarnego systemu i miał zaufanie mieszkańców. Okazuje się, że w Qianjiangu istniała wcześniej tradycja samorządu. W bardziej liberalnych latach 90. XX w. miasto stawiano nawet za przykład municypalnej autonomii.

Można tu też wspomnieć o sąsiednim Tajwanie, który utrzymuje dotąd niewielką liczbę zachorowań. O wirusie wiedziano tam już w grudniu, ale – inaczej niż w Chinach – władze Tajwanu postawiły na pełną otwartość. Politycy na bieżąco informowali o rozwoju choroby, również prywatnie na Facebooku i Twitterze, które komunistyczny reżim blokuje.

Te trzy tygodnie, kiedy Chiny starały się ukryć epidemię, symbolicznie pokazują różnicę między autorytaryzmem a demokracją. Pekin przystąpił oficjalnie do walki z koronawirusem, gdy na jego powstrzymanie było już za późno. Nie wiemy, czy szybsze działanie pozwoliłoby zdusić epidemię w zarodku. Jednak z pewnością stracono dużo cennego czasu. Płacimy dziś za to wszyscy. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Specjalizuje się w tematyce Azji Południowo-Wschodniej, mieszka po części w Japonii, a po części w Polsce. Stale współpracuje z „Tygodnikiem”. W 2014 r. wydał książkę „Słońce jeszcze nie wzeszło. Tsunami. Fukushima”. Kolejna jego książka „Hongkong. Powiedz,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 12/2020