O warszawskie pomniki idziemy w bój

Zamieszanie wokół lokalizacji pomnika ofiar katastrofy smoleńskiej długo się nie skończy. Nie ono jedno.

02.03.2015

Czyta się kilka minut

Demontaż pomnika Czterech Śpiących, Warszawa, listopad 2011 r. / Fot. Stefan Maszewski / REPORTER
Demontaż pomnika Czterech Śpiących, Warszawa, listopad 2011 r. / Fot. Stefan Maszewski / REPORTER

Schemat przypomina rysunkowy instruktaż do wywodów psychologa zajmującego się mechanizmem powstawania nawyków. Najpierw jest więc inicjatywa, którą zgłasza jakieś środowisko lub grupa. Inni (niekiedy rozłamowcy z tego samego kręgu) ją torpedują, a czasem występują z kontrpropozycją. Na tym etapie należy zebrać zainteresowanych i rozpocząć dyskusję, prowadzoną tak długo, aż wszyscy się zmęczą i osiągną kompromis.

Ponieważ upamiętnienie w tradycyjnej formie, jak szczytny nie byłby jego cel, ma też przykry aspekt przyziemny, wymagający uzyskania zezwoleń, do roli inicjatora najlepiej nadaje się decydent zawiadujący danym obszarem, jak prezydent miasta czy burmistrz dzielnicy. Ci jednak na ogół tkwią w letargu (zwykle dlatego, że trudno im się odciąć od własnych politycznych sympatii czy antypatii, a inicjatywa ma zawsze polityczny wymiar) i zaczynają działać dopiero, gdy pomysł niebezpiecznie zbliża się do fazy wykonania, a jakakolwiek debata straciła sens, bo strony są zwykle śmiertelnie skłócone. Pół biedy jeszcze, gdy większość obywateli zgadza się przynajmniej, że dany pomnik powinien powstać: wtedy ogłasza się konkurs na jego formę i proponuje lokalizację, czyli wkracza na pola minowe, których przebrnięcie wymaga cierpliwości i hartu ducha dostępnego nielicznym.

Wybrany w efekcie takich zmagań projekt zwykle nie zachwyca nikogo, ale jeśli coś na jego bazie w ogóle powstaje, i tak można mówić o sukcesie. Gorzej, jeśli na ostatniej prostej władza postanawia wziąć sprawę w swoje ręce i postawić monument w wybranym miejscu mimo protestów – jak stało się z warszawskim pomnikiem Dmowskiego.

Cztery metry światła

Sprawa pomnika smoleńskiego zdążyła wpisać się w ten schemat, zanim poczyniono pierwszy krok ku jego budowie. Nie da się ukryć, że na początku, gdy narodowe emocje nie sięgały jeszcze zenitu i można było zaproponować wzniesienie monumentu w miejscu równie godnym, jednak nie objętym tak ścisłymi regułami konserwatorskimi jak Krakowskie Przedmieście, prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz zaspała. Jej otoczenie uznało najwyraźniej, że wystarczy pomnik na Powązkach oraz dwie tablice – na fasadzie Pałacu Prezydenckiego od strony Krakowskiego Przedmieścia oraz w pałacowej kaplicy. Władze miasta nie podjęły tematu upamiętnienia w innej formie, choć przecież należało się spodziewać, że prędzej czy później – ze względu na charakter katastrofy, w którym zginęła głowa państwa i zarazem były prezydent stolicy – taka potrzeba zaistnieje. Można przypuszczać, że wpływ na brak decyzji miała świadomość politycznego kontekstu, w tym sporów o to, czy powinien upamiętniać wszystkie ofiary, czy przede wszystkim Lecha Kaczyńskiego. I, jak to bywa w podobnych sytuacjach, chowanie głowy w piasek okazało się złą strategią.

Nic dziwnego, że w miarę zaogniania się konfliktu o krzyż pod Pałacem Prezydenckim luka wypełniła się szybko: inicjatywę przejęła grupa rodzin ofiar związanych z PiS, dla których mogła liczyć się tylko jedna lokalizacja – Krakowskie Przedmieście, w miejscu krzyża. Pierwszy koncept, jaki przedstawiły media, pochodził od wdowy po Przemysławie Gosiewskim i przybrał kształt obelisku eksploatującego symbol dłoni, ulubionego motywu autora projektu, rzeźbiarza Maksymiliana Biskupskiego. Pani prezydent powiedziała wówczas podczas sesji rady miasta, że decyzja o budowie pomnika powinna należeć domieszkańców, i wykluczyła Krakowskie Przedmieście jako teren objęty ścisłą ochroną konserwatora zabytków.

Zaprezentowane przez artystę wizualizacje wzbudziły mieszane uczucia nawet w kręgach zwolenników pomnika pod Pałacem, więc wkrótce pojawiły się propozycje bardziej stonowane, wśród których największym zainteresowaniem cieszył się pomnik światła, złożony z 96 zatopionych w bruku Krakowskiego Przedmieścia osłon reflektorowych emitujących snopy świetlne na wysokość czterech metrów. O idei poznańskiego architekta Pawła Szychalskiego, którą podchwyciła część podzielonych już wówczas rodzin ofiar, pozytywnie wypowiedział się nawet ówczesny minister kultury Bogdan Zdrojewski, zauważając, że jest to „myślenie idące w dobrym kierunku” i „niezawłaszczające nadmiernie przestrzeni”. Zwolennicy pomnika światła mieli nadzieję, że z tego drugiego powodu uda się złamać opór konserwatora, wkrótce okazało się jednak, że w sprawie nie wpłynął żaden oficjalny wniosek, zaś sam autor zamilkł i wycofał się z jej promowania. Nie wiadomo, czy zechce wystartować w planowanym konkursie, a nagłośnienie projektu na długo przed ogłoszeniem rywalizacji zmniejsza jego szanse. Zważywszy na temperaturę uczuć między PO a PiS, trudno też wyobrazić sobie, by prezydent Komorowski, jeśli ponownie wygra wybory, entuzjastycznie odniósł się do perspektywy stałego świetlnego spektaklu na fasadzie budynku, w którym urzęduje, zwłaszcza że taka instalacja byłaby rodzajem hołdu dla jego poprzednika.

Czterech Śpiących

Spóźnione otwarcie pola do dyskusji o przyszłym pomniku zbiegło się w czasie z awanturą o pomnik z przeszłości – władze stolicy nie zdołały się bowiem uporać ze sprawą rzeźbiarskiego spadku po PRL. W przeciwieństwie do Berlina Wschodniego, gdzie na fali dyskusji o pomniku Lenina już w latach 90. powołano komisję złożoną m.in. z historyków sztuki, która przyjrzała się poszczególnym upamiętnieniom, czy Budapesztu, w którym wszystkie pomniki sławiące chwałę poprzedniego ustroju przeniesiono w jedno miejsce, tworząc swoiste muzeum komunizmu na otwartym powietrzu, w Warszawie jednolitego podejścia zabrakło.

Część pomników, np. Dzierżyńskiego przy placu Bankowym, Poległym w Służbie i Obronie Polski Ludowej na osi Ogrodu Saskiego, nazywany powszechnie „UB-eliskiem”, pomnik Władysława Gomułki przed dawną fabryką FSO na Żeraniu czy Marcelego Nowotki przy Andersa, rozebrano spontanicznie (lub padły łupem „nieznanych sprawców”). Inne zostały, a urzędnicy machnęli na nie ręką. Wśród nich jest pomnik Polsko-Radzieckiego Braterstwa Broni, ustawiony w jednym z centralnych punktów Pragi, obok cerkwi przy placu Wileńskim. Przedstawiciele środowisk prawicowych od dawna domagają się jego usunięcia, uważając, że pomnik przedstawiający grupę wojaków Armii Czerwonej nie powinien znajdować się w tak eksponowanym miejscu, a lewica jest przeciwna, wskazując, że pomnik nie ma triumfalnego charakteru i symbolicznie upamiętnia szeregowych żołnierzy oraz ich polskich kolegów. Mieszkańcy stopniowo oswoili się ze służącym za punkt orientacyjny monumentem na tyle, że w powszechnej świadomości zaczął funkcjonować pod prześmiewczą nazwą „pomnika Czterech Śpiących”, odnoszącą się do apatycznych póz wyobrażonych na nim postaci. I pewnie by już tak zostało, gdyby nie konieczność demontażu pomnika, wymuszona budową w tym miejscu stacji drugiej linii metra.
Gdy „Śpiący” zniknęli, przeciwnicy ich obecności zaapelowali, by już nie wracali. Władze zaś, które najpierw zapowiedziały, że pomnik stanie ponownie, i poddały go kosztownej renowacji, gdy emocje zaczęły eskalować, zakomunikowały, że jednak zostanie w magazynach, argumentując to m.in. niestosownością honorowania wojsk radzieckich wobec wojny, jaką Rosja prowadzi na Ukrainie. Rozwiązanie na pozór przemyślne, pozwalające uniknąć konfrontacji, a jednak wpisujące się w schemat wróżący kłopoty. Nie zapytano o zdanie ani ekspertów, ani mieszkańców, choć akurat – jak pokazywały ankiety – większość z nich opowiadała się za pozostawieniem monumentu w dotychczasowym miejscu, ambasada rosyjska skorzystała zaś z okazji, by oficjalnie zaniepokoić się o pomnik, choć wcześniej nieszczególnie interesowała się jego losami.

Czterdzieści cztery lata czekania

Od katastrofy smoleńskiej do podjęcia inicjatywy budowy pomnika przez miasto, tym razem po liście wystosowanym do prezydenta przez 30 przedstawicieli rodzin ofiar, upłynęło pięć lat. Biorąc pod uwagę liczbę potencjalnych konfliktów – o sam fakt upamiętnienia, lokalizację i zapewne formę pomnika – pozostaje mieć nadzieję, że monument nie pobije niechlubnych rekordów. Pomnik-Mauzoleum na Pawiaku doczekał się odsłonięcia dopiero 21 lat po likwidacji więzienia, a na pomnik Powstania Warszawskiego przyszło czekać 44 lata. Jego brak zresztą prowokował nastroje, którym dała wyraz Maria Dąbrowska, notując w „Dziennikach” w dniu odsłonięcia pomnika Bohaterów Getta: „Nie mam nic przeciw bohaterom żydowskim. Ale Warszawa nie ma dotąd pomnika swoich powstańców ani dzieci, co walczyły w powstaniu”.

O ile pomnik Bohaterów Getta udało się postawić już w 1948 r., budowę tego drugiego blokowały przez lata PRL-owskie władze, niechętne przypominaniu roli AK. Odsłonięty w 1956 r. pomnik Bohaterów Warszawy, przedstawiający Nike ze wzniesionym mieczem, nie spełniał oczekiwań jako licencjonowany przez partię – rolę zastępczego symbolu przybrała więc rzeźba Małego Powstańca, autorstwa Jerzego Jarnuszkiewicza. Wniosek o budowę pomnika Powstania Warszawskiego złożono dopiero przed stanem wojennym. Zawiązany wówczas społeczny komitet zarejestrowano dość szybko, w ogólnonarodowym zrywie zebrano potrzebne pieniądze, wybrano lokalizację (plac Krasińskich), a komitet ogłosił konkurs. Schody zaczęły się później, na etapie wyboru projektu. Dotychczasowy komitet rozpadł się wskutek rozbieżnych opinii co do nazwy pomnika (część inicjatorów zaczęła dodawać do niej słowo „bohaterów”). Powstał kolejny, który ogłosił od razu następny konkurs, bo w pierwszym nie udało się wyłonić zwycięzcy. Wybrany w końcu projekt Wincentego Kućmy i Jacka Budyna rozbudził tyle kontrowersji, że gdyby nie determinacja byłych żołnierzy ruchu oporu, którzy wymusili ostateczną decyzję na władzach, pewnie do dziś by nie stanął. Końcowa, zmodyfikowana wersja projektu oczywiście nie mogła zadowolić wszystkich, choć czas robi swoje i pomnik wpisał się trwale w architekturę placu.

Osiemdziesiąt metrów muru

Sprawa lokalizacji (z wizją w tle) zdominowała też dyskusję wokół nieistniejącego jeszcze pomnika poświęconego Sprawiedliwym, którzy ratowali życie Żydów podczas II wojny światowej. Rada Miasta przyjęła uchwałę o budowie takiego monumentu na skwerze przy placu Grzybowskim, pod zasugerowaną przez inicjatorów budowy nazwą: pomnik Polaków Ratujących Żydów. Nazwa, która wbrew świadectwom może sugerować powszechność postawy Sprawiedliwych podczas Zagłady, jak również metody działania komisji historycznej, kierowanej przez Jana Żaryna, która gromadzi nazwiska osób ratujących, by umieścić je na długim na 80 metrów i wysokim na 3 metry murze, wzbudziły wątpliwości części ocalałych, ratujących oraz ich wnuków.

Ponieważ w tym przypadku również zabrakło zorganizowanej przez władze miasta lub dzielnicy debaty, pojawiła się kontrpropozycja, zgłoszona przez Międzynarodowy Żydowski Komitet Budowy Pomnika Wdzięczności „Ratującym – Ocaleni”. Powołał go Zygmunt Rolat, żydowski filantrop i jeden z głównych darczyńców Muzeum Historii Żydów Polskich, sam uratowany z getta w Częstochowie. Sprzeciw wobec wybranej przez niego lokalizacji – w sercu getta, przy placu otaczającym Muzeum – wyrazili naukowcy z Centrum Badań nad Zagładą Żydów oraz część środowisk żydowskich, argumentując, że Sprawiedliwi pomagali mieszkańcom getta, lecz nie na jego terenie.
Trudno nie docenić gestu człowieka, który chce podziękować Sprawiedliwym, z drugiej strony – trudno zaprzeczać historycznym faktom. Sam teren placu, jak i jego otoczenie, wbrew intencjom autora pomnika Bohaterów Getta, coraz bardziej przypomina coś na kształt parku pamięci, gdzie w natłoku rozmaitych symboli gubią się nawet najbardziej zdeterminowani przybysze. Dostawienie tam jeszcze jednego pomnika stwarza szansę, jak słusznie wskazuje Rolat, dostrzeżenia zasług Sprawiedliwych przez uczestników wycieczek poruszających się utartym szlakiem: Żydowski Instytut Historyczny – Muzeum – kopiec na Miłej – Umschlagplatz. Równie realne jest jednak ryzyko, że obecność dodatkowego upamiętnienia pogłębi pojęciowe zamieszanie, tym bardziej że przy skwerze funkcjonują już: Drzewo Wspólnej Pamięci Polaków i Żydów, upamiętniające pomordowanych i ratujących, kamień ku czci „Żegoty”, alejka Sendlerowej i ławka Karskiego. Ulokowanie pomnika w tym miejscu wydaje się jednak przesądzone – w kwietniu ma być ogłoszona zwycięska propozycja spośród pięciu wyłonionych w konkursie, odsłonięcie monumentu zaplanowano na październik.

Niezależnie od tego, który z pomników ratujących pojawi się jako pierwszy, pewne jest, że kontrowersje nie znikną. Co gorsza: zakładnikami w sporze o wizję pamięci stali się ostatni żyjący Sprawiedliwi, którzy nie dość, że często spotykali się z ostracyzmem swojego otoczenia, to jeszcze przyszło im czekać na pomnik tak długo, że każdą wątpliwość natury estetycznej czy przestrzennej odbierają jako negację samej idei upamiętnienia.
Być może sprawa wyglądałaby inaczej, gdyby – sugerując się wypowiedzią nieżyjącego już Krzysztofa Dunin-Wąsowicza, jednego ze Sprawiedliwych – od początku planowano ulokowanie pomnika przy gmachu sądów w al. Solidarności, którędy wydostawano się z getta, albo przy placu Muranowskim, gdzie powstańcy wywiesili polską i żydowską flagę. Tam jednak stoi już pomnik Poległym i Pomordowanym na Wschodzie, którego lokalizacja też zmieniała się pięciokrotnie. Niektórzy proponowali, by pomnik ten zastąpił Czterech Śpiących, ostatecznie trafił na Muranów, a jego forma – wagon na imitacji podkładów kolejowych, mimo licznych symboli religijnych, niektórym obcokrajowcom kojarzy się bardziej z Marcem 1968 i pobliskim Dworcem Gdańskim niż ofiarami zbrodni katyńskiej.

Dwóch Piłsudskich, ilu Kaczyńskich

Trudno przy okazji nie przypomnieć niedawnych sporów o pomniki Piłsudskiego. W 1990 r. monument (wtedy jeszcze jeden) miał stanąć w wybranym przed wojną punkcie, czyli przy placu Na Rozdrożu, gdzie przygotowano nawet cokół i wykonano makietę. Trzy lata później burmistrz Śródmieścia zaproponował okolice Belwederu, przed bramą Łazienek. Członkom komitetu miejsce wydało się mało reprezentacyjne i zaczęli szukać innej lokalizacji. Wybrali plac Piłsudskiego, lecz konserwator zabytków zablokował decyzję o usadowieniu go obok Grobu Nieznanego Żołnierza, na niskim cokole. Argument: oba symbole narodowe stałyby obok siebie, w dodatku na tle XVIII-wiecznych rzeźb w Ogrodzie Saskim. Ostatecznie drugiego Piłsudskiego ustawiono przy hotelu Europejskim: w trakcie świąt i uroczystości państwowych żołnierze Wojska Polskiego ustawiają się do niego tyłem, co bulwersuje inicjatorów budowy jako zniewaga postaci Marszałka.

A pomnik smoleński? Z perspektywy części rodzin każda propozycja poza Krakowskim Przedmieściem będzie niewystarczająca. Skwer przy Trębackiej, na tyłach Ministerstwa Kultury, nawet jeśli oddalony tylko o 60 metrów od Krakowskiego Przedmieścia, nie jest frontową pozycją: raczej zapleczem. Tamtą trasą częściej się jeździ niż chodzi, więc najlepszy widok na pomnik będą mieć kierowcy. Wątpliwości, a więc zapalnych punktów, jest zresztą więcej, począwszy od samej ochrony konserwatorskiej. Owszem: w tym rejonie Traktu Królewskiego nie stanął od ćwierćwiecza żaden pomnik, ale przecież wszyscy wiedzą, że zdumiewające uchybienia od konserwatorskich decyzji są na porządku dziennym. Pytanie, czy w tym przypadku też trzymać się ściśle zasad, pozostaje otwarte, zwłaszcza że można to łatwo zinterpretować jako złą wolę.

Pytanie natomiast, czy skoro pomniki rozbudzają tak wielkie emocje, nie lepiej otworzyć się na odmienne formy upamiętniania, powinno być już przedmiotem innego tekstu. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka. Absolwentka religioznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim i europeistyki na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Autorka ośmiu książek, w tym m.in. reportaży „Stacja Muranów” i „Betonia" (za którą była nominowana do Nagrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2015