Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
A skąd "lista 21" w gazecie? Od tzw. pokrzywdzonej, której wprawdzie dostarczone przez IPN materiały nie dotyczyły (właściwe okazały się zniszczone), ale i tak na jej prośbę IPN kryptonimy TW rozszyfrował, a pokrzywdzona (dawna działaczka opozycyjna, dziś związkowa i partyjna) "w imię życia w prawdzie" postanowiła, bez dociekania i sprawdzania, natychmiast je upowszechnić.
Skandal będzie toczyć się i rozwijać, ostry w Krakowie, mniej być może obchodzący inne miasta i uczelnie. Jedni przeżyją go bez szwanku, innych skrzywdzi w sposób nie do odrobienia. Cała sprawa stanowi dobry przyczynek do rozpoczynającej się właśnie wielkiej rewolucji w prawach i instytucjach badawczych i lustracyjnych. Osobnym jednak zagadnieniem jest to, co jako “mechanizm" opisał i nazwał krakowski profesor (sam czynnie uczestniczący w rozpracowywaniu spuścizny po SB). “Mechanizm łatwości w rzucaniu oskarżeń" - mówi. Wystarczy sobie powtórzyć te słowa, żeby zabrzmiały strasznie. Naprawdę istnieje taki mechanizm w naszym życiu publicznym? Istnieje i działa z taką łatwością? A jeśli tak, to skąd się bierze i dlaczego godzimy się z tym, żeby istniał i działał? Przecież “łatwość w rzucaniu oskarżeń" doprawdy niewiele ma wspólnego z prawdziwym, a więc odpowiedzialnym, dążeniem do oczyszczenia życia publicznego z kłamstwa i niegodziwości, nie zakłada rzetelnego wymiaru sprawiedliwości, wręcz przeciwnie, powoduje się głównie chęcią odwetu, szuka satysfakcji wobec wroga. A chce go mieć koniecznie, ba, jest pewna, że wie, kto nim jest i wie, że należy zaatakować go bez zwłoki.
I znowu: dlaczego? Myślę, że jedną z odpowiedzi jest potrzeba głęboko ideologiczna: istnienie wroga mobilizuje, łączy ludzi, dodaje im motywacji. Nie wystarczy przekonać, że coś jest dobre, aby wszyscy uznali, że to warte wysiłku. Jasne wizje koją, pocieszają, ale wizje zagrożeń wyzwalają nieporównanie więcej sił. Takich choćby jak oburzenie, słuszny gniew, niecierpliwość i determinacja. One wszystkie są rewersem własnego przeświadczenia o posiadaniu prawdy i słuszności. Przecież “walka o dobro" czy “o prawdę" brzmi nieporównanie lepiej niż np. “budowanie" dobra i prawdy albo mozolna ku nim wędrówka. Pieśni bojowe naprawdę zagrzewały, a ich terminologia do dziś dnia pobrzmiewa w najbardziej religijnych strofach i melodiach. Każdy z nas ma je w pamięci, śpiewane są nie tylko na pielgrzymkach, ale podczas liturgii. A cóż dopiero mówić o sferze społecznej, o “bitwach o Polskę" (autor trylogii na te tematy terminologią wojenną posługuje się świadomie i ze znacznym skutkiem), cóż powiedzieć o programach rozpoczynających kolejne rozdziały polityki? Wyznaczniki obiecanych zmian na lepsze i przyszłych dokonań, rzucone na czarne tło dotychczasowych błędów i przyszłych zagrożeń - natychmiast mobilizują. Przecież nawet gdy onegdaj posłowie omawiali projekt zwiększenia dodatku za urodzenie dziecka - projekt krzepiący i przyziemnie konkretny - nabierali ognia i zapału, gdy można było podnosić głos na przeciwników, piętnować ich złe intencje i fałszywy świat wartości.
Tylko że czasem “mechanizm łatwości w rzucaniu oskarżeń" może także funkcjonować sam dla siebie. Nie w imię jakiegokolwiek dobra, tylko dla samej ciemnej satysfakcji. Ciężko do niej się przyznać, bo nie nobilituje, a wręcz przeciwnie. Bywa jednak, że nie da się nie nazwać jej po imieniu. Tak jak to zdarzyło się wczoraj.