Nowa geografia Kościoła

Kościół jest wieczny, ale w Ewangelii nie ma nic o tym, że musi przetrwać np. w Polsce. Ewangelia pielgrzymuje.

11.01.2015

Czyta się kilka minut

Były kościół św. Pawła w Bristolu, zajmowany obecnie przez cyrk Circomedia. / Fot. mediacentre.kallaway.co.uk
Były kościół św. Pawła w Bristolu, zajmowany obecnie przez cyrk Circomedia. / Fot. mediacentre.kallaway.co.uk

Najnowsze nominacje kardynalskie papieża przez wielu zostały uznane za jego kolejną rewolucję w Kościele. Bardziej jednak niż rewolucję trzeba w tym widzieć usankcjonowanie kościelnego status quo. Spośród 15 nowych kardynałów elektorów jedynie jedna trzecia to Europejczycy. Jak widać, Franciszek kontynuuje proces tworzenia z kolegium kardynalskiego zgromadzenia, które lepiej odzwierciedlałoby geografię Kościoła. To wcale nie jest nowe zjawisko, że Kościół obumiera w jednych miejscach, a w innych się odradza. Być może należy to do jego natury. Wbrew naszym przyzwyczajeniom – nie musi być tak bardzo europejski.


Tygiel Południa


W lutym 2014 r., podczas pierwszego swego konsystorza, na 16 kardynałów elektorów Franciszek zamianował jedynie 6 Europejczyków, na tegorocznym – 5 na 15, pozostawiając dwie trzecie miejsc na całą resztę świata. W obecnym rozdaniu pominięte zostały Stany Zjednoczone i Kanada, a kapelusz kardynalski otrzymają w tym roku biskupi tak egzotycznych państw jak Tonga, Panama czy Wyspy Zielonego Przylądka. Wzmocnione zostały także Indochiny, nominacją po jednym kardynale dla Wietnamu, Myanmaru i Tajlandii. We Włoszech z kolei kapelusz otrzymali biskupi stolic, gdzie nigdy nie było kardynałów. Jednocześnie do godności kardynalskiej został podniesiony patriarcha Lizbony, a patriarcha Wenecji – wciąż nie.


Geografia Franciszkowych nominacji wymyka się sztywnemu kryterium, w którym były niegdysiejsze stolice kardynalskie. Papież zamianował nie tylko arcybiskupów metropolitów, ale także trzech biskupów, a w Hiszpanii wyróżnił arcybiskupa Valladolid, pomijając prymasa z Toledo. Być może ważniejsze są walory osoby niż uwarunkowania kościelno-historyczne. Drugim kryterium jest na pewno powszechność, dlatego zarówno w tym roku, jak i w roku ubiegłym kapelusze powędrowały na krańce świata.


Siłą rzeczy biskupi spoza Europy wniosą do tego gremium właściwe dla swoich kultur przeżywanie wiary, które już dzisiaj tak mocno drażni niektórych w przypadku Franciszka, pierwszego papieża z Nowego Świata. Ten proces dokonuje się już na naszych oczach. Jego symptomem jest chociażby popularność dokumentu z Aparecidy (opracowanym na V Ogólnej Konferencji Episkopatów Ameryki Łacińskiej i Karaibów w 2007 r.), który był też u źródeł adhortacji „Evangelii gaudium”, a który staje się w Europie podręcznikiem ewangelizacji. W dokumentach tych bardzo wyraźnie widać wpływ teologii południowoamerykańskiej, która rewaloryzuje pobożność ludową, akcentuje kwestie społeczne i podkreśla konieczność ochrony dziedzictwa naturalnego, co zapewne zostanie wyrażone w oczekiwanej encyklice „ekologicznej” Franciszka. Inny przykład to Międzynarodowa Komisja Teologiczna, której skład rok temu został odnowiony na kolejną pięcioletnią kadencję. Na 30 członków jedynie 12 pochodzi z Europy. Także i tutaj da więcej znać o sobie kulturowy kontekst teologii.


Czy mamy odwagę przyznać, że Opatrzność, która na początku chrześcijaństwa chciała nas przeprowadzić przez Helladę, tym razem chce nas przeprowadzić przez tygiel kulturowy Południa? Jeśli chodzi o rozwój chrześcijaństwa, to najbardziej „katolickim” kontynentem jest dzisiaj Ameryka Południowa, a w obu Amerykach mieszka blisko połowa wszystkich katolików. Z kolei najbardziej dynamiczna jest Afryka, gdzie notuje się największy wzrost liczby katolików oraz powołań, które zaczynają być już „eksportowane” do Europy. Jeśli doliczyć do tego Filipiny oraz Półwysep Indochiński wraz z Chinami, to mamy nową mapę centrów katolicyzmu. „Jeśli chcemy utworzyć obraz »typowego« chrześcijanina, powinniśmy myśleć o kobiecie żyjącej w nigeryjskiej wsi lub w brazylijskiej faweli” – twierdzi Philip Jenkins w książce „Chrześcijaństwo przyszłości”. „Bez względu na to, co sądzą Europejczycy i północni Amerykanie, chrześcijaństwo ma się naprawdę bardzo dobrze na globalnym Południu – nie tylko utrzymując się przy życiu, lecz także rozkrzewiając się. Tendencja taka będzie się utrzymywała w nadchodzących latach”. Trudno się obrażać na fakty.


Asymilacja Jezusa


Często słyszę, że Opatrzność zrządziła, by Ewangelia zrodziła się co prawda w świecie semickim, ale natychmiast została przefiltrowana przez świat greckiej filozofii i w kategoriach tejże filozofii została sformułowana jej teologia, a zwłaszcza dogmaty. Tomasz z Akwinu i scholastyka mieli jedynie dopełnić tegoż dzieła intelektualizacji wiary. Jak słusznie zauważa Leszek Kołakowski: „Mit Jezusa należy jasno odróżnić od spekulacji chrystologicznej. Nie da się nigdy dowieść, że teologowie, którzy wyjaśniają mity, przekładają je na teoretyczne abstrakcje, mówią naprawę to samo, co mity chcą nam przekazać” („Jezus ośmieszony”). Trzeba pamiętać, że dla Kołakowskiego mit to analogiczny do nauki sposób sformułowania i przekazu prawdy, a nie historia fikcyjna. Jak zauważa filozof, chrześcijanin wierzy, że Bóg powiedział „Jestem, który jestem”, „a niekoniecznie, że istota i istnienie boskie jest tożsame”. Nie trzeba dodawać, że to w tej właśnie wersji – wyrastającej z filozoficznych kategorii – Ewangelia była przekazywana innym kulturom.


Jak pisze Philip Jenkins, „Europejscy chrześcijanie zinterpretowali wiarę poprzez swoje pojęcia relacji społecznych […], a później wyobrazili sobie, że ich własna kulturowa synteza była jedyną poprawną wersją chrześcijańskiej prawdy. W rzeczywistości była ona czasami tak odległa od oryginału, jak angielskie słowo church (kościół) jest odległe od formy kyriakos oikos. Teraz, gdy chrześcijaństwo przesuwa się na południe, religia będzie w porównywalny sposób zmieniana przez zanurzenie się w kulturach dominujących w przyjmujących ją społeczeństwach”. Czyż nie to właśnie dzieje się na naszych oczach? Wielu twierdzi wciąż, że nie da się przekazywać Ewangelii, porzucając jej hellenistyczny pancerz bez szkody dla dogmatu. Czy rzeczywiście?
W oficjalnym dokumencie przygotowującym do Wielkiego Jubileuszu Chrześcijaństwa pt. „Jezus Chrystus, jedyny Zbawiciel świata, wczoraj, dziś i na wieki” można znaleźć rozdział pt. „Chrystus w kulturach”. Jest to panoramiczny przegląd „chrystologii kontekstualnych”, próbujących zbawienie w Chrystusie wyrazić w miejscowych kategoriach kulturowych i religijnych. I tak oto w kulturach azjatyckich czy afrykańskich Jezusa nazywa się m.in. Wodzem, Wielkim Człowiekiem, Starszym Bratem, Przodkiem, Uzdrowicielem, Mistrzem inicjacji. Jak zaznaczają autorzy dokumentu, „są to nazwy i pojęcia, które mogłyby pomóc w lepszym rozumieniu postaci Jezusa Chrystusa i Jego tajemnicy zbawienia”. Jednocześnie zauważa się, że „nie można całkowicie zasymilować i wyrazić tajemnicy Jezusa Chrystusa za pomocą miejscowych kategorii”. A czy można „całkowicie zasymilować i wyrazić” tę tajemnicę za pomocą kategorii wziętych z filozofii greckiej? Kołakowski udowadnia, że nie można, co zresztą potwierdza historia herezji i schizm, które były często skutkiem odmiennego rozumienia kategorii, które – jak się wydawało – były wystarczająco precyzyjne.


Burzenie świątyń


2 stycznia „The Wall Street Journal” opublikował obszerny artykuł pod znamiennym tytułem: „Puste kościoły Europy idą na sprzedaż”. Autor pisze o dylematach władz kościelnych wielu krajów Europy Zachodniej, które coraz częściej zmagają się z pytaniami, co zrobić z pustoszejącymi świątyniami, do których przychodzi coraz mniej wiernych. O ile sprzedawanie kościołów jest czymś zupełnie nowym, o tyle ich burzenie czy przekształcanie to wcale nie takie nowe zjawisko. Owszem, rozmiar tego, co dzisiaj się dzieje w Europie czy w kanadyjskim Québecu może przyprawić o przerażenie. Bez mała codziennie można przeczytać o kolejnych reformach diecezji, które decydują się na łączenie parafii i wyłączanie z użytku niepotrzebnych już kościołów. To, co się z nimi robi, ma oczywiście bardzo mocne znaczenie symboliczne. Znam radykalnych teologów, którzy twierdzą, że nieczynne kościoły należy po prostu burzyć, gdyż powstały jedynie po to, by służyć kultowi, modlitwie i życiu wierzącej wspólnoty. Nikt przecież tych kościołów nie budował do zwiedzania.


Puste miejsce po kościele może być jednak bardziej wymowne niż przekształcenie go w muzeum jako świadka niegdysiejszej świetności. Choć budowano je jako przybytki wiary, dzisiaj stają się pomnikiem historii. Pragmatycy radzą jednak sprzedawać kościoły, zwłaszcza te budowane jeszcze nie tak dawno, aby odzyskiwać chociaż budynki i włożone w nie pieniądze. Wydaje się jednak, że widok kościoła zamienionego na sklep z butami, pub tematyczny „Frankenstein”, salę do ćwiczeń cyrkowych czy skatepark – takie właśnie przykłady z Holandii i Wielkiej Brytanii przytacza wspomniany artykuł – może boleć jeszcze bardziej, jest bowiem aż nazbyt wyraźnym symbolem tego, co dzisiaj zastąpiło wiarę. W Kanadzie i Francji widziałem kościoły, klasztory czy seminaria zamienione na domy starców, mieszkania, sale gimnastyczne, baseny sportowe, urzędy samorządowe czy księgarnie. Równie kontrowersyjne jest przeznaczanie kościołów na cele kultu innych religii, jak np. na meczety. To też signum temporis pokazujące, która z religii jest na danym terytorium bardziej żywotna.


„Prowincje niewiernych”


Ale przecież kościoły były zamykane zawsze. Nie trzeba daleko szukać, w Sulechowie pod Zieloną Górą jest dawny zbór kalwiński, który został przekształcony na dom kultury, w Czerwieńsku z kolei jeden z kościołów od lat służy za magazyn. Na terenach Polski Zachodniej to wcale nie takie nietypowe, w wielu małych miejscowościach pozostały po wojnie dwie świątynie: katolicka i protestancka, z których często tylko jedną przystosowywano do kultu, drugą pozostawiając w opuszczeniu.


Jedno jest pewne: Kościół jest „w ruchu”. Tam, gdzie kiedyś był żywy – dzisiaj po ruinach świątyń szaleją piaski pustyni. Tam, gdzie jeszcze niedawno była pustynia i puszcza, rodzą się wspólnoty i budowane są nowe kościoły. Skupieni na Europie i Rzymie, często zapominamy, że założone na Bliskim Wschodzie chrześcijaństwo przez pierwsze tysiąc lat swego istnienia było silniejsze w Azji i Afryce Północnej niż w Europie. W gruncie rzeczy dopiero mniej więcej po roku 1400 Europa stała się bastionem chrześcijaństwa. Kiedy na Wschodzie kwitło już przebogate życie monastyczne, rozwijała się teologia i mistyka, Europa żyła jeszcze pogrążona w pogaństwie i barbarzyństwie. Dzisiaj wiele dawnych miast biskupich w tych krainach to stolice tytularne – jak to się określa – in partibus infidelium (w prowincjach niewiernych). Ale dzisiaj takie stolice tytularne są już nie tylko w Tunezji, Egipcie czy Turcji, ale także we Francji, Hiszpanii, Wielkiej Brytanii czy – uwaga! – w Polsce, jak np. Sejny, Wigry, Chełm czy Pomezania – Kwidzyń (w tych dwóch ostatnich biskupami tytularnymi zostali ustanowieni nowi biskupi pomocniczy z Katowic).
Trudno dzisiaj nazwać te tereny dosłownie „prowincjami niewiernych”, ale fakt ten pokazuje, że geografia wiary i Kościoła jest czymś zmiennym, a tkanka administracyjna musi odzwierciedlać rzeczywistość. Gdy w Polsce tworzono nowe diecezje, w innych krajach rozważano ich konsolidację, choćby przez unię personalną. Pamiętam, gdy jeszcze byłem klerykiem, jak Sługa Boży bp Wilhelm Pluta, wówczas biskup w Gorzowie Wielkopolskim, mawiał z przestrogą w głosie, że Kościół jest wieczny i bramy piekielne go nie przemogą, ale w Ewangelii nie ma nic o tym, że musi przetrwać w Kościele gorzowskim.


Stara Europa i młody Kościół


Podczas przemówienia w Parlamencie Europejskim Franciszek powiedział, że Europa „jest jak bezpłodna i nietętniąca życiem babcia”. Czy mówił to także o Kościele w Europie? Miejmy nadzieję, że Kościół w Europie jest wciąż żywszy od niej samej, wszak Kościół to Chrystus, który jest wiecznie młody, czego nie da się zweryfikować jedynie liczbą wież kościelnych: tych budowanych i tych burzonych. Być może dla Kościoła w Europie nadszedł czas – chyba trzeba tak powiedzieć – pokory, gdyż trzeba się uczyć bycia Kościołem, oraz głoszenia Ewangelii od wspólnot młodszych od siebie, których jednak żywotność przewyższa starą Europę.


Być może największym wyzwaniem tego Kościoła będzie nowe podejście do dóbr materialnych. Jeśli prawdą jest, że istnieje stereotyp chrześcijaństwa jako religii Zachodu – religii bogatych, to oczywiste staje się pragnienie Franciszka, który nie przestaje mówić o Kościele ubogim i dla ubogich. I – mówiąc szczerze – oczywiste jest także niezrozumienie części konserwatywnych intelektualistów oraz kardynałów, którzy coraz mniej się kryją z opinią, że barka św. Piotra już nie płynie do portu zbawienia, lecz dryfuje niczym Titanic, na którym – mimo zbliżającej się tragedii – tańczy się dla Franciszka tango. Nie odbierając nikomu szczerości troski o Kościół, trzeba jednak również zapytać, ile w tym niepokoju o utracenie wygodnego status quo.


Kościół jest Ewangelią, która pielgrzymuje po drogach czasu i przestrzeni, nigdzie i nigdy jednak nie czyniąc sobie żadnego trwałego domu. Mam wrażenie, że jako Kościół zatraciliśmy nieco ten pielgrzymi charakter Ewangelii, czyli samej osoby Jezusa. Być może Kościół powinien jeszcze bardziej się wzorować na swoim Założycielu, który „rozbił namiot pośród nas”. „Bezdomny. Ciągle w drodze. Ciągle nie »u siebie«” – jak o Jezusie, który „wybrał (!) życie bezdomnego” – pisał w ostatnim numerze „Tygodnika Powszechnego” bp Grzegorz Ryś. Namiot jest domem wędrowców, ludzi, którzy nie przywiązują się zbytnio do miejsca, poszukując wciąż lepszych warunków do życia i rozwoju.


Być może grozi nam jako Kościołowi jakieś europocentryczne zasiedzenie, któremu daleko do pierwotnej zdolności przystosowania się i nieustannego ruchu. „Mieszkają każdy we własnej ojczyźnie, lecz niby obcy przybysze. (…) Każda ziemia obca jest im ojczyzną i każda ojczyzna ziemią obcą” – pisał o chrześcijanach autor starożytnego Listu do Diogneta. Tak, chrześcijanie znów wyruszyli w drogę, która ma ich zawieść do Ziemi Obiecanej, ale tym razem droga ta wiedzie przez Południe. Już niedługo większość chrześcijan nie będzie ani biała, ani euroamerykańska. I choć Rzym pewno pozostanie Rzymem, to Kościołowi przyjdzie zmienić swój globalny adres.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolog i publicysta, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, znawca kultury popularnej. Doktor habilitowany teologii, profesor Uniwersytetu Szczecińskiego. Autor m.in. książek „Copyright na Jezusa. Język, znak, rytuał między wiarą a niewiarą” oraz "… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2015