Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
"Zawsze krzyczałeś do mnie swą samotność, W samym środku nadobności świata, O ukochany!" - taki cytat z Friedricha Hölderlina wybrała na motto płyty Katarzyna Nosowska. Całkiem celnie, bo większość piosenek Osieckiej otwiera któreś ze słów-kluczy: "samotność", "nadobność świata", "miłość", zaś ciemny romantyzm uczuć poddany rygorom jasnej, klasycznej frazy zapewnia tym utworom niebaczną na upływ lat żywotność i siłę. "Nie miałam wrażenia, że śpiewam cudze teksty" - powiedziała wokalistka w wywiadzie, a w nagranych przez nią piosenkach (choć napisanych w zupełnie innych czasach, kiedy dużej części fanów Nosowskiej nie było jeszcze na świecie) słychać wyraźnie, że "na całych jeziorach - my. Jednak - my".
Udało się najważniejsze: znaleźć tym osłuchanym kawałkom nowe, przekonujące brzmienie. Raz błyskotliwe ("Nim wstanie dzień" ma szlachetny posmak ballad Scotta Walkera), innym razem niekryjące czułości dla oryginału (wyścielona miękkimi partiami dęciaków "Kokaina"), jeszcze kiedy indziej przewrotnie z nim dialogujące (sentymentalne "Uciekaj, moje serce" dostajemy w formie brawurowego tanga) - ale zachowujące konsekwentną jednolitość. Odpowiedzialny za aranże i produkcję Marcin Macuk (na co dzień muzyk Pogodno) połączył zgrabne aluzje do tradycyjnej formuły bigbandowej (łagodne unisona klarnetów i trąbek plus przenikliwy dreszcz wibrafonu) z rozmywającą kontury nagrań elektroniką (zwraca uwagę charakterystyczny "szklany tembr" wurlitzera) oraz dodającym płycie temperamentu rockiem (świetne są nabierające pędu kadencje w "Na całych jeziorach"). Z możliwości studia muzycy korzystali dyskretnie (choć zdarzają się efekty frapujące: odważnie zdeformowana "Uroda" tu jeszcze mocniej faluje i rozchodzi się jak kręgi na wodzie), inspirując się - jak piszą na okładce - "duchem czasów przeszłych". Taka precyzyjnie i z użyciem nowoczesnej techniki wydestylowana "anachroniczność" przywodzi na myśl solowy album Beth Gibbons, wokalistki Portishead, na którym stary jazz i współczesna elektronika, motywy z estradowych szlagierów i z rockowej awangardy zmieszane zostały w podobnych proporcjach i z równie efektownym skutkiem.
Brawo dla Nosowskiej, że nie poszła na łatwiznę i nie zdecydowała się wyłącznie na piosenki-samograje, znane na wylot i często puszczane w radiu. No bo ilu spośród nabywców albumu kojarzy piosenki takie jak "Kokaina" albo "Kto tam u ciebie jest"? Nie zawsze udało się wokalistce dotrzymać pola oryginalnym wykonawcom (zresztą chyba nikt nie miałby szans z Wandą Warską w "Urodzie" czy z Marylą Rodowicz w "Na kulawej naszej barce"), ale zmiany rejestru oraz tonu głosu (raz pogodnie, raz smutno) w kolejnych piosenkach skutecznie urozmaicają album. Kilka momentów (np. śpiewane cichutko "Uciekaj, moje serce", które raptem rusza w tango grane przez orkiestrę strażaków desperatów) jest naprawdę porywających. Ciekawie wypadło drugie podejście Nosowskiej do "Zielono mi" (pierwsze jest na składance "Ladies" z 2003 r.): szybsze i z wyrazistym solo na trąbce. W studiu towarzyszyli wokalistce ci sami muzycy, z którymi nagrała poprzednią płytę, "UniSexBlues", ale tym razem siła oryginalnych kompozycji (lista ich autorów: Komeda, Krajewski, Kurylewicz... - wygląda jak lista haseł z encyklopedii muzyki) umieszcza płytę na dużo wyższej półce. A jeśli porównamy tekstową zawartość albumu z produkcjami rockowymi czy popowymi ostatnich lat, to w ogóle trudno nie pomyśleć o "czasie marnym", nad którym ubolewał Hölderlin. Cóż po Osieckiej w czasie marnym? Kto posłucha płyty, ten będzie wiedział, że jest tym bardziej potrzebna.