Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Któryś z brytyjskich recenzentów nazwał ten album muzyczną kapsułą czasu, która została otwarta po latach. Nagrań jazz-rockowego trio dokonano w marcu 1979 r., ktoś je ostatnio wyszperał i postanowił wydać. Ale sama formuła "trzech wspaniałych" wyraźnie nawiązuje do formacji The Jimi Hendrix Experience i Cream, a więc cofa licznik jeszcze o 10 lat. Dając okazję do sprawdzenia, czy i jak bardzo tamten pomysł na grę zwietrzał.
Utwory odegrane na żywo (ścieżki 1-5) zarejestrowano podczas festiwalu w Hawanie, a studyjne wersje (6-10) kilka dni później w nowojorskim studiu. Ciekawsza wydaje się koncertowa część krążka, której żywiołowość i dynamika nie zakłócają precyzji gry. Precyzji nieco "matematycznej", bo zagęszczone rytmicznie utwory brzmią jak rozwiązywane układy równań z trzema niewiadomymi: gitarą, basem i perkusją. I partie zespołowe, i poszczególne solówki słynnych muzyków są tak nieprzewidywalne, jakby muzyczna "akcja" płyty w każdej chwili mogła się potoczyć w dowolną stronę.
Otwierające album "Drum Improvisation" to majstersztyk Williamsa, w którym perkusja przestaje być instrumentem czysto rytmicznym, tworząc tkankę utworu pełną barw oraz bliższych i dalszych planów.
W "Continuum" oś zdarzeń tworzy hipnotyczny bas Pastoriusa, a cały kawałek nabiera charakteru nieśpiesznej medytacji. Ale potencjał "trzech wspaniałych" dochodzi do głosu najmocniej, kiedy żaden instrument nie jest uprzywilejowany: w elektryzującym "Dark Prince" - gdzie rosnące napięcie osiąga pułap gwałtownych wyładowań pomiędzy muzykami, oraz w poprzedzonym perkusyjnym interludium "Are You The One, Are You The One?" - gdzie muzyka gęstnieje od chwilowych, zaimprowizowanych historii, które nim się rozwiną na dobre, idą w rozsypkę.
Album niczym się nie zaleca, brzmi surowo, momentami dosyć nieprzystępnie, ale z całą pewnością ambitnie. Entuzjaści Mahavishnu Orchestra czy Weather Report z radością zanurzą uszy w te archiwalne nagrania, choć znajdą się i tacy, którzy odbiorą je jako przerafinowany i przeszarżowany symbol kryzysu jazz-rockowej muzyki fusion. W 1979 r. jej złoty okres właśnie się kończył: znów okazało się, że więcej waży jedna dobra nuta niż ciężar wielu pracowitych improwizacji.