Beyoncé: Diwa na żywo

„Czekacie na królową. Ale królowa porusza się w swoim tempie. To ona decyduje, kiedy was poczęstuje. Chwytajcie za łyżki i widelce, jeśli je macie”. Uczta Beyoncé odbędzie się w Warszawie.

03.08.2023

Czyta się kilka minut

Występ Beyoncé w ramach trasy koncertowej „Renaissance World Tour”, stadion Tottenhamu, Londyn, 30 maja 2023 r. / KEVIN MAZUR / GETTY IMAGES
Występ Beyoncé w ramach trasy koncertowej „Renaissance World Tour”, stadion Tottenhamu, Londyn, 30 maja 2023 r. / KEVIN MAZUR / GETTY IMAGES

Ten zuchwały komunikat, zwiastujący wyjście gwiazdy na scenę, wygłaszany jest właśnie na stadionach całej Europy. A publiczność naprawdę jest głodna, bo czekała na ten moment od października 2016 r., kiedy Beyoncé zakończyła „Formation World Tour”, ostatnią solową trasę koncertową.

Kto z 60 tys. fanów, którzy zgromadzili się 10 maja w wyprzedanej do ostatniego miejsca Friends Arenie w Sztokholmie, zagapił się z rezerwacją noclegu w stolicy Szwecji, miał do wyboru tak ekscytujące opcje last minute jak: mieszkanie na wynajem, którego recenzja rozpoczynała się od „na ręcznikach były ślady świeżej krwi”, oferowane z dziesięciokrotnym przebiciem ostatnie łóżko w sześcioosobowym koedukacyjnym pokoju hostelowym lub pięciogwiazdkowy apartament królewski na starówce, wyceniony na ponad 100 tys. koron za noc. Noc powrotu Beyoncé na scenę ściągnęła tysiące przyjezdnych z całego świata.

W dniu koncertu centrum Sztokholmu lśniło cekinami i kryształami nawiązującymi do srebrzystej oprawy graficznej płyty „Renaissance”, wyróżniając członków Beyhive (jednej z najprężniejszych fanowskich społeczności) w tłumie reprezentantów powściągliwego skandynawskiego szyku. Poranne stylizacje okazały się jednak tylko wstępem do wieczornej rewii mody. Kobiety w skąpych, przejrzystych ubraniach, mężczyźni w sukienkach i na wysokich obcasach, tysiące fanów w cekinowych kapeluszach i fantazyjnych makijażach. Koncert jeszcze się nie rozpoczął, a Beyoncé już wygłosiła swój manifest. Manifest celebrowania indywidualności i wolności w wyrażaniu siebie, bez obaw i lęku.

Dziecko przeznaczenia

Czekając na bohaterkę wieczoru zastanawiałam się, kiedy dokonał się zwrot w jej trwającej ponad 25 lat karierze. Kiedy słynna piosenkarka została prawdziwą ikoną.

Publiczność poznała Beyoncé Knowles, główną wokalistkę zdobywającej globalną popularność żeńskiej grupy Destiny’s Child, w 1997 r. Prowadzona przez ojca, stylizowana przez matkę, była jedną z kilku manipulowanych przez system nastoletnich gwiazdek końca lat 90. Czarnoskóra młoda kobieta w białym świecie korporacyjnego show businessu nie była tak idealnym „produktem” jak jej blond rówieśniczka Britney Spears, ale miała swoje atuty: znakomite warunki wokalne, magnetyczne ruchy, czarującą osobowość i niezaprzeczalną urodę. Była też ponadprzeciętnie pracowita, skupiona na karierze, niezainteresowana skandalami.

Gdy Spears fantazjowała w piosenkach o „byciu twoją niewolnicą”, Beyoncé opowiadała w wywiadach o wierze, teksańskich skrzydełkach z kurczaka i miłości do rodziny. Zgorszona publicznym pocałunkiem Britney i Madonny podczas gali wręczenia nagród MTV w 2003 r., była reprezentantką tradycyjnej, konserwatywnej Ameryki, grzeczną dziewczynką z nienaganną reputacją, aniołkiem. W skąpych kostiumach wprawdzie, ale to w końcu show business.


TINA TURNER: GŁOS, KTÓRY TOPIŁ WINYLE

ANNA GACEK: Nikt nie wierzył w Tinę bez Ike’a, nawet gdy David Bowie wpadł z wizytą do wytwórni Capitol, mówiąc: „Macie u siebie moją ulubioną artystkę”. Turner miała wtedy trzydzieści siedem lat i kilkadziesiąt centów w gotówce. Niedługo potem była już królową rock’n’rolla.


Destiny’s Child sprzedały ponad 60 mln płyt śpiewając feministyczne manifesty o celebracji krągłości (tytułowe określenie „apetycznego tyłeczka” z przeboju „Bootylicious” po sukcesie piosenki zostało oficjalnie wpisane do oksfordzkiego słownika języka angielskiego) i wartości finansowej niezależności. Ale dla ambitnej liderki to nie było dość. W 2003 r. Knowles wydała pierwszą solową płytę, „Dangerously In Love”. Triumfalne, euforyczne trąbki promującego album przeboju „Crazy In Love” zwiastowały nadejście gwiazdy.

Płyta okazała się wielkim sukcesem, podobnie jak kolejne albumy artystki, od 2008 r. żony Shawna Cartera, Jaya-Z, nazywanego „najlepszym raperem wszech czasów”. Miłość do starszego o kilkanaście lat muzyka po przejściach nie skaziła idealnego wizerunku wokalistki, stworzyła za to jedną z najpotężniejszych par Ameryki, z majątkiem liczonym w miliardach dolarów. W kwietniu 2009 r., w tekście towarzyszącym debiutowi artystki na okładce amerykańskiego „Vogue’a”, reżyser Baz Luhrmann komplementował: „Wiele osób wspaniale śpiewa. Ale tylko nieliczni, Streisand, Armstrong, Callas, mają natychmiast rozpoznawalne głosy. To robi z nich prawdziwe gwiazdy muzyki, kimś takim jest Beyoncé”.

Pani Carter jeszcze przed 30. urodzinami miała prawo myśleć, że osiągnęła w swojej dziedzinie wszystko. Duety z Prince’em i Tiną Turner, występy na Oscarach, inauguracji Baracka Obamy i brytyjskim festiwalu Glastonbury, gdzie była pierwszą od 20 lat kobiecą gwiazdą wieczoru. W selektywnie udzielanych wywiadach budowała wizerunek kobiety sukcesu. „Twoja doba ma tyle godzin, co doba Beyoncé” głosiły motywujące memy, przypominające, jak wiele zdobyła w tak krótkim czasie. Co zostało? Nagranie wielkiego albumu.

Tymczasem w 2011 r. po raz pierwszy została matką. Macierzyństwo i odkryte dzięki niemu poczucie siły ostatecznie zamknęło pierwszy, bezpieczny etap kariery. Beyoncé miała wtedy na koncie cztery solowe albumy, ponad 100 mln sprzedanych płyt, status wielkiej gwiazdy i znakomitej performerki oraz głód, by sięgnąć po więcej. Podziękowała ojcu za menadżerskie usługi, a mamie za tandetne kostiumy marki House of Deréon. Swojej wytwórni zapowiedziała, że pracuje wyłącznie na swoich warunkach. Gotowy materiał piątego krążka położyła szefowi Sony na biurku, nie pytając go o zdanie.

Ciemna strona namiętności

Album zatytułowany po prostu „Beyoncé” ukazał się w grudniu 2013 r., zmieniając zasady rynku fonograficznego wstrząsem znanym w branży jako „Beyoncé- geddon”. Wydany w piątkowy poranek, bez jakiejkolwiek zapowiedzi, dostępny wyłącznie w formie cyfrowej, stał się medialną sensacją, której cytowalność szacowano na dziesiątki milionów dolarów. Niedostępny w sklepach, nagrany przez artystkę w ścisłej tajemnicy i przez nią samą sfinansowany, zrewolucjonizował promocję i dystrybucję muzyki w XXI w.

Beyoncé jako pierwsza zrozumiała, jak wielka jest wartość narzędzi autopromocyjnych najpopularniejszych wykonawców i jak bardzo nie potrzebują oni już tradycyjnych środków. Wydając album w piątek, wbrew obowiązującym zasadom „początku tygodnia”, zmieniła globalny rytm fonograficzny. Jej śmiałe decyzje były przedmiotem studiów na Harvardzie i zostały docenione przez redakcję „Time’a”, która zaliczyła artystkę do grona najbardziej wpływowych ludzi świata.

Jednak płyta „Beyoncé” była nie tylko marketingowym fenomenem, ale i artystyczną rewolucją. Każda z piosenek została zilustrowana teledyskiem, robiąc z wydawnictwa w pełni wizualny projekt. Dzięki doglądaniu wszystkich aspektów dzieła, Beyoncé mogła w pełni kontrolować swój przekaz. Oto bezpretensjonalna nastolatka, z którą dojrzewało całe pokolenie młodych dziewczyn, autorka hymnu „Single Ladies”, w małżeństwie i macierzyństwie stała się świadomą siebie kobietą. Śpiewającą w nowych piosenkach „daj mi klapsa, stoję przyparta do drzwi” i pytającą „co zrobisz z moim tyłkiem, kiedy jest przy twojej twarzy?”.

Ta seksualność nie była zaskoczeniem: Carter już wcześniej słynęła z sugestywnych scenicznych ruchów, ale zawsze oddzielała śmiałą artystkę od wyciszonej osoby prywatnej. Z wydaniem „Beyoncé” podział się zatarł. Przejście na ciemną stronę namiętności uważa się za pierwszy z trzech przełomowych momentów jej kariery.

Dziedzictwo

Kolejnym było wydanie w kwietniu 2016 r. „Lemonade”, najlepszej płyty w jej dyskografii. Inspirowany życiem wokalistki concept album o małżeńskiej zdradzie, bólu i wybaczeniu, o poszukiwaniu swojej tożsamości i odbudowywaniu poczucia wartości kolejny raz ukazał się w aurze medialnej sensacji. Tym razem szokowały teksty. Chroniąca prywatność wokalistka zaskoczyła wyznaniem o problemach w idealnym na pozór związku. Pytanie, kim jest „Becky ze świetnymi włosami”, domniemana kochanka Jaya ujawniona w tekście jednej z piosenek, było kwestią równie palącą, co szanse Donalda Trumpa w nadchodzących wyborach prezydenckich.

Po odkryciu na poprzedniej płycie swoich erotycznych fantazji, po skandalu na Gali MET w 2014 r., gdy jej siostra Solange z niewyjaśnionych powodów przyłożyła Carterowi torebką, Beyoncé poszła jeszcze dalej w zacieraniu idealnego wizerunku, dostarczając na nowym albumie takie teksty, jak „jeśli dobrze mnie zerżnie, zabiorę jego dupsko do Red Lobstera, bo mogę”.

Ale kontrowersje i zaskoczenia nie przysłoniły najważniejszego. W roku straty największych artystów muzyki pop – Davida Bowiego, Prince’a i George’a Michaela – słuchacze dostali nowe arcydzieło gatunku. W erze streamingu, miliardowych odtworzeń pojedynczych piosenek, „Lemonade” przywróciła wiarę w wartość pełnowymiarowego wydawnictwa. Mieszanka gatunków tak różnych jak country i R&B, nagrywana z największymi, Jackiem White’em i Kendrickiem Lamarem, cytująca legendarnych Led Zeppelin i niszowych Yeah Yeah Yeahs, okazała się fascynująca muzycznie i tekstowo. I jak płyty największych, nie była tylko zbiorem znakomitych piosenek, miała też znaczenie kulturowe. Kobiety na całym świecie odczuwały ulgę, słysząc, że ich idolka mierzy się z tymi ­samymi problemami, a wstyd i upokorzenie zdrady zmienia na budowanie poczucia swojej wartości.

Ale „Lemonade” to więcej niż płyta złamanego serca i zniszczonej rodziny. To album zmieniających się czasów, rozpoczętego w 2013 r. ruchu Black Lives Matter, świadectwo pochodzenia, tradycji i korzeni. Celebracja afroamerykańskiej kultury, oprawiona najlepszym teledyskiem wszech czasów według redakcji „Rolling Stone’a”, zachwycającym „Formation”. Na kadrach zalanego wodą Nowego Orleanu i ujęciach graffiti z napisem „Przestańcie do nas strzelać” tworzyła się nowa historia czarnej Ameryki. „Formation” było najczęściej wpisywaną w wyszukiwarkę Google piosenką roku 2016.

Trzy miesiące po premierze „Lemonade” stałam na stadionie Wembley w 80-tysięcznym, w przeważającej większości białym tłumie młodych Brytyjczyków. Słowa „Formation” śpiewali jak swoje: „Mój tatuś z Alabamy, mamusia z Luizjany, zmiksuj czerń z Kreole i masz dziewczynę z Teksasu. Lubię mój czarny nos i nozdrza jak tych z Jackson Five. Nigdy się tego nie wyrzeknę, a ostry sos mam zawsze w torebce”. Manifest dziedzictwa czarnoskórej wokalistki, ważniejszej wtedy od każdej białej kobiety w muzyce popularnej.

Swój status Beyoncé potwierdziła trzecim kluczowym dla kariery wydarzeniem, występem na amerykańskim festiwalu Coachella w 2018 r. Udokumentowane przez Netfliksa widowisko było oszałamiającą produkcją, efektem miesięcy katorżniczych treningów i drobiaz- gowych prób. Wokalistka pozwoliła kamerom śledzić przygotowania do występu, pokazać graniczącą z szaleństwem determinację, by zaledwie kilka miesięcy po urodzeniu bliźniąt wrócić do najwyższej wykonawczej formy.

Cały pakiet rusza w trasę

„Beychella”, spektakl tańca, dźwięku i historii, oglądany przez tysiące widzów na żywo i miliony przed ekranami triumf pierwszej czarnoskórej kobiecej gwiazdy największego amerykańskiego festiwalu, okazał się też wyzwaniem rzuconym wszystkim kolejnym koncertom. Jak przeskoczyć wykreowane przez siebie wydarzenie? W Sztokholmie dało się odczuć napięcie towarzyszące premierze nowej produkcji. Co zaśpiewa? W czym wystąpi? Czym zaskoczy? Potwierdzi swoją dominację czy może jej czas minął?

Pierwsze koncerty tras nie są idealne, bo nie perfekcja jest ich celem. Są operacją na żywym organizmie, sprawdzianem, co podczas miesięcy prób nie wyszło. Nieprzetarte w akcji show jest mieszanką niepewności, tremy i adrenaliny, szansą zobaczenia największych poza strefą komfortu, gdy patrzy na nich cały świat, a oni jeszcze nie wiedzą, czy i tym razem im się udało.

Beyoncé ma wiele do udowodnienia. „Renaissance”, wydany w lipcu 2022 r. siódmy solowy album wokalistki, mimo znakomitych recenzji nie dorównał legendzie „Lemonade”. Płyta ambitniejsza i mniej przystępna od poprzedniczki, majstersztyk sampli, hołd złożony klubowej kulturze, zauroczyła najwierniejszych fanów, ale nie przypadkowych odbiorców. Nie miała na to szans. Po dwóch w pełni zilustrowanych teledyskami albumach tym razem artystka nie zrealizowała ani jednego. Nie domknęła trylogii wielkich multimedialnych przedsięwzięć i rynek okazał uzasadnione rozczarowanie. Mimo numerów jeden na najważniejszych listach przebojów, „Renaissance” jest najgorzej sprzedającą się płytą w dyskografii artystki, niedorównującą nakładom ostatnich wydawnictw Harry’ego Stylesa, Adele czy Taylor Swift, być może największej konkurentki do tytułu popowej idolki XXI w.

Gdy Beyoncé przemierza Europę ze swoją dyskoteką, na gigantycznych amerykańskich stadionach króluje Swift, pieczętując wyprzedanymi koncertami najlepszy moment w karierze. Jest pupilką amerykańskich recenzentów, w przeciwieństwie do Beyoncé sama komponuje, a jej talent do opowiadania w tekstach historii z chwytliwymi wersami jest prawdopodobnie największy w tym pokoleniu. Chociaż to Carter zdobyła najwięcej nagród Grammy w historii – rekordowe 32 statuetki, to Swift ma już trzy w kategorii najważniejszej i najbardziej prestiżowej, dla autorki albumu roku, na co wciąż czeka Beyoncé. Jakby branża przypominała, gdzie jest jej miejsce. W szufladzie „zabawiacz mas”, ale nie „artystka”.

Na szczęście dla niej dziś, gdy popularność wykonawców nie jest mierzona ani sprzedanymi płytami, bo nowe pokolenie ich nie kupuje, ani recenzjami, bo w dobie mediów społecznościowych każdy wygłasza swoje zdanie, a nagrody muzyczne straciły prestiż, zostają koncerty i to na scenach dzieje się współczesna historia muzyki popularnej. I to tu Beyoncé pokazuje, że nie ma sobie równych.

Linie tworzące legendy muzyki nieczęsto przecinają się w idealnym punkcie, a ona ma wszystko. Świetnie śpiewa, według „New York Timesa” „skala jej głosu sięga galaktyki”. Rewelacyjnie tańczy, jak jej idolka Tina Turner. Ma przebojowe piosenki, kultowe utwory i ambitny katalog. W znaczeniu „całego pakietu” jest tylko ona. Połączenie wybitnej muzykalności i magnetycznej scenicznej osobowości jest dostępne nielicznym. Miał to Michael Jackson, na którego koncercie pięcioletnia Knowles odkryła swoje powołanie.

Czy „Renaissance World Tour” przejdzie do historii jak multimedialny rewolucyjny spektakl „Zoo TV” U2 albo „Blond Ambition” Madonny, być może najlepsza trasa wszech czasów? Prawdopodobnie nie. Ale nie historia jest celem tych koncertów. Chodzi tylko o teraźniejszość, o dobrą zabawę, poczucie wspólnoty, nie w marszach czy protestach, tylko w tańcu i szczęściu. O spotkanie artystki, która niczego nie kocha tak jak bycia na scenie, i jej fanów. Dlatego na nowej trasie nie ma supportów, wykonawców umilających publiczności czas oczekiwania na gwiazdę wieczoru. To jest show Beyoncé, która wie najlepiej, jak rozpocząć koncert. Otwierająca trzygodzinne show sekwencja ballad jest dość zaskakującym wyborem. Śpiewając rzewne wyznania miłości z pierwszych płyt staje przed nami diwa z przeszłości, jednak tym razem zwraca się nie do kochanka, ale do publiczności. „I love you, I love you, I love you” to pierwsze słowa koncertu, które w Sztokholmie śpiewała ze łzami w oczach, wyraźnie wzruszona powrotem na scenę.

Po kilku utworach znika jednak za kulisami, zostawiając przeszłość za sobą. Czas na teraźniejszość, przy ogłuszających dźwiękach sampli wchodzimy w erę „Renesansu”. Mimo wszystkich wizualizacji i scenografii, pirotechniki, laserów, zmian kostiumów, układów choreograficznych, najważniejsza jest muzyka, prawdziwe instrumenty i niechowająca się za playbackiem wokalistka. Ponad 30  piosenek. „Renaissance” zagrany w całości, manifest wiary w nieco niedoceniony album. Największe przeboje, wykonywane przy ogłuszającym pisku publiczności. Covery przypominające, dzięki komu tu jest. W czasie koncertu są z nią nie tylko idole, Jackson Five, Donna Summer i Diana Ross, ale i Britney, Madonna, Grace Jones i dziesiątki innych kobiecych gwiazd. To może być dyskoteka, ale to jest też feministyczny manifest.

Kto rządzi światem? Kobiety. Trudno nie zgodzić się ze słowami jej przeboju z 2011 r., kiedy patrzy się na nią, na środku wielkiej sceny skupiającą uwagę kilkudziesięciotysięcznego tłumu, sterującą emocjami, dającą czysty eskapizm i szczęście. Po koncercie w Sztokholmie przypomniała mi się recenzja „Renai- ssance”, napisana przez Paula z Oakland – anonimowego słuchacza, który chciał podzielić się swoim zdaniem w sieci. „Popowe piosenki na lato. Noce w miejskim parku. Linia basu, która porywa ludzi do tańca. Muzyka z duszą. Małe rzeczy, które przypominają nam, że żyjemy. I że jesteśmy w tym razem. Niektórzy mówią, że to błogosławieństwa”.

Inni powiedzą, że to koncerty Beyoncé. ©

 

Beyoncé wystąpi na Stadionie Narodowym w Warszawie 27 i 28 czerwca 2023 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka muzyczna, przez dwie dekady (do marca 2020 r.) związana była z radiową Trójką, gdzie poza prowadzeniem autorskich audycji relacjonowała największe polskie i światowe festiwale oraz przeprowadzała wywiady z ikonami muzyki, m.in. z Patti Smith,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 26/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Diwa na żywo