Nos w kieliszku

Sędziowanie w konkursach winiarskich daje niewiele przyjemności. Opowiem dlaczego, choć i tak mi nie uwierzycie.

10.09.2012

Czyta się kilka minut

Degustacja podczas tegorocznego konkursu Mundus Vini / Fot. Michał Bardel
Degustacja podczas tegorocznego konkursu Mundus Vini / Fot. Michał Bardel

Właściwie lepiej pominąć szczegóły. „Jadę za granicę”. „Wyjazd dziennikarski”. „Kilka dni w Niemczech”. Bo jeśli powiem za dużo, będę musiał wytrzymać spojrzenie pełne podejrzliwości połączonej z zazdrością. „Sędziować w konkursie? Ale to co? Będziesz od rana do wieczora pił najlepsze wina? Przez trzy dni? Ty to masz życie”.

Spróbujcie grzecznie sprostować. Nie uwierzą. Tymczasem niekwestionowana przyjemność związana z piciem wina wymaga – jak wiadomo – spełnienia kilku warunków: przyjemnie jest to robić w kameralnym kręgu przyjaciół, bez zbędnego pośpiechu, nad talerzem z czymś smacznym i do wina pasującym. Miło jest spojrzeć od czasu do czasu na etykietę, zamienić dwa słowa o apelacji albo producencie, wreszcie: prawdziwie błogo jest rzeczone wino... pić.

SZYBKO, CIEMNO, SUCHO

Żadna z tych radości nie jest dana jurorowi międzynarodowego konkursu. W gruncie rzeczy niewiele się jego praca różni od zajęcia testera opon samochodowych czy blachowkrętów walcowych. Trudno mieć aż tylu przyjaciół, by spośród kilkuset jurorów z całego świata, losowo przydzielanych do kolejnych paneli, trafić na więcej niż jedną znajomą osobę. Trudno się nie spieszyć, gdy na jedno wino przypadają najwyżej 2-3 minuty, a zakreślić trzeba w tym czasie na skali kilkadziesiąt jego właściwości. O jedzeniu w ogóle nie ma mowy – wolno przegryzać kajzerkę. Do tego wszystkiego degustacja w ciemno zakłada, że nie mamy pojęcia, jakie wino nam podają – może pochodzić z dowolnej odmiany i dowolnego regionu winiarskiego świata. I wreszcie – by zawiść umniejszyć – pić wina nie wolno, pić wina nie da rady, jedynie usta nim przepłukać i wypluć szybciutko, i w miarę elegancko. Kto ma przed sobą sześćdziesiąt próbek, łatwo zgadnie, jaki los czeka tych, co zdecydują się nie wypluwać.

Jest zatem to całe sędziowanie właściwie przeciwieństwem picia wina. Zapytajcie psa, jak się ma wąchanie kiełbasy do jej zjedzenia. Co gorsza, porównanie z psem o tyle wydaje się trafne, że im lepsze wina obwąchujemy, tym intensywniej pracują nam ślinianki, tym boleśniej atakują kwasy żołądkowe gotowe przyjmować i trawić zawartość, której im złośliwie i permanentnie odmawiamy. A kiedy sala degustacyjna opustoszeje, kiedy skończy się to całe sędziowanie i rozwiozą nas po hotelach, wówczas człowiek nabiera ochoty, żeby wreszcie, po wszystkich trudach i udrękach, łechtaniu zmysłów do granic wytrzymałości i całej stoickiej wstrzemięźliwości, zwyczajnie i po prostu napić się... piwa. Bo na wino tego wieczoru chęci już mieć nie będziemy.

WINA TESTUJĄ SĘDZIÓW

Taka to praca, nielekka i niewdzięczna. Zostaje po niej nadkwasota i podłużne wgniecenie u nasady nosa (od przyciskania brzegu kieliszka). Ktoś ją jednak wykonać musi i najlepiej, żeby choć trochę znał się na winach.

Selekcja jurorów jest zwykle, przy konkursach o randze międzynarodowej, dość restrykcyjna. Ich przydatność sprawdza się zresztą wciąż na nowo i na bieżąco – wystarczy „w ciemno” podać dwa razy to samo wino (niekoniecznie tego samego dnia) i zobaczyć, co tam juror na kartce naskrobie. Jak mu się oceny „nie zejdą”, jeśli wykres jego punktowania zbyt mało się pokrywa ze średnią całej komisji, za rok miejsce przy stoliku zajmie ktoś inny. I choć świat winiarski wciąż próbuje całe to sędziowanie ustandaryzować, uobiektywnić, zamknąć w czytelne schematy, wciąż jest ono – i zawsze będzie – wypadkową czynników nie zawsze i nie do końca powtarzalnych. Ma tu swoją ważną rolę matematyka (właściwości jakościowe punktuje się szczegółowo, a następnie sumuje, zazwyczaj w tzw. skali Parkera od 50 do 100 punktów), ale i psychologia.

Niejeden juror zerknie koledze w kartę (nie wolno!), niejedno wino zasłuży na medal dopiero po wspólnej naradzie komisji, która dołoży mu punkt czy dwa (wolno). Bywa, że się komuś wyrwie pod nosem „katastrofa!” (nie wolno!) – zaraz mniej asertywni koledzy odejmą parę punktów. Znam sędziów, którzy najpierw wystawiają ocenę sumaryczną, a potem dostosowują do niej szczegółowe (wolno, choć to mocno niweczy sensowność detalicznej oceny). Sam do nich należę.

A JEDNAK TRZEBA JECHAĆ

Jeśli zatem sędziowanie w międzynarodowych konkursach winiarskich tak niewiele daje przyjemności, jeśli – dodajmy uczciwie i pokornie – nie otrzymuje się za nie wynagrodzenia, a jedynie wikt i opierunek, to skąd na zakończonym właśnie w niemieckim Neustadt konkursie Mundus Vini – jednym z najważniejszych w Europie i na świecie – wzięło się 300 sędziów z 20 krajów świata?

Przyciąga oczywiście prestiż imprezy. Przyciąga naturalna u dziennikarzy i krytyków wina ciekawość nowego rocznika (większość win, szczególnie białych i różowych, pochodzi z roku poprzedniego) – nawet jeśli zupełnie nie wiadomo, na jaki region się trafi. Przyciąga wreszcie – dokładnie tak jak w przypadku konferencji naukowych – walor towarzyski spotkania.

Konkurs jest okazją do wymiany doświadczeń, dogadywania interesów, podejmowania wspólnych działań albo po prostu: pogadania sobie. Niewiele jest miejsc, które na kilka dni gromadzą w jednym hotelu tak wielu specjalistów od spraw wina, od Japonii po Kalifornię, od RPA po Estonię.

ZNAJ SWOJE MIEJSCE

I wreszcie rzecz najważniejsza – taki konkurs to potężna szkoła pokory. Siedmiu poważnych sędziów nie rozpoznaje w kilkunastu ocenianych winach weissburgundera (że niemieckie, sprawa jasna, ale strzelaliśmy – na wiwat! – między mozelskimi rieslingami i blauburgunderami). Dwoje sędziów daje złoty medal winu, które dwoje innych dyskwalifikuje – rozpoczyna się dyskusja nad kontrowersyjną obecnością aromatów ropy naftowej (goût de pétrole) powodowanych przez niewinnie brzmiący 1,1,6-trójmetylo-1,2-dihydronaftalen (TDN): błąd winiarza czy świadomy zabieg, żeby nadać rieslingowi trochę francuskiego szyku? Czy młode wino punktować za jego walory tu i teraz prezentowane, czy docenić potencjał dojrzewania, który najpewniej za rok, dwa lata popchnie je w znakomitym kierunku, punktując na wyrost?

Z każdej krańcowej oceny trzeba się nadto wytłumaczyć przewodniczącemu i całej komisji, powalczyć o nią lub dać się przekonać. W szybkich, żołnierskich słowach, bo na wykłady nie ma czasu.

Wycofuję się z porównania z testerem śrub. Jest jednak magia w tych kilkuset kieliszkach podnoszonych spiesznie do nosa w wielkiej sali teatru w Neustadt. Jest magia w wylewającym się zza kurtyny pochodzie na biało ubranych studentek-sommelierek z butelkami zarepetowanymi na prawym przedramieniu. 6000 win zostało poddanych drobiazgowej ocenie: jedna trzecia wraca do producentów z medalami o różnych odcieniach, które dla niewprawnych klientów będą wskazówką i podpowiedzią na półkach sklepowych. A że przy okazji nieco im cena wzrośnie – tu już zupełnie inna sprawa. 

MICHAŁ BARDEL jest współpracownikiem „TP” i redaktorem naczelnym magazynu „Czas Wina”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2012