Nigdy nie zatrzymujcie się w Koziegłowach

W ubiegły weekend, w porze niesłychanie upalnego zmierzchu, zatrzymałem auto w Koziegłowach.

09.07.2013

Czyta się kilka minut

Ubranie moje przesiąknięte było zapachem grillowanej karkówki w ziołach, z wyraźną nutą hipokryzji, a to dlatego, że wracałem ze Śląska, gdzie patrzyłem na zjazdy dwóch największych partii. Polityczne mowy, płaskie obietnice, trącące pustką spory, napadały na mnie zewsząd. Z radia, notatek, dyktafonu i niedawnych wspomnień. Do tego ten paskudny zapach.

Pomyślałem, że dłużej go nie zniosę, muszę się przewietrzyć, oderwać choć na chwilę. No i – jak już wspomniałem – zatrzymałem auto w Koziegłowach. Miasteczko niczego sobie. Drzewa niczego sobie. I ławeczka też. Najbardziej niczego sobie była zaś cisza.

Zawsze na takie okazje wożę ze sobą książkę. Najchętniej powieść, którą dobrze znam, bo takie podobają mi się najbardziej. Otworzyłem na chybił trafił – czyli na tym fragmencie, który lubię szczególnie.

To jest wesoła historia dziejąca się w Paryżu, w której biorą udział zaledwie czterej bohaterowie. Mnie duchem najbliższy jest Marcel Cachard – starzec, bogacz, pijak i hulaka. Cachard ciąga się od knajpy do knajpy przy użyciu czarnego cabrioleta marki Mercedes wraz z piękną Dodo, którą kocha do wariactwa. Piją szampana, bisquit, calvados oraz wszystko inne, co podają w Paryżu. Jedzą dużo i smacznie. Tylko Marcel każdą ucztę nazywa „pożegnalną”, bo w jego sercu skrywa się mroczny fatalizm.

Gdy tak piją i jedzą, en passant poznają mnóstwo innych osób, bo Dodo lubi się przelotnie zakochać. Tak to trafiają na młodego człowieka o nazwisku Brrhrrrwrgski – którego Dodo bierze początkowo za znanego lekkoatletę. „Nigdy nie skakał o tyczce. Ale umie naśladować głosy zwierząt. Jest Polakiem i trochę zbyt zanudza opowiadaniem o swoim Belgradzie, z którego pochodzi i który uwielbia ze wzruszającym, lecz naiwnym fanatyzmem” – tak Marcel reklamował Dodo nowo poznanego przyjaciela – co mnie bawi od lat.

Czytałem łapczywie, gdy słońce spadało już za horyzont. Szczęściem nikt nie przyszedł pod lipy, nikt nie usiadł na ławeczce i pusta była aleja.

Dobrze wiedziałem, co stanie się za chwilę. Od tej pory wszystkie szaleństwa: tańce na górnym i dolnym Montmartrze, wycieczki na riwierę, przebudzenia na trawie Lasku Bulońskiego będą przeżywali we troje. Życie ich zmieni się w barwną, niekończącą się smugę. „Pożegnania” będą tylko w smutnych toastach, wygłaszanych wciąż przez Marcela. Już taki był, ale miał wielkie serce. Nie przeszkadzało mu, gdy pan Brrhrrrwrgski i Dodo zostali kochankami. Ani gdy Brrhrrrwrgskiego zastąpił Miki – którego Dodo początkowo brała za pływaka, choć był tenisistą.

Tylko wtedy, gdy Brrhrrrwrgski wsiadł do pociągu, by udać się do Polski, zaciągnąć do wojska i bić się z Hitlerem, Cachard rzucił: „Ostatnia wieczerza dobiega końca”. Ale w ogólnym rozgardiaszu nikt nie zwrócił na to uwagi. Jak najbardziej niesłusznie, bo Marcel niebawem palnął sobie w głowę z rewolweru, nie zostawiwszy kartki.

Brak kartki otwierał, niestety, pole do interpretacji. Co bardziej bolało starego Cacharda? To, że za chwilę jego świat zmieni się w garść popiołu za sprawą jakiegoś Hitlerostalina? Widział tysiące przyszłych ofiar i płonący Paryż? Czy bardziej bolało go odrzucenie przez ukochaną kobietę? Ona przecież lubiła jego słowa, uczty i obecność, ale nie potrafiła wyciągnąć dłoni akurat w tej jednej chwili, gdy jej dłoni bardzo potrzebował. Nie żądał od niej wiele: chciał, by podarowała mu ledwie kilka sekund pełnego jaskrawych kolorów życia. Ha!

Nie wiem – być może to z upału – ale nagle poczułem dojmujący ból à la Cachard! A więc wymieniam ściśle: trzewia, mięśnie oraz wszystkie stawy, które posiadam – nawet te, których istnienia nie podejrzewałem – zaczęły mnie boleć wściekle. Mój Boże! Tak boli odrzucenie? Czy też tak przygniata walący się świat?

Nagle, przez mgnienie, zrozumiałem Marcela, który sięgał po rewolwer! Zerwałem się z ławki i popędziłem do auta. Pomykałem, znacznie przekraczając prędkość, byle być jak najdalej od tego przeklętego miejsca.

Dotarłem przed nocą. W skrzynce znalazłem list od Pani Prezydent Warszawy. Przepraszała mnie, że ciągle nie wiadomo, kto będzie wywoził moje śmieci. Ale też pocieszała, że „dzięki naszym wspólnym staraniom stolica sprosta wyzwaniom”. A gdybym jeszcze nie był dość spokojny, mogę sobie zadzwonić na bezpłatną infolinię – tam mnie wysłuchają i podniosą na duchu.

Odetchnąłem głęboko. Znów poczułem znajomy zapach grillowanej karkówki. Nic mnie już nie bolało. Obiecałem sobie, że rano zadzwonię, tak dla pewności, na infolinię. Byłem szczęśliwy.

Błagam was – nigdy nie zatrzymujcie się w Koziegłowach!

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2013