Niezgoda buduje

Ewa Woydyłło-Osiatyńska, psycholog: Polityka pogróżek to forma przemocy. Cywilizacja prowadzi jednak do zwiększenia poczucia bezpieczeństwa i współpracy między ludźmi: "Zgódźmy się nie zgadzać". Rozmawiał Tomasz Ponikło

21.09.2010

Czyta się kilka minut

/ ryc. Marcin Bondarowicz /
/ ryc. Marcin Bondarowicz /

Tomasz Ponikło: Na jakie specyficzne formy cierpienia narażony jest polityk, czy szerzej - osoba publiczna?

Ewa Woydyłło-Osiatyńska: Tym, co odróżnia osobę publiczną od osoby zwyczajnej, są popularność i władza. Jedno i drugie wiąże się z ambicją. W wymiarze publicznym przekłada się to na względnie wysoki status. Poczucie wartości zależy wtedy od tego, czy władzę i popularność posiadam, czy tracę. Władza to nie tylko rząd dusz, to także, mówiąc banalnie i brutalnie: kasa. W Polsce mobilność społeczna nie jest łatwa; wciąż trudno przebić się do wyższego stanu posiadania. A władza daje od razu spektakularny awans: samochód, kierowcę, darmowe bilety na środki komunikacji, zwolnienie z płacenia mandatów. Łatwo przyzwyczaić się do tego statusu i kiedy władzę się traci lub nie zyskuje jej na miarę ambicji, zaczyna się cierpieć. Może to też wynikać z tego, że wywodzimy się z paternalistycznej i hierarchicznej tradycji. Wciąż nie pojmujemy władzy jako służby.

Ale przecież nie brak takich właśnie deklaracji.

To charakterystyczne dla naszej mentalności: gdy ktoś mówi, to mówi. Zatrzymujemy się na poziomie mówienia. A trzeba mówić i robić. Władza jako służba to podejście anglosaskie i amerykańskie. Tam rządzący nie może sobie pozwolić na typowe u nas podejmowanie arbitralnych decyzji, bo poza formalnym systemem zabezpieczeń, w użyciu jest "monitoring obywatelski". Ludzie korzystają z narzędzi, które teoretycznie i u nas są dostępne. Proszę jednak spróbować wejść do rady swojej gminy, przedstawić się i poprosić o wgląd w dokumenty finansowe, np. dotyczące realizacji zadań komisji kultury...

Patologiczna rodzina, oparta na patriarchacie, z głową w postaci uzależnionego od władzy Jarosława Kaczyńskiego, który trzyma wszystkich twardą ręką i rozdaje razy - to obraz Prawa i Sprawiedliwości, jaki wyłania się dziś z mediów.

Nie znam się na PiS-ie, ale na rodzinie trochę. Dobra rodzina, bez względu na jej model - autorytarna, partnerska czy hierarchiczna, ale oparta na współpracy - to taka, w której wszyscy czują się dobrze. Jak to rozpoznać? Po ilości śmiechu. Śmiech wyróżnia człowieka spośród reszty świata ożywionego. Człowiek śmieje się często i chętnie, kiedy się nie boi. W rodzinie bać się nie powinniśmy. Nawet jeśli dochodzi do nadużyć, zadaniem członków wspólnoty jest poszukanie wyjścia. Czy każdy problem da się rozwiązać? Nie, nie każdy, ale trzeba podjąć próbę. Próba jest przedsięwzięciem wspólnym. Wymaga otwartości. Oto mamy problem, z którym sobie sami nie radzimy, wtedy odwołujemy się do innych: krewnych, pracownika socjalnego, psychologa, księdza, może psychiatry. W wielu sprawach bywa niezbędna pomoc z zewnątrz, zwłaszcza w XXI w., kiedy mamy tylu specjalistów. Nie korzystają z niej jednak ci, których powstrzymuje wstyd i pycha.

Marek Migalski został wykluczony ze swojej "rodziny", mimo że pisząc do "ojca" list otwarty, kierował się jej dobrem.

Trzymając się tej metafory, trzeba powiedzieć, że mówimy o rodzinie, w której najwyraźniej brak wzajemnego zaufania. A gdy go brak, sięgamy po sposoby manipulacji: odczytywane mylnie nieszczere słowa, dwuznaczne zdania. Brak otwartości wynika zawsze z jednego powodu: ze strachu, czyli odwrotności zaufania. Dlaczego Migalski użył formy listu otwartego? Widać czuł, że inaczej nie będzie wysłuchany.

Poza tym w dobrej rodzinie - i analogicznie w funkcjonalnym modelu życia społecznego - ludzie się na siebie nie obrażają. Moja mama mawiała, że "obrażają to się panny służące". Są bezsilne, nie dysponują żadnymi sankcjami, więc karzą swoją miną, urazą, brakiem przebaczenia. Cóż to jednak za kara dla sprawcy, który jest "panem"?

Niestety, przenosimy to na życie publiczne - tam, gdzie moglibyśmy negocjować, szukać kompromisu, powołać eksperta, my się obrażamy. Niby się na coś godzimy, ale z obrażoną miną. Obrażalstwo to cecha ludzi słabych, zalęknionych, o niskim poczuciu wartości.

Żeby podnieść własną wartość i zwiększyć swoją skuteczność, szukamy sojuszy. W każdej partii, także w PiS-ie, mówi się o frakcjach liberalnych, konserwatywnych, o przybocznych prezesa...

W terapii rodzinnej nazywa się to diadami i triadami - zmiennymi sojuszami. W różnych sprawach różni partnerzy w większym stopniu niż pozostali dadzą nam szansę osiągnąć pożądany cel. Mechaniczny model, w którym jakąś treść uzgadniamy za zamkniętymi drzwiami, a następnie innym tylko komunikujemy, zamiast poddać pod dyskusję, jest na dłuższą metę niedobry. Odbiorcy komunikatu zazwyczaj wiedzą, jak potem wygrać we wzajemnych relacjach uprzedzenia któregoś z decydentów przeciw drugiemu. W rodzinie autorytarnej ludzie boją się wypowiedzieć własne zdanie, ale i tak podstępnie dokuczają sobie, manipulują i stopniowo coraz mniej się lubią. Takich przypadków dotyczy smutne porzekadło, że "z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu".

Czasem prezes partii wysyła do wszystkich list-połajankę, żeby nie zapomnieli o tym, "kto tu rządzi".

Na podobnej zasadzie w niektórych rodzinach biciem zapędza się dzieci do nauki... Ludzie nie boją się bez powodu. Ludwik Dorn wychylił się i już go w partii nie ma. Niektórym się to podobało. Ale współczesna służba cywilna zmierza w inną stronę. W ogóle cywilizacja prowadzi ku zwiększeniu poczucia bezpieczeństwa i współpracy między ludźmi, a nie do zagrożenia i wojen. Ludzie, także w partii, mają ze sobą współ-działać, współ-pracować. Stosowanie pogróżek to jedna z form przemocy. "Zgódźmy się nie zgadzać" - jest moją ulubioną mądrością Amerykanów.

Uważa Pani, że najgorszym losem człowieka jest samotność. W życiu publicznym, mówią jedni, nie ma na samotność czasu. Drudzy twierdzą przeciwnie: doświadczasz jej co krok. Czy szef dużej partii może być samotny? I czy samotności można doświadczyć w rodzinie?

W rodzinie można doświadczyć samotności, na przykład w przypadku zdrady, obojętności bliskich lub ich odejścia. Nie mam nikogo, komu na mnie zależy, czegoś chcę, ale chcę sama, nikt nie podziela moich dążeń. Taka samotność bywa tragiczna.

Natomiast w życiu publicznym może nagle pojawić się wizjoner, który wie, co jest dla wszystkich ważne. Tymczasem może mu się tylko wydawać, że jest wizjonerem i po prostu głupio chce. W swym samotnym zadufaniu w sobie, zamiast wysłuchać innych, zastanowić się razem z nimi, czy jego wizja jest realistyczna i dobra - zamknie usta, ukarze, obrazi się. Tak nie postępuje odważny wizjoner, tylko nieodważny dyktator.

Inaczej niż w kulturze anglosaskiej, w Polsce ludzi o odmiennym zdaniu dezawuuje się. U nas rzadko wysłuchujemy ze spokojem drugiej strony, a jeszcze rzadziej znajdujemy w sporach kompromis. Gdzie indziej ludzie są ciekawi odmiennych opinii, my uważamy za obrazoburcze wszystko, co nam zaprzecza.

Czy da się sprawować funkcję publiczną, gdy przeżywa się żałobę po śmierci najbliższej osoby?

Elisabeth Kübler-Ross sformułowała pięcioetapowy model żałoby. Zaczyna się od niedowierzania i zaprzeczania. Potem przychodzi gniew, złość, bluźnierstwo, obwinianie, na zmianę ze smutkiem, żalem, rozpaczą, niekiedy depresją. W kolejnym etapie przychodzi targowanie się: może to nieprawda, może jak cię pomszczę, to cię odzyskam? Dobra żałoba prowadzi do akceptacji. Ale, ostrzegała badaczka, żałoba może nie minąć, jakiś etap może nie zostać zamknięty. Kochanowski słyszał kroki Orszulki długo po jej śmierci, do niektórych bliscy zmarli "przychodzą" zza grobu, dają "znaki", "przemawiają". Są tacy, co zostawiają pokój po zmarłym, nie dotykając niczego. Zachowania te wskazują na zablokowanie emocjonalne utrudniające powrót do normalnego życia po śmierci drogiej osoby.

Przeczytałam niedawno o wieloletnich badaniach nad żałobą, prowadzonych przez zespół psychologów pod kierunkiem George’a Bonanno z University of Columbia w Nowym Jorku. Ich wyniki podważają uniwersalność modelu Kübler-Ross, uważanego długo za pewnik. Okazuje się, że u 10 proc. ludzi, którzy tracą najbliższą osobę, trauma nigdy nie mija: robią relikwiarz z pamiątek, izolują się, funkcjonują jak roboty, w pewnym sensie "przyłączają się" do swych zmarłych. Kolejne 10 proc. to osoby, które miesiącami nie odzyskują radości życia. Pozostałe 80 proc., a więc ogromna większość, to ludzie, których Bonanno nazywa resilient, czyli "emocjonalnie sprężyści". Upuszczę dwie piłki z tej samej wysokości i jedna odbije się wysoko, druga opadnie i zostanie na ziemi. W sensie metaforycznym, siła odbicia to owa sprężystość. W odniesieniu do człowieka oznacza odporność psychiczną i zdolność do akceptacji. Jedno dziecko surowo karane zbiera razy po stoicku, dorasta i świetnie sobie radzi; drugie popada w nerwicę.

Każda żałoba to bilet do własnego wnętrza. Wtedy skupiamy się na własnych najskrytszych uczuciach, usuwamy się w cień, oddalamy od tego, co postronne. Kiedy umiera ktoś bliski, świat staje się inny: wcześniej składał się z czterech osób, a teraz raptem tylko z trzech. Czy chcemy tego, czy nie, śmierć nam nieustannie towarzyszy, a jednak jej nie znamy. W żałobie zaczynamy myśleć o własnym odejściu. Dawniej modlono się: "od śmierci nagłej..." - żeby zdążyć się przygotować, odpokutować za grzechy, uzyskać łaskę. Dla wielu żałoba bywa okazją do zastanowienia, jak będzie wyglądać własny pogrzeb: czy zgromadzi wielu wdzięcznych ludzi, czy raczej odbędzie się samotnie? W obliczu śmierci zastanawiamy się: czy można jeszcze coś zrobić, aby zostawić po sobie dobrą pamięć? Dla wielu odejście kogoś ważnego staje się przełomem, dzięki któremu zaczynają postępować tak, by ich życie stało się darem dla innych.

Czemu z sygnałami wskazującymi ­ na cierpienie, jak spuszczona głowa, łzy w oczach, cichy głos, niektórzy obnoszą się publicznie?

Bo to zapewnia współczucie otoczenia. A ono posiada moc łagodzenia bólu. Jak mi pan współczuje, to zatrzyma się pan przy mnie, weźmie za rękę, wysłucha, otoczy troską. W cierpieniu potrzebujemy empatycznej reakcji na smutek.

Bywa jednak i tak, że - choć formalnie trwa żałoba - smutku brak. Uzewnętrznia się to przez brak zadumy, ciszy, skupienia. W zamian mamy pobrzękiwanie zbroją, mściwy atak, wojnę. Dochodzą do głosu demony władzy i ambicji. Tylko że płacz nad grobem i tak przyjdzie, choć później. Może się też kiedyś odezwać poczucie winy za niedokończoną żałobę i wtedy trzeba będzie je znowu czymś zagłuszać. Do zagłuszania dobrze nadaje się walka.

Możemy jakoś pomóc człowiekowi, który nie radząc sobie z sytuacją straty, pozbawia czegoś ważnego samego siebie?

Wręcz powinniśmy pomóc. To jedna z najpiękniejszych cech człowieczeństwa, że jesteśmy zdolni do empatii, potrafimy wyrażać współczucie i wyciągamy do cierpiących pomocną rękę. Ale tylko temu można pomóc, kto tę wyciągniętą rękę przyjmie.

Intencje epatowania własnym cierpieniem nie zawsze są jasne. Sprawę śmierci swego ojca na stole operacyjnym Zbigniew Ziobro publicznie ciągnie, mimo umorzenia postępowania sądowego.

Widzę dwie możliwe motywacje. Pierwsza jest taka, że do lekarzy Ziobro od dawna miał zastrzeżenia. Na konferencji prasowej ze słynnymi słowami o "doktorze G.", że przez niego już nikt nie umrze, ewidentnie popełnił wielkie nadużycie. Dostał za to po łapach, więc tym uporczywiej stara się, żeby wyszło na jego, i dlatego usiłuje za wszelką cenę dopiec jakimś lekarzom.

Druga motywacja może być z kolei pozytywna i szeroko w społeczeństwie podzielana. Co do tego, że nasza służba zdrowia pozostawia wiele do życzenia, nikt nie ma wątpliwości. Żadnego zaniechania w trakcie leczenia nie wolno więc odpuścić, bo może dzięki temu lekarze zaczną bardziej uważać i popełniać mniej błędów.

A politycy nadużywający alkoholu mają być ostrożniejsi po sprawie o. Macieja Zięby?

Lepiej by było, aby ci, którzy mają problem, pomyśleli o leczeniu. Ojciec Zięba nie jest pierwszy, nie będzie ostatni. Alkoholizm to choroba, u nas dość masowa. Trzeba sobie raczej postawić pytanie, na które odpowiedź jest zawsze indywidualna: czy choroba - jakakolwiek - utrudnia wypełnianie obowiązków? Niektóre choroby są szczególnie wstydliwe, jak alkoholizm właśnie, rak prostaty czy hemoroidy, ale trzeba o nich mówić i uświadamiać ludzi. Żadna choroba jako taka nie jest moralnie dobra ani zła, natomiast nieleczenie choroby i wynikające z tego skutki społeczne są złe.

Człowiek wcześniej anonimowy poprzez osobiste cierpienie staje się osobą publiczną. Ostatnio obserwujemy to na przykładzie rodziny zaginionej w Sopocie 19-letniej Iwony, czy śledząc losy 6-letniego chłopca, który po zatruciu muchomorem przeszedł operację przeszczepu wątroby.

Jeden powód, jak w przypadku małego Tomka, to pokazanie ludziom przez konkretny przypadek, że przeszczepy są dobre. "Uwierzcie, że nie będziecie zbezczeszczeni, ale uratujecie komuś życie".

Drugi powód, jak w przypadku Iwony, to przyrodzona człowiekowi ciekawość sensacji. Kiedy w czasach jaskiniowych mamut zabijał myśliwego, wszyscy się zbiegali, żeby patrzeć. Ta potrzeba immanentnie tkwi w człowieku, ale dziś z powodu wszechobecności mediów osiąga niekiedy ekstremalny poziom przesady i zwyrodnienia.

Dziś możemy jednak na cierpienie reagować nawet globalnie: na forum UE padło słowo "hańba" i zapowiedź, że za przymusowe deportacje Romów Francja stanie przed unijnym trybunałem.

A to jest fantastyczne. Kiedyś Romowie byliby opuszczeni, pozostawieni samym sobie - po prostu byliby wyłącznie ofiarami bez prawa głosu. Dziś są brani w obronę, otaczani wsparciem i pomocą. W tym widać prawdziwy postęp ludzkości.

A co widać w cierpieniu celebrytów pokazywanym publicznie? Np. aktor Michael Douglas podczas spotkań promocyjnych ponoć ledwie napomyka o nowym filmie, a zamiast tego prowadzi profilaktykę nowotworową, ponieważ zapadł na raka krtani. W Polsce z kolei Adam "Nergal" Darski chorując na białaczkę, o swoim stanie zdrowia informuje fanów, a jego partnerka Dorota "Doda" Rabczewska, także gwiazda, promuje zapisywanie się na listy potencjalnych dawców szpiku kostnego.

I powiem panu, że to też jest piękne. Piękne w takim sensie, że szkody nie przyniesie nikomu żadnej, pożytek też nie jest pewny, choć na pewno zwiększa się jego prawdopodobieństwo. Może jakaś liczba osób ocknie się z marazmu, wczuje w sytuację i zapisze jako dawca? Padają oskarżenia o sentymentalizm, ale sentymentalizm nie tkwi w sposobie wyrażania czegoś, tylko w sposobie odbioru. Na to, czego dowiadujemy się od Nergala i Dody, nie reagujemy łzą, lecz zmianą świadomości, myślenia, postępowania. Na tym polega moralna edukacja, w wyniku której następują zmiany społeczne i cywilizacyjne. Najpierw widzimy gwiazdę, scenę, blichtr. A potem dramat, szpitalne łóżko, niemoc. Gdy nam się to razem ułoży, idziemy oddać krew, szpik lub wpisujemy do dowodu zgodę na oddanie po śmierci organów potrzebnych do uratowania czyjegoś życia. Życia bliźniego swego.

W cierpieniu również możemy poszerzać krąg wzajemności, tworzyć i umacniać wspólnotę. "Jesteś na tyle chory, na ile skrywasz swój sekret" - spostrzegli trafnie Amerykanie. Bo przecież sekret najczęściej w ogóle nie powinien być sekretem: zamiast żyć w zakłamaniu, chować śmieci pod dywan, najlepiej zamieść podłogę.

Ewa Woydyłło-Osiatyńska jest psychologiem i terapeutką, pracuje w Instytucie Psychiatrii i Neurologii w Warszawie, specjalizuje się w problematyce uzależnień. Ostatnio opublikowała książkę "Rak duszy". Prowadzi własną stronę internetową: www.woydyllo.pl. Laureatka Medalu św. Jerzego przyznawanego przez redakcję "Tygodnika Powszechnego".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2010