Niezadane. Dlaczego między córkami a matkami jest tyle bólu?

Natalia de Barbaro: Najlepsze, co samej sobie mogę odpowiedzieć, jest to, że pod spodem bólu jest miłość. Ktoś, kogo nie kochamy, nie może nas aż tak zranić.

24.05.2021

Czyta się kilka minut

 / JOANNA RUSINEK
/ JOANNA RUSINEK

Idę po następną kawę, przekładam książki, poprawiam poduszki, a laptop już któryś raz przygasa od mojej bezczynności. Zwlekam. Czuję, że kiedy zacznę pisać ten tekst, stanę naprzeciwko czegoś nieskończenie skomplikowanego, a równocześnie tak ważnego, że nie można po prostu przejść obok tego tak, jak obok innych rzeczy nieskończenie skomplikowanych.

Poproszono mnie o napisanie artykułu o relacji między matką i córką, a zamawiający redaktor nazwał tę relację „osią świata”. Czując, że potrzebuję pomocy, zapytałam liczne facebookowe znajome: „Jakie ważne pytanie chciałybyśmy postawić swoim matkom i córkom, ale nie byłyśmy gotowe?”. Dostałam łącznie kilkaset odpowiedzi, głównie w prywatnych wiadomościach. Zdecydowana większość to pytania dorosłych córek do matek, a nie matek do dorastających córek.


DZIEŃ MATKI: CZYTAJ WIĘCEJ W SERWISIE SPECJALNYM >>>


Treść tych pytań poruszyła mnie do tego stopnia, że postanowiłam uczynić je osią tekstu. A potem je uporządkowałam, poruszając się na skali od tego, które zawiera najwięcej bólu, do tego, które zawiera najwięcej miłości, świadoma ograniczenia tego podziału – bo pod bólem przecież też jest miłość. Być może więc jest to skala od miłości zranionej do miłości doznanej.

Jak mogłaś? Jak mogłaś!

To pytanie zadawane najczęściej, choć nie zawsze tymi słowy. I w gruncie rzeczy nie zawsze będące pytaniem: nieczekające na odpowiedź, pozbawione ciekawości, wyrażające jedynie ból.

Jak mogłaś mnie nienawidzić. Jak mogłaś nigdy mnie nie przytulić. Jak mogłaś nigdy mi nie powiedzieć, że mnie kochasz. Jak mogłaś całe życie mnie upokarzać. Jak mogłaś codziennie okazywać mi niechęć. I, powtarzające się: jak mogłaś mnie nie obronić przed przemocą ojca. Jak mogłaś pozwalać, żebym patrzyła na przemoc.


CZYTAJ TAKŻE

EDYTORIAL KS. ADAMA BONIECKIEGO: Z żadnym rzeczownikiem nie kojarzy się tak wiele przymiotników jak z „matką”. I nie ma sensu się przed tym bronić, bo wyjątkowo ważna jest dla każdego, nawet jeśli nie każdy chce się z tym pogodzić, nawet wtedy, gdy wzajemne relacje nie układają się najlepiej. W życiu każdego, nawet nieznana – jest ważna >>>


Rana, którą jest niebędące pytaniem pytanie, nawet jeśli pozornie zabliźniona lub zaklejona prowizorycznym plastrem, wydaje się ciągle krwawić. Kobiety, których nigdy nie poznałam osobiście, pisały mi, że płaczą, pisząc je w prywatnej wiadomości i dla porządku stawiając na końcu znak zapytania, chociaż ten najgłębszy z wyrzutów tak naprawdę kończy się wykrzyknikiem. Jak mogłaś!

Patrzę na to zdanie, biorę je do ręki jak chore pisklę, próbując podtrzymywać w sobie nadzieję, że to, co piszę, może być jakimś krokiem na mozolnej i niepewnej drodze do zdrowienia.

Jak mogłaś – zbliżając się do tego zdania myślę najpierw o tym, że najczęściej matka jest dla niemowlęcia Wszystkim. Wszechświatem, Bogiem, Boginią, Źródłem informacji – na poziomie faktów psychicznych – na temat tego, co to za miejsce: świat, na który przyszliśmy (Bogiem i Boginią równoległą może też być ojciec, inny opiekun czy opiekunka, tutaj jednak, pisząc o matkach i córkach, patrzę na te sto procent, którego źródłem jest matka).

To pierwsza okoliczność. Od matki/opiekunki zależy tak wiele, że właściwie wszystko. Jej drżenie oznacza, że drży świat. Jej spokój i ciepło oznacza, że świat jest bezpieczny. Jej grymas dezaprobaty oznacza, że świat nie kocha. Szale się chwieją, wahając się pomiędzy „tak” i „nie”, mówione nam przez matkę, czyli świat.

Kiedy dwudziestoletnia dziewczyna zachodzi w ciążę, bo w jakiś piątkowy wieczór dała się namówić przyjaciółce, żeby pójść na fajną imprezę, i kiedy tylko weszła, jej wzrok padł na magnetycznie przystojnego kolegę z drugiego roku, a potem zdecydowała się urodzić dziecko, ta dziewczyna nie wie, że dziewięć miesięcy po tamtej nocy zostanie Całym Światem innego człowieka i że od niej w dużej mierze będzie zależało, czy ten człowiek będzie miał szczęśliwe życie.

Kiedy trzydziestoletnia kobieta, która ani od swojej matki, ani od ojca, ani od przyjaciółki, ani od księdza, ani od nikogo innego nie miała jak się nauczyć, co to znaczy tworzyć bezpieczną więź – kiedy ta kobieta rodzi córkę, nie wie, że niniejszym zostaje czyimś Bogiem, a każdy jej niepokój, smutek, każda jej złość, radość czy poczucie spokoju są zasysane z wielką mocą przez dziecko i stają się substancją budującą tkankę czyjegoś świata, na zawsze. Większości kobiet nikt tego nie mówi. Nikt w bezpieczny, spokojny, kompetentny sposób nie przygotowuje na odpowiedzialność, którą poniosą przez sam fakt zostania matką. Zamiast tego oglądamy idylliczne obrazki na reklamach pieluch i dziecięcych wózków.

Pierwsza okoliczność stojąca za broczącym w sercach dorosłych kobiet „Jak mogłaś?” jest związana z tym, czego nie wie matka. Druga jest związana z tym, czego nie wie córka, która stawia takie pytanie. Córka nie wie, że matka jest człowiekiem. A dokładnie – wie, ale nie wie. Wie, ale nie czuje swoim sercem, brzuchem, łonem.

Różnica jest zasadnicza. Marion Woodman, słynna jungowska terapeutka i pisarka, w jednej ze swoich książek mówi, że różnica między tym, że coś się wie umysłem, a tym, że coś poczuje się w sobie, w ciele swojego życia, jest taka, jak różnica między chłodną świadomością tego, że gatunek ludzki jest śmiertelny, a dowiedzeniem się właśnie od lekarza, że zapadliśmy na nieuleczalną chorobę. Podobnie wydaje się być w tym przypadku: córka, w której rozbrzmiewa pytanie do matki „Jak mogłaś?”, teoretycznie wie, że matka jest człowiekiem, ale nie przepuszcza tej świadomości przez swoje ciało; głowa wie, serce nie wie.

Serce córki nie wie, że jej matka miała matkę. Że jej babka miała matkę. Że prababka miała matkę. Córka nie czuje, że jej matka, babka, prababka wyszły kiedyś z łona na świat, który mógł okazać się zimny, drżący, zlodowaciały albo po prostu odwrócony plecami do tamtego dziecka. Córka, która stoi wobec pytania „Jak mogłaś?”, nie widzi małej dziewczynki, którą była jej mama. Nie słyszy słów, które słyszała tamta dziewczynka. Nie czuje jej strachu, smutku, opuszczenia, a tym bardziej nie ma odruchu, żeby wchodzić z tamtą dziewczynką w jakąś współczującą rozmowę.

I to jest absolutnie zrozumiałe. Stojąc w „Jak mogłaś?” możemy czuć tylko swój ból. W relacji tak fundamentalnej, jak relacja matka–córka, nie da się zrobić miejsca na ból matki, dopóki nie zrobimy miejsca na swój własny. Nasza dziewczynka idzie przodem. A czasem nawet nie idzie, siedzi w kącie.

Dlaczego mi to robiłaś?

To pytanie, drugie z trzech najczęściej niezadanych, różni się, wbrew pozorom, od „Jak mogłaś?”. Znak zapytania, który je kończy, wydaje się naprawdę czekać na jakąś odpowiedź, chociaż bólu dalej jest dużo, a to coś, co następuje po „dlaczego”, jest prawie zawsze rodzajem oskarżenia. A oskarżenie prawie zawsze dotyczy tego, co córka postrzega jako niezgodę matki na nią.

Dlaczego przez całe życie mnie obwiniałaś? Dlaczego nigdy nie byłam dla ciebie dość dobra? Dlaczego nawet teraz, kiedy jestem dorosłą kobietą, ciągle mnie krytykujesz? Dlaczego nie nauczyłaś mnie być kobietą? Dlaczego mnie biłaś? Dlaczego zawsze wolałaś mojego brata? Dlaczego obwiniałaś mnie o wszystkie swoje nieszczęścia? Dlaczego mnie urodziłaś, skoro całe życie mi to wypominałaś?

Czytam te pytania, zarówno ich rozpaczliwą litanię płynącą przez moją skrzynkę odbiorczą, jak i tę nieco mniej rozpaczliwą, umieszczoną publicznie na mojej facebookowej ścianie, i czuję, jak przez moje ciało przechodzi fala smutku.

Dlaczego nigdy ze mną nie rozmawiałaś? Dlaczego nigdy nie powiedziałaś mi, że mnie kochasz? Dlaczego traktowałaś mnie jak rywalkę?

Tak postawione pytanie, w przeciwieństwie do „Jak mogłaś?”, zostawia furtkę na odpowiedź. Furtka nie jest otwarta na oścież, jedynie uchylona, ale jednak gdyby stojące po dwóch jej stronach matka i córka obie tego chciały, może udałoby się przez nią przejść. A może nawet wystarczyłoby, żeby córka chciała znaleźć się po drugiej stronie – bo matka nie umiałaby na tak ostro zadane pytanie odpowiedzieć albo, być może, już nie żyje.


CZYTAJ TAKŻE

ROZMOWA Z MIRĄ MARCINÓW, FILOZOFKĄ I PISARKĄ: Doświadczenie relacji matki i córki jest tak indywidualne, że tylko opowiadając o nim osobiście możemy przedstawić coś, co nie jest kulturowym wymysłem >>>


Gdyby córka zdecydowała się na samodzielne szukanie odpowiedzi, być może udałoby się jej zobaczyć nowy krajobraz. Być może, traktując znak zapytania jako zaproszenie dla siebie samej, udałoby się przepisać scenariusz.

Jako serialowa psychofanka wiem, że jedną z najbardziej charakterystycznych cech słabych seriali jest to, że podział na dobrych i złych jest sztywny i od razu wiadomo, kto jest po której stronie. Np. za kierownicą jadącego zbyt szybko samochodu siedzi ponury przystojniak o zmrużonych od knucia oczach i zaciśniętej z wściekłości szczęce. Albo do pokoju wchodzi ubrana w ciasną garsonkę bizneswoman z zasznurowanymi ustami i bezwzględną miną. Edie Falco, grająca tytułową rolę w bardzo dobrym „Nurse Jackie”, powiedziała kiedyś, że cechą nowych seriali jest natomiast złożoność postaci: są dobro-źli, oburzamy się na nich, wzruszamy się nimi, mówimy „ja nigdy bym tak nie zrobiła”, a potem „chciałabym umieć zrobić tak, jak ona”. Kiedy patrzymy na nasze niedoskonałe matki, czasami widzimy je tak, jak gdyby nasze życie, przynajmniej w tym aspekcie, było słabym serialem.

Co może pomóc córce zobaczyć matkę jako postać wieloznaczną, którą niewątpliwie była, nawet jeśli robiła rzeczy straszne?

Po pierwsze, paradoksalnie: bezkompromisowe, odważne, skupione spojrzenie na krzywdę, której doznała jako córka. Na warsztatach dla kobiet, które prowadzę, powtarzają się straszne, w pierwszym odruchu chciałoby się powiedzieć: niewybaczalne obrazy. Matki, które biją swoje dzieci. Matki, które wysyłają sześcio-, siedmioletnie córeczki do knajpy po pijanego ojca, bo wiedzą, że córeczka tatusia z knajpy wyciągnie, a żona już nie. Matki, które dosłownie zasłaniają się dziećmi, kiedy ojciec chce je uderzyć. Matki, które zjadliwie komentują każdy strój, fryzurę, samodzielną opinię. Takie rzeczy działy się – zwłaszcza w pokoleniu matek, które dzisiaj są starszymi paniami – tak często, że rozmiary tych nieszczęść przygniatają mnie czasem do ziemi, chociaż sama ich nie doświadczałam.

Bez spojrzenia na swoją krzywdę córka nie może przebaczyć, bo nie weszła w kontakt z tym, co jest do wybaczenia. Bez wybaczenia nie ma szansy pójść dalej, być może aż do wdzięczności za to, co, mimo wszystko, dostała. Spojrzenie na tę krzywdę to powrót do własnych początków, powrót do tamtej dziewczynki, która przecież ciągle w nas jest. Kobieta, która zadaje różne wersje pytania „Dlaczego mnie nie kochałaś?” lub „Dlaczego zachowywałaś się tak, że nie czułam twojej miłości?”, miałaby teraz wykonać coś, co w terapii nazywa się reparentingiem, czyli ponownym wzięciem w opiekę siebie – tam, gdzie nasi rodzice nie umieli tego zrobić.

Ten powrót do siebie samej wydaje mi się podobny do japońskiej sztuki kintsugi, w której rozbite naczynia skleja się złotą nicią. „Widzę cię. Widzę twoje cierpienie. To nie jest w porządku, że tego doświadczałaś” – tak do siebie powiedzieć, powiedzieć to naprawdę, to głęboka praca wymagająca odwagi i dojrzałości. Praca niemająca przy tym charakteru wyprawy wysokogórskiej, która kończy się triumfalnym zatknięciem flagi na szczycie – a potem wszystko jest już raz na zawsze posprzątane.

Widzę tę pracę jako żmudną i długotrwałą i wierzę, że będzie potencjalnie bardziej owocna, jeśli zostanie ubrana w strukturę jakiegoś procesu – terapii, medytacji czy choćby rozmów z kimś bliskim. Będzie to więc raczej proces schodzenia w dół, w głąb niż do góry czy do przodu. Bardziej jaskinia, studnia, dno morza i tam, jak w wierszu Adrienne Rich „Nurkując do środka wraku” – właśnie wrak, w środku którego od dawna czeka dziewczynka.

Kilka zdań od autorki

Tym, co sama mogę dodać, mając do dyspozycji tylko to niedoskonałe narzędzie, jakim są słowa, jest parę zdań, które w dodatku mogą wzbudzić opór u tych, które pytają swoich matek „Dlaczego mi to zrobiłaś?”. Nawet jeśli nie mam pewności, czy wolno mi je napisać.

Pierwsze zdanie brzmi: twoja matka cię kochała. Prawie na pewno. Jeśli twój wzrok pada na „prawie” – powstaje pytanie, czy możesz go przenieść na tę drugą stronę. Czy można by zanieść – terapeutce, przyjaciółce, samej mamie – taką hipotezę? Czy można by przez dzień, godzinę, dziesięć minut, spróbować w to uwierzyć? Czy można by przyjąć, że to, co brałaś za niemiłość, było nieumiejętnością, jakimś rodzajem kalectwa, świadectwem braku, wyrwy, bólu i głodu twojej mamy? Gdyby popatrzeć nie na sam akt krzywdy, ale na to, co było wokół i co było przedtem w jej życiu – czy można by zobaczyć miłość jako coś, co szukało wyrazu, ale nie potrafiło go znaleźć? (Dopiszę jeszcze to – dziecko nigdy nie jest winne krzywdzie, której doświadcza. Dziecko jest dzieckiem i zawsze należy mu się miłość. Patrzenie na kontekst matki nigdy nie może się skończyć samoobwinieniem dziecka.)

Drugie zdanie brzmi: doświadczyłaś także dobra, nawet jeśli go nie pamiętasz. Psychologowie zbadali, że bodziec negatywny oddziałuje na nas z nawet pięciokrotnie większą siłą niż pozytywny. Ten sam mechanizm znany jest pod nazwą prawa hedonistycznej asymetrii – to, czego nam brakuje, oddziałuje silniej niż to, co jest. Jeśli w pokoju, w którym czytasz te słowa, temperatura powietrza jest w porządku, nie zwrócisz na to uwagi. Jeśli stanie się za zimno albo za gorąco, twój organizm zacznie protestować.

Ten sam mechanizm może zadecydować o tym, że zapomnisz, jak mama, która była na co dzień krytyczna, chwaliła się twoimi osiągnięciami swoim koleżankom. Że wykonywała mnóstwo czynności okołodomowych, których intencją był twój dobry byt – nawet jeśli robiła ci z tego powodu wyrzuty i zapominała przy okazji o serdecznej rozmowie – to jednak się działo i nie może zupełnie się nie liczyć. Możesz zapomnieć również, że czasem plotła ci warkocze (chciałaś mieć krótkie włosy, ale ona się nie zgadzała) i w jej dotyku było coś, co można by uznać za czułość.

Trzecia rzecz, która może stać się kładką pomiędzy poczuciem krzywdy a wybaczeniem (i może nawet wdzięcznością) dotyczy mechanizmów psychologicznych. Wiele bólu, którego doznajemy od matek, jest związanego z dokonywanymi przez nie projekcjami. Matka, która ma w sobie spokojną wiarę w to, że jest wartościowym człowiekiem, nie krzyknie na córkę, że ta jest zerem. Matka lubiąca swoją zmysłowość nie będzie wyzywać córki od dziwek, kiedy ta pomaluje usta. Matka, która jest w czułym związku ze swoim partnerem, nie będzie wmawiać córce, że wszyscy mężczyźni to świnie. W tym sensie nasze deficyty i pretensje warunkują nasze niesprawiedliwe słowa wobec bliskich.

I jeszcze jedno – matka, która nie umie odróżnić swoich wyborów od wyborów córki, może ją atakować za to, że córka robi coś, po co ona sama nie umiała sięgnąć. „Po co ci jechać do miasta? Źle ci tutaj?” – spyta matka, która nawet nie pamięta, że na dnie jej serca śpi niespełnione marzenie o tzw. wyrwaniu się z małego miasta. „Jak to się rozwodzisz?” – spyta matka, która przez lata była w nieszczęśliwym związku. Wolne wybory jej córki – tej, która wyszła z jej ciała, która jest w jakimś sensie nią – grożą niemożliwym do zniesienia podejrzeniem, że to, co uznała za smutną konieczność, mogło być wyborem; że, być może, w jakimś aspekcie, zmarnowała kawałek życia. Kiedy jako córka zobaczysz ten mechanizm, może będzie ci łatwiej nie widzieć jego bolesnych dla ciebie skutków jako niemiłości.

I coś może najważniejszego: na tyle, na ile mamy wybór, „opłaca się” nam uwierzyć w historię o, być może kalekiej, ale jednak miłości. Dopóki będziemy wierzyć w niemiłość, trudniej będzie nam pokochać i swoje córki, i siebie same.

Jak to było być tobą?

Przede mną już właściwie końcówka tekstu: dochodzę do najbardziej pogodnej i pozbawionej bólu kategorii pytań niezadanych matkom. Kiedy to robię, czuję, jak moje ciało zaczyna inaczej oddychać. Jakby odzyskiwało przestrzeń po bezdechu dwóch poprzednich pytań.

Jak to było być tobą, mamo? Jak ci było, kiedy byłaś dziewczynką? Co czułaś w ciąży? Jak znalazłaś w sobie aż tyle siły w takich trudnych okolicznościach? Jaka chwila w twoim życiu była dla ciebie najważniejsza?

Trzecia kategoria pytań niezadanych matce to pytania zadane z miejsca, w którym można sobie pozwolić na płynącą z miłości ciekawość. Tych pytań, niestety, padło najmniej. A jednak wielu z nas udało się dotrzeć do miejsca wdzięczności dla naszych mam. Są takie córki, dla których ta wdzięczność nie wymagała żadnego wysiłku – dostały tyle ciepła, serdeczności, czułości, że po kilku niewielkich zawieruchach i paru pomniejszych pretensjach weszły w dorosłości w równie pełną ciepła, serdeczności i czułości więź ze swoją mamą, teraz już bardziej przypominającą przyjaźń dwóch niezwykle bliskich sobie kobiet. Ile jest takich związków między matkami a córkami? Nie wiem. Być może kobiety pozostające w takich dobrych więziach nie rwały się do odpowiadania na moje pytanie; być może statystyki przypominałyby te, które uznają, że tzw. bezpieczne więzi z rodzicami ma połowa dzieci.

Dla innych córek droga do wdzięczności była wyboista. Jeszcze inne – znam takie kobiety – wykonały pracę wręcz heroiczną, wybaczając swoim matkom. Miały dwie dobre sceny z dzieciństwa na krzyż i morze krzywdy, ale zrobiły wirtuozerską zupę z gwoździa, same budując dobre domy i odbudowując więź z matką, która często nawet na starość z trudnością potrafi to przyjąć. Przed tymi córkami kłaniam się do ziemi. I przed ich matkami – bo przecież coś jednak dobrego musiało tam być, jakiś promyk światła, choćby tylko przedostający się przez szparę spod zatrzaśniętych drzwi, jeśli udało się z czegoś, co totalnie wyglądało na niemiłość, zrobić jednak miłość.

Historia o miłości

Nie znalazłam spokojnej odpowiedzi na pytanie, dlaczego pomiędzy córkami a matkami jest aż tyle bólu. Najlepszym, co samej sobie mogę powiedzieć, jest to, że pod spodem bólu jest miłość – ktoś, kogo nie kochamy, nie może nas aż tak zranić.

I jeszcze jedno – w swojej pracy z kobietami patrzę z bliska na pokolenie matek, których córki są teraz nastolatkami albo młodymi kobietami. Praca, jaką wykonało to pokolenie, wydaje mi się gigantyczna. Nikt o tym nie pisze na żółtych ani czerwonych paskach w programach informacyjnych; nikt nie stawia tym matkom pomników – a jednak to ich praca sprawia, że dziewczyny i kobiety, które jesienią wyszły na ulice polskich miast, mają nieporównanie większe niż kobiety w moim wieku – i niż nasze matki – poczucie własnej integralności, wolności i przyjaźni ze sobą samą. Tej przyjaźni uczyły się od swoich matek.

Jedna z nich, kobieta po czterdziestce, napisała mi tak: „Temat, o którym chcesz pisać, jest szczególnie dla mnie ważny, odkąd zostałam mamą, a szczególnie, kiedy zaczęłam nad sobą pracować, żeby być realnie, wystarczająco dobrą mamą dla Nadii. Jestem jej niezmiernie wdzięczna za odwagę wykrzyczenia, jak to jest okropnie być moją córką. (...) Dzięki tej drodze, trudnej i krętej, i pełnej dziur oraz włoskich poziomów emocji, mam bliską, autentyczną relację z Nadią i mega wzrusza mnie to. (...) Nie mam problemu, żeby zadawać jej trudne pytania, i Nadia także zachowała tę odwagę. Jak jest naprawdę niezręcznie, to zakładamy koce na głowę, siadamy w różnych końcach pokoju i jedziemy z trudnymi pytaniami i trudnymi tematami. Potem każda idzie ochłonąć. I wiesz, z czasem nie potrzeba koców”. ©

Autorka jest psycholożką i socjolożką. Prowadzi warsztaty dla kobiet Własny Pokój, ostatnio opublikowała książkę „Czuła przewodniczka. Kobieca droga do siebie”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 22/2021

W druku ukazał się pod tytułem: Niezadane