Zabaweczka

Kiedy próbuje o tym mówić, krzyczą: „Byłaś czysta, nakarmiona, bez siniaków, o co ci chodzi?”. A ona, od lat na antydepresantach, słyszy u terapeuty, jak dzielna jest, że w ogóle przetrwała.

15.02.2021

Czyta się kilka minut

 / IL.: KASIA KOZAKIEWICZ
/ IL.: KASIA KOZAKIEWICZ

Rok 2008, tuż przed Wigilią. Lidka jedzie ostatnim pociągiem, patrzy w szarość za oknem, chciałaby zawrócić. W myślach kuje dla siebie zbroję: z tematów, o których bezpiecznie będzie rozmawiać, z oczywistych żartów i prostych słów, które nie wywołają drwin, że z miasta na wieś wróciła, że przemądrzała, i że ma „zejść na ziemię”. Przypomina sobie więcej takich powrotów do domu (dużego, zimnego i pustawego, o nikłym świetle i ścianach pomalowanych na brązowo): ściśnięty brzuch i kłucie w okolicy serca w drodze ze szkoły, dłoń zaciśniętą w kieszeni na ulubionych cukierkach-pocieszycielach. Otwiera oczy, znów szarość za oknem i stare przerażenie: zbroja jest zbyt słaba, nie lśni, załamuje się pod byle naciskiem.

Dziś 38-letnia Lidka mówi o sobie tak: – Dzieciństwo, wczesna młodość? Prawie nie pamiętam. Jeśli już, to stopklatki. Jestem grzeczną dziewczynką – najlepszą uczennicą w klasie, odprasowaną, „chodzącą jak w zegarku”, jak mówi mój tata. Opowiem ci o tym, choć nigdy tego nie robię – przywykłam do zarzutu, że przesadzam. Tacie chciałabym powiedzieć: patrz, co mi zrobiłeś. A tamtą przestraszoną dziewczynkę mocno przytulić i zapewnić: jeszcze kiedyś będziesz żyła.

– Dawna ja wykonuje polecenia ściśle według wskazań: co zjeść, w co się ubrać, jak zagospodarować dzień, z kim się zadawać, co mówić i co czytać – kontynuuje Lidka. Niesubordynacja jest karana. Lekko, by nie było śladów: uderzeniem w głowę lub po twarzy, ciągnięciem za uszy i włosy, odbieraniem odłożonych groszy. Nawet gdy kończy 18 lat, nie ma prywatności: w łazience i pokoju wykręca się zamki, by można było wejść w każdej chwili, prześwietlane są jej rzeczy, nawet śmieci.

– Ale najgorszą karą jest milczenie, gdy rodzice mają zły humor – mówi Lidka. – Przymilam się, przepraszam nawet wtedy, gdy nie wiem za co. Czasami płaczę, ale to powoduje śmiech. „Tylko ryczeć potrafi”, „jak jesteś taka nerwowa, to za miotłę chwytaj, żadnych studiów nie skończysz, nie dasz sobie rady”. W czasie kłótni tata zamyka okna („problemów nie wynosimy na zewnątrz”).

Jaszczurka

Agnieszka, lat 48: – Marzeniem rodziców był chłopiec, więc nazywali mnie chłopięcym imieniem. Potem, gdy miałam 6 lat, urodził się mój brat i nagle stałam się „niegrzeczna”, „przeszkadzałam”. Nie pamiętam, by od tamtego czasu powiedzieli mi cokolwiek dobrego.

Agnieszka dostawała zastrzyki. – Bardzo się tego bałam – opowiada. – Przyjmowałam je w domu, a rodzice śmiali się z moich łez. Ojciec to nawet nagrywał, żeby pokazać potem reszcie rodziny. Tłumaczyłam to sobie: jestem śmieszna, głupia i mała. A jednak próbowałam się bronić. Przed którymś zastrzykiem poszłam sama na pogotowie i poprosiłam, by mi go zrobiono.

– Myślałam często, żeby uciec i zamieszkać w domu dziecka – mówi dalej Agnieszka. – Mama była pielęgniarką. Chciała mieć piękną rodzinę, choć z jej nadmiernej dbałości, „co ludzie powiedzą”, wnoszę teraz, jak była nieszczęśliwa. W domu miał być porządek, dzieci grzeczne i ładnie ubrane. Nazwali mnie jaszczurką. Jaszczureczką, jaszczurcią – pieszczotliwie – rzadziej, gdy wreszcie zrobiłam w ich mniemaniu coś dobrego. Bo na co dzień ponoć byłam pyskata. A teraz, po 20 latach terapii, wiem już, że się broniłam. Przed czym? Przed wyśmiewaniem, krzykiem, zastraszaniem, izolowaniem, przemocą ekonomiczną, upokorzeniami, szantażami, groźbami, manipulacjami, zaniżaniem wartości. I przed tym, co stało się potem moim życiowym towarzyszem podróży – przed strachem.

Tapeta w kratkę

– Tu będzie nasza przystań – Edyta rozgląda się po nowo nabytym domu w środkowej Jutlandii. Latem 2020 r. jest już po rozwodzie, z dwójką dzieci i nowym partnerem, z ustabilizowaną pozycją zawodową i energią, by samodzielnie zabrać się za remont. Palcami bada ściany, odrywa kawałek tapety, dostrzega pod nią kolejne. Przygląda im się, ciekawa gustu byłych mieszkańców, zrywa kolejne warstwy, wreszcie dociera do ostatniej i zamiera.

Biało-szara kratka na szarobrązowym tle. Wzór tapety jest identyczny ze wzorem na taborecie, na którym kładła się, gdy mama sięgała po pas. Odrywa kawałek, wyszarpuje kolejne, tapeta schodzi z trudem. Gdy bicie się kończyło, przytulała policzek do chłodnego laminatu i płakała. Jedna ściana, dwie ściany, pokój, korytarz, sypialnia, w całym domu jest ten sam wzór. Edyta czyści ściany szpachelką, męczy się, jakby dokopywała się do własnego smutku. Przewija w głowie sceny z rodzinnego domu. Nie zatrudnia ekipy, postanawia przez to przejść sama. Pisze do rodziców list pełen gorzkich słów. Nie dostaje odpowiedzi.

Mieszkała z nimi do trzydziestki. Od dziecka poniżana, ignorowana, wyzywana. Bita – ale bez siniaków. Rodzice powtarzają: jeśli będziesz niegrzeczna, będziemy cię bili tak, że inne dzieci przed wuefem je zobaczą. Dzisiaj się dziwi, że uważali to za powód do wstydu dla niej, a nie dla samych siebie. Gdy biją, płacze i krzyczy. Sąsiedzi wiedzą, co się dzieje, lecz na korytarzu odwracają wzrok. Edyta ma nadzieję, że ktoś wreszcie zadzwoni po policję. Nikt nie reaguje.

Pewnego dnia ojciec bije ją rózgą po głowie. Zostaje pręga – na skos przez całą twarz. Edyta cieszy się, że ją widać, może ktoś wreszcie zapyta. Interesuje się tylko babcia od strony mamy. Ale też nie reaguje.

Edyta: – Mama uchodziła za nowoczesną kobietę. Czytała mnóstwo podręczników o wychowaniu, a wtedy nie pisało się w nich przecież o relacjach czy bliskości. Ważny był prawidłowy przyrost masy ciała, ile gramów jedzenia na posiłek, jak zdezynfekować ubranka. Miałam więc, można powiedzieć, podręcznikowe życie – materialnie niczego mi nie brakowało. Ale moje myśli i uczucia były ignorowane. Pamiętam, jak powiedziałam kiedyś, że jestem zdenerwowana. Mama odparła: „dziecko nie ma prawa być zdenerwowane”.

Opowiada, że była wychowywana do roli ofiary, służącej dla męża, która nie ma własnej woli. – Uciekałam w książki, chciałam studiować. Fakt, że dostałam się na polonistykę, był rodzicom obojętny. Studiów nie skończyłam. Zaliczyłam egzaminy, napisałam pracę magisterską, ale tuż przed obroną przestraszyłam się i nie poszłam. Wmówiono mi przecież, że jestem zbyt głupia.

– W wieku 16 lat miałam pierwszego chłopaka – mówi Edyta. – Mama początkowo go nie lubiła, ale właśnie wtedy, gdy sama przestałam być pewna tej relacji, zaczęła go zapraszać do domu, prosić o drobne przysługi. Gdy postanowiłam zerwać tę znajomość i powiedziałam mu o tym, zostałam zgwałcona. To był szok. Potrzebowałam wsparcia, powiedziałam o wszystkim mamie. Pomilczała chwilę i wyszła z pokoju, rzucając, że zgłosimy to na policję. Niczego nie zrobiła. Nawet mnie nie pocieszyła.

Kilka miesięcy później spacerowałam z psem. Nagle pobiegł przed siebie, ruszyłam za nim. Zobaczyłam, jak łasi się do nóg tamtego chłopaka. Podbiegłam, by odciągnąć psa, i w tym momencie na ulicy pojawiła się moja mama. Podeszła i uderzyła mnie w twarz. Poczułam się ostatecznie poniżona. Minęło wiele lat terapii, a wciąż, gdy o tym mówię, jest mi ciężko.

Obok-życie

Lidce pogarsza się na studiach. Ma coraz więcej problemów z nauką i w relacjach, pojawiają się pierwsze ataki paniki. Zawala egzaminy, bo stres jest tak ogromny, że w kluczowym momencie zapomina, czego się nauczyła. Żyje „obok”, i ta myśl ją krzepi. Obiecuje sobie, że jeśli to przetrwa, zakosztuje jeszcze „właściwego” życia. W końcu zgłasza się na terapię, którą kontynuuje do dziś. Wyemigrowała do Stanów.

O tym, że coś z nią nie tak, Agnieszka po raz pierwszy myśli na studiach. – Nie radziłam sobie z podstawowymi sprawami, mówiłam sobie: jesteś zahukanym osłem ze wsi. Potem były problemy w relacjach. Związek z dużo starszym mężczyzną, który zapewnił mi poczucie bezpieczeństwa i akceptację. Po raz pierwszy poczułam się „zaopiekowana”. Miał być ślub, ale się nie odbył. Wpadłam w depresję i wylądowałam w szpitalu. Wtedy podjęłam poważną terapię i powoli zaczęłam rozumieć, co się ze mną dzieje. Mimo leczenia i świadomości, że zostałam skrzywdzona, traumami z przeszłości poczęstowałam córkę, bo zostałam samotną matką.


Czytaj także: Czego nie widać - rozmowa z psychoterapeutką Małgorzatą Rutkowską


W marcu 2020 r. pisze na facebookowej grupie: „Jestem dorosłą Agnieszką mobbingowaną jako dziecko przez rodziców i starszą siostrę. (...) Wyrosłam w domu, w którym moje prawa były regularnie łamane, ale kiedy mówię o tym ludziom, którzy mnie wtedy znali, patrzą jak na idiotkę i krzyczą: przestań! Byłaś czysta, nakarmiona, nie miałaś siniaków, chodziłaś do szkoły, miałaś same piątki, byłaś zdrowa. A w gabinecie psychoterapeuty słyszę, jak dzielna jestem, że przetrwałam, że szukam pomocy, że walczę i wygrywam. Od 20 lat nieprzerwanie biorę leki na depresję, przeszłam kurs asertywności, zbratałam się z DDA [Dorosłe Dzieci Alkoholików – red.]. Ich objawy w dorosłości są zbliżone, tyle że DDA mają lepiej, bo ludzie im współczują”.

Agnieszce, jak twierdzi, nie współczuje nikt. Trochę na przekór tej myśli pod jej postem w krótkim czasie pojawia się tysiąc komentarzy. „To przecież moja historia”, piszą kobiety. Zapewniają o wsparciu, podziwiają, że się odważyła. Ktoś zauważa, że to problem całego pokolenia.

Edyta wcześnie wychodzi za mąż. W tym czasie wciąż mieszka z rodzicami. Na terapię trafia, gdy okazuje się, że jej mąż jest alkoholikiem. Szuka wsparcia dla niego, trafia do grupy dla osób ze współuzależnieniem. Zaczyna dostrzegać, że sama potrzebuje pomocy.

Rozkwita, gdy emigruje do Danii. Kończy studia. Staje się silniejsza, odchodzi od pijącego męża.

Edyta: – Nie mógł tego zaakceptować, zwłaszcza gdy znalazłam nowego partnera. Pewnego dnia wtargnął do mojego domu z nożem i podjął próbę gwałtu. Tym razem wiedziałam, jak się obronić: wyrzuciłam go za drzwi, wezwałam policję. Zadzwoniłam do rodziców, miałam nadzieję, że mnie wesprą. Zmilczeli to. Gdy były mąż został skazany na rok więzienia, zadzwoniłam ponownie. Mama krzyknęła z przerażeniem: „Jak to, rok więzienia?!”. To był dla mnie kolejny cios. Moja krzywda mogła zostać zignorowana, ale fakt, że ktoś został ukarany za wyrządzenie mi krzywdy, obudził w niej lęk. Od tej sytuacji minęło 5 lat. Ułożyłam relacje z byłym mężem, jesteśmy w stanie współpracować w opiece nad dziećmi. Ale rodzicom nie wybaczyłam.

Podczas pandemii Agnieszka zmienia zawód i zaczyna robić to, o czym marzyła – projektuje wnętrza. Gdy na polskich ulicach protestują kobiety, za deklarację ich wsparcia ojciec wyrzuca ją z domu. Agnieszka orientuje się, że choć o swoje nieszczęście obwiniała głównie mamę, to on sterował rodziną. Zarzuca mu fałsz, gdy dowiaduje się, że dwukrotnie zmusił mamę do aborcji.

Agnieszka: – A przecież w niedzielę szliśmy do kościoła, po mszy było standardowe odpytywanie z kazań. Obowiązkowa regularna spowiedź, przed którą trzeba było rodziców przepraszać. Nauczyłam się to robić, choć nie wiedziałam dokładnie, za co.

Po wyjeździe do Danii Edyta czuje, że ciężar, jaki spada jej z pleców, związany jest nie tylko z opuszczeniem rodzinnego domu. Gdy zapada wyrok w sprawie byłego męża, uznaje, że ten kraj chroni jej prawa jako kobiety i człowieka.

Edyta: – W pedagogice pod nazwą „habitus” kryje się nasze „społeczne DNA”, korzenie, wzorce. W dorosłym życiu trudno wyjść poza te role. W Polsce gdy siadam przy rodzinnym stole, mój głos przestaje być słyszalny. Dopiero kiedy jakiś mężczyzna podłapuje temat, wszyscy zwracają się ku niemu. W mojej rodzinie, gdy kobieta chce, by jej słowa miały wartość, dodaje: „bo mój mąż tak powiedział”. Uważam, że problem „cichej” przemocy w Polsce ma charakter systemowy i bardzo ciężko go przełamać.

Kastracja

Postawny, wysportowany, uprzejmy. Gdy mówi – cicho, ważąc każde słowo – ucieka wzrokiem. Na pytanie, jak się ma, odpowiada: różnie. „Z pewnych lęków się nie wychodzi”.

Maciek: – W domu nie było przemocy fizycznej ani alkoholu. Przeciwnie, był tępiony i opisywany jako najgorsze zło, pewnie dlatego, że obaj dziadkowie mieli z nim problem. Niemal go nie dotknąłem do 30. roku życia. A jednak ten dom, choć z zewnątrz „porządny”, kojarzył mi się wyłącznie ze strachem i przygnębieniem. Ze złością, biedą i zimnem.

W domu rządził tata dyktator. – Pamiętam, jak przed wyjściem do pracy kładł mamie na stole 10 złotych – opowiada Maciek. – Nie pytał, czy wystarczy. Musiało, bo mama nie pracowała. Gdy podrosłem, bilety na pociąg do szkoły kupowałem z uzbieranych przez siebie groszy. Nie chciałem, by mamie do tych zakupów brakowało. Nie wiem, ile tata zarabiał, ale po jakimś czasie się okazało, że odkładał gdzieś pieniądze, i że można było nimi gospodarować tak, byśmy żyli w mniejszym stresie. Nie jeździliśmy na wakacje. Problemem był nawet wyjazd nad pobliskie jezioro. Gdy byliśmy dziećmi, mało się bawiliśmy. Mieliśmy zabawki, ale tata twierdził, że bawiąc się, psujemy je. Kiedy podrośliśmy, strofował nas, gdy próbowaliśmy pomagać w domu czy majsterkować. Mówił: „Rób, co ci każę, albo nie rób wcale”. Starszy brat z obawy przez „psuciem” wycofał się z „męskich” zajęć i uciekł w książki. A ja zacząłem o sobie myśleć: nie zarabiam, więc jestem nic niewart. Nie wychodziłem z kolegami do miasta czy kina, nie chciałem pokazać, że nie mam pieniędzy.

– Mama była ofiarą ojca – kontynuuje. – Poddawała się jego rozkazom i choć widziała, że jest wobec nas surowy, zawsze powtarzała, byśmy „nie stosowali przemocy”. Nie broniła nas ani nie pozwalała nam się bronić. Obydwoje sprawili, że weszliśmy w życie bez własnego zdania, bojąc się wszystkiego, nie wierząc, że cokolwiek potrafimy.

Na Facebooku Maciek dzieli się swoją największą pasją – zawodami kolarskimi. Ma w nich osiągnięcia, staje na podium, na niemal każdym zdjęciu się uśmiecha. A jednak mówi: to uśmiech przez łzy.

– Gdy wygram, tata rzuca: jesteśmy z ciebie dumni. A ja sobie myślę: z czego, skoro mam 37 lat i startuję w amatorskich zawodach. O tym, że kocham rower, wiedzieliście, gdy byłem dzieckiem. Denerwowało was, że jeżdżę, do tego stopnia, że mi kiedyś ten rower schowaliście i powiedzieliście, że go skradziono. Gdy byłem nastolatkiem i jeździłem, by poczuć się lepiej, mówiliście, że brudzę ubrania. Potrafiliście zabić każdą pasję, każdą radość i każdą relację.

Z relacjami dorosły Maciek wciąż sobie nie radzi. Ani z koleżeńskimi, ani z damsko-męskimi. Żeni się, ale małżeństwo szybko się rozpada. Szuka nowych związków, bo uważa, że tylko inna osoba nadaje jego życiu sens, ale też nie potrafi się w nich odnaleźć. Stany depresyjne pojawiają się często.

Po rozpadzie małżeństwa idzie na terapię. Orientuje się, że dom, w którym dorastał, nie był bezpieczny, i że popełnia te same błędy, co rodzice. Brat Maćka również idzie na terapię. Zaczynają nazywać rzeczy po imieniu: przemoc emocjonalna, ekonomiczna. Wspierają się nawzajem.

Maciek przerywa terapię po kilku latach. Martwi się, że wydaje na nią za dużo pieniędzy. Ciągle siedzi w nim niepewność, czy zasłużył, by się sobą zaopiekować.

Powrót do życia

– Nazywam się Pola, mam 43 lata. Jestem DDA i DDD [syndrom dorosłego dziecka z rodziny dysfunkcyjnej – red.], współuzależnioną, matką, kobietą, żoną, a przede wszystkim Bożym stworzeniem, najukochańszą córką Jezusa i Maryi. Mama była chora na schizofrenię. Jej tata również był alkoholikiem, śmiertelnie się go bała, potem się powiesił. Chodziłam do tego samego przedszkola, w którym pracowała jako opiekunka. Potem zaczęła zasypiać w godzinach pracy i przeszła na wczesną rentę.

Funkcjonowaliśmy zależnie od jej samopoczucia. Leżała przez kilka tygodni, po czym przychodził kilkutygodniowy okres aktywności. Gotowała, sprzątała, uprawiała ogródek, lubiła się stroić, dużo czytała. Potem znowu: spała, płakała, izolowała się. Nie wiedziałyśmy z siostrą, czym jest jej choroba, dowiadywałyśmy się tego z obserwacji. Nie uważałam mamy za osobę, do której mogę pójść po wsparcie, potrafiłam zwyzywać ją od wariatek. Gdy w kłótni ze mną lub z­ ­siostrą nieporadnie chwytała szczotkę do obrony, budziło to nasz śmiech. Ale mam też dobre wspomnienia – gdy czuła się lepiej, tańczyłyśmy razem, śpiewała, uczyła gotować, mówiła prawdę o swojej rodzinie, alkoholizmie, tajemnicach.

Tata był historykiem, dyrektorem szkoły, potem popadł w chorobę alkoholową. Bałam się go całe dzieciństwo.

Gdy jako nastolatka poznałam chłopaka, obecnie mojego męża, całą sobą weszłam w tę relację. Po kilku latach wyjechałam za nim do Anglii – właściwie uciekłam, bo dopiero na miejscu zadzwoniłam i powiedziałam tacie, że nie wracam. W Anglii mieszkamy do dziś, tu wzięliśmy ślub, tu urodziło się naszych dwóch synów.

Po 15 latach mój mąż wrócił do nałogu. Wiedziałam, że jest uzależniony, zanim wzięliśmy ślub. Szukając dla niego pomocy, trafiłam na terapię. To tam dowiedziałam się, że potrzebuję jej tak samo jak on.

Równolegle z terapią pogłębiała się moja wiara. Modliłam się, słuchałam konferencji na YouTubie. Otworzyłam się na działanie Boga, to On mnie uleczył. Zmierzyłam się z wewnętrznym zranionym dzieckiem, ze straconym dzieciństwem, przebolałam relacje z rodzicami. Odmroziłam uczucia. Żyję wreszcie – dla siebie i dla swojej rodziny. Zachwycam się i patrzę z miłością na moje dzieci. Nauczyliśmy się w domu rozmawiać o uczuciach, radzić sobie ze złością.

Wraz z terapeutką i dwiema koleżankami stworzyłyśmy w naszym regionie polską grupę dla osób DDD i DDA. Słyszę czasem, jak ludzie mówią: chciałbym wrócić do dzieciństwa. A ja jestem szczęśliwa i wdzięczna za wszystko, co mam teraz.

Pojednanie

Lidka, Edyta, Pola – każda z nich uważa, że emigracja była nieprzypadkowa; że była ucieczką nie tylko z domu, ale też kultury-systemu. Maciej wyprowadził się do sąsiedniej miejscowości, Agnieszka wróciła do rodzinnej.

Edyta: – Czasem dzwonię do rodziców, rzadziej odwiedzam. Postanowiłam, że będę miała do nich dystans. Nie oczekuję bliskości czy pytań, co u mnie. To, czego zabrakło mi w relacji z nimi, dostaję od innych. A gdy mam potrzebę powiedzenia im czegoś, mówię wprost, choć nie mam już nadziei, że zrozumieją. Jestem pedagogiem dla tej małej Edytki, która ciągle jest w środku. Otaczam ją opieką i troską.

Agnieszka: – Wciąż za dużo o rodzicach myślę, zbyt duży mają wpływ na to, jak postrzegam siebie. Odkąd odkryłam, że to ojciec z tylnego siedzenia kierował naszym życiem, przerzuciłam na niego wściekłość. Nie, nie kocham ich. Ale nie nienawidzę. Czekam, aż terapia doprowadzi mnie do etapu, gdy będę mogła przejść obok nich ulicą, przywitać się i pójść dalej. Coraz częściej mam wrażenie, że są mi obojętni, i czuję ulgę.

Pola: – Napisałam mamie list z przeprosinami za zniewagi i ignorancję; włożyłam do jej trumny. We wrześniu ubiegłego roku zmarł tata – tak jak ona wyskoczył przez okno, choć był pod wpływem alkoholu i jestem pewna, że nie wiedział, co robi. Zanim to się stało, udało nam się pojednać. Nie, nie rozmawiałam z nim wprost – zwróciłam się do niego w medytacji, jak mała Pola, która chce powiedzieć rodzicowi, co jej się stało. Gdy potem dzwoniliśmy do siebie, zaczęłam się przed tatą otwierać, opowiadać mu o mojej rodzinie, o sobie. Pytałam go o jego historię, przyjaźnie, dzieciństwo. Pewnego dnia postanowiłam go przeprosić za mój chłód i dystans, za to, że krzyczałam na niego, gdy był pijany. Był zaskoczony, podziękował i powiedział: „Też chciałbym cię przeprosić, ale jeszcze nie jestem na to gotowy”. To wystarczyło, by w moim sercu zagościł spokój. Kilka tygodni temu przyśnił mi się. Spotkałam go w długim korytarzu, trzymał ręce na klamce jakichś drzwi. Powiedział: „Przyszedłem się z tobą pożegnać. Kocham cię, córeczko moja”. „I ja też cię kocham, tato” – odpowiedziałam. Popatrzyłam na niego, przytuliliśmy się. Teraz, po latach, gdy jestem z rodzicami pojednana, mogę nareszcie żyć. ©℗

 

Niektóre imiona oraz szczegóły zostały zmienione.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. w 1987 r. w Krakowie. Dziennikarka, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego” z Izraela, redaktorka naczelna polskojęzycznego kwartalnika społeczno-kulturalnego w Izraelu „Kalejdoskop”. Autorka książki „Polanim. Z Polski do Izraela”, współautorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 8/2021