Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Otoczenie Jarosława Kaczyńskiego podnosiło, że prezes stawiać nie musiał, bo w ogóle odmówił spotkania (choć Orbán, jeśli wierzyć jego kancelarii, o takie nie zabiegał).
Uważam, że publiczne biczowanie było niemądre. Tym bardziej że Orbán reprezentował u nas nie tylko siebie, ale też Węgrów, z którymi się lubimy. Jak ulał pasuje tu powiedzenie: „Dłużej klasztora niż przeora”. Warto o tym pamiętać, bo za spostponowanym Orbánem ujmowali się w Budapeszcie nawet jego przeciwnicy.
Oczywiście narobił brzydkich rzeczy, przymilając się do Putina i goszcząc go u siebie. Jednak nigdy nie wetował sankcji wprowadzonych po anschlussie Krymu i rozpętaniu wojny na wschodzie Ukrainy. Nie podważył więc europejskiej solidarności wobec Kremla w sprawie zasadniczej.
A jedność jest i tu bardzo krucha. Czy publiczny despekt wobec Orbána tę jedność umocnił? Wątpię. Boję się, że w Polsce w ogóle nie myślano w tych kategoriach. Propagandowy wyścig między PO i PiS, kto bardziej utarł węgierski nos, nie dotyczył wszak rynku zewnętrznego, a wewnętrznego. Każda partia chciała pokazać, jak bardzo nienawidzi Kremla i jego sługusów.
I to jest problem. ©℗