Niedyskretny urok ignorancji

"Polskie obozy koncentracyjne", przypisywanie Polakom antysemityzmu "z urzędu", unijny film o 1989 r. bez "Solidarności" - to tylko niektóre przykłady europejskich wpadek dotyczących polskiej historii. Czy Polska powinna dbać o swoją "narrację" w świecie?

06.07.2009

Czyta się kilka minut

Bieżący rok rocznic sprzyja powrotom do historii. Towarzyszą im zażarte spory co do oceny niektórych wydarzeń historycznych, takich jak okrągły stół czy wybory 4 czerwca 1989 r., a nawet konkurencyjne "obchody". Różnią się w tych sprawach nie tylko politycy, ale też historycy, publicyści i autorytety (o ile jeszcze takie mamy).

W kontekście tych niekiedy kompromitujacych waśni zabrzmi to może nieco naiwnie, ale być może przyszedł czas, by choć "na zewnątrz" reprezentować pewną wspólną wizję przeszłości, albo w ogóle przeszłość jako taką, by znalazła ona miejsce w świadomości ludzi przynajmniej Europy i Ameryki Północnej. Oczywiście - powie ktoś - skoro sami nie potrafimy uzgodnić własnej wersji historii, to jak pokazywać "wspólny front" na zewnątrz? No tak, ale przecież można przynajmniej starać się o to, by wiedziano na Zachodzie, że jakieś wydarzenia w ogólne miały miejsce. I o to, by skrajnie niesprawiedliwe, niezgodne z prawdą, oceny postaw Polaków nie były bezmyślnie powtarzane w zachodnich mediach.

Gafy i zakłamania

Do historii przeszła słynna gafa jednego z prezydentów niemieckich, który wybierając się z wizytą do Polski pomylił powstanie w getcie warszawskim z Powstaniem...Warszawskim. Faux pas zdarzały się rzecz jasna i za oceanem, np. gdy Gerald Ford stwierdził w 1976 r. w trakcie debaty z ówczesnym kandydatem Demokratów na prezydenta, Jimmy’m Carterem, że Europa Wschodnia nie jest pod radziecką dominacją. Niedawno jeden z publicystów brytyjskich pisał żartobliwie o polskich zwyczajach wielkanocnych, w ramach których paliło się Żydów.

Wreszcie nie tak dawno powstał klip o roku 1989, firmowany przez Unię Europejską, w którym nie było mowy o "Solidarności". O wypaczaniu obrazu rzeczywistości świadczy też zamieszczona na początku kwietnia tego roku recenzja "Katynia" w gazecie Le Monde, zarzucająca filmowi Andrzeja Wajdy brak... wzmianki o Holocauście. Również na temat tego obrazu lapsus miał miejsce we włoskim dzienniku La Repubblica, który przypisał błędnie premierowi Włoch obwinianie faszystów za zbrodnię na polskich oficerach.

Jak tu nie skonstatować, że po prostu nie mamy na Zachodzie dobrej prasy? Oglądając niektóre dokumenty o drugiej wojnie światowej można odnieść wrażenie, że Monte Cassino zdobyli mieszkańcy Półwyspu Indyjskiego w służbie armii Imperium Brytyjskiego.

Brakuje naszych

Dość wyjątkowym na tym tle wydarzeniem jest ukazanie się kilka tygodni temu w amerykańskiej telewizji publiczej filmu dokumentalnego przygotowanego w koprodukcji z BBC, zatytułowanego - w tłumaczeniu - "Za zamkniętymi drzwiami" , o tym, jak wyglądały rozmowy zachodnich aliantów ze Stalinem w czasie II wojny światowej. W filmie tym jednym z czarnych charakterów w świetle dokumentów i wypowiedzi świadków jest nie kto inny, jak prezydent Fraklin Delano Roosevelt, a pozytywnym zbiorowym bohaterem - Polacy.

Chciałoby się zobaczyć choć jedną tak świetnie przygotowaną pod względem merytocznym i technicznym producję dokumentalną zrobioną w Polsce. Być może przyszedł czas, by polskie środowiska opiniotwórcze w sposób, powiedzmy, solidarny i konsekwentny, działały na rzecz tego typu projektów. Oczywiście proponowanie powstania kolejnej instytucji skończyłoby się kolejnym "polskim piekłem" - wszyscy wiemy, do jakich podziałów doprowadziło powstanie IPN - ale trudno sobie wyobrazić zmianę wizerunku Polski i polskiej historii na świecie bez jakiejś formy zaangażowania państwa.

Póki co nasz lobbing za granicą jest bardzo słaby. Oczywiście zdarzają się przypadki działań skutecznych, takich jak interwencja polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych po powstaniu spotu o 20. rocznicy upadku Żelaznej Kurtyny. Chciałoby się jednak, by polski wpływ na zbiorową świadomość naszych europejskich partnerów zapobiegał w ogóle powstaniu takich filmów i by interwencja po fakcie nie była już potrzebna.

Oczywiście, mieli Polacy szczęście do kilku postaci, takich jak Norman Davies czy Timothy Garton Ash (nie wspominając o Zbigniewie Brzezińskim), których fascynacja naszym krajem oraz związki z Polską (i Polkami) dodały nam rzeczników. Szczęśliwie było też kilka wybitnych postaci (Jan Nowak Jeziorański, Władysław Bartoszewski) które swoją wiedzą i autorytetem wspierały za granicą nasze interesy, ale i dbały o nasz wizerunek. Nie ma jednak co się łudzić: nasze "5 minut" mamy już za sobą i nieprędko może nadejść kolejne. Postaci tak znanych jak Lech Wałęsa czy Jan Paweł II też nie widać na horyzoncie. Tymczasem powszechnej niewiedzy o historii zaczyna szczególnie w ostatnich latach towarzyszyć w Europie zjawisko może nie nowe, ale z pewnością po liftingu.

Casus Dywizjon 303

Chodzi o wzrost popularności partii populistycznych, często ksenofobicznych, które wykorzystują kryzys dla identyfikowania wrogów wewnętrznych. Przykładem jest rezultat majowych wyborów w Wielkiej Brytanii, skąd dwa mandaty do "europarlamentu" otrzymali przedstawiciele ksenofobicznej Brytyjskiej Partii Narodowej (BNP). Partia ta zręcznie wykorzystuje pogarszającą się sytuację gospodarczą na Wyspach dla uwiarygodnienia swoich antyemigracyjnych tez. Wyrazem troski o dobro Brytyjczyków (jednak wyłącznie tych o białym kolorze skóry) mają być starania partii o wymuszenie "ekspatriacji" pracujących w Wielkiej Brytanii imigrantów, także z Europy Środkowej.

Jeśli populizm i zakłamywanie rzeczywistości są nieodłącznym elementem przekazu partii takich jak BNP, to ich ulubionym narzędziem politycznego marketingu jest historia. Na początku kampanii Brytyjskiej Partii Narodowej do Parlamentu Europejskiego kilka miesięcy temu jej przedstawiciele zaczęli lansować plakat (i ulotki) przedstawiające słynny myśliwiec z czasów II wojny światowej, któremu przypisuje się część zasługi za brytyjskie zwycięstwo nad lotnictwem III Rzeszy. Hasło, pod którym BNP ruszyła na podbój miejsc w Parlamencie Europejskim, brzmiało "Bitwa o Wielką Brytanię" i było nawiązaniem do walki Zjednoczonego Królestwa z Niemcami hitlerowskimi latem i jesienią roku 1940, gdy ważyły się losy jego niepodległości.

Jak jednak szybko podały media wychodzące w Wielkiej Brytanii (w tym polskojęzyczne) oraz prasa i telewizja w Polsce, spitfire’em przedstawionym na plakacie nie latał pilot brytyjski, lecz... Polak. Co więcej, ten odznaczony później pilot zaczął używać myśliwca, który widniał na plakacie, w roku 1941, czyli w okresie już po zakończeniu "ścisłej" Bitwy o Wielką Brytanię, jak to się przyjmuje w historiografii brytyjskiej. Okazało się też, że grafika użyta do plakatu także nie była brytyjskiego autorstwa - stworzył ją mianowicie... kolejny Polak! (tym razem emigrant mieszkający od kilkudziesięciu lat w Szwecji), a została ona wykorzystana w kampanii Brytyjskiej Partii Narodowej bez wiedzy i zgody autora.

Krótko mówiąc, jak celnie zwróciły uwagę "Daily Mail", "Polish Express", Dziennik "Polska", telewizja Polsat i inne media, BPN pomyliła dokładnie wszystko i została wyśmiana za dokładnie wszystko. Kolorytu historii dodaje fakt, że dywizjon 303 RAF-u, do którego należał spitfire z niesławnego plakatu, był najskuteczniejszym polskim dywizjonem w czasie II wojny światowej. Notabene, polscy piloci zestrzelili ogółem ponad dwieście maszyn wroga, co stanowiło 12 proc. całkowitych strat niemieckich w czasie walk o Wielką Brytanię, przy czym dywizjon 303 miał na koncie najwięcej strąceń. W sumie wkład polskich sił zbrojnych w obronę Wielkiej Brytanii (a potem jej zwycięstwo) był znaczny, co powinno być faktem znanym. Przynajmniej wśród politycznych elit.

Po co komu lekcje historii

Pomińmy na chwilę fakt, że BNP jest skrajną formacją wyłącznie dla białych i nie łudźmy się, że ta wpadka świadczy tylko o obsesji na punkcie "obcych", a nie szerszym zjawisku powszechnej nieznajomości historii dominującej w świecie zachodnim.

Ale te proste slogany padają na podatny grunt wtedy, gdy odbiorca nie ma wiedzy, która chroni go przed tego typu manipulacją. Gdyby dzielni "prawdziwi brytyjscy patrioci" na serio uczyli się w szkole historii, być może nie zmieniliby swojego ksenofobicznego nastawienia, ale prawdopodobnie nie użyliby wizerunku w istocie polskiego (choć wyprodukowanego w Wielkiej Brytanii) samolotu obsługiwanego przez polskiego lotnika w antypolskiej kampanii. Chociaż trudno nie odczuwać złośliwej satysfakcji z tego, że ignorancja sama się ośmiesza, to warto zdać sobie sprawę z braku nawet elementarnej wiedzy przedstawicieli rozwiniętych społeczeństw o najbardziej istotnych wydarzeniach historii współczesnej.

Jest to tym ważniejsze, że napięcia na tle narodowościowym się nasilają, o czym świadczą akty przemocy wobec emigrantów w Irlandii Północnej. Oddając sprawiedliwość trzeba oczywiście dodać, że od wejścia Polski i kilku innych państw do Unii Europejskiej nikt nie przyjął większej fali imigracji niż Wielka Brytania (dla tego kraju największej od czasów średniowiecza).

Jednym ze skutków ubocznych tej masowej emigracji będą nieuchronnie takie akcje, jak kampania BPN - sądząc po jej precedensowym zwycięstwie wyborczym - skuteczne. Zarówno elity polityczne, jak i media, powinny więc otwarcie mówić o obawach zwykłych ludzi, potęgowanych przecież przez kryzys gospodarczy, aby te obawy nie były wykorzystywane wyłącznie przez siły skrajne. Nie da się też w tym kontekście przecenić roli edukacji w walce z ksenofobią, choć coraz bardziej nonszalanckie traktowanie historii jako przedmiotu w szkołach, także w Polsce, nie nastraja optymistycznie.

***

Zaniepokojony akcentami etnocentrycznymi w debacie publicznej, nieżyjący już historyk amerykański Arthur M. Schlesinger, napisał w jednej ze swoich książek, że historia nauczana rzetelnie służy demokracji. Być może jednym z nielicznych narzędzi, jakie istnieją w walce ze  współczesną propagandą (oprócz prosperity gospodarczej) jest właśnie rozpowszechnianie solidnej wiedzy o historii. Z licznych powodów, szczególnie z powodu naszego długoletniego odcięcia od pełnego "obrotu" wiedzy i myśli z resztą Europy, mamy w zakresie rozpowszechniania naszej wizji historii duże zaległości.

Propagowanie wiedzy historycznej nie zawsze wyeliminuje z gry ksenofobów, ale przynajmniej da odpór ich najbardziej absurdalnym twierdzeniom i może przekonać choć niektórych wyborców.

Zresztą, czy w starciu z ignoracją zostaje nam coś innego?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]