Za co jeszcze walczyć?

Wieść o porozumieniach, jakimi Stalin, Churchill i Roosevelt przypieczętowali w lutym 1945 r. los Polski, była szokiem dla rozsianych po Europie polskich żołnierzy. Niektóre jednostki znalazły się na krawędzi buntu. Grupa kresowiaków, lotników z Dywizjonu 300, odmówiła udziału w nalocie na Drezno.

08.02.2011

Czyta się kilka minut

Lancaster – bombowiec RAF / fot. RAF /
Lancaster – bombowiec RAF / fot. RAF /

Anglosaska prasa z 13 lutego 1945 r. donosiła o rozstrzygnięciach konferencji jałtańskiej bez większych sentymentów dla polskiego sojusznika. "Sukces konferencji - pisał amerykański "New Yorker" - to chyba najbardziej krzepiący znak dla powojennego świata, dla żyjących tu ludzi, zmęczonych dniem dzisiejszym i pełnych obaw o przyszłość". Według brytyjskiego dziennika "Manchester Guardian", Stalin uczynił "spore ustępstwa" w stosunku do Polski, zaś zdaniem "Timesa" układ jałtański stał "na solidnym gruncie zdrowego rozsądku i sprawiedliwości" (cytaty za książką "Sprawa honoru" Lynne’a Olsona i Stanleya Clouda).

13 lutego w niemal całej Wielkiej Brytanii mżyło. "Ale beznadziejna pogoda nie zmąciła humorów polskich i angielskich myśliwców, odpoczywających w oficerskim kasynie na lotnisku Andrews w Essex - piszą w opowieści o Dywizjonie 303 amerykańscy dziennikarze Olson i Cloud. - Dla Polaków zbliżający się pokój oznaczał koniec długiego koszmaru. (...) Kilku z nich siedziało w dużych zielonych fotelach, czytając gazety i magazyny. (...) W pewnej chwili włączono radio. I właśnie wtedy, tego szarego zimowego popołudnia, komunikat odczytany przez spikera BBC zniweczył ich marzenia".

Mniej więcej w tym samym czasie w bazie RAF-u w Faldingworth na rozkazy czekają lotnicy z bombowego Dywizjonu 300, który, podobnie jak słynny 303, podlega brytyjskim siłom powietrznym. - Mesa, duże pomieszczenie dla lotników, była nas pewnie ponad setka: starsi podoficerowie-mechanicy i my, młodzi piloci, niektórzy nawet z roczników 1922-23 - wspomina ostatni żyjący w kraju lotnik tego Dywizjonu, 93-letni dziś Czesław Blicharski. - Po śniadaniu przyszły dwa egzemplarze "Daily Express", które zaczęły krążyć po sali. Reakcje? Nie żadne zdenerwowanie, wściekłość: jedni rzucali tym, co mieli pod ręką, inni kierowali kroki do baru.

Po południu, podczas odprawy, lotnicy z 300 usłyszą rozkaz: udział w nalocie na Drezno. Już po odprawie niektórzy odmówią jego wykonania.

Koniec złudzeń

Z perspektywy ponad sześciu dekad tamte gwałtowne reakcje na wieść o Jałcie mogą dziwić: sygnały o tym, że alianci akceptują żądania Stalina odnośnie zmiany granic Polski, musiały dojść do większości żołnierzy dużo wcześniej.

- Słowo "szok" należy wziąć w cudzysłów, bo Churchill po raz pierwszy poparł "linię Curzona" w przemówieniu w Izbie Gmin w lutym 1944 r. - przypomina prof. Jacek Tebinka, historyk z Uniwersytetu Gdańskiego. - Już wtedy dochodziło w II Korpusie do nerwowych spięć, np. bezczeszczono portrety ze zdjęciami Churchilla i wyrzucano je przez okna. Jałta była szokiem głównie dla tych, którzy myśleli, że USA nie poprą ustaleń dotyczących odebrania Polsce Kresów Wschodnich.

To właśnie prezydent Stanów, przypomina prof. Tebinka, oszukiwał przez wiele miesięcy rząd Mikołajczyka, podczas gdy stanowisko Churchilla dotyczące granicy z ZSRR było konsekwentne. - W czerwcu 1944 r. premier Mikołajczyk był w USA, gdzie Roosevelt przekonywał go, że być może da się jeszcze zachować Kresy dla Polski, mimo że wszystko było już ustalone. Przed wyborami w 1944 r. prezydent USA fotografował się z działaczami polonijnymi na tle przedwojennej mapy Polski. Churchill tymczasem od końca 1943 r. konsekwentnie mówił Polakom, że konieczne będą cesje terytorialne.

Osobiście dotyczyło to zwłaszcza żołnierzy z Kresów: tysięcy "andersowców", ale też wielu lotników walczących u boku Brytyjczyków. - Gwałtowne reakcje na Jałtę to dowód, że Polacy przechodzili szybki kurs politycznego realizmu - mówi prof. Tebinka. - Ten kurs trwał co najmniej od ujawnienia zbrodni katyńskiej.

Jednak to, co żołnierze mogli przeczuwać od miesięcy, po Jałcie przybrało oficjalną formę. Gdy 13 lutego rząd Polski zaprotestował przeciw "piątemu rozbiorowi" (jako czwarty rozbiór traktowano pakt Hitler-Stalin z 1939 r.), a gen. Władysław Anders zagroził wycofaniem II Korpusu z działań wojennych, informacja przeniknęła do oddziałów. W szeregach Dywizjonu 300 zyskała dodatkowy kontekst: mający za kilka godzin nastąpić nalot na Drezno został przedstawiony jako wsparcie dla Armii Czerwonej.

- Ten szok jest zrozumiały - uważa prof. Zbigniew Wawer, historyk wojskowości, autor m.in. książki "Monte Cassino. Walki II Korpusu Polskiego". - Wielu liczyło na początku 1945 r., że uda się wrócić do domu. Jedni mieli skąpe informacje o sytuacji geopolitycznej, inni, wbrew doniesieniom, mieli złudzenia, że Kresy nie są stracone. W lutym 1945 r. ostatecznie pozbyli się tych złudzeń.

Z łagrów do Dywizjonu

Fotografia z albumu: Tarnopol, lata 30., w oddali widać duży jasny budynek. "Trzy razy w ciągu dnia piękny ten gmach tętnił życiem. Gdy przed ósmą rano był świadkiem młodzieży dojeżdżającej z okolicznych miasteczek i wsi do Tarnopola, i po godz. 14, gdy odpływała fala uczniowska, a po godz. 20, gdy na peron zajeżdżał pociąg lwowski przywożący prasę. Zgraja gazeciarzy napełniała układające się do snu ulice miasta kakofonią głosów przekrzykujących się: »Ekspres Wieczorny!«, »Wiek nowy!«, »Goniec!«, »Chwila!«. W ślad za nimi odjeżdżały fiakry, wiele z nich puste, zaprzężone w smutne szkapiny, wyczuwających humor swych właścicieli wracających z pustą kieszenią do domu" (opis Czesława Blicharskiego w wydanym przez niego albumie o Tarnopolu).

- To fasada dworca kolejowego, który mijałem na co dzień - wspomina dziś Blicharski. - Widać wejście do olbrzymiej sali, w której były kasy, kiosk ruchu i przejścia na perony.

Czesław Blicharski - postawny, krzepki, elegancko ubrany mężczyzna z wąsem - przyjmuje w zabrzańskim, przestronnym mieszkaniu, które zajmuje od 1956 r., gdy przyjechał ("przyjechał", nie "wrócił", na co zwraca uwagę kilka razy podczas rozmowy) do Polski Ludowej. - Mieszkaliśmy kilkadziesiąt metrów stąd - wspomina, patrząc na fotografię. - Kiedy do Tarnopola weszli Rosjanie, strzelali z dworcowego okna, a jedna z kul przeszła pod obrazem w naszym mieszkaniu. Choć byliśmy młodzi, mieszkając blisko granicy nie mieliśmy złudzeń, czym jest sowiecki komunizm. Choćby dlatego, że podczas Wielkiego Głodu na Ukrainie przenikali do nas chłopi ukraińscy.

Kiedy wybucha wojna, Blicharski studiuje we Lwowie prawo. Wiosną 1940 r. próbuje przedostać się wraz z trzema braćmi na Zachód, ale na granicy węgierskiej zostają złapani przez sowiecki patrol. Dwa kolejne lata spędza w łagrach. "Stąd się nie wraca" - pisze do swej dziewczyny Kazimiery, którą pożegnał w Tarnopolu, i którą zobaczy dopiero w 1956 r.

Po zwolnieniu spotyka braci w Buzułuku, gdzie formuje się armia Andersa. Bracia - Wacław, Marian i Zbigniew - zostają żołnierzami II Korpusu, a Czesław trafia jako bombardier do Dywizjonu 300. Gdy w lutym 1945 r. usłyszy rozkaz wzięcia udziału w bombardowaniu Drezna, będzie miał już za sobą spore doświadczenie lotnika.

Drezno: nieznana relacja dowódcy

Późne popołudnie, 13 lutego 1945 r. Załogi z Dywizjonu 300 zjawiają się w sali odpraw. - Stąd można wyjść albo do samolotu, albo, odmawiając wykonania rozkazu, z żandarmerią wojskową - mówi Blicharski. - Ale wtedy, mimo wściekłości, nie było mowy o buncie. Wiedzieliśmy, że będzie kolejny cel, jak każdy inny. Wtedy jest już tylko czas na koncentrację. Intelligence officer [oficer brytyjski prowadzący odprawy - red.] powiedział: "Dresden is the target". Nieco później zaczęła się ożywiona dyskusja, wywołana przez oficera rezerwy z Wilna, który powiedział, że nie leci. Potem doszła druga, trzecia i czwarta załoga. Lada chwila trzeba startować, a tutaj szum.

Prof. Wawer: - O takiej reakcji przesądziły najpewniej słowa o wsparciu dla Armii Czerwonej, które połączyły się z usłyszanymi niedawno wiadomościami o Jałcie.

- W Anglii czułem się jak w domu - wspomina dziś Blicharski. - Zaprzyjaźniłem się nawet z wieloma Anglikami. Churchill? Był dla mnie w pewnym sensie bohaterem. Wierzyłem, że jest po naszej stronie. Jałta to był knockdown.

"Tej nocy mamy atakować Drezno, jako wsparcie dla Armii Czerwonej - pisał w liście do przyjaciela inny lotnik Dywizjonu 300, tuż przed wylotem. - Pomyśl tylko, ja i tak wielu innych wędrujących po świecie, uciekających jak przestępcy, głodujących, ukrywających się w lasach - wszystko po to, by walczyć za... co? Za to, że nie będziemy mogli wrócić do naszego rodzinnego miasta, ponieważ ono po prostu przestało istnieć".

Dalszy przebieg wydarzeń poprzedzających nalot nie jest do końca jasny. Prof. Wawer mówi, że z dokumentów wynika, iż bunt udało się zażegnać tylko częściowo, a stany Dywizjonu musiano uzupełnić załogami zapasowymi. Podobnie wydarzenia zapamiętał Czesław Blicharski: - Przybiegł dowódca, który okazał się człowiekiem bardzo zręcznym i dyskretnym. Przekonywał, że odmowa lotu nic nie da. W efekcie nie poleciała cała jedna załoga, została zastąpiona rezerwowymi.

Inna wersja wydarzeń wyłania się z nagranego w 1992 r. świadectwa samego dowódcy Dywizjonu 300, Bolesława Jarkowskiego (niepublikowaną nigdy wypowiedź nieżyjącego dziś dowódcy nagrał i udostępnił "Tygodnikowi" prof. Wawer): "Lot był na wsparcie Czerwonej Armii. Dywizjon mój się zbuntował, ale [w końcu] polecieli wszyscy. No bo dla Anglików co to jest? Oni nawet nie wiedzieli, że to [dywizjon] polski. (...) Nasi się zbuntowali i powiedzieli: »Wsparcie Czerwonej Armii? To my nie lecimy!«. Ja mówię: »Jak nie polecimy, to co się stanie? To właśnie się stanie, co Anglicy chcą, żeby się stało. Zamkną nas do obozu, bo nas nie potrzebują, wojna jest już wygrana. To my zaprzepaścimy pięć lat latania przez to?«. (...) Pamiętam nazwisko jednego (buntownika - przyp. PW). On zapytał: »A czy można się pomylić?« (chodziło prawdopodobnie o zbombardowanie celów radzieckich - przyp. PW). Ja mówię: »To pytanie nie padło«. I wszyscy polecieli. Ja się im nie dziwię. »Ja was rozumiem - mówię - ale co, zaprzepaścimy tyle lat latania? To głupie«. (...) Jan Nowak-Jeziorański był wtedy na lotnisku ze swoją żoną. Kiedyś dostałem od niego list, czy może użyć tego (informacji o buncie - przyp. PW) w swojej rozgłośni. Ja mówię: »Nie, nie teraz, bo ja mam rodzinę w Polsce«".

Jak interpretować różnice w wersjach wydarzeń? - Dowódca nigdy nie będzie chciał otwarcie opowiadać o buntach wśród własnych żołnierzy - mówi prof. Wawer. - Nawet po latach dla takich ludzi jak on dyscyplina w dywizjonie była sprawą honoru i ambicji.

"Zmienią się w bandę uchodźców"

Być może z tych samych powodów niewiele wiadomo o aktach nieposłuszeństwa w II Korpusie. - Wiele wiemy na temat reakcji polityków, dowództwa wojskowego, a ślady niezadowolenia zwykłych żołnierzy są słabo udokumentowane - mówi prof. Tebinka. - Na negatywne odniesienia do Jałty można się natknąć w korespondencjach żołnierzy do rodzin.

Ale, zaznacza historyk, otwartych buntów w II Korpusie nie było. Prof. Tebinka: - To nie było pospolite ruszenie, a zdyscyplinowane wojsko. Dowództwo zdawało sobie sprawę, że odmowa współpracy z Brytyjczykami byłaby na rękę Stalinowi. Jeśli dochodziło do pojedynczych przypadków niesubordynacji na tle jałtańskim, to nikt nie był zainteresowany utrwalaniem tego na papierze.

Znane są za to gwałtowne reakcje samego Andersa (pisze o tym, choć oględnie, w swoich wspomnieniach). - 13 lutego gen. Anders wysłał do prezydenta Raczkiewicza list, w którym napisał, że II Korpus nie może uznać jednostronnej decyzji wydającej Polskę na łup bolszewikom - przypomina prof. Wawer.

W tych dniach Anders przesyła też korespondencję do dowództwa wojsk alianckich. Pisze, że w zaistniałej sytuacji nie ma prawa żądać od swoich żołnierzy ofiary krwi. Brytyjczycy obawiają się buntów w polskich szeregach. "W najgorszym wypadku rozpadną się i zamienią w bandę uchodźców - pisał w swym dzienniku Harold Macmillan, doradca polityczny przy brytyjskim dowództwie we Włoszech (cytat za "Sprawą honoru"). - W najlepszym zachowają spójność i utrzymają sektor frontu, nie atakując i nie kontratakując".

Obawy brytyjskiego dowództwa nie potwierdziły się. II Korpus walczy dalej. W kwietniu jego żołnierze wezmą udział w bitwie o Bolonię; wkroczą do miasta jako pierwsi. Najbliższa buntu jest 5. Kresowa Dywizja Piechoty. - Część z nich nie widziała sensu dalszej walki - mówi prof. Wawer. - Pytali: "Po co?". Ale dowództwo zdawało sobie sprawę, że otwarty bunt przeciw Brytyjczykom skutkowałby rozbrojeniem.

Choć zabiegi dowództwa poskutkowały, nie obyło się bez dramatycznych wydarzeń. Olson i Cloud twierdzą, że około 30 żołnierzy z II Korpusu na wieść o Jałcie popełniło samobójstwo.

Nie do wszystkich informacja o Jałcie dociera w lutym 1945 r. Prof. Jan Ciechanowski - uczestnik powstania warszawskiego historyk, autor wydanej niedawno książki o powstaniu - o postanowieniach Wielkiej Trójki usłyszał w niemieckim obozie jenieckim, gdzie przebywał do maja 1945 r. - To był Stalag 18A w austriackim Wolfsburgu - wspomina. - Angielscy jeńcy mieli radio, przez które podsłuchiwaliśmy niemieckie stacje. Informacja dotarła w marcu, zrobiła na nas ogromne wrażenie, ale do końca w nią nie wierzyliśmy, sądząc, że może być produktem niemieckiej propagandy.

Ciechanowski wspomina, że w II Korpusie, do którego dotarł po zakończeniu wojny, wiele mówiło się o ewentualnym buncie 5. Dywizji. - Miał nastąpić przed wyjazdem do Wielkiej Brytanii - wspomina historyk. - Mówiło się, że dywizja pomaszeruje do Polski. Ogólne nastroje wśród wojska nie były aż takie złe, bo panowało przekonanie, że wybuchnie III wojna światowa.

Na dole był wróg

Z kopii angielskich raportów operacyjnych, dotyczących nalotu na Drezno (z archiwum Czesława Blicharskiego, które jego twórca przekazał niedawno do Fundacji Centrum Dokumentacji Czynu Niepodległościowego w Krakowie): "Początkowy atak z 18 tys. stóp. O [godzinie] 1,32 w dobrej widoczności. Cel zidentyfikowany przez czerwone i zielone flary. (...) Zrzuty [bomb] były raczej dokładne".

Blicharski z tych godzin zachował niewiele wspomnień. Blask czerwonych świateł wyznaczających cel; niebo gęste od samolotów, które zbliżały się do siebie na niewielką odległość; odgłosy eksplozji. - A po locie? Nie było już żadnych dyskusji o Jałcie - wspomina. - Było tylko zmęczenie. To nie jest przejażdżka LOT-em ze stewardesami, ale ogromny wysiłek. Zdaliśmy raport, dali nam drinka, a że nie wszyscy w załodze pili, więc poczęstowałem się może trzema. W drodze rowerem do baraków wpadłem do rowu i zasnąłem.

O moralnym aspekcie nalotu - w mieście zginęło około 25 tys. cywilów; nalot do dziś uznawany jest raczej za demonstrację siły niż militarną konieczność - mówi niechętnie: - To było zadanie do wykonania, na dole był wróg.

Po Dreźnie Czesław Blicharski odbywa wraz z Dywizjonem 300 jeszcze kilka lotów (celem jednego z nich jest kwatera Hitlera w Berchtesgaden). Po wojnie kończy prawo na Oxfordzie i wyjeżdża do Argentyny. Do Polski przyjeżdża w 1956 r. Jak mówi, robi to z miłości - wcześniej regularnie wymienia korespondencję z Kazimierą, z którą w 1939 r. żegnał się słowami: "Do zobaczenia w niebie".

Przyjeżdża do Polski w momencie, gdy w jego ocenie kończą się marzenia o światowym zrywie, który wyzwoli ojczyznę spod komunizmu.

W 1976 r. korzysta z okazji i odchodzi na wcześniejszą emeryturę (co wiąże się ze znacznie niższymi dochodami). Tylko po to, aby kolejne ponad trzy dekady życia poświęcić na dokumentowanie historii Kresów. W ciągu tych lat wydaje dziesięć książek.

Większość na temat rodzinnego Tarnopola.

Cytaty ze "Sprawy honoru" za tłumaczeniem Małgorzaty i Andrzeja Grabowskich. Skorzystałem z opracowania "Polskie siły powietrzne w wojnie", tom II (Jerzy B. Cynk), a także z artykułów prasowych: "Do widzenia w niebie" (Teresa Semik, "Dziennik Zachodni") oraz "Musiałem myśleć jak maszyna" (Małgorzata Nocuń i Wojciech Pięciak, "TP" 7/05), z którego pochodzi też fragment listu jednego z lotników.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Wybrane teksty dostępne przed wydaniem w kiosku
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Wybrane teksty dostępne przed wydaniem w kiosku
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2011