Nie tylko Leonardo

Zagraniczne podróże "Damy z gronostajem" Leonarda da Vinci budzą zrozumiały niepokój. Rzadziej dyskutujemy o pomyśle na jedno z najważniejszych polskich muzeów.

08.12.2009

Czyta się kilka minut

"Dama z gronostajem" przed wyjazdem do Budapesztu, październik 2009 r. / fot. Tomasz Żurek / Inimage /
"Dama z gronostajem" przed wyjazdem do Budapesztu, październik 2009 r. / fot. Tomasz Żurek / Inimage /

Perypetie słynnego obrazu to dowód, że nie znamy odpowiedzi na pytanie: jak, komu i o czym mają opowiadać zbiory Czartoryskich. Sprawa pierwsza: niezależnie od zastrzeżeń konserwatorów są także argumenty marketingowe przeciw podróżom "Damy". Częsta jej nieobecność w Krakowie sprawia, że muzeum przy ulicy św. Jana się dewaluuje; większość potencjalnych zwiedzających, dowiedziawszy się przy kasie, że obrazu nie ma, odchodzi. A przecież nadal jest tu co oglądać. Sprawa druga: należy wypożyczać obraz jak najrzadziej, bo to podnosi jego wartość wystawienniczą. Wreszcie, dzieło Leonarda wyjechało 19 października do Budapesztu na wystawę "Od Botticellego do Tycjana" w tamtejszym Muzeum Sztuk Pięknych. W zamian otrzymujemy "Scenę z wojny narodowowyzwoleńczej" Francesca Goi. Z całym szacunkiem dla wielkiego Hiszpana, można dyskutować nad równoważnością tej wymiany.

Plotki i luźne pomysły

Ostatnio powstało też pytanie, gdzie znajdzie się "Dama" po powrocie do Krakowa (w muzeum rozpocznie się remont, który ma potrwać dwa lata). I obawy, czy obraz nie ruszy dalej w drogę. Pojawiły się plotki i rzucane zbyt swobodnie pomysły (z zadziwiającym stwierdzeniem, wypowiedzianym w imieniu Fundacji Książąt Czartoryskich, że najgodniejszym dlań miejscem byłby Zamek Królewski w Warszawie), które musiały zaniepokoić media. Czy nie lepiej byłoby odpowiednio wcześniej w ciszy gabinetu podjąć rozmowy z prof. Janem Ostrowskim, dyrektorem Wawelu, konsultowane z Zofią Gołubiew, dyrektorką Muzeum Narodowego, z którym Fundacja jest związana? Wawel wydaje się wyborem oczywistym na taki "pobyt czasowy", bo tu dzieło Leonarda zyska odpowiedni, renesansowy kontekst. A wskazówką mógłby służyć testament Karoliny Lanckorońskiej, która Wawelowi przekazała m.in. "Jowisza, Merkurego i Cnotę" Dosso Dossiego. Kamienica Szołayskich i Sukiennice, które pojawiły się jako propozycje, skoncentrowane są wokół odległych od Leonarda aspektów sztuki.

Na to nakładają się niepokoje związane ze zmianą statutu Fundacji Książąt Czartoryskich, z którego w kwietniu ubiegłego roku znikły m.in. fragmenty poświadczające "historyczną, nierozerwalną całość" zbiorów Muzeum i Biblioteki Czartoryskich. Szkoda. I nie chodzi tu wyłącznie o (usprawiedliwiony) lęk przed rozproszeniem kolekcji, która - choć wielowymiarowa i budowana przez dwa pokolenia - jest spójną całością. Rzecz w tym, że pojęcia, które wypadły ze statutu, najlepiej opisują jej wartość. Są też szansą na znalezienie współczesnej narracji dla tych zbiorów. Nie chodzi o to, by Muzeum Czartoryskich odwiedzano dla jednego dzieła. Ani o to, by każdy obiekt mówił wyłącznie o sobie.

Koncepcję księżnej Izabeli, założycielki kolekcji, świetnie opisał Zdzisław Żygulski jr: "Była to ambitna próba zarysowania ogromnego tła dla procesów, które w specyficzny sposób przebiegały w kraju. Nikt w Polsce ani przedtem, ani potem nie odważył się na taką próbę, stąd też muzeum księżnej Izabeli było nierozumiane i fałszywie interpretowane. Szczególnej krytyce podlegał zastosowany przez księżną system zbierania drobnych przedmiotów o charakterze sentymentalnym, ułomków architektury i rzeźby, strzępków szat, kamyków i zasuszanych kwiatów, które same przez się mało cenne, dawały możliwość szerokich refleksji historycznych. Oczywiście, tego rodzaju muzealnictwo wymagało bardzo rozwiniętej strefy interpretacyjnej".

Ostatnie zdanie pozostaje aktualne. Jakie aspekty określają pole interpretacyjne zbiorów, a co za tym idzie - całą politykę Muzeum? Po pierwsze, kolekcja rodziła się w pierwszych latach zaborów - co mocno ją określiło. Celem było nie tylko "pokrzepienie serc", ale i zachowanie obiektów, które mogły zostać zniszczone przez zaborców. Dlatego w zbiorach Czartoryskich znajdziemy np. dzieła pochodzące z Wawelu (choćby tzw. "chorągiew carów Szujskich", przeniesioną do puławskiej Świątyni Sybilli z katedry). W akcji ratunkowej wspierali Izabelę nie tylko kanonicy katedralni, ale i Tadeusz Czacki - starosta nowogrodzki i pierwszy polski archeolog. Sam planował stworzenie muzeum narodowego, ale przekazał własne zbiory niedawnej konkurentce. Obywatelski charakter powstawania tej kolekcji odróżnia ją od innych zbiorów prywatnych - czego konsekwencją jest szczególna odpowiedzialność także dzisiaj. Właśnie ze względu na nią dyskusja o przyszłości Muzeum powinna być jak najszersza.

Na to nakłada się kontekst międzynarodowy. Ciekawe, jaki wpływ na zbiory miały podróże Izabeli. Ile znaczyło dla niej np. spotkanie z Janem Jakubem Rousseau albo fascynacja Szkocją? Jak ma się ta kolekcja do innych, powstających wówczas w Europie? I jeszcze jedno: szczególna metodologia Izabeli Czartoryskiej, dla której od wartości artystycznej nierzadko ważniejszy bywał kontekst kulturowy i historyczny, w konsekwencji pamiątki znaczyły tyle, ile sztuka (by przypomnieć tzw. krzesło Szekspira).

Rewolucja i praktyka

Po zakończeniu remontu w salach Muzeum pojawi się nowa, unowocześniona ekspozycja. To zapewne konieczne, choć z całą pewnością nie trzeba wielkiej rewolucji scenariuszowej. Wiele elementów obecnej ekspozycji dobrze się sprawdza, choćby ciąg sal, prowadzących zwiedzającego od czasów jagiellońskich, przez odsiecz wiedeńską, czasy saskie - aż do Stanisława Augusta Poniatowskiego. Warto by jedynie wyrwać z tego szeregu salę, w której oglądamy obrazy Piotra Norblina, odnoszącą się bezpośrednio do atmosfery panującej na dworze Izabeli. To zupełnie inna narracja, bardziej prywatna. Mocnym punktem jest pusta rama zawieszona naprzeciw obrazu Leonarda, w miejscu, z którego dostrzega się także "Pejzaż z miłosiernym Samarytaninem" Rembrandta przypominająca o "Portrecie młodzieńca" Rafaela, zagrabionym przez Niemców w czasie wojny i - w odróżnieniu od dwóch pozostałych arcydzieł - nieodnalezionym. Ważne, by po zmianach wnętrza Muzeum nie straciły kameralnego, nieco archaicznego charakteru.

Rewolucja powinna dokonać się gdzie indziej - w polityce Muzeum. Dlaczego skupia się ona na eksploatacji najbardziej znanego obrazu? Czy nie warto by wypromować szczególnego charakteru całości zbiorów, tworzonych na styku oświecenia i romantyzmu? Przecież zderzenie tych dwóch epok, zapisane w kolekcji, to temat fascynujący nie tylko w Polsce.

Są też kwestie praktyczne. Czemu w sklepiku muzealnym nie znajdę wartkiej biografii niezwykłej kobiety-kolekcjonerki, która z rokokowej kochanki przekształciła się w "matkę-Spartankę"? Całej serii książek dotyczących Leonarda i Rembrandta? Podręczników "czytania" ich dzieł? Wielojęzycznych przewodników, które nie tylko opisywałyby obiekty, ale pomagały zrozumieć, o co chodzi? Nie ma nawet klasycznych książek Marka Rostworowskiego, poświęconych "Damie" i "Samarytaninowi".

W jaki sposób Muzeum zamierza zaprzyjaźnić ze sobą krakowian, sprawić, by przychodzili tu regularnie? Dziś nie wystarczy otworzyć drzwi. Trzeba zaproponować i wypromować program edukacyjny. A gdyby zaryzykować sprawdzony na Zachodzie system wolontariatu, tworzyć "koła przyjaciół"? Na pewno znaleźliby się emeryci i studenci, którzy poświęciliby Czartoryskim swój czas wolny.

Zadaniem podstawowym pozostaje umiędzy­narodowienie krakowskiego Muzeum. Dziś oznacza ono wypożyczanie za granicę "Damy z gronostajem". Zamiast tego należałoby jak najczęściej wysyłać kuratorów do takich miejsc, jak paryskie Musée Jacquemart-André czy londyńska Wallace Collection. Instytucje te łączy z krakowską wielowątkowość zbiorów i fakt, że powstały dzięki XIX-wiecznym kolekcjonerom prywatnym. Czy nie udałoby się wypracować form współpracy, które wykorzystywałyby te podobieństwa? Ich efektem mogłyby się okazać np. wystawy czasowe - eksportowane i importowane. Dlaczego nie zaproponujemy innym opowieści o fenomenie Izabeli Czartoryskiej? O tym, jak mierzyły się rokoko, klasycyzm i romantyzm. O kulcie pamiątek. Tematów starczy na długo.

***

Po zakończeniu remontu Muzeum stanie przed wielką szansą. Czasu na przemyślenie, czym ma się stać, nie ma za wiele. A jak na razie, niewiele słychać o nowych strategiach.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2009