Kup pan damę!

„Ziściła się idea księżnej Izabeli” – triumfalnie oświadcza resort kultury, ogłaszając nabycie kolekcji Czartoryskich. Pozostają jednak pytania dotyczące transakcji i przyszłości tych zbiorów.

09.01.2017

Czyta się kilka minut

Umowę podpisują, od lewej: Adam Karol Czartoryski z żoną Josette Calil, Piotr Gliński, Robert Błaszczak, Jan Lubomirski-Lanckoroński. Warszawa, 29 grudnia 2016 r. / Fot. Stefan Maszewski / REPORTER
Umowę podpisują, od lewej: Adam Karol Czartoryski z żoną Josette Calil, Piotr Gliński, Robert Błaszczak, Jan Lubomirski-Lanckoroński. Warszawa, 29 grudnia 2016 r. / Fot. Stefan Maszewski / REPORTER

Mówiąc o kolekcji Czartoryskich, wymienia się odruchowo „Damę z gronostajem” Leonarda da Vinciego i „Krajobraz z miłosiernym Samarytaninem” Rembrandta. Jest to jednak znacznie większy zbiór: łącznie 86 tys. obiektów, w tym ponad 590 obrazów, rzeźby, grafiki i rysunki, rzemiosło artystyczne, broń, numizmaty. Jest też licząca 250 tys. woluminów biblioteka.

Początkiem było muzeum – pierwsze na ziemiach polskich – otwarte w 1801 r. przez Izabelę z Flemingów Czartoryską w Puławach. Znalazły się tam pamiątki dotyczące historii Polski i sławnych ludzi, ale też wybitne dzieła sztuki, cenne manuskrypty, przedmioty wyjęte z grobów królewskich przez Tadeusza Czackiego i inne zbierane przez niego osobliwości (w tym czaszka, jakoby Jana Kochanowskiego). Wiele z nich – jak słynne głowy wawelskie – tylko dzięki Czartoryskiej przetrwały do naszych czasów. Kres Puławom położyło powstanie listopadowe. Część ocalałych zbiorów trafiła do Paryża. Tam były systematycznie powiększane. Wreszcie w 1876 r. ks. Władysław Czartoryski zdecydował o ich przeniesieniu do Krakowa i powołaniu Muzeum i Biblioteki Książąt Czartoryskich.

W 1897 r. ustanowił Ordynację Sieniawską, z której zyski miały służyć do utrzymania kolekcji. Zbiory przetrwały nienaruszone do 1939 r., po czym najcenniejsze obiekty zostały zrabowane przez Niemców. Tylko część udało się odzyskać. W 1945 r. znacjonalizowano Sieniawę, zaś muzeum i biblioteka zostały przejęte przez państwo i w 1950 r. włączone do krakowskiego Muzeum Narodowego. Od tego czasu Muzeum Czartoryskich funkcjonowało jako jeden z jego oddziałów.
Czartoryscy odzyskali zbiory oraz budynki w 1991 r. Wtedy też Adam Karol Czartoryski powołał Fundację Książąt Czartoryskich. Jej celem była ochrona i udostępnianie zbiorów społeczeństwu. Kieruje nią rada, w skład której wszedł fundator, a także inni członkowie rodziny. Zagwarantowano mu daleko idące uprawnienia, łącznie ze zmianą statutu Fundacji. Z kolei państwo zobowiązało się finansować utrzymanie zbiorów i nieruchomości oraz ich udostępnianie, czyli w praktyce pokrywało zasadnicze koszty funkcjonowania muzeum. Opiekę nad nim sprawowało nadal Muzeum Narodowe, którego przedstawiciel znajdował się w zarządzie.

Prywatne-publiczne

Muzeum Czartoryskich zajmuje szczególne miejsce w dziejach polskiego muzealnictwa, nie tylko ze względu na jego historię, ale też rangę zbiorów. Jest również jedną z nielicznych polskich kolekcji historycznych – obok Stanisława Augusta, zbiorów wilanowskich czy kolekcji Raczyńskich i Lanckorońskich – które, przynajmniej fragmentarycznie, przetrwały do naszych czasów.

Powołanie Fundacji w 1991 r. wydawało się zatem dobrym posunięciem: rozwiązywało kwestie własnościowe, a jednocześnie zbiory pozostawały nienaruszone i publicznie dostępne. Trzeba bowiem pamiętać, że Muzeum i Biblioteka Książąt Czartoryskich przez większość swoich dziejów pozostawały w rękach prywatnych i nikt nie podważał tej zasady. Znacząca była reakcja dyrektora Muzeum Stanisława Gąsiorowskiego na powrót do Krakowa w 1945 r. „Damy z gronostajem” i „Krajobrazu z miłosiernym Samarytaninem”. Karol Estreicher, który odnalazł zrabowane dzieła, spodziewał się kilku słów podziękowania. Tymczasem – jak wspominał – Gąsiorowski jedynie oschle oświadczył: „Nie czas, nie pora w tych przełomowych chwilach na podejmowanie decyzji w sprawie tego i innych bezcennych obrazów”. Po czym dodał: „Odzyskiwanie obrazów nastąpiło bez porozumienia z rodziną Czartoryskich”.

Jednak z funkcjonowaniem Muzeum po 1991 r. były kłopoty. Sam Czartoryski mówił nawet o 25 latach „wzlotów i upadków”. Dochodziło do spektakularnych konfliktów między zarządem fundacji a jej fundatorem, między fundacją a dyrekcją Muzeum Narodowego. Spory dotyczyły przede wszystkim wypożyczeń zagranicznych „Damy z gronostajem”. Obraz zdecydowanie zbyt często podróżował i tylko niektóre z tych wypożyczeń były merytorycznie uzasadnione (nieprawdą jest zresztą, jak niektórzy twierdzą, że obrazy tej klasy nie podróżują). Powody wypożyczeń często były merkantylne – sowicie za nie płacono, a dochód przeznaczano m.in. na wykup prywatnych depozytów Czartoryskich przechowywanych w Muzeum, w ten sposób wzbogacając jego zbiory.

Wypożyczenia Leonarda nie były jednak – mimo medialnego rozgłosu – najważniejszym problemem. Poważniejszym był brak koncepcji na funkcjonowanie samego Muzeum, które trwało w kształcie nadanym w czasach PRL-u, zaś pomysły, jak przywrócenie historycznego układu trzech kolekcji: Świątyni Sybilli, Domu Gotyckiego i ks. Władysława Czartoryskiego, były dość bezrefleksyjnie odrzucane. Same zbiory nie zostały do końca przebadane, nie mówiąc o ich konserwacji. Przykłady paryskiego Musée Jacquemart-André, londyńskiej Wallace Collection czy Muzeum-Pałacu w Wilanowie pokazują, że historyczne kolekcje mogą być punktem wyjścia do przygotowania ciekawego i ambitnego programu muzealnego. Wreszcie w 2010 r. rozpoczął się remont. Mówiono o jego zakończeniu w 2016 r. Teraz wymienia się rok 2018. Same zbiory są rozproszone. „Dama z gronostajem” jest eksponowana na Wawelu. „Krajobraz z miłosiernym Samarytaninem” podróżuje po Polsce.

Wykup

W grudniu 2015 r. grupa krakowskich ludzi kultury i nauki zaapelowała do prezydenta Andrzeja Dudy o utworzenie Muzeum Książąt Czartoryskich. Miała to być nowa, niezależna instytucja publiczna. Minął rok i nagle Piotr Gliński ogłosił, że Ministerstwo Kultury negocjuje – od dłuższego czasu – wykup kolekcji. Parę miesięcy wcześniej mówił zresztą, że Polsce grozi utrata „Damy”. Było to o tyle zaskakujące, że zgodę na wywóz musiałoby wydać jego własne Ministerstwo. Dodatkowo w statucie Fundacji zapisano, iż zbiory Muzeum i Biblioteki zgodnie z inwentarzami sporządzonymi do 1939 r. stanowią jej niezbywalny majątek i bez zmiany tego zapisu nie byłoby to możliwe. Zatem mówienie o tym, że Polska straci zbiory Czartoryskich, to nieporozumienie, a opowieści o szajkach czyhających na „Damę” – bo i takie w mediach społecznościowych się pojawiały – należą do sfery fikcji.

W tej sytuacji zrozumiałe są głosy, że zakup kolekcji to niepotrzebny wydatek. Za lepsze rozwiązanie w podobnych przypadkach jest dziś uznawane partnerstwo publiczno-prywatne. Sprawdza się w wielu przypadkach. Założona w 1990 r. Fundacja im. Raczyńskich przy Muzeum Narodowym w Poznaniu pokazuje, że to możliwe. Złudzeniem jest zresztą przekonanie, iż państwo w dzisiejszych czasach będzie stać na duże, stałe wydatki na dzieła sztuki. Bez ułożenia dobrych relacji z prywatnymi kolekcjonerami nasze zbiory publiczne nadal będą ubogie. Przypadek Grażyny Kulczyk, która starała się stworzyć w Poznaniu, a potem w Warszawie muzeum, gdzie publicznie dostępne byłyby jej wybitne zbiory sztuki z ostatniego półwiecza, pokazuje, jak w Polsce to trudne.

Jednak obecny rząd wybrał inną drogę, wpisującą się w wizję omnipotentnego, odpowiedzialnego za wszystko państwa. Sam wykup publiczny nie jest czymś niezwykłym. Inne państwa także to robią. Przed kilkoma laty bardzo głośny był zakup dwóch arcydzieł Tycjana – „Diana i Akteon” oraz „Śmierć Akteona”. Galerie Narodowe w Londynie i Edynburgu zapłaciły księciu Sutherlandowi łącznie 100 mln funtów (jedną trzecią szacowanej ceny rynkowej). W ubiegłym roku amsterdamskie Rijksmuseum i paryski Luwr wspólnie kupiły od rodziny Rothschildów – za 160 mln euro – portrety Martena Soolmansa i Oopjen Coppit, autorstwa Rembrandta. Jednak w każdym z tych przypadków zakup był jedynym sposobem, by dzieła te były publicznie dostępne (i by pozostały w tych krajach).

Towarzyszyła im też długa, publiczna dyskusja.

Negocjacje dotyczące nabycia zbiorów Czartoryskich – zwłaszcza w kraju, w którym zasadność wydatków na kulturę tak łatwo jest podważana – powinny być transparentne, a opinia publiczna szczegółowo informowana o wszelkich ustaleniach. Tymczasem Ministerstwo Kultury uznało, że lepszym rozwiązaniem jest... brak informacji. W negocjacjach pominięto nawet Zarząd Fundacji Książąt Czartoryskich, chociaż to on powinien podpisać akt notarialny. Otrzymał jedynie – tuż przed świętami Bożego Narodzenia – uchwałę Rady Fundacji o zmianie statutu, zezwalającej na jej ewentualną likwidację i sprzedaż zbiorów skarbowi państwa. Zmiany zostały następnie szybko zarejestrowane przez sąd.

W tej sytuacji Zarząd – prof. Marian Wolski i Rafał Slaski, ale też trzech członków Rady podali się do dymisji. Zarząd wydał oświadczenie, w którym podkreślono: „Planowana sprzedaż może być niezgodna z obowiązującym statutem i Aktem założycielskim Fundacji oraz Misją Fundacji”. Nie mniej zdumiewająca była informacja, że wynegocjowana kwota 100 mln euro, niższa niż pierwotnie zakładano, ma zostać przelana na... prywatne konto ks. Czartoryskiego. Sprawa zaczynała być coraz bardziej tajemnicza.

Ostatecznie w ekspresowym tempie powołano nowych członków Zarządu i Rady. Pozwoliło to na podpisanie umowy sprzedaży. Potwierdziły się też informacje o ostatecznej kwocie (100 mln euro + 8 proc. VAT), która – trzeba to podkreślić – odpowiada jedynie części realnej wartości zbiorów i jest wielkim sukcesem Ministerstwa Kultury. Należność zaś wpłynęła na fundacyjne konto. Pozostała część mienia objętego transakcją – nieruchomości w Krakowie oraz dzieła należące do samego ks. Czartoryskiego zdeponowane w Fundacji – to darowizna. Zaś Jan Lubomirski-Lanckoroński i Maciej Radziwiłł w imieniu nowego Zarządu zapowiedzieli, że Fundacja nadal będzie działać.

Precedens?

Spór o zakup kolekcji Czartoryskich szybko się nie skończy. Pierwsze reakcje na podpisanie umowy wiele mówią o jego temperaturze. Kolekcja symbolicznie stała się własnością całego narodu, jak komentował zaraz po uroczystości wicepremier Mateusz Morawiecki. „Pieniądze, które wydatkowaliśmy na ten cel, to jest tak naprawdę bodajże 10-krotnie tyle, ile wydajemy na renowacje zabytków w Polsce rocznie – mówiła o zakupie Katarzyna Lubnauer z Nowoczesnej. I dodawała: – Jest wiele zabytków, wiele miejsc w Polsce, które wymagają nawet pilnej renowacji, i pytanie, czy nie można było tych pieniędzy wydać w tym momencie lepiej?”. „Miało być wstawanie z kolan, jest padanie na kolana przed Jaśnie Oświeconym Panem” – dosadnie, acz z nutą demagogii skomentował zakup Adrian Zandberg z Partii Razem. „Sprzedaż kolekcji Czartoryskich wydaje mi się kuriozalna – i jest kolejnym świadectwem ostrej chamówy obecnych rodzin dawnej arystokracji” – notował na Facebooku pisarz Jacek Dehnel.

Jednak dzisiaj ważniejsza od sporu „trzeba było kupować czy nie” jest sama umowa, bo ona ma fundamentalne znaczenie dla dalszych losów zbiorów. Ogłoszono, że dotyczy zakupu zbiorów Książąt Czartoryskich i związanych z nimi nieruchomości, a także roszczeń wobec tych ruchomych dóbr kultury wchodzących w skład kolekcji, które zostały utracone podczas II wojny światowej. Co to oznacza w praktyce? Zakupiono obiekty będące własnością Muzeum i Biblioteki Czartoryskich, w tym część zbiorów gołuchowskich. Niezwykle istotna będzie ocena zapisów dotyczących dzieł utraconych podczas wojny. W III RP udało się odzyskać kilka obiektów, w tym bardzo cenny, XVI-wieczny kobierzec perski oraz „Portret mężczyzny” Jana Mostaerta. Jednak lista strat jest bardzo długa, a otwiera ją „Portret młodzieńca” łączony z Rafaelem oraz obiekty ze Szkatuły Królewskiej, w której przechowywano pamiątki po polskich monarchach. Umowa określa, że Fundacja sprzedaje wszystkie przynależne jej prawa i roszczenia, do rewindykacji wszelkich ruchomości i nieruchomości będących własnością byłej Ordynacji Sieniawskiej (co ciekawe, 28 grudnia państwo zakupiło od spadkobierców Zamek w Gołuchowie wraz z przyległym parkiem za kwotę 20 mln zł netto).

Jeżeli przyjąć, że za zakupem kolekcji nie stały jedynie ambicje obecnego ministra kultury oraz grupy muzealników, tylko głębsze przekonanie o lepszym publicznym funkcjonowania kolekcji i prowadzeniu nad nią poważnych badań, kolejne, chyba najważniejsze dziś pytanie dotyczy przyszłości zbiorów. Za dotychczasowe funkcjonowanie (i niepowodzenia) Muzeum Czartoryskich po 1991 r. ponosi odpowiedzialność także krakowskie Muzeum Narodowe. Jakie zatem dzisiaj instytucjonalne rozwiązania zostaną przyjęte i przede wszystkim – jaki jest pomysł na kolekcję? Przekonanie: powiesimy Leonarda na ścianie i jakoś będzie – to zdecydowanie za mało. I czy wreszcie będzie możliwa np. otwarta dyskusja na temat ewentualnej konserwacji i zdjęcia czarnego tła nałożonego na „Damę” za czasów Izabeli Czartoryskiej, które – jak celnie określił wybitny znawca dawnego malarstwa Antoni Ziemba – ją „więzi”? Jak na razie, poinformowano opinię publiczną, że zakupione obiekty zostaną niezwłocznie przekazane Muzeum Narodowemu w Krakowie, a sama „Dama” z Wawelu ma trafić na ekspozycję oddziału Muzeum Narodowego w Sukiennicach.

Pozostaje wreszcie kwestia, jaki wpływ ma zakup kolekcji na politykę państwa. Stworzono ważny precedens, na który będzie można się powoływać. Czy będą wykupywane kolejne dzieła, po wojnie przejmowane przez komunistyczne władze, a dziś pozostające w muzealnych depozytach? Często bardzo cenne, jak zbiory Potockich z Krzeszowic i Krakowa, przechowywane obecnie w warszawskim Muzeum Narodowym. Ich właścicieli – w odróżnieniu od ks. Czartoryskiego – nie ograniczają zapisy w statutach fundacji ani rodzinna tradycja i mogą dość swobodnie nimi dysponować. I czy zmieni się w ogóle polityka zakupów muzealnych ze środków publicznych, czy zostaną na nie przeznaczone większe, bardziej realne środki? Zmiany tej na razie nie widać w programach Ministerstwa Kultury na 2017 r. Na wydatki, w tym na zakupy sztuki współczesnej, wyasygnowano 13,8 mln zł. To niewielki procent kwoty przeznaczonej na wykup kolekcji Czartoryskich. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk sztuki, dziennikarz, redaktor, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Laureat Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy za 2013 rok.

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2017