Nie tylko Alaska. Rosyjskie kolonie w Ameryce

Kiedyś Rosjanie docierali aż do Kalifornii i na Hawaje. Pójdźmy śladami ich dawnych kolonii.
z Alaski, Kalifornii i Hawajów

30.05.2022

Czyta się kilka minut

Festiwal „Święto Plonów” w kalifornijskim Fort Ross, 18 października 2017 r. / GEORGE ROSE / GETTY IMAGES
Festiwal „Święto Plonów” w kalifornijskim Fort Ross, 18 października 2017 r. / GEORGE ROSE / GETTY IMAGES

Rosyjska obecność w Ameryce Północnej kojarzy się głównie z Alaską. Mało kto wie, że w pierwszej połowie XIX w. Rosjanie skolonizowali także część Kalifornii oraz podjęli próbę osiedleńczą na Hawajach. Jak dziś prezentuje się dziedzictwo carskich poddanych w niegdyś najdalszych posiadłościach Rosji? Jak współcześni patrzą na tę kolonialną historię? Co z niej zostało?

Ekspansja za ocean

Brzegi Alaski zostały „odkryte” dla Rosjan podczas słynnej Wielkiej Wyprawy Północnej z lat 1733-43 pod dowództwem Duńczyka Vitusa Beringa. Dziś wiemy jednak, że pierwszym rosyjskim żeglarzem, który dopłynął do Ameryki już w 1648 r., był kozak Siemion Dieżniew.

Regularna kolonizacja zaczęła się dopiero pod koniec XVIII w., a jej rozwój ­zapewniło powstanie w 1799 r. Kompanii Rosyjsko-Amerykańskiej. Z jej nadania władzę nad nową kolonią przejął pierwszy gubernator Aleksandr Baranow, który zarządzał nią przez prawie 20 lat i odcisnął najsilniejsze piętno w pamięci dzisiejszych mieszkańców Południowo-Wschodniej Alaski.

Dziedzictwo Baranowa i rosyjskiej działalności kolonialnej jest dziś częścią dyskusji publicznej w USA, która dotyczy całej kolonialnej spuścizny europejskich mocarstw. Alaski nie ominęły też protesty antykolonialnych aktywistów, które przetoczyły się przez Stany wiosną 2020 r.

Centrum tych wydarzeń stanowi urokliwe i senne miasteczko rybackie Sitka, wciśnięte między góry a Ocean Spokojny. Miejscowi żartują, że jest tu więcej gór niż ludzi. A także więcej niedźwiedzi niż ludzi. W końcu to Alaska.

Przez większość roku życie płynie tu spokojnie. Miasteczko ożywa jedynie latem, gdy trwa sezon turystyczny: Sitka jest na szlaku części wielkich promów wycieczkowych. Może wtedy chwalić się turystom swoim potencjałem historyczno-kulturowym. Wszak jeszcze nieco ponad 150 lat temu była stolicą guberni jednego z największych imperiów w dziejach, rozciągniętego od jej brzegów aż po polski Kalisz. Wówczas miasteczko nosiło nazwę Nowy Archangielsk.

Nie powstało na niczym. Na terenie dzisiejszej Sitki od wieków (czy nawet od 10 tys. lat, jak twierdzą rdzenni mieszkańcy) znajdowała się osada plemienia Tlingitów. W 1799 r. nieopodal swoją osadę zakładają ludzie Baranowa – mają na to zgodę Tlingitów. Jednak w wyniku wydarzeń, na temat których do dziś toczą się spory, dochodzi do konfliktu i Rosjanie po trzech latach zostają zmuszeni do ucieczki.

Wracają w 1804 r., odzyskują terytorium i poszerzają swoje zdobycze. Wkrótce zostaje tu przeniesiona – z osady Kodiak – stolica Rosyjskiej Ameryki. Nowy Archangielsk staje się administracyjnym, portowym, handlowym, kulturalnym i politycznym centrum rosyjskiego władztwa w Ameryce Północnej. Pozostanie nim do 18 października 1867 r., kiedy to zostanie oficjalnie przekazany Stanom Zjednoczonym.

Czyja jest Alaska?

Dziś 18 października świętowany jest jako Dzień Alaski.

Święto obchodzone jest wyłącznie w Sitce. To dzień wolny od pracy. Przez miasto idzie parada, lokalne organizacje proponują mieszkańcom i gościom różne atrakcje, a wieczorem odbywa się uroczysty bal w strojach z epoki. Jednak dla wielu gwoździem programu jest historyczna rekonstrukcja przekazania władzy nad Alaską, która odbywa się na Wzgórzu Zamkowym. W 2020 r. uroczystości po raz pierwszy poważnie okrojono ze względu na pandemię. W 2021 r. większość atrakcji przywrócono, choć zrezygnowano z balu, gdyż w październiku statystyki zachorowań na covid były na Alasce rekordowe.

W ostatnich latach obchody Dnia Alaski wywołują kontrowersje: dla dużej części Tlingitów tradycyjna forma świętowania jest nie do przyjęcia. Obiekcje dotyczą głównie rekonstrukcji historycznego przekazania przez Rosjan Alaski Amerykanom.

– 18 października 1867 r. nasi ludzie nawet nie wiedzieli, co się dzieje – tłumaczy mi Chuck Miller (znany też pod tlingickim imieniem jako Daanax.ils’eik), przedstawiciel Sitka Tribe of Alaska. – Jedna flaga była opuszczana, a druga podnoszona. Oni w ogóle tego nie rozumieli. Czy Tlingitów w jakikolwiek sposób uwzględniono w tej ceremonii? Czy dano im szansę wypowiedzi? Nie, nic im nie powiedziano, niczego nie konsultowano.

– Najbardziej uderzały mnie zawsze te rozmowy o sprzedaży Alaski – mówi Miller. – Przecież Rosjanie posiadali jedynie niewielką osadę. Jak możesz sprzedawać coś, nad czym nie masz kontroli? Nie kontrolowali terenów wokół ­dzisiejszych miast Fairbanks czy Anchorage ani żadnych innych. Jak mogli zatem sprzedać to wszystko Stanom? A Amerykanie pomyśleli sobie: „Hej, dzięki, to teraz zajmiemy sobie całe terytorium”. To oszustwo. Dlatego powinni pozbyć się tej rekonstrukcji. To jak policzek: „Hej autochtonie, wiesz co, ­kupiliśmy twoją ziemię, ale nie masz nic do gadania”.

Kilka lat temu grupa rdzennych mieszkańców zaczęła ceremonię opłakiwania straconej ziemi. Zbierali się pod Wzgórzem Zamkowym w trakcie rekonstrukcji i wykonywali żałobny taniec.

Próby pogodzenia się między organizatorami Dnia Alaski a tlingickimi aktywistami na razie nie powiodły się. Jednak w 2021 r. aktywiści zorganizowali swoją akcję dzień wcześniej, a na oficjalnych obchodach podkreślano znaczenie przynależności tych ziem do ludności tlingickiej.

Poza zmianą formy obchodów aktywiści postulują też zmianę nazwy święta. Zamiast Dnia Alaski (Alaska Day) proponują Dzień Pojednania (Reconciliation Day). Argumentują, że to będzie łączyć. A jaka będzie przyszłość tej rocznicy w Sitce? Zobaczymy.

Jak Baranow trafił do muzeum

Problem z upamiętnianiem nie ogranicza się do Dnia Alaski. Na fali zmian i dyskusji toczących się w Stanach (oraz w innych krajach z przeszłością kolonialną) także w Sitce podejmowane są inicjatywy zmierzające do zmian w przestrzeni publicznej.

Dotyczy to również pomnika Baranowa. Umieszczono go w reprezentacyjnym miejscu w 1989 r. Od kilku lat trwa wokół niego dyskusja. Moment kulminacyjny miał miejsce wiosną 2020 r., gdy fala protestów po śmierci George’a Floyda nie ominęła Alaski. Baranowa na postumencie zdewastowano, a do władz miasta wpłynęła petycja z żądaniem jego usunięcia.

Przez kolejne miesiące toczyła się debata, prowadzono konsultacje społeczne. Ostatecznie we wrześniu 2021 r. zapadła decyzja o przeniesieniu Baranowa do Muzeum Historycznego, położonego po sąsiedzku.

– Każda osoba odwiedzająca Sitkę mijała ten pomnik – mówi mi Hal Spackman, dyrektor muzeum. – Dominował nad krajobrazem. Rdzenni mieszkańcy Alaski, ale też inni mieszkańcy czuli, że ten pomnik jest ciągłym przypomnieniem rosyjskiego kolonializmu. Dla jednych to coś złego, dla innych po prostu historia. Dwa zupełnie odmienne punkty widzenia. Jedni argumentują: nie można upamiętniać takich osób jak Baranow. Drudzy: to historia, trzeba o tym dyskutować i dlatego trzeba to upamiętniać.

Nicole Fiorino, kuratorka z muzeum, dodaje: – Dlatego postanowiliśmy przenieść tu pomnik. Tu mamy możliwość przedstawić szerszą perspektywę, oddać głos wszystkim stronom.

– Niektórzy podnosili kwestię pieniędzy – wspomina Spackman. – Mówili: po co ludzie przyjeżdżają do Sitki? Aby ją zwiedzić. Turystyka jest ważnym elementem naszej lokalnej gospodarki. Ludzie są zafascynowani rosyjską przeszłością. Czy to ma zniknąć? Nie, bo jest to ważne dla naszej turystyki kulturowej. Czy powinniśmy opowiadać historię, która jest bardziej prawdziwa i uczciwa? Tak. Czy powinniśmy uwzględniać więcej perspektyw? Tak, ale to nie oznacza, że pomnik musi zniknąć. Dlatego uznaliśmy, że to część naszej historii i chcemy opowiedzieć ją w możliwie najbardziej obiektywny sposób. To nasza filozofia.

Wielu chciało go zniszczyć

Perspektywę rdzennych mieszkańców na spór o pomnik tłumaczy mi także Chuck Miller: – Wiele osób ma mieszane uczucia na ten temat. Według mnie, kiedy postanowiono zbudować ten pomnik, ludzie chcieli upamiętnić przeszłość. Ale robiąc to, nie rozumieli w pełni historii. Zamówili pomnik, nie myśląc, jak to wpłynie na wszystkich. Chcieli tylko uhonorować osobę, która przyjechała tutaj i zostawiła swój ślad. Rozumiem to. Nie wzięli jednak pod uwagę, jak złym człowiekiem był Baranow dla rdzennej ludności.

Miller uważa, że przeniesienie pomnika do muzeum jest dobrym rozwiązaniem: – Wielu miejscowych chciało go zniszczyć. Baranow nie był szczególnie honorowym człowiekiem. Nie traktował naszych ludzi dobrze. Pomnik w centrum, gdzie wszyscy go widzą, jest niczym policzek. Zgadzam się, że powinno się go pozbyć. Nie da się jednak wymazać historii. Umieszczono go w muzeum, bo to część historii. Przynajmniej nie jest już w przestrzeni publicznej.

Kolejne inicjatywy dotyczą zmian innych miejsc w przestrzeni publicznej, m.in. Wzgórza Zamkowego. Nad nową wystawą o czasach kolonialnych pracuje też Narodowy Park Historyczny, który opiekuje się materialnym dziedzictwem Sitki. Praca nad tą trudną pamięcią potrwa zapewne jeszcze wiele lat.

Rosjanie ruszają na południe

Inaczej wygląda sytuacja z rosyjskim dziedzictwem w Kalifornii. Obejmuje ono znacznie krótszy okres (lata 1812-31) i ma inny charakter.

Skąd w ogóle wzięli się Rosjanie w „złotym stanie”? Koloniści z Alaski i okolic szybko uświadomili sobie, że warunki życia są tam ciężkie. W dużej mierze byli zależni od miejscowej ludności – zwłaszcza Aleutów zamieszkujących archipelag wysp, od których bierze on swoją nazwę. Poza tym głównym powodem rosyjskiej kolonizacji Alaski były futra zwierząt, przede wszystkim wydr morskich. To „miękkie złoto” przynosiło duże zyski. Dlatego polowano na te zwierzęta bezwzględnie, przez co ich liczba malała. Zaczęto rozglądać się więc za nowymi siedliskami wydr.

Tymczasem podczas pierwszej rosyjskiej wyprawy ­dookoła świata (1803-1806) opłynięto m.in. kalifornijskie ­wybrzeża Pacyfiku. Wyglądały obiecująco, a tereny na północ od dzisiejszego San Francisco były poza kontrolą Hiszpanów.

Dlatego w 1807 r. gubernator Baranow postanowił wysłać tam ponownie jednego z głównych udziałowców Kompanii Rosyjsko-Amerykańskiej, Nikołaja Riezanowa. Ten założył pierwszą rosyjską przystań w Ameryce poza Alaską i nazwał ją Zatoką Rumiancewa, na cześć głównego sponsora wyprawy dookoła świata. Płynącą obok rzekę ochrzcił zaś mianem poczciwej Słowianki.

Dziś ta zatoka nazywa się Bodega Bay, a rzeka Russian ­River i znajduje się w sercu pięknego hrabstwa Sonoma, słynącego ze swoich winnic na cały świat.

Po kilku latach rosyjskim osadnikom udało się założyć większą osadę nieco na północ, znaną dziś jako Fort Ross i mającą status stanowego parku historycznego.

Nośnik ciągłości

Park, który może się kojarzyć z naszym skansenem, położony jest malowniczo: tuż nad oceanem, nad majestatycznym klifem. A Bodega Bay to dobre miejsce na przystanek w drodze do fortu z San Francisco. Jest tu niewielka kawiarnia, której przestrzeń regularnie okupuje ptactwo (w tym miejscu dzieje się akcja słynnego filmu Hitchcocka „Ptaki”).

Do Fortu Ross najlepiej jechać główną stanową drogą, serpentynami wzdłuż skalistych wybrzeży, podziwiając ocean. Rosyjscy osadnicy dotarli tu jednak drogą morską.

Fort utrzymywano przez niecałe 30 lat. Nie spełnił pokładanych w nim nadziei, jego utrzymanie stało się zbyt drogie, a na południu zjawił się nowy gracz – Meksyk. Ostatecznie posiadłość sprzedano prywatnemu inwestorowi Johnowi Sutterowi. Przeszedł on do historii jako właściciel rancza, na którym po raz pierwszy znaleziono złoto, zapoczątkowując kalifornijską „gorączkę”. Rosjan jednak już tu wtedy nie było – osadnicy wrócili na Alaskę lub do Rosji kontynentalnej.

Pozostali natomiast rdzenni mieszkańcy, z plemienia Kashaya Pomo. Są oni jedynym nośnikiem ciągłości pamięci rosyjskiej kolonialnej obecności w Kalifornii.

Dla ludu Kashaya percepcja rosyjskiej obecności na ich ziemi (zwą ją Metini) jest inna niż w przypadku Tlingitów. – Członkowie naszej społeczności ­różnie odnoszą się do rosyjskiej przeszłości – mówi mi Kaylee Pinola, ­muzealniczka z Parku Historycznego Fort Ross.

– Rosyjska obecność nie była najgorszą rzeczą, która mogła nas spotkać – tłumaczy Pinola. – Zwłaszcza gdy spojrzeć na to, co np. robili Hiszpanie nieco bardziej na południe od naszych ziem. Ich system misji i wszystkie potworności, które się z tym wiązały. Gdybym miała porównać kolonizację rosyjską z hiszpańską, Rosjanie zdecydowanie nie wypadają źle. Nie zmuszali nas do konwersji, nie mówili, że nie możemy praktykować naszej kultury. Oczywiście nie jest tak, że wszystko było wspaniale. Nie byliśmy zachwyceni, że Rosjanie przyjechali tu budować swój fort. Wiem, że rdzenni mieszkańcy Alaski mają swoją perspektywę. My mamy szczęście, że nasza historia z Rosjanami wyglądała inaczej.

– Mimo wszystko to nadal nasz dom, nasza ziemia. ­Udostępniliśmy ją Rosjanom, a oni ją potem sprzedali – przyznaje jednak Pinola. – Przez to z prawnego punktu ­widzenia ­straciliśmy prawa do tej ziemi i nie byłyby one uznane w obecnym amerykańskim systemie sądowniczym.

Pozytywny wydźwięk rosyjskiej kolonizacji w porównaniu z hiszpańską bywa tłumaczony tym, że Rosjanie nie czuli się tu pewnie. Obawiali się utraty kolonii na rzecz Hiszpanii, przez co starali się zaskarbić sobie przychylność rdzennych mieszkańców.

Miejsce święte

Choć rosyjscy koloniści opuścili Fort Ross po jego sprzedaży, później miejsce to zyskało wyjątkowe znaczenie dla kolejnej fali rosyjskiego osadnictwa – „białych” emigrantów uciekających po 1917 r. z Rosji przed prześladowaniami ze strony bolszewików. Najbardziej popularny szlak ucieczki do Ameryki wiódł z Rosyjskiego Dalekiego Wschodu przez chińskie miasta Harbin i Szanghaj aż do San Francisco.

W latach 20. młoda rosyjska społeczność nieco okrzepła i zaczęła odkrywać okolice nowego kraju. Ku zdumieniu jej przedstawicieli, 150 km na północ od San Francisco znaleźli dziedzictwo utraconej ojczyzny: zrujnowany fort przypominał o świetności nieistniejącego już imperium carów. W 1925 r. Vladimir Sakovich, prawosławny duchowny i jeden z liderów rosyjskiej społeczności San Francisco, zainicjował pielgrzymkę do fortu na 4 lipca. W ten sposób zamanifestowano przywiązanie do straconej ojczyzny i do nowej, amerykańskiej.

Maria Sakovich, wnuczka inicjatora akcji, napisała pracę na temat znaczenia Fortu Ross dla Amerykanów rosyjskiego pochodzenia (na razie jej nie opublikowała). Pisze w niej: ­„Jeśli dla Amerykanów Fort Ross był miejscem egzotycznym, to dla nowo przybyłych Rosjan (a także ich poprzedników i następców) Fort Ross był miejscem świętym. Rosyjskie miejsce »poza« Rosją miało szczególne znaczenie. Dla uchodźców, których kraj został radykalnie zmieniony, znaczenie Fortu Ross było szczególnie istotne. Odkrywszy rosyjską przeszłość w Kalifornii, niektórzy znaleźli związek z nieodwracalnym poprzednim życiem. Ameryka, do której przybyli ci wykształceni i często ceniący kulturę imigranci, wydawała się obca. Fort Ross przedstawiał coś znajomego, przynajmniej symbolicznie”.

Inicjatywa przekształciła się w coroczną tradycję i trwa do dziś (z jedyną przerwą w 2020 r. ze względu na pandemię). Fort pozostał ważnym miejscem dla zmieniającej się rosyjskiej społeczności północnej Kalifornii.

Ponieważ nie ma tu takich konfliktów o pamięć jak na Alasce, Stanowy Park Historyczny wraz z organizacją pozarządową Fort Ross Conservancy prowadzą dziś działalność kulturalną i edukacyjną we współpracy z przedstawicielami różnych środowisk. Uwzględniane są różne perspektywy, w tym historia środowiskowa.

Bo warto pamiętać, że polityka kolonialna miała jeszcze jedną ofiarę: naturę.

Hawajska przygoda

Kalifornijska kolonia dała nadzieję na rozwój rosyjskiego władania wzdłuż pacyficznego wybrzeża. Żeglarze Kompanii Rosyjsko-Amerykańskiej liczyli na zdobycie nowych źródeł zwierzyny, a także nawiązanie stosunków handlowych z kolejnymi ludami.

W 1816 r. pojawiła się okazja. Na Hawajach tlił się konflikt między najpotężniejszym lokalnym władcą Kamehamehą I oraz królem wyspy ­Kaua’i imieniem Kaumualiʼi. Kamehameha podbijał kolejne wyspy archipelagu i podporządkował sobie również Kaua’i. Jednak Kaumualiʼi liczył, że uda mu się odzyskać kontrolę nad swoją wyspą. Potrzebował do tego sojusznika – i zaproponował współpracę Georgowi Schäfferowi, przedstawicielowi cara.

Na wyspie Kaua’i zbudowano trzy rosyjskie forty, które nazwano na cześć cara Aleksandra I, jego żony carycy Elżbiety i generała Michaiła Barclay de Tolly’ego. Wkrótce doszło jednak do konfliktu między królem a Rosjanami – i ci ostatni opuścili wyspę już w 1817 r. Natomiast Kamehameha umocnił swoją władzę i zapoczątkował dynastię panującą na Hawajach niemalże do przekształcenia tego królestwa w republikę i przejęcia jej następnie przez USA.

Czy to był rosyjski fort?

Jak dziś wygląda tu dziedzictwo rosyjskiej kolonizacji?

Kaua’i znana jest jako „ogrodowa wyspa”. Nazwę zawdzięcza bujnej zieleni, która ją porasta. Poza tym słynie z atrakcji przyrodniczych: kanionu, dzikich wodospadów, zapierających dech w piersiach widoków górskich i oczywiście rajskich plaż.

Mimo że uchodzi za najmniej popularną wśród całego archipelagu, podstawą jej gospodarki jest turystyka. Przede wszystkim przyrodnicza, ale także kulturowo-historyczna. Ta ostatnia skupia się jednak głównie na dziedzictwie Hawajczyków – polinezyjskiego ludu, który zasiedlił wyspy na początku naszej ery, przez co ma status rdzennego. Epizod rosyjski nie jest tu szczególnie eksponowany.

Po fortach Aleksander oraz Barclay nie pozostał ślad. ­Turystów zaskoczyć mogą jedynie tabliczki informujące o tym mało znanym fragmencie historii wyspy. Nieco inaczej prezentuje się kwestia Fortu Elżbiety. Choć również niewiele z niego zostało, to zajmuje okazałą przestrzeń, a także posiada status stanowego parku historycznego. Jego oficjalna nazwa brzmi Russian Fort Elizabeth State Historical Park / Pāʼulaʼula – i jest ona źródłem lokalnych kontrowersji. Drugi człon nazwy to określenie tych ziem w języku hawajskim.

Część rdzennych mieszkańców, skupionych w organizacji Friends of King Kaumuali’i, postuluje odrzucenie słowa „Russian”, argumentując, że w istocie fort rosyjskim nigdy nie był. Nie został przez Rosjan zbudowany ani nie był przez nich obsadzony.

Pualiʼiliʼimaikalani Rossi, antropolożka i specjalistka od kultury hawajskiej z Uniwersytetu Hawajskiego, tłumaczy mi: – Choć miejsce nazywa się „rosyjski fort”, nikt na ­Kaua’i nie widzi tego jako powiązanie nas i Rosji. Patrzymy na to, myśląc: OK, ma nazwę „rosyjski fort”. Możliwe, że Rosjanie go zbudowali, a może to ich wpływ spowodował, że my go zbudowaliśmy. Ludzie w różny sposób tłumaczą sobie, skąd wzięła się nazwa. Jednak bardzo, bardzo niewiele osób widzi to jako „rosyjski fort”. Innymi słowy, ma tę nazwę, ale nie oznacza to, że należy do Rosji. Że Rosja ma jakiekolwiek prawa do niego.

W marcu 2021 r. działacze Friends of King Kaumuali’i postawili pomnik króla w centralnej części fortu. Ma przypominać o tysiącach lat obecności rdzennych mieszkańców na wyspie. Zaś postulat zmiany nazwy spotyka się z protestem ze strony części Amerykanów rosyjskiego pochodzenia. Argumentują, że pozostawienie samego imienia Elżbiety sprawi, iż fort będzie kojarzyć się z brytyjską królową, a nie z carycą. Przekonują też, że forty powstały w związku z planowanym sojuszem między królem Kaua’i a carem Rosji.

Na razie sytuacja pozostaje w zawieszeniu. ©

Autor jest doktorantem na Wydziale Historii UAM i pracownikiem Europejskiego Centrum Solidarności w Gdańsku. Pisze doktorat na temat rosyjskiej kolonizacji Ameryki w pamięci kulturowej. Badania w USA umożliwiły mu stypendia Polsko-Amerykańskiej Komisji Fulbrighta oraz programu Uniwersytet Jutra UAM.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 23/2022