Nie pytajcie, czy tak było

Jednych film Gibsona zachwyca, innych oburza; jedni mówią o najlepszych rekolekcjach, inni uznają go za kicz. Najgorsza rzecz, jaką można zrobić, to wszczynanie polemiki z tymi doświadczeniami. Z ludzkimi przeżyciami się nie dyskutuje: nie można powiedzieć człowiekowi, który płacze, że jest głupi i powinien nabrać dystansu do nieudanego widowiska.

14.03.2004

Czyta się kilka minut

 /
/

Pierwszy kadr "Pasji": księżyc. Nie dla nastroju ani dla taniej poezji. To księżyc w pełni wiosennego zrównania dnia z nocą. To jest księżyc paschalny. A chwilę potem pierwszy nie zaczerpnięty z narracji ewangelicznej (a więc świadomie wprowadzony przez Gibsona) dialog - Maria rozmawia z Marią Magdaleną:

"- Dlaczego ta noc jest inna od wszystkich nocy w roku?

- Byliśmy niewolnikami faraona w Egipcie i [tej właśnie nocy] wyprowadził nas Haszem mocną ręką i wyciągniętym ramieniem".

Noc pojmania Jezusa jest nocą paschalną. Nocą wyjścia z niewoli. Nocą, w której wszystko ulega przewartościowaniu. W tę noc Bóg przeistacza gromadę niewolników w naród wolnych ludzi; pokazuje małość tych, którzy mają władzę (od faraona do Piłata); redefiniuje pojęcia dla człowieka najważniejsze - takie jak “życie" i “śmierć". Oczywiście, od razu pojawia się pytanie, czy o wszystkim tym zdołamy pamiętać przez następne dwie godziny seansu?... Ale czy nie na tym polegała próba wiary także i wtedy?...

Za i przeciwko Biblii

Takich znaków (słów, symboli) jest w filmie wbrew pozorom dużo. I - jak się wydaje - trzeba o nich powiedzieć. Nie tylko dlatego, że nie potrafią się one przebić przez jednostronne recenzje. Niestety także dlatego, że wielu z nich nie zauważymy z powodu braku wrażliwości: nawet dosłownie cytowane biblijne teksty nie wywołują już w nas rezonansu. Tak będzie (obawiam się) nie tylko z księżycem.

Oto kilka minut później Maria patrzy na Jezusa i mówi: “ciało z mego ciała, serce z mego serca". Parafraza, owszem, nie na tyle przecież dowolna, byśmy nie usłyszeli słów z Księgi Rodzaju: “ta dopiero jest kością z mojej kości, i ciałem z mego ciała". Oto nowy Adam i nowa Ewa - choć bronimy się instynktownie przed myślą, że to, na co patrzymy, ma sens narodzin, a nie jest jedynie brutalną egzekucją śmierci. A Oni są sobie niewyobrażalnie bliscy - jak w tej scenie, gdy przez kamienie jerozolimskiej ulicy Maria wyczuwa znajdujące się pod nią więzienie, do którego wtrącono Jezusa. I Jego przykute do sklepienia ręce zbliżają się do Jej twarzy przywartej do bruku. To jeden z najpiękniejszych momentów filmu - zapewne obok tego, w którym oglądamy Ich ponowne spotkanie, już w drodze na Golgotę: Ona biegnie do Niego, by Go podnieść, jak wtedy, gdy jako dziecko wywracał się na schodach nazaretańskiego domu. Teraz natomiast, przy IV stacji, to On mówi do Niej: “Matko, oto czynię wszystko nowe". Tekst Apokalipsy. Ewa staje się pierwocinami apokaliptycznej Niewiasty, tzn. Kościoła. Czy “Pasja" może być odczytana jako film o miłości Matki i Syna?... Z całą pewnością jest to film o Ich Obojgu: Jego cierpienie najlepiej widać na Jej twarzy.

Kolejne etapy drogi przeplatane są scenami z Ostatniej Wieczerzy: “To jest Ciało moje...", “To jest Krew moja...", “Czyńcie to na moją pamiątkę". Więc znów szukanie sensu. Wyjście ku Eucharystii. Powie ktoś (i słusznie!), że Eucharystia nie jest wspominaniem wyłącznie męki Jezusa, i że do głosu tu doszła “trydencka" teologia Gibsona. Czy pierwsi chrześcijanie nie dlatego gromadzili się na “Łamanie Chleba" tylko w niedziele, że była dla nich najpierw celebracją Chrystusowego zmartwychwstania? Z drugiej strony, kiedy czytamy ostatnie papieskie teksty o Mszy św. (czy choćby dopiero co opublikowane nowe “Wprowadzenie do mszału rzymskiego"), uderza nas siła akcentu, jaki Jan Paweł II kładzie na ofiarniczy charakter “Sakramentu ołtarza". Czy dlatego, że zmartwychwstanie jest “mniej ważne"? Czy raczej dlatego, że niewiele rozumiemy ze słowa “ofiara"?...

Są jeszcze i inne sceny wplecione w drastyczną narrację męki. W chwili sądu nad Jezusem cofnięcie się do dnia, w którym uratował przed potępieniem kobietę schwytaną na cudzołóstwie; dalej krótki powrót do Kazania na Górze: “miłujcie waszych nieprzyjaciół! Jeżeli miłujecie tych tylko, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie?" Fragment mowy o Dobrym Pasterzu, “który życie oddaje za swoje owce". Jest wreszcie szatan - pojawiający się raz po raz. Zgoda, że przerysowany, wręcz komiksowy i groteskowo dosłowny. Kto jednak przebije się przez nieudaną formę, zapewne szybko trafi do tekstu Ewangelii wg św. Łukasza, do czytanego co dopiero w kościołach opisu kuszenia Jezusa na pustyni. Łukasz kończy go, jak pamiętamy, dramatyczną zapowiedzią: “odstąpił od Niego [szatan], aż do czasu". Nie trzeba być zawodowym egzegetą, by wyczuć, że tym “czasem" ponownego kuszenia miał być czas męki. I tak jest w filmie Gibsona. Raz gorzej (jak w Getsemani), raz lepiej - jak podczas Drogi krzyżowej, w której Chrystusowi szatan pokazuje się na zmianę z idącą równolegle Maryją.

Za każdym razem mamy tu do czynienia z wydobywaniem sensu. Dużo jest takich kadrów czy mało? Czy nie o wiele więcej niż wtedy, gdy działo się to naprawdę?...

Inna rzecz, że w tym nurcie pojawiają się sceny, których z całą pewnością być nie powinno. Są albo niezrozumieniem, albo wprost wypaczeniem Ewangelii. Najgorsza z nich to ta, kiedy “złemu" łotrowi na krzyżu demoniczny kruk wydziobuje oczy - natychmiastowy wymiar kary za wypowiedziane bluźnierstwo. Scena dokładnie w poprzek Ewangelii - z całą pewnością obrażająca Boga bardziej niż łotrowskie drwiny. Absolutnie obok myślenia Jezusa, który (by użyć Jego logiki) przyszedł powołać bardziej “złego" niż “dobrego" łotra.

Równie wielką pomyłką jest scena walącej się w gruzy świątyni. Być może, konstruując ją Gibson kierował się literalnie dwoma tekstami Ewangelii: o rozerwanej zasłonie w świątyni i o trzęsieniu ziemi, któremu towarzyszyło otwarcie grobów i zmartwychwstanie umarłych. Tymczasem obydwa te fragmenty mają sens jedynie teologiczny, a nie historyczny: pierwszy mówi o przywróconej komunii między Bogiem a ludźmi; drugi (używając języka i stylu apokalipsy) - o nastaniu czasów ostatecznych. To nie Bóg zburzył świątynię w Jerozolimie, lecz Rzymianie!

Iść czy nie iść

Wymieniam te sceny (tak dobre i piękne, jak chybione i szkodliwe) nie tylko dlatego, że same w sobie wydają mi się ważne. Także dlatego, że uważam, iż proponowana nam (niemal wyłącznie) interpretacja “Pasji" w kluczu: “jest tak, jak było" jest całkowicie chybiona. Nie jest tak, jak było. Gibson stara się iść za narracją ewangeliczną - a ta nie jest tekstem w nowożytnym, krytycznym rozumieniu “historycznym". Interesuje ją bardziej sens wydarzeń niż ich skrupulatny opis (to nie znaczy, że “fakty" są jej obojętne). Co więcej, obok elementów ewangelicznych w filmie pojawiają się (na równych przecież prawach) osoby i wydarzenia znane jedynie z pobożnej chrześcijańskiej tradycji (nieraz bardzo późnej): Weronika, Longinus (rzymski żołnierz, którego oczy miała spryskać krew z przebitego boku Chrystusa). W kilku miejscach reżyser świadomie odstąpił od “historii" na rzecz “tradycji": miejsce przebicia rąk, niesiony cały krzyż (nie “tylko" poprzeczna belka), kształt korony cierniowej (która w rzeczywistości miała raczej kształt czepca, pokrywającego także czubek głowy). Gdyby Gibson chciał się rzeczywiście ściśle trzymać historii, inaczej musiałaby wyglądać i scena aresztowania w Ogrodzie Oliwnym, i przynajmniej niektóre fragmenty drogi krzyżowej - tym bardziej, że o ich rekonstrukcję stosunkowo nietrudno.

Film Gibsona nie jest więc ani filmem historycznym, ani - tym bardziej - fabularyzowanym dokumentem. Jest natomiast filmem realistycznym. Nie ucieka od faktów, nie kryje ich za zasłoną przenośni, alegorii, symbolu; nie łagodzi ich niedopowiedzeniem. Syntezą tego podejścia jest przerażająca scena biczowania. Nie sądzę, żeby większość widzów “Pasji" zdawała sobie przed seansem sprawę z tego, że “tak właśnie było". A było! Jeśli zawierzyć świadectwu całunu turyńskiego, Chrystus w czasie kaźni otrzymał 96 uderzeń, które pozostawiły na Jego ciele ponad 220 ran. Głębokich, targających nie tylko skórę, ale także mięśnie, sięgających kości.

I tu, rzecz jasna, pojawiają się znaki zapytania. Pomijam te, które generuje “artystyczne" czy “warsztatowe" podejście do filmu. Wielu pyta, czy potrzebna jest nam aż taka dosłowność? Czy buduje, czy raczej rujnuje naszą wiarę? Czy nie unieważnia ukrytej w Chrystusie tajemnicy? Ludzkiej? Boskiej?!

Oczywiście, odbiór filmu (zwłaszcza tego!) jest sprawą indywidualną i głęboko osobistą. Jednych zachwyci, innych oburzy; jednymi wstrząśnie ku nawróceniu, innych odrzuci swą dosłownością; jedni będą o nim mówić jako o “najlepszych rekolekcjach", inni uznają go za kicz. Dla jednych “Pasja" okaże się “potrzebna", dla innych - nie. Najgorsza rzecz, jaką można zrobić, to wszczynanie polemiki z tymi doświadczeniami. Z ludzkimi przeżyciami się nie dyskutuje: nie można powiedzieć człowiekowi, który płacze, że jest głupi i “powinien" nabrać dystansu do tak nieudanego widowiska. Podobnie temu, kto boi się antysemityzmu, nie ma co mówić, że nie “powinien" się bać. Tym, którzy nie pójdą, nie można wmawiać religijnej niewrażliwości. Ostatnie dni i tygodnie dyskusji nad “Pasją" z całą pewnością pokazały jedno: powszechną skłonność do absolutyzowania własnego przeżycia, połączoną z brakiem zdolności słuchania innych, którzy odważą się mówić publicznie o swoim odbiorze.

W ubiegłe wakacje przebywałem ze studentami historii Kościoła na obozie naukowym w Burgundii. Ostatnim zwiedzanym miejscem był Colmar, a w nim ołtarz ukrzyżowania malowany przez Grünewalda. Efekt był piorunujący. Zwłaszcza, kiedy - już po wyjściu z galerii - przeczytałem studentom fragment mniej więcej współczesnego obrazowi traktatu “O naśladowaniu Chrystusa" (akurat przypadał w tym dniu w brewiarzowej Godzinie czytań): “Niech twoja myśl przebywa zawsze w obliczu Najwyższego. Jeśli nie potrafisz rozważać o sprawach wzniosłych i niebieskich, odpocznij przy rozważaniu męki Chrystusa i z radością zamieszkaj w Jego ranach". Między tym tekstem a naszymi odczuciami zionęła przepaść; Grünewaldowy Chrystus kojarzył nam się ze wszystkim, tylko nie z “odpoczynkiem" i poszukiwaniem pokoju. Odbieraliśmy Go zupełnie inaczej niż nakazywał Tomasz a Kempis. Czy znaczy to, że źle?

Bóg przebrany?

Wróćmy jednak do filmu Gibsona i do podnoszonych zastrzeżeń: że jego dosłowność jest szkodliwa, że zawęża perspektywę, że nie pokazuje Chrystusowego krzyża jako znaku zwycięstwa itd. Otóż, jeśli prześledzić nawet pobieżnie dzieje doktryny chrześcijańskiej, okaże się ponad wszelką wątpliwość, iż 90 proc. herezji w historii Kościoła nie polegało na zakwestionowaniu Jezusowego bóstwa, lecz na niewierze w Jego człowieczeństwo. Pewnie i dziś najpobożniejszym nawet ludziom bluźnierstwem może się wydawać twierdzenie, że Jezus z Nazaretu musiał - jak inni jego rówieśnicy - uczyć się o Bogu i o tym, w jaki sposób interpretować Torę, a całego szeregu rzeczy (np. z zakresu fizyki) po prostu nie wiedział. W imię naszych najlepszych chęci raz po raz bierzemy ludzką naturę Chrystusa w nawias i wzruszamy ramionami wobec takich “wyznań wiary", w których Kościół z całą powagą zapisywał (a zapisywał!), że Jezus “jadł, i pił, i spał; zmęczony drogą, odpoczywał". Kościół zaś wie, że najczęstszą pokusą wiary jest monofizytyzm: wizja Chrystusa jako Boga, który się tylko “przebrał" za człowieka, ale w każdej chwili może przeskoczyć ograniczenia tkwiące w ludzkiej naturze dzięki swoim boskim możliwościom.

Krzyż Chrystusa j e s t drzewem zwycięstwa - to prawda. To jednak w żaden sposób nie łagodzi jego brutalnej natury. Chrześcijanin to ktoś, kto zna obydwa wymiary krzyża, ale ich ze sobą nie miesza! Wierzy, że także jego własny krzyż - odczytany realistycznie i do końca, bez ucieczki w tanią sublimację - kryje w sobie sens zbawczy.

Swoisty “monofizytyzm" myślenia wychodzi w wielu interpretacjach “Pasji" także i przy innych kwestiach. Jedni mają np. pretensje do reżysera, że nie poddał relacji ewangelicznej odpowiednim retuszom, zgodnie z wyznawaną przez nas prawdą, że to nie Żydzi i Rzymianie obecni wtedy w Jerozolimie, lecz my wszyscy ponosimy odpowiedzialność za śmierć Jezusa. Tymczasem można zmienić rozumienie dziejów, ale ich przebiegu - nie! Z drugiej znów strony są tacy, którzy oburzają się na zarzut kościelnego antysemityzmu, bo przecież antysemityzm jest grzechem, a Kościół jest święty. To rodzaj “monofizytyzmu", który nazwałbym “eklezjologicznym". W rzeczywistości bowiem Kościół jest święty - wszystkim tym, co ma w sobie od Boga; świętość ta wszakże dla nas jest zadaniem, a nie automatycznym przekreśleniem naszej grzesznej kondycji.

Podsumowując ten wątek, trzeba powiedzieć, że podkreślanie realności człowieczeństwa Jezusa, a także historyczności wydarzeń (data, miejsce, źródło), które składają się na tzw. “historię zbawienia" - o wiele mniej szkodzi dogmatom chrześcijaństwa niż ich nachalne “u-duchawianie" czy wysublimowana redukcja do poziomu symbolu, alegorii i mitu. Kto był choć raz w Ziemi Świętej, z całą pewnością nie żałuje, iż dane mu było odkryć, choćby w niewielkim stopniu, historyczny, geograficzny, kulturowy (itd.) kontekst wydarzeń ewangelicznych, czy szerzej: biblijnych. Inaczej rozumie się potem także to, o czym opowiada “Pasja": Getsemani, i proces, i Drogę Krzyżową.

***

Powie ktoś, że świadomie odwracam proporcje zawarte w filmie. Że nazbyt intensywnie interpretuję kadry, które w “Pasji" są drugorzędne i zagłuszone wrzaskiem, hukiem, natarczywą muzyką - po prostu nieistotne wobec 15-minutowej kaźni biczowania i “hektolitrów krwi".

Zgadzam się.

Jednocześnie jestem przekonany, że poszukiwanie innego klucza do filmu, który - wbrew wszystkim zastrzeżeniom krytyków - obejrzy w Polsce kilka milionów ludzi, ma jakiś sens.

Ks. GRZEGORZ RYŚ jest historykiem Kościoła, wykładowcą Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie. Opublikował m.in. "Celibat" i "Inkwizycję". Stale współpracuje z "TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kardynał, arcybiskup metropolita łódzki, wcześniej biskup pomocniczy krakowski, autor rubryki „Okruchy Słowa”, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Doktor habilitowany nauk humanistycznych, specjalizuje się w historii Kościoła. W latach 2007-11… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2004